sobota, 1 marca 2014

(Wataha Burzy) od Hebi

Widząc obojętność Mac'a zrozumiałam, że tak naprawdę wygłupiłam się przed samą sobą robiąc sobie nadzieję. Odwróciłam głowę żeby na niego nie patrzeć.
-To może się przejdziemy? - coś we mnie drgnęło kiedy usłyszałam jego pytania i sposób w jaki je zadał. 
Wróciłam wzrokiem do jego oczu. Wydawało mi się, że widzę w nich prośbę.
-Tak...pewnie.
Kiedy szliśmy krętymi ścieżkami między skałami cały czas miałam ochotę złapać Macabre'a za rękę. Dużo rozmawialiśmy, sama nie do końca wiedziałam o czym, byłam po prostu szczęśliwa, że spędzam z nim czas. Nigdy nie sądziłam, że będziemy mieli tyle wspólnych tematów. Szczególnie po naszym pierwszym spotkaniu. W tedy miałam go za zwykłego dupka. Przez myśl by mi nawet nie przeszło, że chłopak, którego miałam ochotę zabić po pierwszej minucie rozmowy kiedyś będzie potrafił mnie rozbawić i wywołać ciepły uśmiech samą swoją obecnością. On też się do mnie uśmiechał, może nawet jeszcze cieplej niż ja. 
Słońce świeciło dokładnie w zenicie, nasza rozmowa trwała nadal i miałam nadzieję, że nie będzie musiała szybko się kończyć. Kiedy byliśmy razem, tylko tak po prostu rozmawiając, czułam się bezpiecznie jak nigdy. Miałam wrażenie, że wszystkie problemy tego świata mnie nie dotyczą, że jestem gdzieś poza tym całym schematem, odcięłam się od świata i jestem w Raju. 
Nagle coś do mnie dotarło. Nie było tak bardzo istotne, ale trochę mnie zdziwiło. Mac nie mówił wiele o sobie. Właściwie nie powiedział nawet słowa o sobie, swojej przeszłości ani tym czy ma jakieś plany na przyszłość. Wydawało mi się, że nie powinnam go o to pytać. Jeżeli nie powiedział mi do teraz to może oznaczać, że nie chce o tym mówić. Każdy musi mieć jakieś tajemnice, a on też ma prawo nie być dumnym ze swojej przeszłości...  
Macabre nagle zamilkł.
-Coś się stało? - zdziwiłam się.
-Ech, nie... - chłopak wypuścił powietrze z płuc.
Zwolniliśmy. Pierwszy raz od rana żadne z nas nie chciało kontynuować rozmowy. Szliśmy w milczeniu wpatrzeni w słońce odbijające się od skał i tworzące iluzję złotego labiryntu. Byliśmy w nim całkiem sami, nawet nasze cienie chowały się gdzieś między skalnymi blokami. Nasze ręce znowu niemal ocierały się siebie. Zebrałam całą swoją odwagę i złapałam dłoń Mac'a. Chłopak przyciągnął mnie do siebie. Wtuliłam się w jego ramię. Patrzyliśmy w swoje oczy tak jakbyśmy mieli się już nigdy nie spotkać, i tak się czułam. Chciałam powiedzieć mu o wszystkich uczuciach jakie się we mnie kotłują, o wszystkim co czuję będąc z nim i o każdej myśli jaka przebiega mi przez głowę kiedy jest obok. Chciałam żeby objął mnie tak mocno jak umiał i już nigdy nie wypuścił. Nasze twarze znalazły się tylko parę centymetrów od siebie.Nie słyszałam jego myśli, ale wiedziałam, że myśleliśmy o tym samym - pragnęliśmy pokonać ten dystans dzielący nasze usta. Wiedziałam, że oboje nie należymy do osób, które lubią czekać z nadzieją, że ich marzenia same się spełnią. Nasze usta się spotkały. Pocałunek wydawał mi się trwać wieczność w ciągu, której każda moja komórka miliony razy rozpływała się ze szczęścia. Jego ręce obejmowały moją talię i ramiona. Jedną dłonią gładziłam czarne włosy Macabre'a, druga dotykała jego policzka. 
W jednej krótkiej sekundzie zostałam brutalnie wyrwana z zupełnie innej rzeczywistości do, której przeniosły mnie objęcia Mac'a i nasz pocałunek. Skroń boleśnie mnie zapiekła i lekko oderwałam swoje usta kończąc pocałunek.
-Coś... się stało...? - zaniepokoił się czerwonooki chłopak.
-Nie...To sygnał alarmowy, ktoś chyba jest na terenie mojej Watahy...- powiedziałam cicho - Muszę to sprawdzić!
-Pójdę z tobą!
-Nie trzeba...Nie wyczuwam w nim wrogich zamiarów...
-Jesteś pewna?
-Tak - odpowiedziałam, ale Mac nadal patrzył na mnie zaniepokojony więc dodałam żeby go uspokoić - Poradzę sobie! Do zobaczenia! - krzyknęłam odbiegając.
-Do zobaczenia...

Miałam szczerą ochotę coś rozwalić przekraczając granicę Watahy Burzy.
(Dark??? Witam w watasze :))

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz