poniedziałek, 30 czerwca 2014

(Wataha Burzy) od Isabelli

Zasnęłam. Jednak nawet podczas snu nie mogłam uwolnić się od bólu i pustki, które zagnieździły się we mnie. Na zawsze. Mogę uwierzyć w to, że ktoś nie chce mnie zranić. No, ale kurde! Niech nie robi mi sztucznych nadziei na to, że jestem przez kogoś kochana. Bo nigdy nie byłam, nie jestem i nie będę. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że nie muszę być idealna. To, że ktoś nie akceptuje mnie taką jaka jestem to już jego sprawa. Nie każdy musi mnie kochać i wielbić. Czasami wróg może nas nauczyć dużo więcej niż prawdziwy przyjaciel. Po raz pierwszy w życiu z chęcią otworzyłam oczy. Nie miałam najmniejszego zamiaru dłużej oglądać twarzy Ice'a w moich snach i jeszcze bardziej cierpieć. Pamiętam jak po kłótni z nim chciałam popełnić samobójstwo. Teraz już wiem, że on nie jest wart tego, abym dla niego oddała swoje życie.  Nie zasługuje na mnie. Nie każdy kto się błąka, jest zagubiony. Nie jestem pewna, czy dobrze zrobiłam modląc się o śmierć, ale wtedy nie widziałam żadnego innego wyjścia. W sumie teraz też nie widzę nic. Czuję się jak niewidomy. Widzę tylko zło i ból. Nic poza tym. Nic. Każdy człowiek ma swe skryte strapienia niewiadome światu; nieraz zwiemy go zimnym, gdy jest tylko smutny.
- Ja jednak podziękuję za śniadanie.- odparłam Peecie, który mnie obudził.
- Dlaczego?- chłopak wydawał się być wyraźnie smutny.
- Mam ochotę na spacer.- Peeta wyciągnął do mnie rękę.- Sama.- dokończyłam.
- Zobaczymy się jeszcze?- zapytał z troską w głosie.
- Wrócę.- puściłam do niego oczko i ruszyłam w głąb lasu. Musiałam to przemyśleć, wszystko powoli przeanalizować i poukładać sobie w głowie. Szłam pomału w stronę domu, w którym wszyscy mieszkaliśmy. Chciałam się trochę ogarnąć. Wziąć kąpiel. Odpocząć. Zapomnieć o tych wszystkich rzeczach, które mnie wykańczały. Wojnie z Radą, rozterkach miłosnych, wspomnień. Nalałam wody do wanny i wzięłam głęboki oddech. Nie zauważyłam kiedy woda zaczęła się robić gorąca. Kiedy zaczęła mnie parzyć, a ja nie mogłam nabrać powietrza, ponieważ się topiłam. Chciałam krzyczeć, lecz woda tłumiła mój głos. Całym moim ciałem zawładnął strach. Byłam sama. Na granicy pomiędzy życiem, a śmiercią. Przywykłam do samotności. Do wiecznego strachu. Zawsze zwracałam twarz ku słońcu i nie widziałam cieni. Lecz teraz słońce jest za chmurami, a wokół mnie ciemność. Nagle usłyszałam głos. Przed oczami przemknęły wszystkie ważne dla mnie osoby. Ktoś powiedział: " Życie jest piękne. Jesteś go warta. " I wtedy wynurzyłam się ponad tafle wody. Byłam przerażona, a mój wzrok błądził. Odchyliłam głowę o szepnęłam ciche " dziękuję ". Wyszłam z wanny jak gdyby nic się nie stało. Ta woda symbolizowała moje cierpienie, które mnie pochłaniało. Ale nie mogłam pozwolić żebym znikła. Jeszcze nie teraz. Ubrałam się i ruszyłam w stronę, gdzie pozostał Peeta. Powrót minął mi bez większych komplikacji. Jednak nigdzie nie mogłam go znaleźć. Tylko pustka, echo i niemy krzyk. Bałam się. Czyżby był on tylko wytworem mojej wyobraźni. To stawało się coraz bardziej niebezpieczne.
(Peeta?)

niedziela, 29 czerwca 2014

(Wataha Wody) od Elizabeth

Szłam razem z innymi do jaskini Watahy Powietrza. Nie byłam szczęśliwa po bitwie, a raczej przygnębiona.
Nagle poczułam ukłucie w policzku. Podbiegłam do jakiegoś małego jeziorka i przejrzałam się w krystalicznie czystej wodzie.
Na moim policzku widniała wielka szrama, ukazując kawałek normalnej skóry.
-Eliz, wszystko okey?- Zapytał bez wyrazu Ice. 
-Tak, uderz mnie mocno w twarz.-Poprosiłam.
-Co?- zmarszczył brwi 
-Proszę, moja klątwa... uderz.- Wszyscy patrzyli na mnie jak na wariatkę.
Ice stał jeszcze chwilę przede mną, a w jego niebieskich oczach błysnęło wahanie. 
Nagle uderzył mnie tak mocno, że upadłam. Otrząsnęłam się z lekkiego szoku i dotknęłam policzka. Moja lodowa maska rozsypała się na miliony lodowych kawałeczków.
Nie byłam już lodowym zombi. Zaczęłam się śmiać.
-Dziękuję...-wstałam i znowu przejrzałam się w jeziorku.- Teraz jestem w pełni człowiekiem...
Miałam teraz zielone piękne oczy ( trochę jak u węża) i nadal bladą skórę, ale nie była ona z lodu tylko z żywej tkanki. Moje włosy stały się krótsze i o odcień ciemniejsze.
-Aha... czyli przed tym jak Ice cię uderzył byłaś...- odezwała się Nivra 
Obróciłam się do niej z promiennym uśmiechem.
-Nie wiem jak ale właśnie Ice zdjął ze mnie klątwę.
Ice uniósł brew, najwyraźniej niepewny co zrobić.
-Nic nie powiedziałaś o żadnej klątwie. 
-Przepraszam...Nie myślałam, że to ważne.-Wzruszyłam ramionami.- Poza tym byłam pewna, że nigdy jej się nie pozbędę. 
-Następnym razem mnie uprzeć.-Uśmiechnął się blado.
-Następnym razem...?
-Tak, myślę, że czas powitać cię jako pełnego członka Watahy Wody, Eliz.


Eliz po zdjęciu klątwy:

sobota, 28 czerwca 2014

od Lidii

-Wybiłam trochę tej kanalii, która przyszła jako posiłki dla Niemych Gór, mój Panie.-Tanecznym krokiem wkroczyłam do sali obrad, w której znajdował się teraz Alexius i kilku innych, wysoko postawionych radnych. Nie powiem, żebym jakoś bardzo przejęła się ich obecnością, ale i tak wolałabym być z moim panem sam na sam. Nie ufam tym zdradliwym, pazernym larwom.
Alexius wyglądał na czymś podekscytowanego i prawie - ku mojej frustracji- nie zwracał na mnie uwagi.
-Świetnie, Lidio. Zostań z nami, oczekujemy gościa.
Zaintrygowana oparłam się biodrem o framugę dębowych drzwi.
-Jakiego?
-Sol idzie po swojego brata. Jest w stanie najwyższej furii i ma pomoc zza światów. Idzie z nią cała armia demonów.
-I to cię tak cieszy, panie?-Uniosłam brew, lekko zbita z tropu.
-Istotnie. Za chwilę będę miał oboje rodzeństwa, a na tym właśnie mi zależy, kochanie.-Posłał mi karcące spojrzenie szarych oczu i zerknął na szklankę, którą trzymał w ręku, po czym pociągnął z niej łyk ciemnej substancji. 
-Skąd masz pewność, że dziewczyna nie pokona nas i nie uwolni brata?-Tylko ja byłam na tyle odważna, by zadać to pytanie. Kątem oka zauważyłam zaskoczone spojrzenie reszty radnych. 
Alexius zmierzył mnie ponurym spojrzeniem. 
-Nikt jeszcze nie pokonał Rady, Lidio.-Powiedział cicho, mrużąc oczy.-Zostaniesz przy mnie w razie, gdyby postanowiła użyć przemocy fizycznej. Będę chronił cię przed jej magią.
-Tak jest, panie.-Mruknęłam.-Mogę tylko spytać o jeszcze jedną rzecz?
Nie odpowiedział, więc uznałam to za pozwolenie.
-Czy demony, które z nią są nie poczynią straty na naszych ludziach? Dobrze wiesz do czego są zdolne...Tylko wojownicy potrafią z nimi skutecznie walczyć. Cała reszta- a w tym strażnicy- nie ma o tym pojęcia. 
Alexius milczał przez chwilę, aż na jego kamiennej twarzy pojawił się cień uśmiechu.
-Każda wojna ponosi za sobą ofiary, Lidio. Zginąć w imieniu Rady będzie dla nich honorem.
*
Sol wtargnęła jak burza i równie błyskawicznie zrujnowała każde być może niewinne życie na swojej drodze, za pomocą krwiożerczej armii demonów. Nie mogłam pojąć jak tak urocza, można by powiedzieć dziewczyna, zamieniła się w potwora o czerwonych oczach i włosach czarnych jak smoła. Kiedy się odezwała, jej głos był ochrypły i chropowaty, a oczy zaświeciły niebezpiecznie.
-Alexiusie, gdzie moje ciepłe przyjęcie?!-Wybuchnęła niekontrolowanym śmiechem, który sprawił, że na mojej skórze pojawiły się ciarki. Zza moich pleców wyszedł Alexius. Szedł spokojnie, oddychał miarowo i lustrował dziewczynę stalowym spojrzeniem. Dziewczyna, najwyraźniej zadowolona, syknęła.-Witam, Książę Ciemności! Czas przejąć twoje rządy.
Z przerażeniem patrzyłam, jak demony zbierają się w jedną chmarę, trzymając w rękach broń, jakiej nie widziałam na tym świecie. Moje ciało przeszedł dreszcz strachu. Strachu o mojego pana i o siebie. Alexius wyczuł moją nagłą panikę, ale nawet nie drgnął.
-Witaj, Sol. Obawiam się, że nie możesz dostać tego, o co się domagasz.-Powiedział.
-Mogę, jeśli tylko po to sięgnę.-warknęła.- I chcę mojego brata!-Wrzasnęła, a w naszą stronę ruszyło tysiące igieł, nasączonych trucizną. Alexius uśmiechnął się szyderczo i otoczył nas niewidzialną tarczą. 
Sol zamrugała zaskoczona, a jej potworna powłoka zamigotała, ukazując jej prawdziwy wygląd. Przez chwilę znów była śliczną, jasnowłosą dziewczyną, aż wróciła do swojej demonicznej postaci. 
-Przykro mi,Mój czarny Aniołku, ale nie dałaś mi innego wyjścia. Postąpiłaś bardzo lekkomyślnie, używając swojego wpływu na demony...Zanim uzbierasz siły na ich następne przywołanie, minie wiele lat.-Alexius powiedział znudzonym głosem i zamknął oczy. Sol wrzasnęła, uderzając plecami o ścianę, a demony rozpierzchły się po pokoju. Po czole dziewczyny pociekła strużka krwi, którą mój pan starł palcem wskazującym, a następnie posmakował. W jednej chwili demony ustawiły się po jego stronie, osaczając Sol. Zszokowana, cofnęłam się. Bestie syczały i oplatały Alexiusa niczym ciemny płaszcz, a dziewczyna powoli traciła swój upiorny wygląd. Włosy jaśniały jej z każdą sekundą, a oczy nabierały zwyczajnej zielonej barwy. Na chwilę w pomieszczeniu zapanowała cisza.
-Zapłacisz mi za to, głupcze.-Powiedziała słabo i opadła bezwładnie na podłogę. 
-Zawsze uczyłem cię, byś nie słuchała rad wiedźmy, Księżniczko- Alexius szepnął jej do ucha.-Bo wiedźma zginęła własnie z mojej ręki.-Nie wiedziałam o czym mówi...-Wygrałem, dziecinko...
Sol jęknęła głucho, a demony zniknęły. Zaślepił ją gniew i miłość do brata. Teraz oboje są przegrani.
Właśnie dlatego lepiej być po naszej stronie, Sol. Bo z nami nie da się wygrać.
Obserwowałam jak Sol zostaje wrzucona do żelaznej klatki, bez choćby szpary na światło, a potem sama poszłam w ślad za Alexiusem, który wydawał się być smutny i zadowolony jednocześnie.

(Wataha Burzy) od Hebi

Poczułam jak Ice obejmuje mnie ramieniem. Bez słowa się w nie wtuliłam. Nie zamierzałam się z tym kryć, teraz czułam się po prostu słaba. Mentalnie wymachiwałam rękami szukając oparcia. Znalazłem je właśnie w blondynie.
 - On wróci Hebi - szepnął, żeby dodać mi otuchy, ale zdawało mi się, że się waha. Nie wierzył w to? A czy ja w ogóle w to wierzyłam? Zacisnęłam powieki starając się wyrzucić straszne myśli z głowy. I nie, Inferno nie pomagała.
 - Ice...?- zaczęłam.
 - Hm? - chłopak spojrzał na mnie błękitnymi oczami. 
- W sumie nieważne... Tak tylko sobie o czymś pomyślałam - ta myśl wypadła z mojej głowy tak samo szybko jak wpadła. Już do niej nie wracałam, ale wkrótce miałam się przekonać o tym, że wcale nie była tak absurdalna jak myślałam.
Kiedy spojrzałam na Ice'a dostrzegłam, że w jego oczach czaił się niepokój. Moja nagła zmiana decyzji widocznie nie została przyjęta ze spokojem. 
- Co się tak patrzysz jakbyś zobaczył ducha? - podjęłam próbę rozładowania napięcia - Lepiej wracajmy do reszty zanim komuś wpadnie do głowy durny pomysł. 
Blondyn uśmiechnął się łagodnie i skinął głową. Oboje ruszyliśmy w kierunku "obozu wojennego", jak Macabre nazwał tymczasową kryjówkę. Chwilowo nie toczyły się żadne otwarte bitwy (co nie wyklucza walk partyzanckich, nie widziałam paru osób), jednak wszyscy wiedzieli, że to tylko cisza przed burzą.


***

 - ŻE GDZIE, DO KURWY NĘDZY, TEN CHRZANIONY IDIOTA POSZEDŁ?!
 Ice tłumaczył Renowi na osobności pewną sprawę i mimo doskonałego słuchu byłam w stanie wychwycić tylko to ostatnie zdanie. Blondyn zaczął wymachiwać rękami i uciszać Alfę Powietrza dyskretnie wskazując na mnie. Niestety, nie dość dyskretnie. Po tym jakimi uroczymi epitetami Ren obdarzył osobę, o której tak żywo rozmawiali mogłam jednoznacznie stwierdzić, że chodzi o Macabre'a i że raczej nic mądrego nie zrobił.
Widząc, że teraz już nie odpuszczę i będę podsłuchiwać choćby ze szklanką przy drzwiach, mężczyźni zakończyli rozmowę. Zbliżyłam się do Ice'a.
 - Więc? 
- Co "więc"? - zdziwił się blondyn. 
- Gdzie "ten chrzaniony idiota" poszedł? - zapytałam naśladując głos Rena (dość nieudolnie). 
Ice westchnął. 
- Nie mogę ci powiedzieć.
- Bo? 
- Bo wiem co zrobisz... 
W tym momencie najprościej byłoby określić to co zrobiłam jako "strzelenie focha". Ice to mój przyjaciel, jednak nie było mowy żeby w tym przypadku mi ustąpił. Postanowiłam, że wyciągnę to z niego inaczej.
 - Wyglądasz na przybitego - zmieniłam temat - Coś się stało? Oprócz tego, że mamy wojnę? 
Zrobiło mi się naprawdę głupio, że wcześniej tego nie zauważyłam. Chłopak naprawdę nie tryskał optymizmem, a wręcz przeciwnie. Mimo wszystko przyjął zmianę tematu z widoczną ulgą. 
Wysłuchałam historii o tym co działo się pod moją chwilową nieobecność; o zniknięciu członków Watah, o stratach i o Belli. Ta ostatnia informacja skołowała mnie najbardziej. Chwilę się zastanawiałam czy go przytulić czy dać w twarz. Ostatecznie zrozumiałam, że Ice naprawdę potrzebuje teraz wsparcia. 
- Powiem teraz najgorszą rzecz jaką można powiedzieć w takim momencie - uprzedziłam go, oplatając go rękami - Będzie dobrze... 
Kiedy podniosłem na niego wzrok ku mojemu zaskoczeniu zobaczyłam, że Ice uśmiecha się do mnie ciepło. Co za ironia...Jeśli jego imię miało oznaczać "lód", to ten, który mu je nadał miał nierówno pod sufitem.

czwartek, 26 czerwca 2014

(Wataha Ziemi) od Peeta

Po słowach Belli czułem się jakby ktoś wyjął mi wszystko z mojej głowy. Nie wiedziałem, co myśleć. Już gdy ją pierwszy raz zauważyłem, wiedziałem że coś się jej dzieje, ale nie myślałem, że jest aż tak źle. Czułem, że ona potrzebuje pomocy. Ale jak sama wspomniała, nikt jej nie może pomóc. Chociaż spróbuję! Nie mogłem pozwolić by ta dziewczyna tak cierpiała. Tym bardziej, że zauroczyłem się w niej. Nie dość że nie wiedziałem co powiedzieć, to czułem lekki ból, który mnie zżerał od środka. Nie mogłem pojąć czemu akurat ona tyle musiała przeżywać. Przecież to niesprawiedliwe. Jednakże musiałem coś odpowiedzieć, więc wziąłem głęboki oddech i usiadłem. Bella również.
- A jakbym ja spróbował Ci pomóc? – odważyłem się spytać, prawie ze łzami w oczach.
- Mówiłam już, nikt mi nie może pomóc. – odparła zmęczona tym wszystkim, zmęczona życiem. – Ale miałeś coś opo... – Próbowała dokończyć zdanie, ale wiedziała że się nie wymiga.
- Wiesz... ja tutaj jestem najmniej ważny. – powiedziałem z głębokim i nie pewnym wdechem. Ona się uśmiechnęła, nie wiedziałem czemu.
- Eh... może... zacznij od opowiedzenia czegoś o sobie. – rzekła zmartwiona.
- O mnie nie ma co opowiedzieć. Straciłem rodziców. Straciłem brata. Z resztą, wszystko straciłem. – odparłem.
- Ale jednak zyskałeś przyjaciółkę, mnie. – Bella uśmiechnęła się, jakby chciała mnie pocieszyć. Wtedy również się ściemniło. Pomału noc przyszła, pomału ona odejdzie. Tak jak i my wszyscy kiedyś odejdziemy.
- Miło, że tak mówisz. – Otarłem jej łzy z policzków. Wtedy ona przybliżyła się i położyła się na moim ramieniu.
- Jestem zmęczona, wiesz... – Zamknęła oczy i bardziej się we mnie wtuliła. Czułem się
trochę dziwnie, bo po raz pierwszy ktoś tulił mnie tak mocno jak ona, ale byłem zdumiony, ponieważ mogłem okazywać swoje uczucia w tak prosty sposób. Zacząłem opowiadać o tym jak mój brat mówił o Niemych Górach – Czy to prawda? -  Spytałem. Lecz ona nie odpowiadała, ponieważ zasnęła. Uśmiechnąłem się sam do siebie, patrząc na księżyc. Nie widziałem, czy tutaj noce są zimne, ale nie chciałem jej obudzić. Nawet nie wiedziałem gdzie ma pokój. Zrobiłem delikatnie barierę ochronną dłonią, by ją nie obudził chłód, jaki mógł nastać. Miałem ochotę pocałować jej czerwone usta, ale przecież nie mogłem. Więc pocałowałem ją w czoło.
Popatrzyłem w dal lasu i zasnąłem.

*

Poranek następnego dnia był słoneczny. Obudziłem się pierwszy. Bella tak słodko wyglądała, gdy spała. Była jak Królewna Śnieżka. Taka delikatna, a zarazem silna.Do cholery, kto ją tak skrzywdził?! pomyślałem. Nie chciałem ją obudzić, ale musiałem.
- Bella, ej Bella... Obudź się – Delikatnie nią potrząsnąłem. Ona otworzyła swoje piękne oczka i spojrzała na mnie.
- Oh... Dzień Dobry. Spaliśmy tutaj? – Zapytała jeszcze nie obudzona.
- Znaczy nie, że spaliśmy i tak dalej... Tylko...
- Wiem wiem, spokojnie – przerwała mi. Otarła oczy i wstała.
- Peeta... – Powiedziała takim niepewnym tonem.
- Słucham? – Odparłem zaniepokojony.
- Dziękuję. – Uśmiechnęła się. W tej chwili moje serce tak zmiękło, że chciało mi się płakać z radości, ale tego nie okazywałem.
- Hah... Nie ma za co przecież od czego są przyjaciele. – Zaśmiałem się lekko. – Chcesz śniadanie?

(Bella?)

Opowiadanie gościnne - od Cain'a (Alfa wojowników Rady, ojciec Rena)

Obudziłem się w cuchnącej stęchlizną piwnicy, zakuty w jakiś cholerny łańcuch i owinięty dodatkowo grubym sznurem. Kiedy próbuję ruszyć głową, moją szyję przenika silny ból, więc po kilku próbach daję sobie spokój. Powoli wracają do mnie wspomnienia z wieczoru, kiedy byłem jeszcze przytomny. Ta mała suka mojego syna...I te dwa wampiry, które się na  mnie rzuciły. Niech ich wszystkich szlag.
Spod stalowych drzwi, przez niewielką szparę tli się światło z korytarza. Wytężam wszystkie zmysły i krzywię się. Wszędzie śmierdzi wampirami...I człowiekiem, ale moje uszy wychwyciły tylko szmer oddechu i kroki jednej osoby. 
Jakimś cudem oparłem się plecami o zimną ścianę i czekam, aż ktoś do mnie przyjdzie. Jestem głodny, słaby i obolały, ale gdyby tylko udało mi się wyswobodzić ze sznura...W samych łańcuchach mógłbym się przemienić, a wtedy bez problemu rozerwałbym komuś gardło, gdyby tylko podszedł odpowiednio blisko.
Więc czekam cierpliwie czekam na właśnie taką okazję. 

*
Mrużę oczy, gdy do pomieszczenia wpada fala jarzącego światła. W drzwiach pojawia się dość drobna sylwetka średniego wzrostu, na pewno dziewczyny. Co ciekawe ludzkiej.
Wchodzi powoli, ale jest rozsądna. Potrafi utrzymać odpowiednią odległość i wie, że jestem niebezpieczny. Teraz już mogę zobaczyć jej twarz. Jest ładna. Ma ciemnoniebieskie oczy, ładną twarz i gęste włosy w odcieniu miodowego blondu. Ma zgrabne ciało i wygląda na zwinną. Jest blada, ale wygląda na zdrową. Nie możliwe, żeby były żywą przekąską wampirów...Więc kim, do kurwy nędzy jest?
-Zgaduję, że chcecie żebym umarł z głodu. Okrutna śmierć, nie sądzisz?-Uśmiecham się z trudem.
-Nic mi o tym nie wiadomo- Dziewczyna, mierzy mnie wzrokiem. Wciąż się nie zbliża.-To powinno utrzymać cię przy życiu.-Rzuca do mnie kawał mięsa, który zatrzymuje się obok mnie na podłodze. Normalnie stanowiłoby dla mnie tylko przekąskę. Cóż, sprytne. Jedząc mało, będę słaby. 
Ciekawe jak kurwa mam to wziąć do ręki, myślę. Podejrzewam, że to żeberka i czuję jak do ust napływa mi ślina. Z trudem odwracam wzrok od mięsa i patrzę na dziewczynę.
-Jeśli czekasz na słowo "dziękuję", to przykro mi, ale nie przejdzie mi ono przez gardło.
Blondynka uśmiechnęła się lekko i wyszła. 
Straciłem swoją szansę. Ludzka dziewka ma sporo sprytu...Na moje nieszczęście. 
Jak dalej tak pójdzie, ja tutaj zdechnę. Nie, nie, nie! Coś wymyślę. Nie umrę tu, choćbym miał sobie wypruć żyły.

środa, 25 czerwca 2014

(Wataha Burzy) od Isabelli


Po rozmowie z Ice'm czułam, że rozpadam się od środka. Czułam jak najgorsze emocje przejmują kontrolę nad moim umysłem i duszą. Moja siła wyższa nie potrafiła przeciwstawić się tak wielu negatywnym uczuciom i z moich oczu popłynęły łzy. Najchętniej bym umarła. Zniknęła. Wyparowała jak woda. Uleciała w górę jak dym po zgaszonej świecy. Płacz przynosi mi ulgę, żal zostaje zaspokojony, a łzy go unoszą. Nie miałam wyrzutów co do Ice'a. Miał prawo, aby zakończyć ten związek. Już od samego początku widziałam i czułam, że on nie jest ze mną szczęśliwy, że jego wybór padł na Hebi, mimo iż ona była już zajęta. Cóż miłość nie wybiera. Ale do cholery! Mógł mi zaoszczędzić chociaż trochę tego cierpienia. Które mnie niszczy od środka. Miłość nie jest stanem doskonałej opieki. To pojęcie aktywne, jak walka. Kochać kogoś oznacza zmagać się, by zaakceptować go dokładnie takim jaki jest tu i teraz. Zostawiłam tych zakochańców, niech się sobą nacieszą. Sama wybrałam się na spacer, nie zwracając uwagi na to, że wszyscy się na mnie gapią, a w lesie mogą czekać wojownicy Rady. Mam to gdzieś! Zasady trzeba łamać. Zaśmiałam się z siebie. Eh, przecież ja nigdy nie powinnam przepraszać za to, że żyje, a ostatnio robiłam to coraz częściej. Co doprowadziło mnie do depresji i samookaleczania. Stanęłam pośrodku polany i uniosłam głowę w górę, czując na twarzy ciepło promieni słońca. Tak mi tego brakowało. Tej bliskości z naturą. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że żyłam w cieniu. Muszę wyjść..i zajaśnieć jak księżyc w pełni. Po chwili zorientowałam się, że ktoś na mnie patrzy. Z niechęcią otworzyłam oczy. Byłam pewną, że to Katniss z jakimś idiotycznym kazaniem. Ale moim oczom ukazał się zupełnie obcy widok. Był to chłopak, około 17 lat. Wysoki szatyn o brązowych oczach. Z początku wzięłam go za wojownika Rady, ale gdy rozmowa się rozwinęła to okazało się, że przybył, aby chyba  z Nami zamieszkać.
- Opowiesz mi coś o sobie?- zapytał, gdy usiedliśmy pod drzewem.
- Nie lubię zbytnio o sobie mówić..- wykręciłam się.- Szczególnie nowo poznanym osobom. Zawsze psuje sobie wtedy reputację.- wskazałam na,ślady na nadgarstku.
- Ja bym Cię chciał poznać taką jaką jesteś naprawdę. Nie chce poznawać drugorzędnej wersji kogoś innego.- uśmiechnął się do mnie zachęcająco, lecz ja zamilkłam. Wzięłam głęboki wdech i wsuchiwałam się w ciszę, która od zawsze mnie uspokajała. Postanowiłam jednak zabrać głos.
- Wiesz..bujdą jest to, że jeżeli człowiek płacze wieczorem to ranek przywraca mu radość. Ja mogłabym płakać cały czas i nigdy nie miałabym dość, ponieważ moje łzy nie znają końca. One są nicością, która pożera moją duszę. I mimo, że w środku kiełkuje ziarenko nadziei, to te wszystkie złe emocje od razu je zabijają. Ja nie mam życia i nigdy nie będę mieć. Mimo iż oddycham, to tak naprawdę już umarłam. Zwątpienie to ból zbyt samotny, by wiedział, że jego bliźniakiem jest wiara. Ja straciłam wiarę w siebie i nawet jeżeli tysiąc osób starałoby mi się pomóc, lekarze, psycholodzy, przyjaciele, ja nie dam rady żyć tak jak dawniej. Już nigdy.- skończyłam, gdy zobaczyłam, że Peeta patrzy na mnie z przerażeniem w oczach.- Coś nie tak?- zapytałam zmartwiona.
- Wszystko ok.- odpowiedział zakłopotany.
- Teraz Ty opowiedz coś o sobie.- moja ciekawość nie zna granic.
( Peeta?;] )

(Wataha Wody) od Ice'a

Kiedy straciłem z oczu Bellę, wszystko uderzyło do mnie z niesamowitą prędkością. Czułem jak włosy na moim karku najeżają się, a na ramionach mam ciarki. Zrobiło mi się zimno. Zabrali Ivalio. Nie było go, gdy skończyła się bitwa, a ja tego nie zauważyłem... Jestem beznadziejnym Alfą.
JAK MOGŁEM NA TO POZWOLIĆ?!
Schowałem twarz w dłonie i zacząłem zastanawiać nad tym, co zrobię. Nie mam zbyt wiele możliwości, a każda ma jakiś słaby punkt...Będę potrzebował wiele szczęścia.
-Skoro żyjesz, wnioskuję, że już po bitwie i pewnie wygraliśmy.-Podniosłem głowę, kiedy ciszę przeciął głos Macabre. Chłopak opierał się o drzewo z dziwnie nieobecnym wyrazem twarzy.
-Na której nie raczyłeś się pojawić-mruknąłem i przeczesałem włosy palcami.
-Nie mogłem, musiałem odbyć poważną rozmowę z tatusiem.-Skrzywił się. Nienawidził ojca bardziej niż każdy z nas osobna.-Nie muszę ci się tłumaczyć.
-Ale pewnie czegoś ode mnie chcesz.-Uniosłem brew, lekko zirytowany.
-Bingo.-oglądnął się za siebie.- Powiedziałem Hebi, że po coś idę i zaraz wrócę, więc nie mamy dużo czasu.
-Oboje dobrze wiemy, że nie masz zamiaru do niej wrócić...Więc to TY nie masz wiele czasu, zanim sama tutaj przyjdzie.
-Punkt za spostrzegawczość.-Macabre zmierzył mnie czerwonymi oczyma.- Przyszedłem cię tylko prosić, żebyś się nią zaopiekował, kiedy mnie nie będzie. Wiem, że mogę ci zaufać, bo ci na niej zależy.
-Nie musisz mnie o nic prosić.-Zmarszczyłem brwi.-Hebi będzie bezpieczna, zadbam o to.
Alfa Ognia kiwnął głową ponuro i zerknął na zegarek.-Co dokładnie zamierzasz zrobić?
-Skończyć to raz na zawsze. System Rady musi runąć.-Wzruszył ramionami.-Chcę stanąć twarzą w twarz z tym sukinsynem i zamknąć wszystkie sprawy raz na zawsze. Chcę krwi Alexiusa.
-Gdy już będzie umierał w agonii, wbij mu sztylet w gardło i powiedz, że to od Ice'a...-Mój głos zdawał się nie należeć do mnie. Był zimny i pozbawiony emocji.- I pospiesz się, bo Hebi zaczyna się niecierpliwić.
Mac bez słowa skinął głową i zmienił postać w wilka. Dziś wydawał się być inny. Bardziej wycofany, zdeterminowany i odległy duchem...Wydawał się być kimś innym, niż w rzeczywistości. A może wszyscy jesteśmy inni? Może to wszystko nas zmieniło?
Ruszyłem powoli w stronę lasu, w której znajdowała się Hebi.
-Powodzenia, Mac.-Rzuciłem jeszcze przez ramię, zanim czarny wilk zniknął w ciemnościach lasu.
Słuchając szelestu liści i wiatru szalejącego wśród konarów, obserwowałem jak drobna sylwetka czarnowłosej dziewczyny powiększa się coraz bardziej. Piękne oczy Hebi wpatrywały się we mnie z niemym pytaniem i mieszaniną strachu. Wiedziałem, że za chwilę sprawię, że sprawdzą się jej najgorsze obawy i chciało mi się rzygać samym sobą. Ile złych wiadomości będę musiał jeszcze przekazać? 
Bez słowa objąłem dziewczynę ramionami, która bez słowa wtuliła się w moje ramię. 
-On wróci, Hebi.-Szepnąłem w jej włosy. Więcej nie musiałem już mówić. Wiedziała. I oboje wiedzieliśmy, że moje słowa mogą być kłamstwem. Że NIKT może już nie wrócić.

Od Anny

Siedziałam razem z Megan w salonie na wielkich fotelach przy kawie.
- Opowiadaj,  jak tam Europa?- zapytała Meg
-Świetnie... Zakochałam się we Włoszech. Musimy kiedyś pojechać razem do Rzymu.- powiedziałam, popijając- Wakacje dobrze mi zrobiły po tym jak ten pies chciał mnie zabić- skrzywiłam się- No właśnie... czemu tu śmierdzi wilkołakiem?
Meg przewróciła oczami, ale nie odpowiedziała. 
-Meg?
-Pomagamy wilkołakom z Niemych Gór...-przyznała z niechęcią.
-Że co?! Pomagacie kundlom?! Po tym jak jeden z nich chciał mnie zabić dla tej ich pieprzonej Rady, starych capów?_ zerwałam się na nogi.
-To nie tak. Ja tego nie popieram i nie mam ochoty im pomagać, ale North się uparł...- stanęłam jak wryta. TEN North? Mój przyjaciel pomaga tym kundlom.
-Gdzie poszli? - zapytałam wściekła.
-Anna, co ty chcesz zrobić?-Meg wyglądała na znudzoną.
-Gdzie oni są, do cholery?! Zamierzam dotrzeć do tego psa, który na mnie napadł i o mało co nie zabił, wtedy North pomógł mi, a teraz pomaga im. Zawiodłam się na nim.
-Anna- Meg krzyczała za mną ale ja już wyczułam ich ślad.- Idę z tobą. Już raz przegapiłam to jak ktoś rozwala North'a na łopatki, drugi raz nie zamierzam.- spojrzałam na nią z lekkim zdziwieniem, w końcu kochała North'a. Może i nie chciała tego przyznać nawet przed samą sobą, ale to było oczywiste.
No tak. Jeżeli którakolwiek wampirzyca potrafiłaby rozłożyć North'a na łopatki bez skutków śmiertelnych dla niej, to tylko ja. 
-Cieszę się. A teraz jedziemy skopać im dupy. Pieski pożałują że się urodziły. Nie masz pojęcia jak długo na to czekałam.
-Czekaj.-Zawahała się na moment.
-Co?
-Już nic. Zabiorę tylko kluczyki do mojego auta.-Pobiegła na górę i kilka sekund później miała już w ręce kluczyki. 
-Mogę prowadzić?-Poprosiłam.
-Nie. To mój wóz.-Uśmiechnęła się chytrze i zamknęła drzwi na trzy zamki i klucz. 
-Niech będzie-westchnęłam.-Pospieszmy się, chcę zdążyć na przedstawienie.









wtorek, 24 czerwca 2014

Opowiadanie gościnne - od Glenna

-Nie ruszaj się-powiedziałem sucho do chłopaka. Hybrydy nie dały mu wytchnienia tej nocy, a na jego ciele widniało tysiące małych ranek, które zręcznie opatrzyłem.
-C-czemu to robisz?-Ciszę lochów przeciął słaby, ochrypły głos Ivalio.
-Pomagam ci.
-Czemu?
-Nie jestem potworem.-Wzruszyłem ramionami.-Ludzka krzywda nie sprawia mi przyjemności, a Rada nic dla mnie nie znaczy. Nie kocham ich i nie służę im z własnej woli. Nie mogę już dłużej wykonywać ich rozkazów. Są zbyt okrutne. Nie chcę tak żyć.-Ivalio milczał, więc kontynuowałem dalej.-Wszyscy Arkadyjczycy służą Radzie. Nie mamy innego wyboru.
Chcę to skończyć. Chcę choć raz zrobić coś dobrego....
-C-czyli?-Wyjąkał.
-Zabrałem hybrydy. Zostawię twoją klatkę otwartą i będziesz miał całą noc, by uciec. Tylko to mogę zrobić... Jeśli się zbyt wychylę, skończę jak ty.
-Jaki dziś dzień?-Zmrużył oczy i skrzywił się z bólu.
-Dzięki mimo wszystko.-Ledwo mógł mówić.
-Jesteś tu od trzech dni, Ivalio. Teraz sam decydujesz czy ty zostaniesz, czy nie. Rany powinny zagoić się całkowicie w ciągu godziny, zadbałem o to.
Mając świadomość, że popełniam największy błąd w moim życiu, podniosłem się i stanąłem w drzwiach lochu.
-Powodzenia, Ivalio.-Powiedziałem jeszcze i odszedłem.

od Megan

W domu zapanował chaos, kiedy tylko dowiedzieliśmy się, że ta cała Sol uciekła. Faith wyglądała na zdenerwowaną i wkurzoną, a jej chłoptaś wydawał się świetnie bawić.
-Mówiłem, że to nie jest dobry pomysł...-Wzruszył ramionami i ugryzł kolejny kęs surowego mięsa. A tak swoją drogą....Ohyda. Wilkołaki są tak odrażające, jak myślałam.
Zmarszczyłam nos ze wstrętem i wróciłam do piłowania paznokci. Szczerze mówiąc...To nie był mój problem i wszystko mi jedno czy Sol jest z nami, czy gdziekolwiek. Jak dla mnie...Wszystko jedno.
-Musimy tam wrócić.-Warknęła Faith, trochę do siebie, trochę do Hoax'a.-Tym razem ją zabiją. Albo obydwoje. 
-Powiedz o tym Renowi. Niech sam broni swojego trofeum.
-Nie. Pojadę tam i osobiście z nim porozmawiam.-Uśmiechnęła się chytrze. Sprytna...Wie jak posługiwać się zazdrością. 
-W Niemych Górach jest tak samo niebezpiecznie jak w Arkadii. Nigdzie nie pojedziesz.
-Nie zabronisz mi, Hoax.-Wilczyca zaczęła zbierać swoje rzeczy, po drodze do wyjścia. Chłopak ruszył za nią. -Jeśli nie chcesz, pojadę sama!
Dalszej części kłótni nie chciało mi się już słuchać...Miałam własne problemy, takie jak kiepski manicure.
Znudzona zaczęłam oglądać kolejny nudny serial w telewizji, kiedy do pokoju wszedł North. Wyglądał świetnie w spranych dżinsach i szarym t-shircie...Jego ciemne włosy były w nieładzie, a fioletowe oczy błyszczały lekko, zmieniając kolor na złoty.  Próbowałam go unikać przez ostatnie kilkanaście godzin, a tu proszę...Mój plan legł w gruzach. Na szczęście North zachowywał się jakby nawet mnie nie widział. Wsunął tylko szybko trzy butelki z krwią z lodówki do torby i zwrócił się w stronę tylnych drzwi.
-Myślałam, że nie lubisz zimnej krwi.-Nie wytrzymałam. Musiałam jakoś zwrócić na siebie jego uwagę.
-Muszę czymś się żywić, jeśli nie chcę skończyć jako suszona śliwka-Zmarszczył brwi z niesmakiem. Jak zwykle z jego twarzy nic nie dało się wyczytać. Niech to szlag.
-Jedziesz z nimi?-Uniosłam brew, zdziwiona. 
-Pomagamy im po raz ostatni. Możliwe, że dzisiaj uda nam się odzyskać to, na czym nam zależy mojemu ojcu i waszej matce. To dla nas dobry interes.-Uśmiechnął się lekko, rozpraszając moją uwagę bosko zarysowanymi liniami żuchwy. 
-Nigdy bezinteresowny...-Wymruczałam i obejrzałam swoje paznokcie pomalowane na krwistą czerwień.- Jedź. Ja zostanę i pobawię się w niańkę Caina. 
-Jesteś pewna?-Uniósł brew.- Chciałbym zobaczyć go żywego, kiedy wrócę.
-Nie zabiję go. Możesz być spokojny, Northie.-Posłałam mu uśmiech.-Nie jest już zły za wczoraj?
-Jestem, ale nie chcę o tym gadać.-Zerknął na zegarek.-Muszę iść. Nie rozwal chaty.-Rzucił i zniknął za drzwiami. 
Westchnęłam cicho, kiedy po drugiej stronie domu rozległo się pukanie do drzwi.
-Czego zapomnieliście, do jasnej cholery?-Otworzyłam drzwi, znużona, ale za chwilę podskoczyłam z zachwytu.-Anna!
Uściskałam przyjaciółkę, zaskoczona. Uśmiechnęła się słodko i cmoknęła mnie w policzek.
-Ślicznie wyglądasz, Meg.-Weszła do środka i położyła walizkę na stoliku.-Pomyślałam, że będziesz się nudzić sama w tak wielkim domu...

(Anna?)

(Wataha Powietrza) od Sol

Otworzyłam oczy, ale nikogo nie zauważyłam...
~Robię to dla ciebie, Sol~ Nagle w mojej głowie rozbrzmiał głos Ivo.~ Pamiętasz, jak śpiewaliśmy w lesie? Chcę, żebyś znowu się tak cudownie uśmiechała.~
~Ivo?~ Zaczęłam się bać...W jego głosie dało się wyczuć ból.
~Cześć, Sol.~ Mówił tak cicho... O nie, Ivo! On jest ranny, czuję to... Poważnie ranny... Czyżby upadał w walce z Radą? Nie, to nie to... Nieme Góry są za daleko... O Bogini, Ivo...
~G-gdzie jesteś, braciszku? Co się dzieje? Kto ci to zrobił?~
~Nie martw się. Jestem u Rady. Alexius.~ jego przekaz słabnął,a ja musiałam domyślać się słów.~ Nie szukaj mnie. Nie mogą cię złapać.~ Cisza...Po głosie brata została tylko pustka.
Szybko wstałam z łóżka i otwierałam każdą szafę po kolei, aż w końcu znalazłam plecak. Wrzuciłam tam wszystko, co przydatne znalazłam. Coś, co zastąpi prowizoryczne opatrunki i jakieś ubranie dla Ivalio...
Jak mogłam pozwolić, żeby wpadł w ich łapy...
Nie! Ta cholerna Rada nie odbierze mi już nikogo więcej. Odzyskam brata.
~Słyszysz Alexiusie?! Nikogo już nie skrzywdzisz!~Wykrzyczałam w myślach, mając nadzieję, że moc mojej furii dosięgnie Alexiusa. 
Kiedy przechodziłam obok lustra, wydawało mi się, że moje oczy robią się czerwone, a włosy ciemnieją, jednak wrażenie zniknęło, gdy bardziej wytężyłam wzrok. Nie zauważyłam, że kiedy odeszłam od lustra, włosy znów zalśniły ciemną poświatą, a oczy zapłonęły czerwienią. Nikt nie zauważył.
Wyszłam na korytarz, nie wiedząc co właściwie robię i zaczęłam krążyć w poszukiwaniu odpowiednich drzwi. O Bogini...
-Co ty robisz?-Jedne z drzwi otworzyły się, ukazując ciemną głowę North'a.
-Muszę wrócić do Arkadii. Oni mają mojego brata! Muszę mu pomóc.-Zachciało mi się płakać z bezradności.
-Uspokój się - Zbliżył się o krok. Nie zdążył ubrać nawet koszulki. -Powoli. Najpierw wszystko mi opowiedz.
-Nie ma czasu! Mogą go zabić...- Wypuściłam jedną, jedyną łzę. Za dużo ich już uroniłam.
-Coś się stało?-Na korytarzu pojawiła się Faith i Hoax. 
-Myślę, że Sol chce nam coś powiedzieć.
Nic do mnie nie docierało. Dopiero, gdy coś w mojej podświadomości krzyknęło 'Ratuj go!', zorientowałam się co i jak. Odsunęłam się od wampira i zwróciłam do Faith.
-Mają Ivalio... Faith, zrozum mnie muszę mu pomóc...
-Sol... Obawiam się, że w tej chwili nic nie zdziałamy. Dopiero co odbiliśmy Ciebie i porwaliśmy Alfę wojowników, na pewno zwiększyli straże- Powiedziała racjonalnie, ale to mnie nie obchodziło. Wyglądała na taką opanowaną i rozsądną...A tutaj liczył się MÓJ brat! Ciekawe, co zrobiłaby, gdyby chodziło o Ice'a.
Chciałam się na nią rzucić w nagłym przypływie gniewu, ale silne ramiona North`a przytrzymały mnie w miejscu, a Hoax odruchowo stanął pomiędzy mną a wilczycą, zakrywając ją własnym ciałem. Nie miałam szans. Zaczerpnęłam głęboki oddech i zaczęłam myśleć racjonalnie. 
-Puszczajcie mnie!-Wrzasnęłam i prawie wyrwałam się z rąk wampira. Prawie.
-Zależy czy się uspokoisz...-North wyglądał na znudzonego, albo zmęczonego. Zaczerpnęłam głęboki oddech i zaczęłam myśleć racjonalnie. Mieli mnie za wariatkę. Widziałam to w ich oczach.
-Przepraszam, muszę stąd wyjść. Chociaż na chwilę... Zaczerpnąć świeżego powietrza.-Poddałam się.
-Wróć do pokoju, Mała- North westchnął, jakby z politowaniem i wypuścił mnie z żelaznego uścisku, ale wciąż nie spuszczał ze mnie fiołkowych oczu. Kiwnęłam głową i potulnie poszłam do 'mojego' pokoju.
Co za głupcy! Mój brat właśnie kona, a oni nie pozwalają mi nic zrobić...
Czerń moich włosów i krwista czerwień oczu stawała się coraz intensywniejsza. Wszyscy rozpierzchli się po domu, ignorując to, co im powiedziałam. Wiedziałam, że Faith ma wgląd na moje emocje, dzięki czemu może mieć mnie na oku, więc zręcznie zablokowałam się własną tarczą. Zorientuje się za kilka minut, w ciągu których mnie już tutaj nie będzie.
Po cichu wyszłam na zewnątrz praktycznie niezauważona, a gdy tylko byłam dość daleko, zmieniłam się w wilka, co dziwne...czarnego.
Jakoś mnie to nie obchodziło, po paru godzinach biegu w kierunku Ivalio, wysłałam wiadomość Faith. Krótką. ~Nie martw się o mnie.~ Zmęczona, głodna i zdeterminowana biegłam przed siebie. Kilka godzin biegu byłoby kiedyś ponad moje możliwości, ale furia i determinacja dodawały mi nieznanej siły.
Po jeszcze jednej godzinie byłam już pod murami Arkadii. Zmieniłam postać i z uśmiechem podeszłam do strażników przy najbliższym przejściu. Nie czułam  zmęczenia. Czułam satysfakcję. Wartownik był przerażony, nie wiedziałam dlaczego. Spojrzałam mu w oczy i namieszałam w głowie, tak by o mnie nie pamiętał.
Rozszerzałam działanie wpływu na umysły coraz bardziej, by nikt nie mógł zeznać, że mnie widział. Wreszcie wyczułam Ivo. A co lepsze- także Alexiusa.
~Dalej, Sol, zesłałam Ci już pomoc. Teraz nic Cię nie ogranicza. Demony Ci służą, a śmiertelnicy nic nie mogą zrobić bez Twojego pozwolenia! Dalej, moja Mała Uczennico! Masz moją wiedzę, wszystkie zaklęcia...Użyj ich mądrze, moja droga.~Odezwał się dobrze znany mi głos staruszki.
~Babciu... Dziękuję...~ Pierwszy i chyba jedyny raz nazwałam Szamankę- Babcią. Muszę zdać się na instynkt.
Wokół mnie roztaczała się czarna aura towarzyszących mi demonów. Drzwi jednej z budowli same się otworzyły, a ja weszłam prowadzona intuicją.
Strażnicy, którzy podchodzili padali od tak, gdy tylko chcieli się zbliżyć.
-Alexiusie! Gdzie moje ciepłe przyjęcie?! -Wrzasnęłam i wybuchłam śmiechem, przerażona dźwiękiem swojego głosu. 
Jego krew na moich rękach... Tylko tego mi potrzeba do szczęścia.
Szeptałam zaklęcia, pozwoliłam demonom się zabawić, używałam swoich mocy, rozlałam krwawą rzeźnię, aż w końcu Alexius wyszedł mi na przeciw.
-Witam, Książę Ciemności! Czas przejąć twoje rządy- uśmiechnęłam się uroczo, wpatrzona w kilka igieł, które demony obtoczyły trucizną.
Jeszcze tylko trochę i zapłaci mi za wszystko. Za wszystkie krzywdy, troski i żale, pożałuje, że się urodził.

Sol w furii

(Alexiusie, mała Księżniczka i jej samotna łezka... ) 

(Wataha Ziemi) od Peeta

Po śmierci brata czułem pustkę. Czułem samotność. Nie mogłem już wytrzymać wzroku ludzi którzy przechodzili obok mnie. Gapili się, jakby zobaczyli kogoś... nie, to złe określenie. Jakby zobaczyli coś, czego świat nie stworzył, czego oni nie znali. W sumie mieli racje. Byłem inny. Nie chciałem tego. Postanowiłem skończyć z tym. Pomyślałem „ Hodwert to nie miejsce dla mnie”. Poszedłem do bliskiego lasu z liną i starym krzesłem. Jak to las, był zapchany drzewami. Wybrałem uchylonego dęba. Przygotowałem linę. Już byłem gotowy by to zrobić, lecz strach przed śmiercią ściskał mnie w brzuchu. 
– Nie mogę się bać śmierci. Przecież to głupie. - Powiedziałem sam do siebie.
Więc wyszedłem na krzesło, założyłem linę na szyję i już miałem się zabić, lecz nie sprawdziłem czy lina jest wystarczająco mocna. Urwała się. 
– Szlak! – krzyknąłem. Miałem już iść po drugą linę, aż tu nagle pojawiło się dziwaczne światło. Popatrzyłem się na to światło z zdziwieniem. Chciałem dotknąć go, ale ono ciągle się oddalało. Miałem wrażenie że chce mi coś pokazać, więc biegłem za nim. Iż byłem szybki, bez trudu dotarłem w miejsce gdzie zaprowadziło mnie to światło. Zdyszany rozejrzałem się. Byłem w wielkim szoku! Nie mogłem uwierzyć, że to miejsce istnieje. Że Nieme Góry istnieją. Brat mi opowiedział o tym miejscu. Mówił że tam był, ale uciekł. Myślałem że to bajka. Myliłem się. Nagle zobaczyłem dziewczynę. Nie mogłem wzroku oderwać! Była tak piękna. Lecz czułem że coś ją gnębi. Próbowałem czytać jej w myślach, lecz nie mogłem. Tak jakby jakiś mur stał przed nią. Podeszłem do niej. Ona tym bezbronnym wzrokiem spojrzała na mnie.
- Bitwa skończona! Nie chce Cię zranić. – wykrzyknęła. 
- Ej ej, spokojnie. Ja nie jestem z żadnej bitwy... Jestem nowy... Chyba. – odparłem natychmiast. 
- A, przepraszam. Myślałam... 
- Wiem – szybko jej przerwałem, gdyż wiedziałem, co ma zamiar powiedzieć. 
- Heh, szybki jesteś. – Odparła z lekkim uśmieszkiem. Ja również uśmiechnąłem się i spojrzałem na nią. Chociaż uśmieszek zakrył jej smutek, czułem że to tylko „maska” na jej twarzy. 
- Jak masz na imię – Spytałem. 
- Isabella – odpowiedziała. – Znaczy, możesz mówić do mnie Bella. 
- Dobrze. Piękne imię. –odparłem. – Z resztą jak i cała ty – szeptem do siebie. 
- Co? Bo nie zrozumiałam. – Zapytała. 
- A nic nic. – odparłem. 
- A ty? Jak masz na imię? – Zapytała tym miękkim głosem.
- Peeta. Uśmiechnęła się. 
( Bella? )

Peeta - Wataha Ziemi


Postać ludzka:

Postać wilcza:


Imię: Peeta
Płeć: Samiec
Żywioł: Ziemia
Stanowisko: wojownik
Partner/partnerka: brak
Rodzina: po śmierci rodziców wychowywał się ze starszym bratem, ale brat zginął w walce
Moce: moc przewidywania przyszłości, nadludzka szybkość, moc zatrzymywania czasu, telepatia, bariera obronna
Charakter: odważny, silny, stanowczy, potrafi być miły, opiekuńczy. skrywa w sobie ziarenko wrażliwości

sobota, 21 czerwca 2014

od North'a

Sam nie wierzę w to co mówię, ale Sol wywołała u mnie coś w rodzaju sympatii. Jest dziwna, to fakt, ale biorąc pod uwagę moją niechęć do wszystkiego, co chodzi...Zarobiła u mnie kilka punktów. Przeważnie nienawidzę wilkołaków, z kilkoma wyjątkami, a Sol i Faith są jednymi z nich. Nie wiem jak Sol udało się mnie nie wnerwić, ale jestem jej za to winny podziw. To się raczej rzadko zdarza. Zwłaszcza po tym, jak wpieniła mnie Meg i te jej czułe słówka.
Czułem, że wrócił Hoax. Jego lubiłem odrobinę mniej. Meg, obrażona zwinęła się na miasto, a West i Lily cholera wie gdzie. Mieli swój pełen amorów świat i lepiej, jeśli byli daleko ode mnie.
Jutro czeka nad kolejny dzień harówy. Ten cały Cain będzie sprawiał problemy, a ja będę musiał się z nim użerać...Prościej byłoby zabić gada.
Kiedy wreszcie walnąłem się na ogromne łóżko w mojej sypialni, poczułem, że jestem cholernie zmęczony.
Wypuściłem powietrze z płuc z sykiem, sfrustrowany, kiedy uświadomiłem sobie, że jestem też głodny. Kusząca woń krwi Cassie, która spała za ścianą, nie pozwalała mi zasnąć. Pachniała tak... Słodko. 
Możliwe, że pomogła mi szklanka krwi. Była ohydna i nieświeża, ale dzięki niej nie czułem już takiego głodu, jak wcześniej. Nie cierpię nieświeżej krwi. Boże, będę ją musiał znosić jeszcze przez kilka dni...Później wynagrodzę sobie to jakąś śmiertelniczką. 
Każdy, tylko nie Cassie. Nie jestem aż takim potworem. Przynajmniej mam taką nadzieję.

*

Rano obudził mnie dźwięk nerwowych kroków na korytarzu.
Przeczesałem palcami włosy i mrużąc oczy, spojrzałem na zegarek, który wskazywał na 6 rano.
Światło świeciło już dość jasno, a ja przyłapałem się na myśli, kiedy wreszcie zajdzie. Światło nie jest ulubionym wynalazkiem wampira. Jak dla mnie, słońce jest do dupy.
Zwlokłem się powoli  z łóżka i wystawiłem głowę za drzwi. Sol wyglądała na zdenerwowaną i przestraszoną, kiedy łaziła tu i z powrotem po korytarzu. 
-Co ty robisz?-Zapytałem, unosząc brew. 
-Muszę wrócić do Arkadii.-Spojrzała na mnie, dużymi oczami.-Oni mają mojego brata! Muszę mu pomóc.-Głos jej się załamał. Schowała twarz w dłonie, a jej ciało przeszedł dreszcz.
-Uspokój się-Podszedłem do niej z wahaniem.-Powoli. Najpierw wszystko mi opowiedz.
-Nie ma czasu! Mogą go zabić...-Tym razem po jej policzku popłynęła łza. Cholera.
Nie wiedziałem co robić z płaczącą dziewczyną i co mam jej kurwa powiedzieć, więc tylko spojrzałem na nią z konsternacją. Nie jestem dobry w okazywaniu uczuć i dziękowałem Bogu, w chwili, gdy otworzyły się drzwi od pokoju Cassie, a na korytarz wyszła zaskoczona dziewczyna. Spojrzała na mnie pytająco, ale szybko odwróciła wzrok. Może wychodzenie w samych dżinsach nie było dobrym pomysłem?
Zmierzyłem ją wzrokiem i na chwilę zapomniałem o Sol. Nigdy wcześniej nie widziałem Cassie w takim wydaniu i nagle postanowiłem to zmienić. Boże. Całkiem mnie popierdoliło. Mam nadzieję, że to wszystko wina tych emocji, do których nie jestem przyzwyczajony.
Miała na sobie cienką koszulkę z dekoltem, a ciemnoblond włosy opadały swobodnie na jej ramiona i plecy. Gdybym nie wiedział, że jest człowiekiem, pomyślałbym, że jest taka jak ja. Była tak blada. Zupełnie jak wampir.
-Coś się stało?-Odwróciłem się, patrząc jak drzwi od sypialni Faith uchylają się, a z jej wnętrza wypada dwójka pół nagich ludzi. Faith miała na sobie jakiś szlafrok, czy coś, ale Hoax nie zawrócił sobie głowy nawet ubraniem spodni i obejmował teraz swoją dziewczynę dłonią, stojąc w samych bokserkach i rozpiętej koszuli. Czy wszyscy są tutaj zakochani?! Rzygać mi się chce tym całym szczęściem.
-Myślę, że Sol chce nam coś powiedzieć.

(Sol?)

(Wataha Wody) od Ivalio

Ciemność celi. Czarny mrok. Chłód stali. Ból poranionego ciała. Zapach metalicznej krwi. Skrzek hybryd.
 Powoli otworzyłem oczy. Nawet ten ruch mnie zabolał. Czułem się tak, jakby mnie obdarli ze skóry. Nie chciałem siebie teraz oglądać. Leżałem na stalowym podwyższeniu w klatce. Podziemie. Nawet myślenie mnie bolało. Sol nie odpowiedziała. Czy naprawdę znalezienie mojej siostry może mnie uratować od ogromu cierpienia? Czemu miałbym ją wydać? To krew z krwi mego rodu. Naszego rodu. Jesteśmy ostatni… Czemu nie odziedziczyliśmy po rodzicach magicznego głosu? Czemu…
 Moje myśli powoli lawirowały pośród różnych tematów. Nie mogłem się skupić na niczym konkretnym. Nie miałem tyle siły. Czułem się tak, jakby każda część mnie była z ołowiu. Nawet rzęsy były za ciężkie.
 Mój wzrok zogniskował się na chwilę na moich białych, półdługich włosach posklejanych czarną krwią.
 Jestem zwierzęciem.
 Powieki opadły ciężko. Już nawet nie próbowałem ich otworzyć…
                                                                 * * *
-Sol, nie uciekaj! – Krzyczę radośnie, pędząc lasem za siostrą.
 Mała śmieje się wesoło. Mam dopiero 9 lat, ona 8. Zawsze się ze sobą bawiliśmy. Ona taka delikatna, ja taki zacofany.
-Sool!-  Zawyłem ku niebu, udając że już nie mam siły biec. Opadłem w liście, zamykając oczy w teatralnym omdleniu. Czuję jak ktoś mnie tyka w bok.
-Ivo?- Białowłosa pyta cicho zaniepokojonym głosem.- Żyjesz?
-Wiesz, nie, właśnie umarłem. – Parsknąłem śmiechem, zrzucając ją z siebie i zaczynając ją gilgotać.- A masz za uciekanie, siostrzyczko!
 Dziewczynka wije się pode mną ze śmiechem.- Przestań! Przestań! Bo będę płakać!
 Oboje się śmiejemy, kładę się obok niej, przyglądając się jej twarzy.
-Co się tak patrzysz?- Spytała, marszcząc zabawnie nos.
- Podziwiam tylko moją słodką, młodszą siostrzyczkę.-Wyszczerzyłem się złośliwie, na co Sol parsknęła rozbawiona.
-Zaśpiewamy razem? Proszę, braciszku!- Patrzysz na mnie błagająco, a ja nie mogę się nie zgodzić. Złączam nasze dłonie.
-No dobrze, ale nikt nie może się o tym dowiedzieć!- Pogroziłem jej palcem przed oczami, na co ona zareagowała uśmiechem pełnym szczęścia.
 Zaczynam cicho nucić, a ona się do mnie dołącza. Powoli nasza pieśń staje się pewniejsza, pełna marzeń, wzniesień, radości. Śpiewamy w duecie, przeszczęśliwi. Jeszcze nic nas nie rozdzieliło. Tylko ze sobą jesteśmy tacy radośni. Przy innych jesteśmy samotni. Inni nas nie chcą. Ale teraz… Mamy swój śpiew.
 Dookoła nas wyłaniają się zaciekawione zwierzęta. Jeszcze nie mamy w pełni wykreowanych mocy, a nasz śpiew łączy nasze serca i umysły, i myśli. Chociaż przez chwilę możemy być jednym.
 Zamykamy oczy. Nasze włosy wirują nam wokół twarzy, a z ust naszych płynie przecudna muzyka.
 Nasza muzyka.
                                                                    * * *
 Czyjaś cicha obecność wybudza mnie z krainy marzeń sennych. Patrzę półprzytomnie w ciemność. Powoli, acz z trudem znajduję wśród ciemności męską sylwetkę. Nie wiem co ze mną teraz zrobią, ale już się nie boję. Nie chcę umierać, ale za Sol umrę.
~Robię to dla ciebie, Sol~ Wysłałem siostrze spokojną myśl. ~Pamiętasz, jak śpiewaliśmy w lesie? Chcę, żebyś znowu się tak cudownie uśmiechała.~ Zamilkłem, nie wiedząc nawet, czy siostra mnie słyszy.
~Ivo?~ Słyszę zaniepokojone pytanie. Siostra?
~Cześć, Sol.~ Odpowiadam ledwo dosłyszalnie. Nie mam siły na głośniejszy przekaz. Niemalże czuję jak stara się mnie dosłyszeć.
~G-gdzie jesteś, braciszku? Co się dzieje? Kto ci to zrobił?~ Spadł na mnie grad pytań. Chyba próbowała mnie namierzyć myślowo. W końcu jej telepatia była naprawdę silna. Poczułem pełnię spokoju. Mogłem chociaż ją słyszeć. Chociaż tyle.
~Nie martw się. Jestem u Rady. Alexius.~ Odpowiadam słabo.~ Nie szukaj mnie. Nie mogą cię złapać.~
 Na dłuższy przekaz nie miałem siły…
                                                                  * * *
 Poczułem ukłucie w ramię. Stęknąłem cicho. Gardło miałem zdarte do krwi. Nie mogłem mówić.
 Poczułem dziwne otępienie, które sprawiło, że przestałem odczuwać ból. Otworzyłem powieki. Glenn. Byłem powoli opatrywany. Jego ręce przemykały po moim ciele, przemywając rany. Dlaczego? Czyżby przygotowywał mnie do dalszych tortur? Czyżby znowu miał mnie odwiedzić Alexius? On zapewne to zrobi, ale myślałem, że zrobi to nieco później, gdy już zdążę ochłonąć. Zapewne się myliłem.
 Spojrzałem na zielonookiego pytająco. Co się działo?


(Glenn? )

(Wataha Wody) od Faith

Kiedy miałam już pewność, że Sol sobie poradzi, cicho opuściłam łazienkę. Niedługo nacieszy się spokojem, bo już za kilka dni znów będzie musiała zmierzyć się z Radą. Jej moc jest jej przekleństwem, którego już nigdy się nie pozbędzie. Dobrze, że ma Rena. Przynajmniej nie będzie z tym sama...
Kiedy wyszłam na korytarz, była już późna noc. North i Meg byli razem w salonie, Lily i West włóczyli się gdzieś na zewnątrz, a Cassie prawdopodobnie próbowała zasnąć w swojej sypialni. Mogłabym z nią porozmawiać, ale...Nie miałam do tego głowy.
Szczerze mówiąc dalej nie mieści mi się w głowie to, jak człowiek mógł wychowywać się w domu pełnym wampirów, a teraz jeszcze z nimi podróżować. Cassie stanowiła dla mnie zagadkę.
Z tego, co powiedziała mi Lily, wiem, że Cassie jest ich przyrodnią siostrą, odkąd jako noworodek została podrzucona pod drzwi ich ogromnego domu w Vegas. Interesujące...
Wszystko jest skomplikowane...Sama nie wiem jak wytłumaczę to Sol. Może poproszę o to Lily?
Wzdrygnęłam się, kiedy poczułam na plecach czyjeś spojrzenie. Gdy wyczułam jego zapach, poczułam ulgę.
-Hoax!- Wykrztusiłam i rzuciłam się do chłopaka, żeby go pocałować.- Miałeś wrócić jutro.
-Załatwiłem wszystko wcześniej.-Wzruszył ramionami i objął mnie.-Mogę wyjść i wrócić jutro, skoro jesteś niezadowolona.
-Nie- pocałowałam go jeszcze raz.-Zostań...Jestem cholernie zmęczona i nie obrażę się, jeśli położysz się ze mną.
-Prawdę mówiąc taką właśnie miałem nadzieję.-Uśmiechnął się łobuzersko. W skórzanej kurtce, butach motocyklowych i podartych dżinsach wyglądał naprawdę dobrze. Nie wspominając już nawet o twarzy oczywiście. I jest mój. Ciepłe uczucie zalało mi brzuch. Nie wiedziałam, że będę mogła się kiedyś tak mocno zakochać.
-To się pospiesz, bo zmienię zdanie i będziesz spał na podłodze.-Pociągnęłam go za rękę przez schody, prowadzące do mojej sypialni. Zaśmiał się cicho i ruszył za mną.
Gdy zamknęłam za nami drzwi, rzucił na podłogę torbę ze swoimi rzeczami i złapał mnie za podbródek.
-Tęskniłem. To był cholernie długi tydzień. Bez ciebie.
Jego szare oczy migotały lekko w świetle lampki nocnej. Serce zaczęło mi szybciej bić.
-Ja też.-Pocałowałam go lekko w kącik ust.- Udało ci się coś zdziałać w sprawie klanu z Alaski?
-Nie są zbyt chętni do pomocy.-Nagle posmutniał.-Ale przy odrobinie szczęścia przybędą na wezwanie. Są mi to winni za ten tydzień w mrozie, który tam przeżyłem.-Wzdrygnął się lekko z niesmakiem.
-Nam udało się uratować Sol...-Obserwowałam jego reakcję. Przez chwilę nic nie mówił.
-Ren będzie nam wisiał za to wszystko przysługę.-Odezwał się wreszcie.
-Co masz na myśli?-Uniosłam brew, zaskoczona.
-Nic. Nie chcę teraz rozmawiać o twoim byłym i jego dziewczynie.-Pogłaskał mnie po policzku.
-Jak sobie życzysz.-Przycisnęłam się do niego i pocałowałam mocno w usta.-Dzisiaj jesteśmy tylko my.

(Wataha Ziemi) od Katniss

Mimo iż wygraliśmy dopiero jedną bitwę, czułam się kurewsko zadowolona z siebie. Nie dlatego, że zabiłam tych ludzi, ale dlatego, że potrafiłam przytrzymać kogoś przy życiu. Bellę. Ta biedna dziewczyna tyle przeszła. Musiałam przyznać, że znakomicie maskowała swoje prawdziwe uczucia i była naprawdę dobrym kłamcą. Ten chłopak ją kiedyś wykończy. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że ilekroć razy ją spotkałam to on właśnie od niej odchodził, a ona była smutna. Tak rzadko widziałam na jej twarzy uśmiech, że zapomniałam już jak on wygląda. Kiedy odszedł od niej ten pierdolony idiota, szybko do niej podeszłam, bo wiedziałam, że dobry stan jej psychiki nie będzie trwał długo. Miałam rację. Bella była cała roztrzęsiona i w oczach miała łzy, które kiedy podeszłam zaczęły płynąć strumieniami po jej policzkach. " A to skurwysyn " - pomyślałam i przytuliłam się do niej. Po chwili spojrzałam jej w oczy i wytarłam z jej twarzy łzy.
- Ktoś bardzo mądry powiedział kiedyś : " Nikt nie zasługuje na Twoje łzy, a ten kto na nie zasługuje, na pewno Cię do nich nie doprowadzi ".- uśmiechnęłam się blado.- Przekonasz się kochanie, że trzeba puszczać niektóre rzeczy po prostu dlatego, że są ciężkie.- położyłam Belli rękę na ramieniu.
- Dziękuję.- odezwała się w końcu.
- Za co?!- zapytałam lekko zaskoczona.
- Za to, że nie pozwoliłaś mi umrzeć. Wiesz...bez względu na to jak bardzo mogę mieć poharatane serce, zawsze będę wdzięczna za to, że bije.- uśmiechnęła się. Byłam pewna, że był to szczery uśmiech oraz, że był to najpiękniejszy uśmiech jaki dotąd widziałam.- Nie będę Wam przeszkadzać.- puściła do mnie oczko i odwróciła się żeby odejść. Zobaczyłam, że,w naszą stronę podąża Devon.
- Zostań.- chwyciłam ją za rękę.
- Katniss...czas szybko płynie, ludzie w Twoim życiu pojawiają się i znikają. Nie przegapiaj okazji, by powiedzieć im jak dużo dla Ciebie znaczą.- byłam w szoku. To nie była już ta sama Bella. Ona teraz ot tak, cieszyła się życiem.
- Coś się stało?- poczułam ciepło dłoni na swojej talii. Devon.
- Zaskoczyła mnie.- odwróciłam się do niego przodem.
- Oj kotku, ona po prostu pokazuje, że potrafi radzić sobie sama.- przyciągnął mnie bliżej do siebie.- Ty też byś mogła.- zaśmiał się cicho.
- Dzięki!- wyrwałam się z jego uścisku i zlustrowałam go spojrzeniem.
- Oj nie gniewaj się. Żartowałem.- zbliżył się i pocałował mnie delikatnie.
(Devon?)

piątek, 20 czerwca 2014

(Wataha Burzy) od Hebi

Księżyc odbijał swoje światło w strużkach krwi wyglądających jak maleńkie rzeczki, broń pobrudzona szkarłatem leżała porzucona w trawie obok zmasakrowanych ciał wojowników.
- Było ich czterech... - mruknęłam - Jeden uciekł...
~ Niedługo nacieszy się życiem ~ usłyszałam jak Inferno chichocze ~ Pobawimy się z nim jeszcze?
- Już się dość pobawiłaś z nimi - wskazałam na to co zostało z naszych przeciwników - Oczekujesz może wdzięczności za użyczenie mi odrobiny mocy?
~ To ja powinnam być wdzięczna, od tylu lat się nie ruszałam! Z drugiej strony, gdyby nie ty...mogłabym się tak bawić codziennie ~ w jej głosie mieszały się ze sobą drwina i pogarda ~ Dobrze mieć własne ciało...
- Przymknij się, zaczynasz mnie denerwować, suko - uciszyłam ją.
Ruszyłam w stronę rzeki żeby obmyć ręce i twarz. Całe były umazane krwią. Księżyc sprawił, że woda zamieniła się w lustro. Włosy koloru srebra opadały mi na ramiona, twarz i rubinowe oczy, ręce nadal były pokryte czarnymi łuskami, a pod oczami widniały smugi wyglądające jak czarne łzy, jednak powoli wracałam do mojego normalnego wyglądu. Jaszczurzy ogon i skrzydła zdążyły już zniknąć podobnie jak szponowate paznokcie. Mimo to nadal obawiałam się, że mój widok mógłby doprowadzić niektóre dzieci do płaczu.
Zanurzyłam dłonie w chłodnej wodzie i ochlapałam nią twarz. W końcu doprowadziłam się do porządku (tak mniej więcej). Ponownie spojrzałam w lustrzaną taflę rzeki. Teraz już całkowicie straciłam postać Inferno. Mimo to nadal słyszałam jej głos w głowie.
"...ból, bez miłości..."
Cicho śpiewała, wręcz nuciła. Znowu. Za każdym razem były to te same słowa, ta sama melodia, po prostu ta sama piosenka.
"...ból, nie mam go dość..."
Chociaż za każdym razem miałam wrażenie, że jest w niej coś obcego, coś czego nie było we wcześniejszych wersjach.
"...ból, bo lubię go otrzymywać..."
Nie słyszałam jej tyle czasu...
"...bo lepiej czuć ból niż kompletnie nic..."
- Hebi!
Ciepły, nieco zdenerwowany głos wyrwał mnie z zamyślenia. Ta dziwna piosenka Inferno zawsze tak na mnie działała, sprawiała, że tonęłam we własnej ciemności...
Nie musiałam odwracać się żeby wiedzieć kto mnie zawołał.
- Mac! - przyjrzałam się chłopakowi. Nie wyglądał na rannego, mogłam się tego spodziewać. Ciężko było mi wyczytać co teraz czuje z jego oczu. W lewej ręce coś trzymał, ale z tej odległości nie potrafiłam tego zidentyfikować jako jakiejkolwiek istniejącej rzeczy - Dobrze, że jesteś! Kompletnie straciłam was z oczu!
- Nic ci nie jest? Co właściwie robiłaś...Chwila, śledziłaś mnie i Rena?!
- Natknęłam się tu kilku członków Rady - ominęłam jego pytanie, mogła by z tego wyjść mało przyjemna rozmowa -Ale ich zabiłam, tylko jeden uciekł...
- Ten? - Mac rzucił mi pod nogi przedmiot, który trzymał w ręce. Okazało się, że to zmasakrowana głowa mężczyzny, który mi uciekł.
- Tak...Kiedy go dorwałeś? Właściwie, to gdzie byłeś?
- Nie ważne, po prostu czegoś szukałem - odpowiedział nie patrząc mi w oczy.
Na chwilę zapomniałam o Inferno. W głowie miałam tylko Mac'a no i oczywiście jego kłamstwo. Może powinnam go o to w tedy zapytać jednak nie chciałam wywoływać burzy...
- Znajdźmy resztę - czarnowłosy chłopak przerwał ciszę.
Przytaknęłam mu i ruszyliśmy przed siebie. Głowa znalezionego przez Alfę Ognia wojownika Rady potoczyła się w stronę rzeki zostawiając za sobą krwawe smugi.
(Ice?)

(Wataha Wody) od Ice'a

Wciąż jestem w ciężkim szoku i nie wiem jak to się stało, ale...Wygraliśmy bitwę.
-Wygraliśmy...-Wyszeptała Bella i zaczęła cicho łkać. Rozejrzałem się wokół. Wszędzie leżały trupy. Niestety nie tylko trupy wojowników Rady...Wśród ciał dostrzegłem Demosa...Mici pochylała się nad nim i rozpaczliwie próbowała wyleczyć ranę ziejącą na jego piersi...
-Zostaw...-Odsunąłem ją delikatnie.-Już mu nie pomożesz
Nie zabiliśmy wszystkich. Część się wycofała i zapewne wróciła do swojego Pana, byłem więc pewny, że jeszcze się spotkamy. Wygraliśmy jedną bitwę, a nie wojnę. To dopiero początek...
Wszyscy dyszeli ciężko. Niektórzy byli ranni, inni nie odnieśli żadnych obrażeń, a jeszcze inni nie brali w ogóle udziału w bitwie. Teraz wszyscy przyglądali się szeroko otwartymi oczami polu starcia. 
-Co zrobimy z tyloma trupami?- Odezwał się Devon. Głos zadrżał mu lekko z obrzydzenia. 
-Pomóżcie mi ułożyć z nich stos.- Mój głos zabrzmiał bardziej ponuro niż miał.
Wilki z ociąganiem wykonały moje polecenie i odsunęły się na bok w milczeniu. Wyjąłem z kieszeni zapalniczkę, którą zapaliłem i rzuciłem na martwe ciała. Odsunąłem się na kilka kroków i w milczeniu obserwowałem jak płonie chłopak, którego własnoręcznie zabiłem. Wyrzuty sumienia boleśnie wierciły mi dziurę w brzuchu i po kilku minutach poczułem, że jest mi niedobrze. Nie z powodu widoku, ani smrodu spalonych ciał, ale raczej z powodu tego, co zrobiłem. Zabiłem. Cholera, zabiłem kogoś.
Wciąż czułem się jak w transie i nadal do końca nie docierało do mnie znaczenie tego, co zrobiłem, ale i tak czułem się jak ostatnia szuja. Wliczając w to wszystko jeszcze Bellę...
Zupełnie się nie poznaję. Możliwe, że aż tak bardzo się zmieniłem?
-Bella...Musimy pogadać...-Z wielkim trudem spojrzałem w jej brązowe oczy pełne łez.
Skinęła głową i podążyła za mną w las, gdzie powinniśmy być sami. Żółć podeszła mi do gardła, kiedy dotarło do mnie, co właśnie zamierzam zrobić, ale odwróciłem się do niej i zacząłem zbierać słowa.
-Nie masz pojęcia, jak bardzo chciałbym powiedzieć ci coś innego...Ale nie mogę cię dłużej okłamywać. Okłamywać nas oboje...Ta wojna uświadomiła mi wiele rzeczy. Ja...zrozumiałem, że...-Głos lekko mi się załamał.
Bella patrzyła na mnie posępnie, niewidzącym wzrokiem. W jej oczach zalśniły łzy.
-Że mnie nie kochasz.-Dokończyła za mnie cicho. Poczułem się jak śmieć.
-Kocham cię, Bella.-Z wahaniem pogłaskałem ją po policzku, po którym popłynęła łza.
-Jak siostrę- Skrzywiła się ze smutkiem.- Zapomniałeś, że umiem czytać w myślach, Ice.
Uśmiechnąłem się smutno i cholernie nieszczerze. Już raz ją zraniłem, a teraz robię to ponownie. I to jeszcze teraz, kiedy najbardziej mnie potrzebuję. Nie chcę jej opuszczać, ale ona nie będzie mnie chciała blisko po tym wszystkim...A ja nie jestem pewien, czy będę w stanie patrzeć jej w oczy. W każdym razie jeszcze nie teraz.
-Tak strasznie cię przepraszam...-Oparłem się czołem o jej czoło.-Zrozumiem, jeśli będziesz mnie nienawidzić. Pamiętaj tylko, że zawsze będę cię kochał, zawsze będę cię chronił i jeśli ktoś cię skrzywdzi, skopię mu dupę.- Pewnie powinienem zacząć od skopania dupy sobie.
-Nigdy nie będę cię nienawidzić, Ice.-Pociągnęła nosem.-Nie przepraszaj...Wiem, że to ją kochasz...Od początku to wiedziałam, ale dopiero teraz przyjęłam to do wiadomości.
Oboje wiedzieliśmy kogo ma na myśli. Do mnie też to teraz dotarło. I co z tego? I tak nie będę jej mieć.
-Czułbym się lepiej, gdybyś jednak zmieniła zdanie w sprawie nienawiści.-Przytuliłem ją.-Zawsze będziesz mogła na mnie liczyć, Bella. Zawsze będzie mi na tobie zależeć.
-Wiem, Ice...-szepnęła. Pochyliłem się i złożyłem ostatni pocałunek na jej ustach, a potem na czole.
-Będziesz szczęśliwsza beze mnie.- Próbowałem się uśmiechnąć, ale chyba mi się nie udało, a potem zostawiłem ją samą. Jak jakiś pieprzony sukinsyn.

Anna - Wampir
































Imię: Anna
​Rasa: Wampir 
Wiek: 98 lat 
Rodzina: Wychowała się na ulicy, przyjaciółka Cassie, Meg, Lily ,West'a, North'a
Opis: Często wredna i chamska, lubi krzywdzić osoby które zasłużyły na ból i pomagać osobom, które na to zasługują, zabawna i żartobliwa





czwartek, 19 czerwca 2014

(Wataha Wody) od Ivalio

Znów pobierali mi krew. Czułem jak powoli słabnę. Nienawidziłem tego uczucia. Bycie takim bezradnym było takie ... passe. Po głowie krążyły mi przeróżne myśli. Raczej pesymistyczne... Alexius. Jak będę miał okazję to zabiję drania. Glenn zabrał mi krew.
 Patrzyłem na niego i czułem do niego odrazę, może lekki strach no i ... niewiedzę. Znowu nie miałem pojęcia po co mi to robią. Bo co ja im zrobiłem? Byłem tylko zwykłym wilkiem o nieprzeciętnych zdolnościach, swoją drogą iście wnerwiające.
 Czy Sol także złapali, bo była "niezwykła" tak, jak ja? Tylko, że to nie ona zabijała ... wampiry... dla Rady, na ich życzenie. Moja krew podobno także była niezwykła... podobno... nie pamiętam czy cokolwiek ona robiła. Siostrzyczko.., a miałem cię chronić. Nawet nie wiem co się dzieje z moim chłopakiem. Mam nadzieję, że chociaż on nie będzie musiał cierpieć.
 Glenn coś do mnie mówił. Zadałem kilka pytań, ale on nie chciał wdawać się w rozmowę. Z resztą co w tym dziwnego? Mógł zostać ukarany za rozmowę z więźniem. Kiedyś już wałkowałem ten temat. Ja próbowałem do czegoś słownie zmusić moich "strażników", a ci nawet nie odpowiadali. Takie milczące towarzystwo jest zwykle strasznie przygnębiające. Normalnie jakby pilnowały mnie wilcze zombie. Brrrr.
 -Widzę, że już go obudziłeś.- Powiedział platynowowłosy, wchodząc do pomieszczenia. Zawrzało we mnie, choć przez upuszczenie krwi byłem słabszy. Reszta jego wypowiedzi do mnie nie dotarła. Może nie była dla mnie aż tak bardzo ważna. No cóż, zarejestrowałem tylko, że chłopak o intensywnie zielonych oczach wyszedł z sali wyłożonej czarnym kamieniem. Zostałem z Alexiusem sam. Mam się cieszyć czy może zacząć bać?
-No dobrze, Ivalio- Wzdrygnąłem się odruchowo, słysząc swoje imię wypowiedziane w taki sposób.- Skoro już jesteśmy tu sami, to musisz mi coś powiedzieć.
 Jego szare oczy przeszywały mnie na wskroś. Coś we mnie zachciało się przed nim płaszczyć, prosić o wybaczenie, niczym zwykły kundel, który liczy na zbawienie. Nie spodobało mi się to. Nie chciałem dać za wygraną w tak haniebny sposób.
-Niby co miałbym ci powiedzieć, dupku?- Wywarczałem butnie.
 Oberwałem z dłoni. Mimo bólu spojrzałem na mego jakże szanownego "pana" z pogardą. To nie było trudne. Nosiłem w sobie pokłady niespożytego gniewu i wytrwałości. Oddałem mu lodową falą, której ten z łatwością uniknął. Spytam się jeszcze raz... jak?!
-Lepiej bądź grzecznym chłopcem.-Jego zimny palec, zakończony zadbanym paznokciem nacisnął na nacięcie na mojej szyi. Moje źrenice rozszerzyły się w bólu. Krew pociekła po moim ciele. Zacisnąłem zęby, by nie okazać choćby najmniejszej oznaki odczuwanych przeze mnie katuszy. Usłyszałem suchy śmiech przy moim uchu. Teraz cała moja moc skupiła się we mnie by utrzymać mnie przy przytomności.
-Jak będziesz się stawiał to zamknę cię w jednym pomieszczeniu z Twoimi ukochanymi hybrydami. Doskonale pamiętasz jak one kochają twoją krew.- Szeptał mi zimnym głosem do ucha. Jakże mogłem zapomnieć o tych zmiennokształtnych stworzeniach, które czując zapach mojej krwi zaczynały wariować? N-nie chciałem trafić z nimi do jednej klatki. Tylko nie to. Moje serce galopowało strachliwie, a On to wyczuł. Nacisnął mocniej na moją tętnicę. - To jak, zamierzasz być już grzecznym chłopcem, Ivi? - Jego przesłodzony głos sprawiał, że koszmary dręczące mnie każdej nocy stanęły mi przed oczami. Mój oddech stał się urywany. Z jednej strony przez upływ krwi, a z drugiej przez strach.
 Zdobyłem się tylko na niemrawe kiwnięcie głową.
-Masz to powiedzieć na głos.-Wysyczał zimno. Zakręciło mi się w głowie.
-T-tak, już nie będę się sprzeciwiał.-Wymamrotałem z trudem, wtedy on odpuścił i przytknął mi do rany opatrunek. W końcu nie mogłem się wykrwawić na śmierć.
-W takim razie Ivo, gdzie jest twoja droga siostra?
 Na to pytanie zdrętwiałem. Sol. No tak, przecież ona była tu przetrzymywana. Była?
-Niby po co ci ta informacja, padalcu? Czyżby twoja zdobycz ci uciekła?-Zaśmiałem się chrapliwie.-Nic ci nie powiem. Nawet gdybym wiedział, to bym ci nie powiedział.-Rzuciłem mu wyzywające spojrzenie.
-Skoro tak się bawimy, to dobrze.- Odsunął się niezadowolony.- Nie obejdzie się bez kary. Powiesz mi, zobaczysz. Ba. Nawet jak nie wiesz, to się dowiesz. Przecież ty i twoja siostra zostaliście połączeni, więc nie bredź mi, że nie wiesz gdzie jest. Ty po prostu nie chcesz się pofatygować, by się tego dowiedzieć, ale to się zmieni, zobaczysz.- Na twarzy Alexiusa wykwitł złowieszczy uśmiech.
 Zadygotałem w środku.
                                                                           * * *
 Leżałem w ciemnej i jakże zimnej klatce. Obdarty z ubrań, pobity, zakrwawiony z licznymi ranami, ledwo przytomny. To wszystko przetrwam dla... Sol. Mojej jedynej rodziny, oraz dla Nezi'ego, mej jedynej prawdziwej miłości.
 Coś zaskrzeczało przeraźliwie w ciemności, zamknąłem oczy, oczekując bólu. Nie musiałem długo czekać. Cała chmara różnorakich stworzonek się na mnie rzuciła, wgryzając w ciało i spijając krew.
 Zawyłem rozpaczliwie.
~Sol! Sol! Sol!~Wykrzykiwałem to imię w myślach raz za razem w akompaniamencie wrzasków bólu i skrzeku zmiennokształtnych istot. Moje jestestwo składało się tylko z bólu. ~Sol, siostrzyczko, ratuj, siostrzyczko, Sol, mała, ratuj, Sol, Sol~ Wysyłane przeze mnie myśli były coraz rozpaczliwsze w miarę jak ból mnie nie opuszczał, a się zwiększał. ~Zabij mnie, siostrzyczko, uratuj od bólu, siostrzyczko, Sol, Sooooollll!~ Wydarłem się, nie mogąc zaznać spokoju.

(Sol....?)

środa, 18 czerwca 2014

(Wataha Powietrza) od Sol

Na początku się wstydziłam, lecz gdy w końcu położyłam się w ciepłej wodzie...Ah... tak wspaniale...Choć po chwili poczułam ból w prawie każdej części ciała...Sama nie wiem dlaczego, to chyba przez intensywność wszystkich tych ostatnich przeżyć...
Nie zauważyłam kiedy Faith wyszła.
Nawet dobrze... W ciszy pogrążyłam się w łzach... Wylałam z siebie wszystkie troski, a woda- nim się zorientowałam- była już zimna. Cholernie zimna...Ale mimo wszystko, ulżyło mi.
Wygramoliłam się z wanny, osuszyłam włosy i przeczesałam je. Potem zaplotłam w dwa długie warkocze, ubrałam się i wyszłam na korytarz, zupełnie nie orientując się, w którą stronę powinnam iść. Usłyszałam znajome głosy i ruszyłam w ich stronę.
-Cześć...- Powiedziałam nieśmiało, gdy znikąd pojawił się przede mną North. Dopiero teraz mogłam lepiej mu się przyjrzeć. Był bardzo przystojny. Miał pociągające rysy twarz, fiołkowe, lekko mieniące się oczy i niesforne ciemne włosy, opadające kosmykami na czoło. Był naprawdę atrakcyjny. Zdałam sobie sprawę, że WSZYSTKIE wampiry, jakie dotąd widziałam były atrakcyjne. 
-Cześć- przeszył mnie wzrokiem, czy wampiry czytają w myślach wilków? Niewiele o nich wiem. Szkoda. -Pewnie chciałabyś zobaczyć naszego zakładnika?
Najchętniej rzuciłabym się na łóżko i wtuliła w Rena... Kogo ja oszukuję?! Możliwe, że żadnej z tych rzeczy nie doznam przez dłuższy czas... Tak cholernie tęsknię za Renem...
Posłusznie ruszyłam za wampirem, niczym pies, za którego zapewne mnie uważał. Z tego co zdołałam się domyślić wampiry i wilkołaki nie przepadają za sobą. Kiedyś jednak nastanie czas, gdy będzie trzeba zawrzeć pokój między wszystkimi rasami, czuję to... Dziwne uczucie, niby przepowiednia zaprogramowana w mojej głowie. Rada to dopiero początek, tyrania części Arkadyjczyków to rozgrzewka, tu chodzi o coś więcej, wiem, że...Ależ to dziwne... Dzięki plątaninie korytarzy i zejściu w dół miałam czas na rozmyślanie. Wiem, że jest na świecie garstka osób, różnych ras, stworzona do wielkich czynów. Nie wiedzieć czemu czuję się jedną z nich.
Weszliśmy do piwnicy. Ojciec Rena leżał na ziemi nieprzytomny. Pewnie mu zimno... Nie, nie... Nie może mi być go żal. Jednak... To wciąż jeden z nas.
-Co zamierzacie z nim zrobić?- spytałam chłopaka, obojętnie przyglądającemu się mężczyźnie. Jego irytację czymś i zdenerwowanie wyczuwałam z daleka. A gdzieś spod tego wszystkiego przebijał się smutek. 
Spróbowałam przejrzeć jego myśli, ale bez skutku. Albo nie możemy czytać w myślach wampirom, albo North bardzo dobrze je przede mną osłania.
-Musimy to jeszcze ustalić. Jednak na pewno nie my się nim zajmiemy. Widzisz, u nas też są pewni...Radni. Przywódcy. Mogłoby być nieciekawie, gdybyśmy bez ich zgody go zabili, jednak jakoś nie pociąga mnie wizja zabrania go do nich. Pewnie zostawimy go Wam. Wilkołakom.
-Ah tak...
Przyjrzałam mu się jeszcze raz. Mimo wszystko był to pociągający mężczyzna. Przystojny jak syn. Jak Ren.
Komnata, zieleń, łoże, ten drań nade mną... NIE!
Nie chcę się tu rozbeczeć na oczach wampira. Nie mogę dać się wspomnieniom... Spojrzałam na niego jeszcze raz. Już nie wydawał się tak przystojny jak na pierwszy rzut oka. Wyglądał raczej na styranego i chorego. 
-Pewnie chciałabyś się go pozbyć- zaczął North.
-Wcale- odpowiedziałam machinalnie- Nie mi osądzać jego los- dodałam szybko.
-Kim Ty jesteś? -zapytał, a może pomyślał, nie byłam pewna, ale doszło do mnie to pytanie.
-Ja?- Nie rozumiałam.
-On chciał Ci zrobić krzywdę, jak możesz patrzeć na niego bez chociażby grymasu?
-Widzisz... To świat kształtuje człowieka, nie na odwrót. To tylko iluzja. To nie jego wina, że jest kim jest. Tak uważam. No i... Może i chciał zrobić mi krzywdę, ale tego nie zrobił. Dzięki Wam. A ja nawet nie podziękowałam...Wybaczysz mi to?
-Jasne...-westchnął i zaczął nad czymś myśleć, patrząc na mnie dziwnie spod gęstych rzęs. 
-Więc dziękuję... Chciałabym porozmawiać z nim, gdy się przebudzi. A teraz... nie marzę o niczym tak jak o łóżku...
-No tak...Musisz być zmęczona. Zaprowadzę Cię do pokoju, w którym będziesz mogła się przespać.
-Dziękuję- posłałam mu radosny uśmiech, wróciliśmy na górę, rozmawialiśmy o błahych rzeczach chcąc trochę odreagować. Dla każdego z nas nastał trudny okres.
W końcu otworzył jakieś drzwi.
-Trochę dalej od reszty, ale ten pokój wydawał mi się odpowiedniejszy dla Ciebie... Kiedyś mieszkała tu mała artystka.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu... Pokój był piękny, choć wyobrażałam sobie coś innego.
Ściany pomalowane na jasny błękit, okno zasłonięte białymi zasłonami, nieco zakurzone białe meble, białe łóżko z niebieską pościelą- tak bardzo kuszące, a na ścianach pełno odręcznych malowideł, dziewczynka na bujaczce, na innej części ściany namalowany ogród, na suficie początek nieba, widać nie zdążyła go skończyć. Po prostu zaniemówiłam.
-Dziękuję.
-Nie ma za co, Sol-uśmiechnął się trochę smutno,ale wyraz jego twarzy pozostał obojętny.
Pierwszy raz wypowiedział moje imię.- Dobranoc, wilczku.
-Dobranoc.
Wyszedł. Usiadłam na łóżku, wciąż byłam zmęczona, jednak musiałam posłać do Rena wiadomość. Wiedziałam, że nie uzyskam odpowiedzi, jego telepatia nie jest aż tak silna.
Położyłam się i okryłam, było mi ciepło i miło, choć z tego miejsca było czuć pustkę..
Zamknęłam oczy i zobaczyłam jak wcześniejsza lokatorka maluje już po innych ścianach, lecz tak samo pięknie. Bałam się, że nie żyje...
Ren, Ren... szeptałam w myślach. Musiał być daleko stąd. Jednak w końcu go zobaczyłam.
Czy to co Faith mówiła o kochankach było prawdą? To, że partnerka Alfy musi się na to godzić... Nie, Ren nie... Towarzyszyłam jemu i jego... Czyżby jego Kochance?
Weszłam do jego głowy, cały czas myślał o mnie... O Bogini, jak ja go kocham! Przesłałam mu wiadomość: ~Ren, gdy dojdzie do Ciebie ta myśl mogę być już w drodze powrotnej. Jestem z Faith. Uratowali mnie przed twoim ojcem...Jest teraz naszym, a właściwie ich zakładnikiem. Nie martw się o mnie. I nie obwiniaj..To wszystko to nie twoja wina...Kocham cię.
Nastroiłam fale tak, by wiadomość doszła do niego za kilka godzin.
Ułożyłam się na boku i z myślą o nim zasnęłam.
Rano obudził mnie głos, który wołał moje imię. 
(Kto mnie woła?)