~Ice, chodźcie pobawić się z Alexiusem~ Gorączkowe przygotowania do starcia z radą trwały, kiedy nadeszła wiadomość od Rena. W jednej chwili stałem, obserwując ćwiczenia wilków, a w drugiej biegłem już z prędkością światła.
~Wszyscy za mną. Mam nadzieję, że dobrze się nawzajem uczyliście, bo teraz będziecie mieli szansę wypróbować swoje umiejętności na najlepszych wojownikach w Arkadii. To nie jest zabawa. Każdy z was może zginąć dziś, jutro, albo później. Jeśli ktoś chce odejść, niech zrobi to teraz.~ Oglądnąłem się za siebie. Nikt nie opuścił stada. Dobrze. Im nas więcej tym lepiej. Skoro są gotowi na ewentualną śmierć, są też gotowi by walczyć o wolność.
~Mogę ochronić większość...~ Obok mnie pojawiła się Bella. Skinąłem głową i odwróciłem wzrok. Nie wiem czy to, że jesteśmy aktualnie w stanie wojny, czy może świadomość, że mogę skończyć bez głowy, ale wreszcie zrozumiałem. Bella nigdy nie będzie dla mnie kimś więcej. Zawsze będę ją kochał, ale nie tak jak by tego chciała...Zawsze darzył ją tym samym uczuciem, co Faith. Jak siostrę.
Szkoda, że nie zrozumiałem tego wcześniej...Zanim dałem jej nadzieję. Zanim z nią spałem. Zanim poprosiłem ją o partnerstwo...Szczerze mówiąc śmierć może byłaby lepsza od zranienia jej. Nigdy mi nie wybaczy, a ja nigdy nie wybaczę sobie jeśli będzie nieszczęśliwa. Beze mnie.
Mój tok myśli przerwał niepokojący wrzask dobiegający z lasu, niedaleko terenów Watahy Powietrza i Ognia. Mając nadzieję, że to Ren rozwalił komuś gębę, a nie odwrotnie rzuciłem reszcie znaczące spojrzenie.
~Otoczymy ich i zaskoczymy. Uważajcie na ich broń i atakujcie swoimi mocami. Mam nadzieję, że spotkamy się w tym samym składzie, gdy już pokażemy Radzie gdzie jest jej miejsce~ Przekazałem wszystkim i obserwowałem jak skradając się, rozchodzą się wokół lasu. Sam poprowadziłem ze sobą może trzyosobową grupkę i zająłem pozycję na skraju polany. Ren walczył ze swoją byłą i radził sobie całkiem nieźle. Jak dotąd udało mu się odepchnąć pozostałych, ale większość już podchodziła do niego z wyciągniętymi mieczami. Nie do wiary, że jego przyjaciele, którzy byli dla niego jak rodzina, teraz walczyli o jego głowę. Cholerne lizusy.
Musieliśmy działać szybko. Ren prawie stracił już siły podczas użycia swojej mocy kinetycznej, a Ivalio gdzieś zniknął. Alexius też. Ja pierniczę, mam nadzieję, że...Zresztą...Już nic nie jest pewne.
~Atakujcie~ Wrzasnąłem do wszystkich, kiedy w krzakach ukazało się kilkanaście płonących oczu. Wszystkie wilki rzuciły się na wojowników Rady. Zaskoczenie dawało nam przewagę. Podbiegając do jednego z młodszych wojowników wyciągnąłem miecz. Stal skrzyżowała się, a powietrze przeciął zgrzyt metalu.
-A gdzie siostrzyczka?- Zapytał chłopak, jednocześnie wykonując pchnięcie. Uchyliłem się, a miecz przeszedł dwa centymetry od mojej twarzy. Dopiero teraz mogłem przyjrzeć się mojemu przeciwnikowi.
Musiał być nowy. Większość znałem choćby z widzenia, albo z imprez. Ten był obcy. Tym lepiej. Nie będę miał aż takich oporów, żeby go zabić. Wszędzie wokół rozbrzmiewały odgłosy walki. Nasi radzili sobie całkiem dobrze, ale nie genialnie. Na ziemi już leżało kilku rannych.
-Gówno cię to obchodzi- warknąłem. To jest wojna. Muszę się nauczyć agresji, albo przynajmniej udawać.
Chłopak uśmiechnął się szyderczo i zamachnął się mieczem. Nie docenił mnie, nie wiedział, że ja TEŻ coś potrafię. W ułamku sekundy znalazłem się za nim. Chłopak przeciął mieczem powietrze, a ja popchnąłem go na ziemię.
-Nie dałeś mi wyboru- powiedziałem jeszcze zanim wbiłem mu nóż w brzuch. Jęknął, a z jego ust wytoczyła się krew.
-Nie mogłem.- sapnął i upadł w kałużę własnej krwi. Cofnąłem się zszokowany. Pierwszy raz kogoś zabiłem...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz