-Wygraliśmy...-Wyszeptała Bella i zaczęła cicho łkać. Rozejrzałem się wokół. Wszędzie leżały trupy. Niestety nie tylko trupy wojowników Rady...Wśród ciał dostrzegłem Demosa...Mici pochylała się nad nim i rozpaczliwie próbowała wyleczyć ranę ziejącą na jego piersi...
-Zostaw...-Odsunąłem ją delikatnie.-Już mu nie pomożesz
Nie zabiliśmy wszystkich. Część się wycofała i zapewne wróciła do swojego Pana, byłem więc pewny, że jeszcze się spotkamy. Wygraliśmy jedną bitwę, a nie wojnę. To dopiero początek...
Wszyscy dyszeli ciężko. Niektórzy byli ranni, inni nie odnieśli żadnych obrażeń, a jeszcze inni nie brali w ogóle udziału w bitwie. Teraz wszyscy przyglądali się szeroko otwartymi oczami polu starcia.
-Co zrobimy z tyloma trupami?- Odezwał się Devon. Głos zadrżał mu lekko z obrzydzenia.
-Pomóżcie mi ułożyć z nich stos.- Mój głos zabrzmiał bardziej ponuro niż miał.
Wilki z ociąganiem wykonały moje polecenie i odsunęły się na bok w milczeniu. Wyjąłem z kieszeni zapalniczkę, którą zapaliłem i rzuciłem na martwe ciała. Odsunąłem się na kilka kroków i w milczeniu obserwowałem jak płonie chłopak, którego własnoręcznie zabiłem. Wyrzuty sumienia boleśnie wierciły mi dziurę w brzuchu i po kilku minutach poczułem, że jest mi niedobrze. Nie z powodu widoku, ani smrodu spalonych ciał, ale raczej z powodu tego, co zrobiłem. Zabiłem. Cholera, zabiłem kogoś.
Wciąż czułem się jak w transie i nadal do końca nie docierało do mnie znaczenie tego, co zrobiłem, ale i tak czułem się jak ostatnia szuja. Wliczając w to wszystko jeszcze Bellę...
Zupełnie się nie poznaję. Możliwe, że aż tak bardzo się zmieniłem?
-Bella...Musimy pogadać...-Z wielkim trudem spojrzałem w jej brązowe oczy pełne łez.
Skinęła głową i podążyła za mną w las, gdzie powinniśmy być sami. Żółć podeszła mi do gardła, kiedy dotarło do mnie, co właśnie zamierzam zrobić, ale odwróciłem się do niej i zacząłem zbierać słowa.
-Nie masz pojęcia, jak bardzo chciałbym powiedzieć ci coś innego...Ale nie mogę cię dłużej okłamywać. Okłamywać nas oboje...Ta wojna uświadomiła mi wiele rzeczy. Ja...zrozumiałem, że...-Głos lekko mi się załamał.
Bella patrzyła na mnie posępnie, niewidzącym wzrokiem. W jej oczach zalśniły łzy.
-Że mnie nie kochasz.-Dokończyła za mnie cicho. Poczułem się jak śmieć.
-Kocham cię, Bella.-Z wahaniem pogłaskałem ją po policzku, po którym popłynęła łza.
-Jak siostrę- Skrzywiła się ze smutkiem.- Zapomniałeś, że umiem czytać w myślach, Ice.
Uśmiechnąłem się smutno i cholernie nieszczerze. Już raz ją zraniłem, a teraz robię to ponownie. I to jeszcze teraz, kiedy najbardziej mnie potrzebuję. Nie chcę jej opuszczać, ale ona nie będzie mnie chciała blisko po tym wszystkim...A ja nie jestem pewien, czy będę w stanie patrzeć jej w oczy. W każdym razie jeszcze nie teraz.
-Tak strasznie cię przepraszam...-Oparłem się czołem o jej czoło.-Zrozumiem, jeśli będziesz mnie nienawidzić. Pamiętaj tylko, że zawsze będę cię kochał, zawsze będę cię chronił i jeśli ktoś cię skrzywdzi, skopię mu dupę.- Pewnie powinienem zacząć od skopania dupy sobie.
-Nigdy nie będę cię nienawidzić, Ice.-Pociągnęła nosem.-Nie przepraszaj...Wiem, że to ją kochasz...Od początku to wiedziałam, ale dopiero teraz przyjęłam to do wiadomości.
Oboje wiedzieliśmy kogo ma na myśli. Do mnie też to teraz dotarło. I co z tego? I tak nie będę jej mieć.
-Czułbym się lepiej, gdybyś jednak zmieniła zdanie w sprawie nienawiści.-Przytuliłem ją.-Zawsze będziesz mogła na mnie liczyć, Bella. Zawsze będzie mi na tobie zależeć.
-Wiem, Ice...-szepnęła. Pochyliłem się i złożyłem ostatni pocałunek na jej ustach, a potem na czole.
-Będziesz szczęśliwsza beze mnie.- Próbowałem się uśmiechnąć, ale chyba mi się nie udało, a potem zostawiłem ją samą. Jak jakiś pieprzony sukinsyn.
Wciąż czułem się jak w transie i nadal do końca nie docierało do mnie znaczenie tego, co zrobiłem, ale i tak czułem się jak ostatnia szuja. Wliczając w to wszystko jeszcze Bellę...
Zupełnie się nie poznaję. Możliwe, że aż tak bardzo się zmieniłem?
-Bella...Musimy pogadać...-Z wielkim trudem spojrzałem w jej brązowe oczy pełne łez.
Skinęła głową i podążyła za mną w las, gdzie powinniśmy być sami. Żółć podeszła mi do gardła, kiedy dotarło do mnie, co właśnie zamierzam zrobić, ale odwróciłem się do niej i zacząłem zbierać słowa.
-Nie masz pojęcia, jak bardzo chciałbym powiedzieć ci coś innego...Ale nie mogę cię dłużej okłamywać. Okłamywać nas oboje...Ta wojna uświadomiła mi wiele rzeczy. Ja...zrozumiałem, że...-Głos lekko mi się załamał.
Bella patrzyła na mnie posępnie, niewidzącym wzrokiem. W jej oczach zalśniły łzy.
-Że mnie nie kochasz.-Dokończyła za mnie cicho. Poczułem się jak śmieć.
-Kocham cię, Bella.-Z wahaniem pogłaskałem ją po policzku, po którym popłynęła łza.
-Jak siostrę- Skrzywiła się ze smutkiem.- Zapomniałeś, że umiem czytać w myślach, Ice.
Uśmiechnąłem się smutno i cholernie nieszczerze. Już raz ją zraniłem, a teraz robię to ponownie. I to jeszcze teraz, kiedy najbardziej mnie potrzebuję. Nie chcę jej opuszczać, ale ona nie będzie mnie chciała blisko po tym wszystkim...A ja nie jestem pewien, czy będę w stanie patrzeć jej w oczy. W każdym razie jeszcze nie teraz.
-Tak strasznie cię przepraszam...-Oparłem się czołem o jej czoło.-Zrozumiem, jeśli będziesz mnie nienawidzić. Pamiętaj tylko, że zawsze będę cię kochał, zawsze będę cię chronił i jeśli ktoś cię skrzywdzi, skopię mu dupę.- Pewnie powinienem zacząć od skopania dupy sobie.
-Nigdy nie będę cię nienawidzić, Ice.-Pociągnęła nosem.-Nie przepraszaj...Wiem, że to ją kochasz...Od początku to wiedziałam, ale dopiero teraz przyjęłam to do wiadomości.
Oboje wiedzieliśmy kogo ma na myśli. Do mnie też to teraz dotarło. I co z tego? I tak nie będę jej mieć.
-Czułbym się lepiej, gdybyś jednak zmieniła zdanie w sprawie nienawiści.-Przytuliłem ją.-Zawsze będziesz mogła na mnie liczyć, Bella. Zawsze będzie mi na tobie zależeć.
-Wiem, Ice...-szepnęła. Pochyliłem się i złożyłem ostatni pocałunek na jej ustach, a potem na czole.
-Będziesz szczęśliwsza beze mnie.- Próbowałem się uśmiechnąć, ale chyba mi się nie udało, a potem zostawiłem ją samą. Jak jakiś pieprzony sukinsyn.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz