niedziela, 26 kwietnia 2015

Od Victorii

- Dlaczego wczoraj nie odbierałaś? – już kolejny raz usłyszałam głos swojej koleżanki, która od początku dnia nie dawała mi spokoju.
- Byłam w pracy, Sam – odparłam dwudziesty raz z rzędu.
- Tak długo? – nie dowierzała mi dziewczyna, podejrzliwie przyglądając mi się, z podpartymi rękoma na talii  – Byłaś z Chuckiem?
- Nie – mruknęłam krótko. Nic więcej nie było potrzebne. Żadne dodatkowe wyjaśnienia, czy spowiedź.
- Już nie jesteście razem? – kolejne pytanie. Z lekką irytacją popatrzyłam na blondynkę, która miała determinację wypisaną na twarzy.
- Nie. Nie jesteśmy – powiedziałam, po dość długim zastanowieniu.
- Dlaczego? – znowu pytanie. Coraz bardziej czułam jak moje ciało się gotuje, na szczęście działo się to na tyle głęboko, wewnątrz mnie, że koleżanka nie mogła tego zauważyć.
 - To jest trudne do zrozumienia, Sam – zaczęłam smutno, czując narastającą gulę w gardle.
- Czy to ma związek z tym kim jesteś? – spytała, spoglądając na mnie niepewnie. Popatrzyłam na nią i po już kolejnej tego dnia długiej ciszy, kiwnęłam delikatnie głową.
- Czy ty… Ty piłaś jego krew? – kolejne pytanie, jednak tym razem zadała jej na tyle cicho, abym tylko ja je usłyszała.
Przytaknęłam z bólem głową, mówiąc sobie w myślach, że niestety, ale tak musi być. Taka jestem.
Dziewczyna westchnęła, a ja czułam jej narastający strach i zakłopotanie, więc złapałam ją za rękę i zaciągnęłam na tyły kawiarni, gdzie nikt nas nie mógł usłyszeć. W końcu muszę jej to wyjaśnić, muszę jej uświadomić, że tego potrzebuję. Że to lepsze od grasowania po ulicy i spijania krwi z kogo i gdzie popadnie.
- Jeżeli chcesz… Ja mogę ci to wyjaśnić. Powiem ci wszystko, ale musisz tego chcieć, Sam. – spojrzałam na nią wyczekująco, widząc jak bije się z własnymi myślami – Sam?
Zawładnęło mną zdenerwowanie, które przyczepiło się mnie w momencie, gdy blond włosa koleżanka, pierwszy raz dzisiejszego dnia, spojrzała na mnie tym swoim smutnym i zarazem przestraszonym wzrokiem, jak u uciekającej od drapieżnika łani. Zawsze gdy rozmowa schodziła na ten temat, widać było w jej oczach odrazę i minimalną chęć zrozumienia, która sprawiała, że dziewczyna blokowała się w sobie. Przez to nie może zaakceptować tego kim jestem. Jej źrenice rozszerzyły się do nienaturalnych rozmiarów, przykrywając lodowato błękitny kolor tęczówek gęstym, czarnym mrokiem. Sarna. Właśnie to zwierzę przypominała mi Sam. Zwierzę. Polowanie. Pokarm. Przetrwanie. Moje życie polegało na mordowaniu takich jak ona. Niewinnych. Odraza jaką do siebie czułam, przysłaniała nawet tą, którą odczuwała wobec mnie Samanta.
- Dobrze. Powiedz mi. Ale masz powiedzieć mi wszystko. Masz odpowiedzieć na każde moje pytanie – zażądała,  co na dobre wyrwało mnie z zamyślenia. Mrugnęłam kilkakrotnie i dopiero po chwili rozumiałam sens słów wypowiedzianych przez przyjaciółkę. Ucieszyła się w duchu jak małe dziecko , ponieważ mój instynkt podpowiadał mi, że teraz moż się wszystko zmienić. Że teraz może już być tylko lepiej. Po kilku sekundowym zastanowieniu przytaknęłam jej niemo, na znak zgody.
- Dlaczego zerwałaś z Chuckiem? – pierwsze pytanie.
- Zaczęłam się do niego  przywiązywać. Nie mogę sobie na to pozwolić, bo przez to nie mogłabym się nim żywić. Do tego, jego krew już mi nie wystarczała. Aby być najedzoną musiałbym pić więcej, a to mogło zagrozić jego życiu – odpowiedziałam z pewnością w głosie, cały czas jednak patrząc na jakąkolwiek negatywną reakcję koleżanki, która mogłaby być dla mnie ostrzeżeniem. Na szczęście, nie wierząc własnym oczom zobaczyłam jak Samanta kiwnęła tylko głową na znak zrozumienia.
- Zerwałaś z nim… I co z nim się teraz stanie? –  zadała drugie pytanie.
- Nic. Kazałam mu zapomnieć. – krótko i na temat. To było przecież takie proste.
- Będziesz szukała kolejnego? – trzecie pytanie. Zerknęłam na nią z ukosa, zastanawiając się nad tym, czy nadal się mnie boi.
- Nie chcę być potworem, który chodząc nocą po ulicach, atakuje ludzi. Muszę się stale dokarmiać. Najlepiej w tych samych odstępach czasu. Dzięki temu nie muszę wypijać dużej ilości krwi, a i tak mam na tyle energii, aby móc normalnie funkcjonować. – odparłam na tyle jasno, aby mogła zrozumieć, że muszę. Nawet jeżeli tego nie chcę, czy nie mam na to ochoty.
- Co by się stało, gdybyś tego nie robiła? – czwarte pytanie.
- Byłabym tak głodna, że zaatakowałabym pierwszą lepszą osobę na ulicy. I pewnie bym ją zabiła. Nie mogłabym się powstrzymać i wypiłabym za dużo jej krwi. Dopóki piję w takich dawkach jak do tej pory, mam pewność, że dam radę się powstrzymać.
- Ja to działa? – popatrzyła w moje oczy z zaciekawieniem. Oniemiałam na króciutką chwilkę, prosząc w myślach o to, aby wszystko się ułożyło pomyślnie.
 – Wybierasz sobie „partnera” i się nim karmisz? – spytała, nadal patrząc w moje czarne oczy.
Kiwnęłam ostrożnie głową, bojąc się tego, że znowu mogłabym ją czymś wystraszyć.
- Kochałaś któregokolwiek z nich? – na to pytanie uniosłam gwałtownie głowę do góry i wlepiłam w nią wzrok. Nie spodziewałam się tego pytania. Jak i, nigdy tak naprawdę nad tym nie rozmyślałam. Czy ja kochałam któregokolwiek z nich? To jak pytać wilka o to, czy kocha którąś z owieczek, które przeżuwają spokojnie zieleninę na pastwisku. Całkowita niedorzeczność. Jak drapieżnik może kochać zwierzynę? Chciałam się zaśmiać. Wyśmiać to pytanie, ale z mojego gardła wydobył się tylko cichy jęk, który zapoczątkował nagłą falę płaczu, Moje ciało całe dygotało od napięcia. Dlaczego jest mi tak smutno? Dlaczego nagle moje serce wypełniło się goryczą i żalem?
Przed moimi oczami pojawiły się obrazy bolesnych wspomnień, które mimo cierpienia, przyniosły mi również nadzieję. Na to, że może jednak jest we mnie coś ludzkiego.
- Kiedyś. Dawno temu. Ale przez to, co do niego czułam, nie chciałam go ranić. Nie chciałam się nim karmić. Więc nie piłam. Nie żywiłam się tygodniami, aż głód stał się nie do zniesienia. Instynkt przetrwania i drapieżnika wziął nad moim osłabionym ciałem górę. Zabiłam go. Sam. Żałuję tego do tej pory – w moich oczach pojawiły się pojedyncze łzy – Dlatego, gdy tylko czuję, że mogę się przywiązać, czy coś poczuć do któregokolwiek z nich, każę mu zapomnieć i szukam nowego. Sama zapominając o poprzednim. Tak jakby go nigdy nie było… I tak w kółko.
Niespodziewanie na moim ramieniu pojawiła się jej drobna, blada dłoń, która chwilę później zacisnęła się na nim. Tym gestem Samanta przekazała mi wszystko to czego nie umiała wyrazić słowami.  W tym momencie dopuściła do siebie moją prawdziwą naturę. Była ze mną. Pomagała mi w mojej trudnej życiowej chwili, która ciągnęła się, nie godzinami, tygodniami, czy miesiącami, a całymi dekadami, z której każda  była jeszcze bardziej wypełniona bólem i odrazą do samej siebie od poprzedniej.
- Przepraszam… - szepnęła i bez wahania objęła mnie swoimi drobnymi ramionami, przyciskając mnie tym samym do swojego ciepłego ciała – Nie wiedziałam, że to wszystko jest dla ciebie tak trudne. Nie wiedziałam przez co przechodzisz i śmiałam nazywa się twoją przyjaciółką.
Czułam jej ciepłe łzy, które spływając z jej miękkich, bladych policzków, skapywały na moją twarz.
- Nie płacz… - powiedziałam równie cicho jak ona, zachowując i chroniąc tym samym więź, która po wielu zniszczeniach i cięć, wreszcie na nowo się scaliła. Jednak tym razem , już na zawsze – Cieszę się, że jesteś. Nie ważne jak długo zajęło ci zaakceptowanie mnie. Najważniejsze jest to, że w końcu tu jesteś. Ze mną.
Blondynka na znak tego, że to prawda mocniej przytuliła mnie do siebie, w międzyczasie uśmiechając się promiennie w moją stronę.
- Koniec pytań na dziś. Jak na razie powiedziałaś mi wszystko co chciałam wiedzieć i chcę żebyś wiedział, iż nie musisz się już bać tego, że ucieknę, lub cię znienawidzę za prawdziwą ciebie. Postaram się jak mogę, aby być dla ciebie jak najlepszą przyjaciółką. Obiecuję.
Wtuliłam się mocniej w ramię dziewczyny, zakrywając swoją załzawioną twarz jej złotymi włosami. Po dość długiej ciszy popatrzyłam wprost w jej oczy i uśmiechnęłam się przyjaźnie. Dziewczyna odpowiedziała mi tym samym i ostatni raz klepiąc mnie w ramię, odeszła, wesoło wołając, że to już koniec z obijaniem się. Ze szczerym uśmiechem, który zakrywał prawie całą moją twarz, goniłam dziewczynę i lekko szturchając ją w ramię, zaśmiałam się.
- Nie idziesz dzisiaj do klubu pracować, nie? – spytała Sam, nadal idąc przed siebie.
- Nie. Nie idę – przytaknęłaś wesoło – A co?
- Hmmm… Może wyskoczyłybyśmy gdzieś razem? Dawno nigdzie nie byłyśmy, a to by była świetna okazja – zaćwierkała.
- Jasne… Tak właściwie to właśnie  miałam się ciebie spytać, czy  nie wybrałabyś się ze mną na swego rodzaju imprezkę.
- Ooooo… Świetny pomysł – zawołała z aprobatą, na co ja uśmiechnęłam się jeszcze szerzej.
- To widzimy się o 19 pod Laguną. Ok?
- Um… - kiwnęła głową delikatnie, po czym wzięła się za czyszczenie blatów.
***
Ze zniecierpliwieniem czekałam na przyjaciółkę, stojąc przed dużym, eleganckim wejściem do jednego z największych klubów w tym mieście. Specjalnie na tą okazję włożyłam czarny, dżinsowy topik, równie czarne spodenki i  skórzane buty na wysokim obcasie. Mój look dopełniał  czarny makijaż i  lekko natapirowane włosy, które opadały mi prostymi pasmami na plecy. Czekałam na blondynkę, która spóźniła się już około dwadzieścia minut, a i tak nie zapowiadało się na to, aby szybko się tam zjawiła. Tupałam obcasem o kostkę na chodniku w rytm jednej z moich ulubionych piosenek, umilając sobie tym czas, który spędzałam na wypatrywaniu Sam. Aż nagle zza rogu wyłoniła się jej drobna, kobieca sylwetka. Pomachałam do niej udając, że nie jestem zła i gdy stanęła już koło mnie , z nieudawanym uśmiechem przytuliłam ją, po czym razem skierowałyśmy się do klubu, z którego już na wstępie dało się usłyszeć ogłuszające basy.
- Tam jest wolny stolik – zawołałam, próbując przekrzyczeć dudniącą w moich uszach muzykę. Wskazałam na miejsce , o którym mówiłam, po czym łapiąc Samante za rękę, poszłam w tym kierunku i po kilku sekundach siedziałam już na jednym z krzeseł.
- Idę po coś do picia. Przynieść też coś tobie? – zapytała z uśmiechem przyjaciółka.
- Cole, jeżeli byś mogła – odparłam wesoło – Nie mam dzisiaj ochoty na alkohol.
- Um… Dobrze. Przyjęłam. Zaraz wracam – zaćwierkała, po czym oddaliła się w stronę baru, zostawiając mnie tym samym całkiem samą. Przez pierwsze kilka sekund patrzyłam na swoje ręce, jednak szybko znudziła mi się ta czynność, więc uniosłam wzrok wyżej. Rozejrzałam się dookoła z zaciekawieniem, próbując umilić tym sobie czas.
Patrząc tak na twarze poszczególnych, obcych mi osób, zauważyłam, że niejedna z nich przyglądała mi się z zaciekawieniem. Jedną z tychże osób był blond włosy chłopak, o hipnotyzujących oczach, który nie spuszczał ich ze mnie, nawet na sekundę. Siedział tak przy jednym ze stolików, pijąc drinka i uśmiechając się ciepło pod nosem. Z lekkim zdenerwowaniem zaczęłam kręcić jeden z kosmyków swoich brązowych włosów na palcu, przygryzając mimowolnie dolną wargę. Dlaczego, aż byłam tak  onieśmielona tą sytuacją? Nie zachowywałam się tak odkąd straciłam pierwszą miłość. Moje serce przestało bić, gdy chłopak wstał i zaczął kierować się w moją stronę, jednak ze złością i zdziwieniem  obserwowałam jak mnie omija i kieruje się w stronę wyjścia. Targały mną dziwne uczucia, o których już zdążyłam kompletnie zapomnieć. Byłam tak bardzo roztrzęsiona, że gdy tylko Sam wróciła, oznajmiłam, że  jestem zmęczona i jednak chciałabym już wrócić do mieszkania. Dziewczyna nie ukrywała tego, że jej to nie pasuje, ale nie robiła też z tego wielkiego problemu.
- No nic. Jak musisz – powiedziała smutno, po czym dodała – Ja jeszcze trochę zostanę.
- Tylko nie siedź długo i zadzwoń jak już będziesz w domu – zawołałam i przytuliwszy ją wyszłam z zatłoczonego klubu na puściutką i ciemną ulicę, gdzie od razu owiał mnie orzeźwiający wietrzyk. Odetchnęłam z ulgą czując w płucach świeży tlen i włożywszy dłonie do kieszeni od spodenek, ruszyłam w stronę swojego mieszkania. Gdy przechodziłam obok kawiarni, w której pracowałam, zostałam niemile zatrzymana, ponieważ zza rogu wyłoniła się ciemna postać, która od razu na mnie wpadła.
- Uważaj! – syknęłam mimowolnie, próbując zidentyfikować nieznajomego. Jednak gdy tylko go rozpoznałam na moich policzkach pojawiły się delikatne rumieńce, których na szczęście nie było widać – Przeprasza. Nie powinnam była tak ostro reagować.
Ze zdziwieniem patrzyłam jak na twarzy blondyna z klubu pojawił się szeroki uśmiech, a z jego ust wydobył się cichy chichot.
- Co cię tak rozśmieszyło? – spytałam, czując delikatne zmieszanie. Jego oczy z tej odległości, były jeszcze piękniejsze.
- Nic, tylko nie spodziewałem się tego, że poznam cię w takich okolicznościach – zaśmiał się, co na szczęście rozluźniło atmosferę między wami.
- Tak w ogóle na imię mam Kris – wyciągnął rękę w moją stronę, którą po krótkim zastanowieniu uścisnęłam.
- Jestem Victoria – uśmiechnęłam się do niego.
Był bardzo przystojny. Krótko ścięte włosy postawione miał do góry i ubrany był w błękitną koszulę, z podwiniętymi do łokci rękawami i w jasne spodnie, z prostymi nogawkami. Był naprawdę bardzo przystojny. W jego pobliżu nie mogłam się skupić. Bałam się tego. W tym momencie bałam się tak, jak jeszcze nigdy do tej pory. Nie chciałam tego. Tyle lat, dekad robiłam wszystko, aby ich unikać, a i tak wszystko poszło na marne. Blokada zniknęła z chwilą, w której spojrzałam w jego oczy.
- Może wyszlibyśmy gdzieś razem? W sobotę. – zaproponował, przeczesując włosy ręką.
Popatrzyłam na niego z lekką nieufnością, bijąc się z własnymi myślami.  Przypominałam sobie swoje własne słowa, ale i tak serce nie chciało mnie słuchać. Czy byłam na to gotowa? Czy jestem na tyle silna? Te pytania wwiercały się w moją głowę.
- No dobra… Może jednak za szybko – westchnął przeciągle – To może tak. Dasz mi swój numer, a ja do ciebie zadzwonię w najbliższej przyszłości. Do tego czasu namyśl się co do spotkania.
Przez kilka długich sekund przyglądałam się mu z zaciekawieniem, po czym delikatnym kiwnięciem głowy, zgodziłam się na jego propozycję. 
Kris

Włosy
Strój


piątek, 24 kwietnia 2015

od West'a

Gwizdając pod nosem, rzuciłem niewielką torbę wypełnioną kilkoma butelkami krwi na siedzenie pasażera i usiadłem za kierownicą jeepa. Jakoś nie paliło mi się do spędzania kilku godzin w bezsensownej podróży tam i z powrotem, żeby dostarczyć do Las Vegas bandę człekokształtnych. Moja niechęć do tego zadania opierała się głównie na pierwotnym instynkcie, który raczej odpychał nas od tego typu istot, ze względu choćby na specyficzny zapach, którego nawiasem mówiąc nienawidzę, czy na przykład fakt, że my bez żadnego wysiłku mogliśmy zabić ich swoim jadem, o ile wpuściliśmy go wystarczającą ilość, za to oni, mają zdecydowaną przewagę siły. Mogą nas też ugryźć i działa to na podobnej zasadzie jak w drugą stronę.
Mimo wszystko lepiej jest mieć wroga blisko siebie. Były też inne powody... Mniejsza z tym... Czas się skupić na zadaniu.

Trzy godziny później owijałem się już szalikiem, czekając na wilczki. Odkąd pamiętam lubili zimniejsze miejsca, ciekaw więc jestem jak zareagują na klimat w Las Vegas.
Wolałbym być wtedy gdzieś z Lily albo gdziekolwiek indziej - na prawdę... Zamiast tego stałem na płycie lotniska, przyglądając się twarzom ludzi, kuszących zapachem świeżej krwi.
Poczułem ich wcześniej niż zobaczyłem. Było ich wiele - więcej niż się spodziewałem... Musieli się do nich przyłączyć nowi. Dużo nowych.
Obserwowałem jak idą w moją stronę poruszając się zaskakująco harmonijnie. Jedyne co tak bardzo odróżnia ich od reszty ludzi, oprócz płynnych ruchów, urody i silnych ciał, to oczy. Całkowicie niespotykane, dzikie oczy. Zimno niebieskie, czarne, w kolorze rtęci, a nawet rubinowe. Te ostatnie najtrudniej będzie zaakceptować w ludzkim świecie. Jedyny sposób to wciskanie śmiertelnikom kitu o soczewkach.
Z całej uroczej gromadki kojarzyłem zaledwie kilka osób. Najbardziej w oczy rzucała się drobna brunetka właśnie o rubionowych oczach, blondyn, który zapewne był młodszym bratem Faith, chłopak z białymi włosami i ten chłopak, którego tęczówki nawet odrobinę nie odróżniały się kolorem od źrenic.
~Zapraszam za mną.~Odezwałem się do wszystkich telepatycznie, zwracając na siebie spojrzenia wielu par wilczych oczu, uśmiechając się przy tym przyjaźnie, po czym nie sprawdzając czy moi nowi podopieczni idą za mną, ruszyłem w stronę stanowiska odprawy samolotowej.


czwartek, 23 kwietnia 2015

(Wataha Burzy) od Nataniela

Z lekką irytacją patrzyłem jak czarnowłosa Alfa całuje w usta tego wkurzającego typa, który chwilę wcześniej przerwał bezwstydnie moją rozmowę z dziewczyną. Już kolejny raz w tym dniu ścisnąłem boleśnie dłoń w pięść, wywiercając w piersi blondwłosego chłopaka dziurę wielkości oceanu spokojnego. To było takie wkurzające, czuć się tak jak czułem się właśnie w tej chwili. Pierwszy raz od bardzo, bardzo dawna poczułem się bezsilny. Czując przypływ jeszcze większej irytacji i złości przypomniałem sobie moją rozmowę z tym Alfą od siedmiu boleści, który jako pierwszy zadał mi jedyne pytanie, na które bałem się odpowiedzieć. Mimo to nie straciłem nad sobą kontroli, tylko odpowiedziałem na nie tym samym znudzonym głosem i z tym samym zimnych uśmiechem, który tak często mi towarzyszył. Sol. Dziewczyna, której szukałem i którą miałem zabić, wraz z jej nienarodzonym dzieckiem, które może być zagrożeniem dla Rady. Z niesmakiem mlasnąłem językiem. Rada… Bllleee… Z odrazą, która nadal wykrzywiała mą twarz spojrzałem w kierunku Rena, który  taksował mnie nieufnie wzrokiem z przeciwnego kąta groty. Ojjj… Gdybyś wiedział stary, po co Oni mnie tu przysłali.  Pomyślałem wbijając w niego twarde spojrzenie.
- Nie mam zamiaru  nikogo krzywdzić – syknąłem niemo w myślach, w kierunku ciemnowłosego, który na dźwięk mojego głosu w swojej głowie, skrzywił się.
Oby to była prawda, bo inaczej rozerwę ci gardło, psie! – usłyszałem jego odpowiedź, której moc sprawiła, że spiąłem się delikatnie, co mistrzowsko ukryłem przed obecnymi w pomieszczeniu osobami.  
Kurwa… Jest jeszcze jedna sprawa. Przypomniałem sobie nagle i odwróciłem wzrok w stronę drobnej blondynki, o iście anielskiej twarzy, która z przejęciem i beztroską rozmawiała z nowo poznaną ponętną i elegancką dziewczyną, którą był nie kto inny, jak ulubienica całej Rady. A zwłaszcza tego oślizgłego, cholernego gada, Avenal’a.
Jeżeli ci gnoje dowiedzą się, że jest jeszcze jedna władająca Duchem... Cholera, wtedy będzie ciekawie i mój plan szlak weźmie. Przymknąłem powieki ze zmęczenia i dopiero po krótkiej przerwie ponownie spojrzałem na Małą. Ona czując moje spojrzenie na sobie, odwróciła swoje oczy w moją stronę. Widząc, że nadal nie odwróciłem wzroku spłonęła rumieńcem i spuściła głowę, po czym ponownie ją uniosła Na jej twarzy pojawił się słodki, nieśmiały uśmiech, który bez wahania jej oddałem. Kiwnąłem do niej delikatnie głową, na znak tego, że wszystko będzie dobrze i ponownie zacząłem przeczesywać pomieszczenie. Moje poszukiwania nie trwały długo, gdyż kilka sekund później mój wzrok padł na równie drobną, jak Hespe dziewczynę. Zapach, który wypełnił moje płuca utwierdził mnie w przekonaniu kim on jest. Sol. Odór śmierci, który towarzyszył jej i Sol, był niewyobrażalny, jednak to od Hespe czuć go było bardziej.Kolejny minus bycia pół wampirem i łowcą… Byłem bardziej wrażliwy na zapachy od pozostałych. Zjechałem spojrzeniem z twarzy wadery, na jej brzuch, który jako jedyny zdradzał to, że ma w sobie nowe życie. Wciągnąłem zachłannie powietrze do nozdrzy próbując tym samym wyczuć cokolwiek, co mogłoby mi pomóc. I wtedy oniemiałem. Czułem ją. Śmierć.  Popatrzyłem w kierunku, z którego unosił się ten smród i wtedy zobaczyłem przerażoną twarz Hespe, która siedząc sztywno na kanapie patrzyła się przed siebie nieobecnym wzrokiem. Szybko i bez jakiegokolwiek zastanowienia podszedłem do niej, od razu padając na kolana.
- Hespe. Mała. Co jest? – pytałem, czując narastające napięcie w mym głosie. Lekko potrząsnąłem jej ramieniem, ale i to nie pomogło. I wtedy w kącikach jej oczu pojawiły się szklące łzy, które zaczęły spływać po jej delikatnych policzkach.
- Co z nią? – usłyszałem przerażony głos Arii, która z czułością głaskała ramię władającej Duchem.
- Hespe – ponownie spróbowałem do niej dotrzeć, tym razem łapiąc jej twarz w swoje dłonie, wycierając kciukami mokre smugi, które ją naznaczyły – Mała … Co jest?
- Chyba ma kolejną wizję – usłyszałem za sobą pełen napięcia głos Ice’a, który znikąd pojawił się przy moim boku, kolejny raz irytując mnie swoim zachowaniem. Mimo gniewu nie spuściłem wzroku z dziewczyny, po to aby odczytać, czy aby blondyn nie ma racji, ale nie widziałem niczego. Aura Hespe świadczyła tylko i wyłącznie o jej zagubieniu i przerażeniu. Na chwilę odetchnąłem z ulgą.
- Nie .. to nie o to chodzi. A tak w ogóle… - zacząłem, po czym przypomniałem sobie, jak go nie trawię -  Hebi poszła i znowu zacząłeś się interesować Hespe?!
Syknąłem, nie kryjąc wrogości, jaką do niego czułem.
 – Ona nie potrzebuje, żeby jej współczuć, lub opiekować z przymusu. To, że jesteś jej Alfą, nie znaczy, że masz się o nią aż tak troszczyć. Powinieneś wiedzieć do jakich zachowań dopuszcza cię to stanowisko. Taka krucha i delikatna dziewczyna jak ona, może źle zinterpretować twoje intencje.
Warknąłem i widząc jego zaskoczenie, uśmiechnąłem się w duchu z satysfakcją. Bez zbędnych słuch podniosłem się z klęczek. Wsunąłem jedną rękę pod jej zgięte kolana, a drugą objąłem jej ramiona i unosząc ją tak jakby ważyła tyle co nic, ostatni raz obrzuciłem stojącego koło mnie chłopaka zimnym spojrzeniem.
- Zastanów się… - rzuciłem do niego i wyszedłem, mocno ściskając w ramionach sylwetkę niebieskookiej przyjaciółki.
****
Ze strachem patrzyłem jak Hespe, nadal nieobecnym wzrokiem wparuje się w przestrzeń przed sobą. Od kilku minut nawet nie drgnęła. Kurwa, co jest?!Strach wypełnił moje serce i jeszcze ten Ice. Ten gość denerwował mnie bardziej niż  pachołki Rady, z którymi musiałem „pracować”.
- Hespe… – już kolejny raz próbowałem do niej dotrzeć, ale tak jak poprzednio, nawet nie kiwnęła palcem na znak tego, że żyje.
- Ona tu jest – szepnęła drżącym ze strachu głosem -  Jest we mnie. Nie zostawi mnie.
- Hespe… Kto? Kto cię nie zostawi? – dopytywałem się, ciesząc się tym, że jednak „żyje”. Dziewczyna mrugnęła nerwowo i przeniosła przerażony wzrok na mnie. Płakała.
- Obudziłaś się! – zawołałem i z ulga przytuliłem ją do piersi – Martwiłem się.
Ona objęła mnie drobnymi rękoma i wtuliła zapłakaną twarz  w moje ramię.
- Kto by pomyślał, że taki typ jak ty, jest równocześnie taki miękki – zaśmiała się, na co ja wybuchnąłem szczerym śmiechem.
- Oj… Chcesz mnie zdenerwować. Kto tu jest miękki? – zmierzwiłem jej włosy dłonią.
- Yah! – zawołała z udawaną złością, po czym na jej twarzy znowu pojawiła się powaga.
Odwróciła się od mnie bokiem i objęła kolana rękoma, kładąc na nich brodę.
- Przepraszam… - westchnęła, patrząc na rozpościerający się przed nami krajobraz – Boję się, że sobie nie poradzę w dużym mieście… Moja inność jest, aż namacalna.
Zaśmiała się nerwowo. Popatrzyłem na jej profil, czując, że ma rację.
Jej żywioł nie da jej normalnie żyć. Westchnąłem i również popatrzyłem przed siebie.
- Pięknie tu – mruknąłem ,próbując rozładować to dziwne napięcie, które kłębiło się koło dziewczyny, w postaci brudno niebieskiej aury .
- Też tak uważam – odparła smutno.
- Hespe? Nie miałaś wizji , więc co się stało? – spytałem niepewnie, czując jak jej aura zabarwia się na delikatny, brudny zielony kolor, który świadczy o tym, że powoli zaczęła się zamykać przede mną.
No świetnie… Znowu nieufna. Kurwa… To denerwujące. Spojrzałem na nią i ponownie westchnąłem.
- No nic… Nie musisz mówić.
Dziewczyna za znak zrozumienia kiwnęła głową i uśmiechnęła się słabo.
- A jeżeli chodzi o miasto, to nie ma co się bać. Pomogę ci. Będę przy tobie – puściłem do niej oczko, a ona widocznie się rozluźniła.
- Dziękuję ci za to, że mi pomagasz – szepnęła i odwróciła się do mnie ukazując swą uśmiechniętą twarz – Ale nie musisz… Przecież wiem, że wolałbyś żeby na moim miejscu była Hebi.
Zesztywniałem, ale nie tylko przez pytanie, ale również przez Niego. Rozejrzałem się dookoła i wtedy go zobaczyłem, czując jego wściekłość. Ice.Zaśmiałem się. To się pobawimy.
- Owszem, chciałbym móc troszczyć się o Hebi, ale ona ma już obrońcę – odparłem smutno, wiedząc, że Alfa słyszy każde słowo wypowiedziane przeze mnie i Hespe -  Ale nie zmienia to faktu, że nie wiem dlaczego, ale o ciebie też chcę się troszczyć.
- Tym obrońcą, o którym mówisz jest Ice, prawda? – spytała drżącym głosem.
Spojrzałem w kierunku chłopaka, który na dźwięk swojego imienia popatrzył na dziewczynę koło mnie.
- Yhym… Hebi wydaje się być  z nim szczęśliwa – westchnąłem – Nie zaprzątaj sobie nim głowy.  Masz mnie.
Po wypowiedzeniu ostatnich słów złapałem za dłoń zaskoczoną dziewczynę, której twarz zdążyła się już zmoczyć łzami  i przytuliłem ją do piersi. Trwając tak w uścisku, razem z Hespe i patrząc na zdenerwowaną i jednocześnie zaskoczoną twarz Ice, zacząłem uzmysławiać sobie coś bardzo ważnego.Doszedłem do wniosku, że to co powiedziałem chwilę temu, nie było kłamstwem. Naprawdę chciałem się o nią troszczyć. Naprawdę chciałem, aby o tym wiedziała. A myśl o tym, że ten idiota ją rani, aż się gotowałem. Co się ze mną dzieje?! Przecież podoba mi się Hebi. Hebi… Moja czarnowłosa, wyniosła Alfa. Z ulgą stwierdziłem, że moje serc szybciej zabiło na wspomnienie jej uśmiechu i twarzy.  Spuściłem jednak wzrok na twarz blondynki i wypuściłem powietrze z płuc. Hespe, skąd ja cię znam?
Niestety z zamyślenia wyrwał mnie głuchy warkot chłopaka, który nadal stał w wejściu do jaskini, patrząc w naszą stronę. 
- Czego chcesz?! - syknąłem telepatycznie w jego stronę. 

(Ice? Co cię do nas sprowadza?) 

sobota, 18 kwietnia 2015

(Wataha Ognia) od Kilmeny

Odprowadziłam chłopaka wzrokiem. Wydawał się być miły.
- Uwiniemy się szybko – wyszczerzyłam zęby do dziewczyny – no, chyba, że masz ochotę pogadać. Dawno się do nikogo nie odzywałam… - mruknęłam.
- Pewnie – odparła, ruszając do przodu.
Szłyśmy kawałek w milczeniu, aż w końcu znalazłam dobry temat do rozmowy. Znaczy nie wiem. Może.
- Chyba za mną nie przepadają – rzuciłam, doskakując do całego mojego dobytku.
- Nie, czemu? Raczej po prostu jeszcze Cię nie poznali – podsunęła Hebi.
- Ale ten chłopak, Ren… - westchnęłam.
Widziałam, a wręcz czułam, jak się namyśla. Ile chce mi powiedzieć? Czy może co ma mi odpowiedzieć?
- Wydaje Ci się – posłała mi ciepły uśmiech.
Skinęłam głową.
~
- Uaa, co to za dziwactwa? – spytała, ni to sceptycznie, ni to z zaciekawieniem.
Mój uśmiech, wywołany długą rozmową z osobą, która zaczynała być mi coraz bliższa, mimo krótkiej znajomości, stężał. Przygryzłam wargę i postanowiłam walić prosto z mostu.
- Magiczne przedmioty.
Hebi wytrzeszczyła oczy.
- To nie jest zwykła biżuteria?
- Nie.
- Ani te szaty?
- Nie.
- Skąd je masz?
- Jeszcze jedno pytanie, a Ci tym przywalę!
Obie się roześmiałyśmy.
- Cóż… ja je... zrobiłam…  – powiedziałam powoli.
Posłała mi kolejną serię spojrzeń pod tytułem „zaraz mi oczy wyjdą z orbit, mówię Ci!”. Wywróciłam oczami. Podniosłam z podłogi jakąś szamańską, kurdebele, no dosłownie, suknię.
- Ta zwiększa szybkość – powiedziałam – ta sprawia, że utrzymujesz stałą temperaturę ciała – stwierdziłam, biorąc następną – ta, że lepiej słyszysz… o, a to jedno z moich najlepszych dzieł – powiedziałam z dumą – sprawia, że stajesz się niewidzialny. Niestety, to już było cholernie trudne, a ja wciąż ćwiczę, także póki co tylko ja mogę ją zakładać. Mam też coś dla płci męskiej…
- Stop – powiedziała Hebi, wpatrując się we mnie z zachwytem – jak je zrobiłaś?
- Ahh… - zaczerwieniłam się. Ale ja dużo gadam, matko, za dużo! – nauczył mnie tego taki jeden staruszek. Kumuluję swoją magię leczniczą w rękach i całą siłą woli próbuję ją przenieść na przedmiot – wyszczerzyłam się.
- Interesujące… - wymruczała, intensywnie nad czymś myśląc.
Czekałam.
- Właściwie to po co Ci one, skoro możesz przenieść te wszystkie wspomagacze na kogoś tak po prostu? - spytała wreszcie.
- Żeby działało, muszę cały czas widzieć tę osobę - wzruszyłam ramionami.
- Aha.
Hebi zaczęła przechadzać się dookoła. Zmarszczyłam czoło.
- Auu! – syknęła, ocierając się o ścianę. Z jej ramienia obficie kapała krew.
Ruszyłam w podskokach. Dwie sekundy później byłam już przy niej.
- Czekaj, załatwię to szybko – powiedziałam ze stoickim spokojem.
Z czarnych włosów wyłoniły się wilcze uszy, a alternatywnie do magii leczniczej, nie żadnych trików w walce, wyrósł jeden wilczy ogon, a nie dziewięć. Moje ciało zaczęło emanować ciepłem, którym podzieliłam się z Hebi. Za pomocą ogona podrzuciłam sobie z podłogi kawałek bandażu. Moje palce tańczyły wokół rany.
- Gotowe – odetchnęłam.
- Wow. A jak u Ciebie z walką?
- Wilk jak wilk, w razie potrzeby mieczyk – poklepałam długi przedmiot, po czym przytwierdziłam go do paska.
- Kil, aleś Ty staromodna… - mruknęła, rzucając we mnie kocykiem.
- Kto co lubi! – odparłam obrażona, oddając jej.
I znowu śmiech.
- A co robi w takim razie biżuteria? – spytała.
- Alternatywa dla wilczej postaci.
- To dlatego łazisz w łańcuszkach nawet jako wilk! A myślałam, że z Ciebie taka dziunia, że nawet wtedy żeś wystrojona – wyszczerzyła się.
- Nagrabisz sobie dzisiaj… - zagroziłam jej palcem.
Uśmiechnęła się.
- Dzięki za pomoc. To było super. Polubiłaś działkę, co? – spytała zaczepnie.
Co?
Ah. Medycyna.
- Chcąc nie chcąc, poznałam wszystko. Od opatrywania ran, przez chirurgię, aż po ginekologię.
- Ginekologia…
Zamilkła. Chyba coś jej się nasunęło.
- Mogłabyś zostać wręcz naszym lekarzem! Nie mamy kogoś takiego – uśmiechnęła się ciepło.
- Nie jestem w Burzy, więc nie możesz mi tego rozkazać, a wątpię, że ktokolwiek by mi na coś takiego pozwolił – odparłam sceptycznie.
- To się jeszcze zobaczy! – odparła z zapałem.

(Hebi, napisałam o tym lekarzu, tak jak chciałaś, teraz masz mi odpisać! ^^)

(Wataha Burzy) od Hebi

Opuszczając zebranie byłam tak zamyślona, że nie zauważałam niczego.
Kompletnie niczego.
Nie zauważyłam nowego graffiti, która oprócz tego, że upiększało szare ściany w dość jednoznaczny sposób instruowało zwolenników Rady co mogą sobie gdzie wsadzić. Bez słowa minęłam dwa wilkołaki, które wyglądały jakby zaraz miały zacząć naparzać się pierwszym co było pod ręką. Zignorowałam fakt, że weszłam w kałużę niewiadomego pochodzenia, tym samym brudząc sobie buty błotem. Nawet nie spojrzałam w miejsce, z którego dobywał się nieprzyjemny zapach drażniący każdego przechodnia.
Nieuniknionym więc było to, co się zdarzyło.
Nie zauważyłam wyłaniającej zza rogu postaci. Ona najwidoczniej też mnie zauważyła. Żadna z nas nie zwolniła.
- AAAUUUA! - zawyłyśmy jednocześnie, gdy wpadłyśmy na siebie.
Uderzenie było na tyle silne by zwalić nas na ziemię. Syknęłam i podniosłam się na łokciach.
- Kil! - rozpoznałam rozrzucone, czarne włosy wadery z Watahy Ognia.
- Hebi! - dziewczyna rozpromieniła się na mój widok.
- Kopę lat! - uśmiechnęłam się - Dawno się nie widziałyśmy.
- To prawda...
- Nic się wam nie stało?! - nawet nie zauważyłam kiedy obok nas pojawił się Ice. Przyklęknął obok patrząc mi w oczy.
Spojrzałam pytająco na Kilmeny.
- Nic mi nie jest - dziewczyna uśmiechnęła się nieśmiało.
- Co wy wyprawiacie? - w momencie, w którym otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, za naszymi plecami pojawił się Ren.
- Wpadłyśmy na siebie...- postanowiłam nie ciągnąć tego tematu - Ren, pamiętasz Kilmeny? Ice, to jest Kilmeny z Watahy Ognia. Jest uzdrowicielką. Kil, to Ice, Alfa Watahy Wody.
Ice posłał Kilmeny uroczy uśmiech po czym odwrócił się do mnie.
- Powinniśmy się zbierać - powiedział pomagając mi się podnieść.
- Im szybciej to załatwimy tym lepiej...- westchnął Ren po czym odwrócił się i odszedł.
Ice odprowadził go wzrokiem. Kiedy sylwetka Alfy Powietrza całkowicie zniknęła nam z oczu, blondyn powoli odwrócił się do mnie posyłając mi uśmiech.
Dziwny uśmiech.
Wydawało mi się, że to jakby nie jego uśmiech.
Pomyślałam, że w ogóle do niego nie pasuje.
Był taki...smutny?
Mimo to odwzajemniłam uśmiech.
- Hej, Kil, jesteś już spakowana? - zagadnęłam dziewczynę.
- Nie, jeszcze nie...
- Może ci pomogę?
Czarnowłosa rozpromieniła się, ale szybko spojrzała na Ice'a.
- Idźcie, później się spotkamy - chłopak nachylił się, żeby pocałować mnie w czoło.
Nawet nie ma takiej opcji, pomyślałam całując blondyna w usta.


Nie próbowałam unikać Ice'a, przeciwnie - chciałam spędzić z nim więcej czasu.
Z drugiej strony, pomyślałam, że spotkanie z Kilmeny nie mogło być przypadkowe. Wydawało mi się, że nie widziałyśmy się od wieków. Chciałam z nią porozmawiać. Potrzebowałam tej rozmowy.
(Kil? :))

środa, 8 kwietnia 2015

(Wataha Wody) od Faith

~Pomożecie nam czy nie?~ Uparcie naciskałam na umysł North'a. Musiałam znać odpowiedź.
~Dobra.~ jego odpowiedź nawet mentalnie przypominała syk.~ Przyjdziemy po was na granicę. 
~Dziękuję.
~Daj mi znać kiedy wyruszacie ~ Zignorował mnie, dając do zrozumienia, że nasza rozmowa dobiegła końca. North'a raczej nie należało irytować dłużej niż to było konieczne. I tak dostałam już to, czego chciałam. Wampiry nam pomogą.
Odgarnęłam włosy z twarzy i nieufnie zajrzałam do głównej jaskini. Tak jak podejrzewałam, wszyscy czekali tylko na mnie, Rena i Sol.
-Ice, podejdź tu na moment.- powiedziałam do brata, który stał razem z Hebi na skraju jaskini. Przez chwilę obserwowałam jak szepcze dziewczynie coś do ucha i lekko krzywiąc usta w kącikach, rusza w moją stronę.- Rodzina wampirów z Vegas nam pomoże. Pojedziemy właśnie tam. West ma zorganizować przeprawę samolotową, przyjeżdża tu specjalnie po was. Wy musicie tylko przebiec jakoś do lotniska. West was znajdzie jak tylko dacie mu znać, że jesteście już na miejscu.- Powiedziałam, odwracając się plecami do pozostałych. Nasza rozmowa wzbudziła powszechne zainteresowanie, które odbiło w niebieskich oczach Ice'a nikły ślad rozbawienia.
-Co to znaczy "My"?- Uniósł delikatnie brew, a chwilowa beztroska zniknęła z jego spojrzenia.
-Ja zostaję. Muszę odstawić Sol w bezpieczne miejsce.-Wzruszyłam ramionami, unikając bystrego wzroku brata.
-Gdzie chcesz ją zostawić?
-Powiem ci, jeśli wszystko się uda...
-W porządku. Nie rozumiem tylko dlaczego to ty z nią idziesz. Ren zostawi ją samą?
-Tak będzie lepiej. Żadne z nich jeszcze o tym nie wie. Za chwilę porozmawiam z Renem.-Mówiłam szybko, zwięźle, bez zbędnego żonglowania słowami. Nie było na to czasu. Nie dziś. - Dasz sobie radę? Drogę znajdziecie bez problemu. Potem po prostu słuchajcie Westa.
-Kiedy dołączysz?-Zmrużył lekko oczy, zerkając na Hebi, która rozmawiała teraz z jakimś blondynem, którego szczerze mówiąc widziałam po raz pierwszy.
-Zobaczymy.- Uśmiechnęłam się. - Powodzenia, Ice.- Przytuliłam go szybko.- I do zobaczenia...-Dodałam, biorąc głęboki oddech przed rozmową z Sol i Renem.

(Dobra, macie i możecie iść xd)

(Wataha Wody) od Kayli

~ Kayla wstawaj, no już ~ Ona nie kryła podniecenia ~ Ruszaj się, szkoda dnia!
Zirytowana przetarłam oczy dłonią i przeciągnęłam się. Co mnie napadło żeby kazać Jej obudzić mnie godzinę po świcie? Westchnęłam. Dlaczego nie pomyślałam o zabraniu kawy zanim uciekłam z Rady? Z cichym jękiem podniosłam się i zaczęłam zbierać swoje rzeczy. Nie było tego dużo: sztylet z kościaną rękojeścią, dwa czarne wachlarze z ukrytymi ostrzami, torba z ziołami - jedyna pamiątka po matce, koc i skóry zwierząt (które zamierzałam opchnąć na jakimś bazarze lub czarnym rynku, bo oczywiście oprócz kawy nie zabrałam też pieniędzy- cała ja). Spakowałam wszystko do torby, przemieniłam się i wzbiłam się w powietrze. Jak cudownie orzeźwiające jest powietrze o tej porze dnia. Kocham latać! To najpiękniejsze uczucie w całym wszechświecie. Machnęłam skrzydłami i wleciałam w chmurę. Idealnie. Przymknęłam oczy i delektowałam się smakiem czystej, zimnej wody prosto z nieba. Nagle chmura się skończyła i musiałam szybko skręcić by nie wlecieć w jakąś dziwną maszynę. Przyjrzałam się jej zaskoczona. Wyglądała trochę jak ważka, ale miała krótszy tyłek i szybko obracający się wiatrak na górze. Zastanawiające. Leciałam dalej pogrążona w myślach. Kilka minut później ujrzałam w dole średniej wielkości miasto, którego pół roku temu z pewnością nie było. To już było niepokojące. O ile mogłam uwierzyć w to, że ktoś w sześć miesięcy zbudował nową maszynę, o tyle nie potrafiłam pogodzić się z myślą, że ktokolwiek umiałby w tym samym czasie wybudować wieś, a co dopiero miasto! Coś jest nie tak. Ile jeszcze dziwacznych i nieprawdopodobnych rzeczy spotka mnie z powodu pobytu na tym zasranym radioaktywnym zadupiu?! Nigdy bym nie pomyślała, że Czarnobyl ma wpływ nie tylko na organizmy ale też na czas. To jest chore! Ciekawe ile lat w ten sposób straciłam!
~ A czy to ważne? Przecież ty się nie postarzałaś o więcej niż pół roku.
Ale cała reszta świata tak! Masz pojęcie jak bardzo się zmieniła rzeczywistość?Ja też nie! A ty się mnie, kurwa, pytasz czy to ważne! Po prostu... brak mi słów.
~Ale skoro minęło tyle czasu to może Rada już nas nie ściga...
Zastanowiłam się chwilę nad Jej słowami. To ma sens. W takim razie lecimy odwiedzić rodziców. Pamiętasz gdzie ostatnio mieszkali?
~ Chyba w Atlancie... Ale nie jestem pewna. Poza tym mogli się już dawno przeprowadzić.
Mimo to zaczniemy od Atlanty. Ciekawe co z nimi się działo w czasie naszej nieobecności... Dowiemy się za kilkanaście godzin.
~ O ile nadal tam są...
A weź już nie kracz, bo się jeszcze okaże że masz rację...

***

Było już ciemno, gdy wylądowałyśmy w Atlancie. Poszłam do najbliższego posterunku policji i spytałam gdzie mieszkają Nicholas i Amanda Andersonowie. Policjant wpisał coś do dziwnego urządzenia które stało przed nim i z przyjrzał się mi z namysłem.
- Czy to pani rodzina?- spytał.
- Tak. Dawno się z nimi nie widziałam. Czy coś się stało?
- Bardzo mi przykro. Państwo Andersonowie zostali bestialsko zamordowani prawie dwadzieścia lat temu.
Podziękowałam i wyszłam na zewnątrz. Byłam w szoku. Nigdy bym nie pomyślała, że Rada może posunąć do czegoś takiego, zwłaszcza że nie utrzymywałam z rodzicami kontaktu, a przełożonym mówiłam, że nic dla mnie nie znaczą. Byłam pewna, że są bezpieczni. Szłam jak w transie przed siebie, nie zwracając uwagi na okolicę. Nagle do moich uszu dotarło echo głośnej muzyki.
~ Kayla, przecież ty taka nie jesteś ~zaprotestowała Ona.
A co mi tam. Pobiegłam w tamtą stronę. Potrzebowałam zapomnienia i odprężenia jakie daje alkohol i dobra zabawa. Przed domem spotkałam dwie dziewczyny na oko siedemnasto lub osiemnastoletnie. Były już nieźle wstawione, zataczały się i chichotały bez powodu.
- Dla kogo ta impreza?
- Dla bliźniaków Southborn, Matta i Camillie. To ich osiemnastka. Chodź świętować z nami!- odparły i z pijackim śmiechem zaciągnęły mnie do środka. Było gorąco, w kącie obściskiwała się jakaś para. Zostawiłam moje towarzyszki, które dostały ataku śmiechu na ich widok i weszłam do salonu. W pomieszczeniu panował półmrok. Skierowałam się do minibaru. Te bliźniaki muszą mieć bogatych rodziców. Barman zerknął na mnie przelotnie.
- Wina- powiedziałam. Mężczyzna uniósł brwi i postawił przede mną półlitrową butelkę niskoprocentowego półsłodkiego wina. Uśmiechnęłam się pogardliwie i wpiłam duszkiem całą flaszkę, którą potem rozbiłam o podłogę.
- Całkiem niezłe. Poproszę o jeszcze - facet nic nie powiedział i postawił drugą. Opróżniłam ją tak samo szybko jak pierwszą. Nie zdążyłam poprosić o następną, bo podszedł do mnie chłopak.
- Jak wypijesz jeszcze trzy tak samo szybko to dostaniesz dwadzieścia dolarów.
Uniosłam brwi.
- A jak wypiję cztery?
- To trzydzieści.
- A jak pięć?
- To pięćdziesiąt.
- A jak dziesięć?
- Nie dasz rady.
- A jeśli?
Wokół nas zebrał się już spory tłumek. Chłopak rozejrzał się dookoła i oblizał wargi.
- Jak wypijesz dziesięć to dam ci dwieście dolarów.
Uśmiechnęłam się słodko i uścisnęłam mu rękę.
- Proszę podać dziesięć butelek wina- zwróciłam się do barmana. Popatrzył na mnie jak na wariatkę ale podał dziesięć flaszek. 
- Zdrowie bliźniaków - wypiłam pierwszą i rozbiłam o podłogę.
- Jeden! - krzyknęłam a tłum odpowiedział wiwatami. Wypiłam kolejną.
- Dwa! - sytuacja się powtórzyła. Przy piątej butelce musiałam zwolnić trochę tempo.
~ Co ty wyrabiasz - westchnęła Ona z politowaniem. Zarabiam, odpowiedziałam i zabrałam się za następną porcję alkoholu. Przy ósmej butelce chłopak, z którym się założyłam miał dość niewyraźną minę. Uśmiechnęłam się do niego i wypiłam dziewiątą.
- Dzziewięś- wykrzyknęłam trochę niewyraźnie i wypiłam ostatnią flaszkę. Ryk tłumu prawie mnie ogłuszył. Chłopak poszturchiwany przez kolegów wręczył mi dwieście dolców.
- Dzziękuję ci, dobry człowieku. Następnym razem zakładaj się tylko wtedy, gdy wiesz że wygrasz- powiedziałam bełkotliwie i wyszłam na zewnątrz. Ruszyłam chwiejnie przed siebie (w końcu dwanaście półlitrowych butelek wina, nawet niskoprocentowego to nie byle co). Ona zlitowała się nade mną i przejęła kontrolę nad naszym ciałem. Moje oczy zmieniły kolor na złoty i zaczęłam iść prosto. Ona zaprowadziła mnie do jakiegoś parku, zmieniłyśmy postać i poleciałyśmy dalej na zachód. Powierzyłam jej całkowitą kontrolę i mój umysł przeszedł w stan przypominający sen.

wtorek, 7 kwietnia 2015

Od Victorii

W zamyśleniu patrzyłam na ulicę za oknem, spowitą mrokiem. Było już późno, a ja nadal tkwiłam w pracy, ubrana w czarną rozkloszowaną spódniczkę, równie czarne szpilki i białą, dopasowaną koszulę. Westchnęłam widząc ludzi, którzy beztrosko przechadzali się po równej kostce. 
- Czemu to my musimy dzisiaj zostać po godzinach? - spytałam przeciągle, wieszając się na przyjaciółce, która z przejęciem szlifowała szklankę za blatem baru. 
- Vic, przestań, bo przez ciebie potłuczę szkło - syknęła, śmiejąc się jednak pod nosem - No dobra... Złaź. 
Z udawanym zawiedzeniem odsunęłam się od blondynki i wzięłam do ręki jeden z kieliszków do martini, który zaczęłam delikatnie pocierać ścierką. 
Po skończonej pracy, przyjrzałam się dokładnie, czy aby nie pozostawiłam jakichś smug. 
- Idziesz dzisiaj do klubu? - zagadnęła dziewczyna, która właśnie kończyła porządki. 
- Yhym... Z czegoś muszę żyć, nie? Nie starcza mi to co dostaję tutaj - uśmiechnęłam się blado, zabierając się za podnoszenie krzeseł. 
- A co z tym konkursem? Idziecie? - dopytywała się. 
- Nie wiemy jeszcze. Nie mamy czasu na próby. A Miki odeszła - westchnęłam smutno. Tak bardzo chciałam wystartować. W końcu główną nagrodą było pięćdziesiąt tysięcy dolarów. 
- Tak się zastanawiam... Zdarzały ci się momenty, w których chciałaś znów być człowiekiem? - spytała nagle przyjaciółka, co bardzo mnie zaskoczyło, ponieważ odkąd pogodziła się z tym kim jestem, nie poruszała tego tematu. Tak jakby chciała zapomnieć, wmówić sobie, że jestem normalna. Dotąd nie pytała się o nic, związanego z moją prawdziwą naturą. 
Odchrząknęłam nerwowo, bo co ja mam jej niby powiedzieć? Rozmasowałam palcami skronie i odwróciłam się w jej stronę.
- Tak. Zdarzały się - odparłam patrząc jej głęboko w oczy - Chciałam nim być, gdy widziałam śmierć każdego z bliskich mi ludzi, przed każdym polowaniem. Chciałam tego, gdy budziłam się następnego dnia, wiedząc, że mam na rękach krew kolejnego bezbronnego śmiertelnika. Nawet teraz tego chcę, Sam.
Dziewczyna popatrzyła się na mnie pytająco, próbując zachować spokój.
- Czuję twoją krew, słyszę jak pulsuje w twoich żyłach. Słyszę twoje serce, które ją pompuje. Jej zapach... Taki słodki i pełen życia, który wypełnia moje nozdrza, płuca. Czuję ogień w gardle. 
Przyjaciółka wzdrygnęła się na dźwięk tych słów i niezdarnie zaczęła się wycofywać. 
- Vic, twoje oczy - wyszeptała z przerażeniem. 
I wtedy się otrząsnęłam. Popatrzyłam ze strachem i bólem na Samathe, która dygotała przeze mnie. 
- Sam... Ja przepraszam - załkałam i powtarzając przeprosiny jeszcze kilka razy wybiegłam z baru. 
Cała drżałam, próbując niezdarnie stąpać z nogi na nogę. Jak duch, sunęłam po opustoszałych ulicach Vegas. Jestem głodna. Tak w ogóle, kiedy ja ostatnio jadłam? Mój wyostrzony słuch wyłapał ostre basy, które od razu przypomniały mi o obowiązkach. Bez nawet chwili zastanowienia ruszyłam w kierunku tych dźwięków, które z każdą kolejną minutą, co raz bardziej kaleczyły moje uszy. Gdy byłam już bardzo blisko tego obleśnego miejsca, od którego na kilometr czuć było alkoholem, papierosami i potem, skręciłam w jedną z bocznych uliczek i chwilę później byłam już na miejscu. Tylnymi drzwiami weszłam wprost na korytarz, którym skierowałam się w stronę przepełnionej już garderoby. Na wstępie powitały mnie wesołe chichoty i piski koleżanek. 
- Victoria! Myślałyśmy, że nie przyjdziesz. Dobrze, że jesteś. Mona cię szukała. 
- Powiedzcie jej, że już jestem i właśnie się przebieram - mruknęłam i gdy tylko znalazłam odpowiedni strój, skierowałam się w stronę jedynego wolnego stanowiska. Ubrałam się, pomalowałam i byłam już gotowa. 
- Victoria, gdzieś ty była! - usłyszałam nagle głos właścicielki. Odwróciłam się do niej z przyklejonym uśmiechem na twarzy i przepraszając wyjaśniłam dlaczego się spóźniłam. 
Po jakichś kilku sekundach było już po wszystkim, a ja z ulgą opadłam na krzesło i ostatni raz poprawiłam makijaż, ponieważ niecałą minutę później wezwali już pierwszą grupę na scenę. 
Ustawiłam się jako pierwsza w rzędzie, wyszłam przed widownię i ustawiłam się za krzesłem, które schowane w cieniu kurtyny dawało jeszcze tylko chwilę oddechu. Gdy tylko rozsunęła się kurtyna, rozbrzmiały w sali pierwsze akordy muzyki, której się w pełni oddałam, zerkając od czasu do czasu na przystojnego mężczyznę, który taksował mnie wzrokiem siedząc na jednym ze skórzanych foteli. To był właśnie mój żywioł. 

***
 Szłam ciemną ulicą, najciszej jak umiałam, obserwując mężczyznę z baru. Był w sam raz. Odpowiedni wiek i mała ilość alkoholu we krwi, który niestety psuł jej słodki smak. Skradałam się za nim coraz bardziej czując bolesne pragnienie. Nie miałam ochoty na zabawę, ale również nie było w moim stylu atakowanie ofiar na środku ulicy. Oddaliłam się, więc bardzo szybkim, wręcz wampirzym tempem w wybranym przeze mnie kierunku i jak gdyby nigdy nic, przystanęłam sobie. Nie myliłam się. Mężczyzna chwilę później wyłonił się zza rogu i gdy tylko mnie zobaczył na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. 
- Witam - mruknęłam zbliżając się do niego - Zgubiłam się i do tego jest tak ciemno. 
Każde wypowiedziane przeze mnie słowo wypowiedziałam, patrząc nieznajomemu prosto w oczy. Nie musiałam długo czekać, ponieważ tak jak myślałam, mężczyzna od razu zaproponował, że mnie odprowadzi. 
Przewiesiłam rękę przez jego ramię i żwawym krokiem poszłam z nim w stronę mojego mieszkania. 

***

- Może jednak chcesz się czegoś napić? - spytałam słodko, siadając koło mężczyzny, na kanapie. 
- Nie dziękuję - odparł ponownie, po czym przybliżył się do mnie na tyle bliko, abym mogła poczuć jego puls i won jego krwi. Mmmmm.... Pachniała bosko. Złapałam za jego podbródek i zbliżyłam jego twarz do swojej. Popatrzyłam w jego oczy, najgłębiej jak tylko umiałam i wypowiedziałam nieme słowa, które sprawiły, że nieznajomy zachowywał się jakby był w transie. Był gotowy, a ja coraz głodniejsza, więc bez zbędnych ceregieli zbliżyłam usta do jego szyi, która pachniała delikatnymi męskimi perfumami. Powoli zatopiłam kły w miękkiej skórze i zaczęłam ssać, ostrożnie przełykając każdy kolejny łyk życiodajnego płynu, który rozlewając się po całym moim ciele, koił ogień, który już zdążył je opętać. Tęskniłam za tym smakiem. Z wielką przyjemnością oblizałam usta i popatrzyłam na swoją ofiarę. Wyrzuty sumienia wypełniły moje myśli. Więc ponownie zbliżyłam usta do szyi mężczyzny i oblizałam dwie ranki, które po sobie pozostawiłam. Te zasklepiły się jak na komendę i nie pozostało po nich nawet śladu. 
- Tyle mi wystarczy. Idź i zapomnij - szepnęłam zdławionym głosem. A po chwili patrzyłam już na jego sylwetkę, która sekundę później znikła za drzwiami. 
Odetchnęłam z ulgą i skierowałam się do sypialni, gdzie pozbyłam się ubrania i położyłam wygodnie na łóżku. Popatrzyłam na biały sufit, myśląc już kolejny raz, o tym co by było, gdybym była normalna. Nie lubiłam być taka, ale instynkt łowcy był ode mnie silniejszy. Musiałam to robić, potrzebowałam tego, a ta prawda sprawiała, że czułam do siebie odrazę. 

Chciałam zasnąć i zapomnieć o tym co zrobiłam, ale nie mogłam, ponieważ mój telefon zaczął nieznośnie dzwonić. 
- Halo? - spytałam zaspanym głosem. 
- Vic? Vic... O mój boże. Tyle razy dzwoniłam. Nie odbierałaś. Bałam się o ciebie... Jezu, ty żyjesz. Gdzie jesteś? Przepraszam.. Słyszysz? Chcę żebyś wiedziała, że cię kocham. Bez względu na to kim lub czym jesteś. Słyszysz? Victoria? 
- Tak... Słyszę Sam - szepnęłam zdławionym głosem. Zadzwoniła do mnie. Rozmawia ze mną. Nie nienawidzi mnie - Jestem w mieszkaniu. Wszystko jest dobrze, właśnie miałam iść spać. 
Próbowałam ją uspokoić, ale dziewczyna nadal chlipała w słuchawkę. 
- Ja chcę z tobą porozmawiać. Chcę żebyś ze mną o tym rozmawiała. Żebym mogła być twoim oparciem - załkała.
- Jesteś Sam. Jesteś nim.
- Postaram się jeszcze bardziej. Obiecuję. Dobra... Musisz być bardzo zmęczona, więc kończę. Dobranoc.
- Dobranoc - odpowiedziałam, po czym szybko dodałam - Kocham cię, Sam.
- Ja ciebie też, Vic - usłyszałam, po czym do moich uszu dobiegł sygnał przerwanej rozmowy. Uśmiechnęłam się pod nosem i czując przyjemną ulgę, zasnęłam. 

Strój:













Samantha: