wtorek, 24 listopada 2015

(Wataha Burzy) od Hebi

Nigdy nie sądziłam, że może istnieć aż tak przeszywający ból. Czułam jakbym zaraz miała rozerwać się na pół, widziałam tylko migające światła, jakby zza ściany dochodziły mnie głosy lekarzy i mój własny krzyk. Marzyłam tylko o tym, żeby zemdleć i obudzić się, gdy to wszystko się skończy, ale w zamian ból tylko wzmagał się z każdą chwilą. Sekundy były niczym godziny, a każda minuta zdawała się trwać wieczność, nie byłam wstanie skupić swojej uwagi na niczym poza tym cholernym, rozrywającym bólem.
Bałam się tego momentu od miesięcy; zawsze myślałam, że będę rzygać ze stresu i bać się o dzieci, ale teraz zwyczajnie nie miałam ku temu okazji. Nie słyszałam własnych myśli, nie widziałam nic oprócz migających świateł i ciemnych kształtów, chwilami nie byłam nawet pewna, czy to wszystko dzieje się naprawdę, czy to jakiś chory, cholernie realistyczny sen. Gdzieś z boku usłyszałam jak jakaś młoda, spanikowana pielęgniarka próbuje uspokoić mnie drżącym głosem.
- Sama się do cholery uspokój! - krzyknęłam na nią pom jednym a drugim jękiem bólu.
Zakręciło mi się w głowie i przez chwilę myślałam, że stracę przytomność, ale narastający ból szybko mnie ocucił.
- Hebi, spokojnie, jestem przy tobie! - usłyszałam za sobą znajomy głos.
- Kil, ja...
Zamiast skończyć zdanie zawyłam z bólu. Sama nie wiem kogo błagałam w myślach, żeby to się wreszcie skończyło. Zacisnęłam powieki, a kiedy je otworzyłam zorientowałam się, że pochyla się nade mną jakaś pielęgniarka i Ice. Blondyn cały czas coś do mnie mówił, ale nie mogłam go zrozumieć, miał w oczach panikę. Nagle ogarnęło mnie przerażanie. Dotarło do mnie, że tym razem naprawdę rodzę. Uderzyła mnie myśl, że nie tylko ja jestem zagrożona. Łzy zbierające się w oczach rozmazały i obraz i niemal natchymiast spłynęły po policzkach.
- Ice...- wykrztusiłam - Jeśli każą ci wybrać...ja czy dzieci...
- Wszystko będzie dobrze, Hebi, uwierz mi!
- Jeśli każą ci wybrać...
- Jestem przy tobie, wszystko będzie dobrze...
- Wybierz dzieci...
- Wszystko...
Ktoś krzyknął 'Widzę główkę!'. Zawyłam z bólu i z przerażeniem spojrzałam w stronę postaci w białym fartuchu. Wstrzymałam oddech, gdy usłyszałam płacz jednego z bliźniąt. Poczułam przeszywający ból w kręgosłupie, a potem spowiła mnie ciemność.

piątek, 13 listopada 2015

(Wataha Ognia) od Kilmeny

Moje serce nigdy nie biło tak szybko, jak teraz.
Robiłam tak wielkie kroki w biegu, że sama się dziwiłam, jakim cudem nie ponaciągałam sobie wszystkiego do bólu. Dziewięć ogonów pomiatało z tyłu jak byle szmaty, odbijając mnie od podłoża. Przyspieszająca moc z mojego ciała aż kipiała na wszystkie strony niebieskim światłem. Nie dbałam o to, czy kulą rozbijam drzewa, zwierzęta czy nawet jakieś drobne konstrukcje – nie mogłam się teraz potknąć. W ostatnim momencie zauważyłam, że przede mną rozpościera się niewielka szczelina.
I byłam głupia.
Ale skoczyłam, ściskając kurczowo telefon.
~ godzinę wcześniej ~
- To tutaj – Hespe machnęła zawzięcie ręką, niczym dumny zwycięzca.
Popatrzyliśmy na siebie z East'em, a potem zgodnie odwróciliśmy głowy w stronę tego, co stało przed nami. Westchnęłam. Z pewnością miejsce nie wydawało się zbyt radosne, ale nie chcieliśmy sprawić przykrości Hespe, wypowiadając nasze obawy na głos.
Odeszłam na chwilkę na bok, słysząc sygnał przychodzącej wiadomości. Hebi podarowała mi telefon, żebyśmy mogły być cały czas w kontakcie. Każde kolejne spojrzenie na ekran kosztowało mnie tonę przerażenia, ale i troski.
Zamknęłam oczy i spojrzałam błagalnie na wyświetlacz.
„Kil, ostatnio nie czuję się za dobrze… boję się, że w każdej chwili się zacznie”„Od rana czuję się coraz gorzej…  Kil…”Ostatnia wiadomość faktycznie została wysłana dzisiaj, z samego rana. Jęknęłam.To nie możliwe, żeby to była pomyłka.
~*~
- Mam tylko jedno pytanie… - wycedził powoli East – popierdoliło cię?
Hespe siedziała skulona w kącie, ale po wysłuchaniu mojego wytłumaczenia, wreszcie zabrała głos.
- Jedź, Kil – powiedziała cicho – zdążę za ten czas pobyć wreszcie trochę u dziadka. No i może pogadam z babką.Gdy wychodziłam, usłyszałam ostatnie pytanie dziewczyny:
- East, wrócisz tutaj od razu czy dopiero, jak załatwimy wszystko?…Ostatecznie wampir wiózł mnie przez 3/4 drogi. Nie odzywaliśmy się za wiele, ale wiedziałam, że już nie jest na mnie taki wściekły.
- Nie mam więcej czasu – powiedział bezbarwnie, po czym mruknął – Powodzenia, piesku.
~teraźniejszość~
Wylądowałam, robiąc długi ślizg po ziemi. Wybiegałam właśnie na szosę, kiedy znów odezwał się telefon.
Warknęłam z irytacji, bojąc się, że znajdę tam coś, czego nie chcę znaleźć. Absolutnie.
„ Hebi przekazuje: Kil, proszę, ja chyba rodzę. Tak bardzo zależy mi na tym, żebyś przyszła... | Maryalice”Dysząc, dopadłam przejeżdżającego samochodu.
- Potwór! – ryknął mężczyzna za kierownicą, a w jego oczach zaczęło tańczyć przerażenie.
- Zabawmy się… ty żyjesz, ja mam samochód, okej? Taki handelek – wycedziłam płonącym głosem.
- Zadzwonię na policję… - krzyknął facet.
Usiadłam mu na kroczu, po czym przejechałam pazurem po jego obojczyku.
- Niegrzeczny chłopczyk – zanuciłam. Nie byłam sobą, ale dla Hebi zrobię wszystko. Zamachnęłam się kulą, która przybrała fioletowy odcień i okleiła się wokół właściciela samochodu.
~*~
Trąbienie wszystkich aut wokół było jak piękna, dramatyczna melodia, która przygrywa w tle do mojej misji. Nigdy wcześniej nie prowadziłam, ale zawsze musi być ten pierwszy raz, nie? Wjechałam pod prąd i jeszcze raz spojrzałam na wyświetlacz telefonu, żeby sprawdzić, czy dobrze trafiłam.
- Nie ma wyjścia, nie mogę na około – wyszeptałam, po czym wjechałam z impetem na rząd ogromnych kontenerów w pustej uliczce. Zacisnęłam zęby, a samochód pofrunął chwilę nad ulicą, by ostatecznie spaść z hukiem. Zgasiłam silnik, jednocześnie uwalniając właściciela.- I nikt się o tym nie dowie – szepnęłam, po czym z całej siły rąbnęłam mu w głowę. Nie zabiłam go i tego nie chciałam, ale gdy się obudzi, nie będzie nic z tego wydarzenia pamiętał.
~*~
Wbiegłam do szpitala, pospiesznie ubierając biały, lekarski fartuch, który stał na wieszaku w otwartym pokoju. Związałam długie, czarne włosy w wysokiego kucyka i pobiegłam na oddział położniczy.
- Przepraszam! – pomachałam ręką, zwracając się do pierwszej lepszej pielęgniarki.
- Kim pani jest? – rzuciła podejrzliwie, przyglądając się mojej twarzy.
- Kilmeny Hatsune, specjalista ogólny, szczególne kwalifikacje: neurologia i ginekologia –uśmiechnęłam się, wyciągając z kieszeni spodni plakietkę, którą sobie wyrobiłam dzięki Mistrzowi – Dostałam wezwanie do pacjentki imieniem Hebi.
Pielęgniarka natychmiast pokiwała głową z uznaniem i zaprowadziła mnie pod odpowiednią salę. Minęliśmy przerażonego Ice’a. Skinęłam mu, po czym nachyliłam się i powiedziałam cicho:
- Spróbuję cię wkręcić. Bo chyba nie powiesz mi, że nie chcesz przy tym być?
Po czym weszłam szybko do pokoju, a po sekundzie głaskałam już delikatnie Hebi.
- Damy radę – wyszeptałam – i ja, i wy. Przyszłam, Hebi. Tak, jak chciałaś.


(Hebs, Ice? :) Wybaczcie, że tak długo, ale straciłam kontakt z Hebi przez awarię gg :c)

środa, 11 listopada 2015

Od Megan

Zajęta oglądaniem swoich paznokci prawie nie zauważyłam North'a, który pojawił się w drzwiach swojego pokoju i obrzucił mnie obojętnym spojrzeniem.
-Co tutaj robisz?- Zamknął za sobą drzwi, nawet na mnie nie patrząc i rzucił na fotel swoją skórzaną kurtkę.
-Czekam na ciebie. Nie cieszysz się?- Przeciągnęłam się na fotelu i posłałam chłopakowi uwodzicielski uśmiech, świadomie układając się tak, żeby zwrócić uwagę na seksowny czarny kombinezon, który miałam na sobie, podkreślający wszystko, co powinien.
-Z twojej obecności zawsze.- Powiedział beznamiętnie.- Czego chcesz?
-Zawsze muszę coś chcieć?- Udałam urażoną.- Po prostu mam dziś ochotę na twoje towarzystwo, to wszystko.
-Czyżby?- North uniósł jedną brew i leniwie podszedł do swojego barku, z którego wyciągnął butelkę krwi.- Kiedy wróciłaś?
-Dziś rano.- Przekrzywiłam głowę, odrzucając włosy na plecy.- Nie zapytasz nawet gdzie byłam przez ten czas?
-Nie.
Skrzywiłam się, obserwując jak upija kilka łyków szkarłatnej cieczy. Przewidywalna odpowiedź.
-Wiem, że mało cię to obchodzi - zresztą jak wszystko. Na pewno bardzo tęskniłeś przez te trzy tygodnie.
-Raczej wątpię.
-Cóż. Myślę, że jednak tak.- Wzruszyłam ramionami i podniosłam się z fotela, robiąc dwa wolne kroki w stronę North'a.- Wiesz, że Cassie wróciła do rodziców? Ta blizna, którą zostawił jej jeden z tych dzikusów, których tutaj trzymasz, zamieniła się w coś szczególnie paskudnego. Biedna Cass jest teraz oszpecona na resztę swojego życia..
-Nie udawaj, że się tym przejmujesz, Meg.- Parsknął.- Wymyślę coś, żeby Cass pozbyła się tej blizny.
-Jak miło z twojej strony...- Położyłam rękę na jego plecach, powoli okrążając chłopaka.- Ale jeszcze milej byłoby, gdybyś pozbył się stąd całej tej śmierdzącej psiarni.
-Nie przeszkadzają, a mogą być przydatni w przyszłości.
-Obiecałeś, że wyślesz ich do Chicago - sprzeciwiłam się.- Mam dość ich obecności.
-To już twój problem.- syknął, odsuwając się.- Chcesz czegoś konkretnego, czy zamierzasz dalej doprowadzać mnie do szału?
-Oh, zdecydowanie wolę nadal doprowadzać cię do szału.- Zaplotłam ręce na jego szyi i maksymalnie zminimalizowałam odstęp między naszymi ciałami. 
North spojrzał mi w oczy ze złością, ale nie odepchnął mnie od razu. Wykorzystałam ten moment na wpicie warg w jego usta, przy okazji ocierając się o jego klatkę piersiową. Ręka North'a powoli zjechała w dół moich pleców, a w końcu na brzeg kombinezonu, który kończył się dokładnie dwa centymetry dalej od moich pośladków. 
Przeniosłam twarz nad jego ramię i szyję, kiedy dotarło do mnie, że coś jest nie tak. Przesunęłam nosem po gorącej skórze chłopaka, wychwytując zapach, który przypominał delikatne damskie perfumy.
Odsunęłam się błyskawicznie, piorunując go wzrokiem.
-Wyjaśnij mi, do jasnej cholery, dlaczego wali od ciebie tanimi damskimi perfumami?!- Warknęłam, zaciskając wargi. 
North patrzył na mnie obojętnie tymi swoimi fioletowymi oczami i z trudem próbował powstrzymać uśmiech. 
-Zazdrosna?
-Zamknij się! Co to za dziwka?! Nie było mnie tylko kilka tygodni, a ty już znalazłeś sobie inną kochankę?!
-Uspokój się, Meg. Ona nie jest moją kochanką- parsknął, przeczesując włosy palcami. - Zresztą to nawet nie jest twoja sprawa. 
-Jest! Ile razy ze mną spałeś?! Nie pamiętasz już? W czym ta zdzira jest lepsza ode mnie?!
-Jeśli jeszcze raz nazwiesz ją zdzirą... - zaczął, a w jego oczach wreszcie pojawiły się jakiekolwiek emocje. 
-Nie rozkazuj mi.-syknęłam.- Kto to jest?
-Znajoma. - powiedział bez cienia wahania.
-Nie wierzę ci.- wycedziłam przez zaciśnięte zęby i ruszyłam w stronę drzwi.- Zresztą pierdol się z kim chcesz. - I zatrzasnęłam je za sobą z hukiem.


poniedziałek, 9 listopada 2015

(Wataha Powietrza) od Devona

Bardzo ładne dziecko - przeszło mi przez myśl, kiedy pierwszy raz zobaczyłem syna Rena i Sol słodko śpiącego na ich wielkim łóżku. - Ale jeszcze ładniejsza jest ta gorąca brunetka stojąca obok.
Sasha przyglądała się Ashowi tak, jakby nigdy nie widziała czegoś równie fascynującego, dorównującego małej istotce z ciemną czuprynką. 
-Wygląda jak mały aniołek.- powiedziała, uśmiechając się do Rena. 
Co łączy tą dwójkę, do cholery?! 
Już miałem zadać to pytanie Sol - oczywiście telepatycznie - ale w ostatniej chwili zdałem sobie sprawę z tego, że chyba jednak wolę nie wiedzieć co i gdzie mógł robić kiedyś z Sashą mój Alfa. 
Do głowy przychodziła mi tylko jedna rzecz i zdecydowanie nie przypadła mi ona do gustu. 
-Może zostawimy go w spokoju? Możemy niechcący go obudzić...- odezwałem się, próbując ratować sytuację, w której się znalazłem. Bądźmy szczerzy, nie przyprowadziłem tutaj Sashy po to, żeby oglądać jak uśmiecha się do Rena.
Obecność Sashy najwyraźniej nie przeszkadzała Sol, która albo udawała, że nie dostrzega tego uwodzicielskiego uśmiechu, który kobieta posyła w stronę jej mężczyzny, albo miała to dupie, biorąc pod uwagę fakt, że Ren właściwie nie widział nikogo poza nią.
Właściwie jak udało jej się tak bardzo oślepić go na wszystkie inne istoty płci pięknej chodzące po tym świecie? Na Faith - jej największą rywalkę, równie piękną i równie inteligentną. 
Dziwnie uczucie, patrzyć na dwójkę ludzi, którzy pasują do siebie jak dwa cholerne kawałki jakiejś układanki. Chyba najgorsza do zniesienia była ta miłość wręcz wypisana w ich oczach. I zaufanie, którego ja nigdy nie dostałem. Od nikogo. 
-Dev ma rację, lepiej, żeby Ash się jeszcze nie budził.- Sol pogłaskała syna po włoskach i złapała Rena za rękę.- Chodźmy do salonu.
Zerknąłem na Sashę, która prawie dorównywała mi wzrostem w swoich niebotycznie wysokich szpilkach.
Jezu, jak można w tym w ogóle funkcjonować...
-Właściwie to mieliśmy właśnie iść na spacer.- Skłamałem, oplatając dziewczynę ręką w pasie.- Idźcie sami, nie będziemy wam przeszkadzać. Na pewno nie zdążyliście jeszcze się sobą nacieszyć.
Ren uniósł brwi i rzucił mi podejrzliwe spojrzenie czarnych jak obsydian oczu, które za chwilę przeniósł na zaskoczoną Sashę. Chyba nie spodobało mi się to, co zobaczył na jej twarzy, bo skrzywił się prawie niezauważalnie. 
-Jasne.- powiedział.- Może wreszcie opowie ci coś o swojej bardzo ciekawej pracy. 
-Wiem co to za praca.- Wzruszyłem ramionami, tym razem zaskakując chłopaka. Nie jestem aż takim idiotą. Potrafię dostrzec pewne powiązanie Sashy z miejscem, w którym ją poznałem.- To nic nie znaczy.
Ren przez chwilę wyglądał tak, jakby miał zamiar się roześmiać, ale po kilku sekundach jego twarz znów przybrała obojętny wyraz. 
-Możliwe. Bawcie się dobrze.- Uśmiechnął się i pociągnął za sobą Sol, która wpatrywała się w niego pytająco. Ruszyłem w stronę wyjścia, prawie ciągnąc Sashę za rękę.
-Oszalałeś?- Syknęła, kiedy delikatnie wypchnąłem ją na zewnątrz.
-Nie.
-Nie mieliśmy iść na żaden spacer.
-Cóż, widocznie plany uległy zmianie. - Wzruszyłem ramionami, przy okazji przelatując wzrokiem po jej regularnych rysach twarzy i zatrzymując spojrzenie na pełnych ustach. - Słyszałaś Rena. Musisz opowiedzieć mi o swoim arcyciekawym zawodzie. Praca striptizerki nie może przecież należeć na najłatwiejszych.

(Sasha?)


niedziela, 8 listopada 2015

Od North'a

-Są... Wow...- wyrzuciła, czerwieniąc się jak mała speszona dziewczynka, kiedy spróbowałem odsunąć ramię. Widząc moją minę, która chyba jednak nie była zbyt przyjazna, zawstydziła się jeszcze bardziej. Kurwa, co ja robię? Chyba jednak nie jestem przyzwyczajony do łagodnych kobiet. - Och, przepraszam...Nie powinnam była... Przepraszam...- wybełkotała, jakimś cudem sprawiając, że miałem ochotę pogłaskać ją po tym zaczerwionym policzku, kiedy z takim przejęciem próbowała odgarnąć ciemne kosmyki z twarzy. - Ja po prostu... Czy to twoje jedyne tatuaże?
Z trudem powstrzymałem uśmiech, który zaczął wypełzać w kąciku moich ust.
-I czy może masz ochotę na tą kawę?
Tak cholernie słodka...
-Tak naprawdę nie piję kawy - przyznałem, łapiąc ją za rękę, kiedy chciała wstać.- A wracając do tatuaży, mam je jeszcze na plecach.
-Oh... Co oznaczają?
-Wiele rzeczy. Na przykład ten zrobiłem na pamiątkę pierwszej ofiary.- Powiedziałem, przyciągając jej dłoń do czarnej róży na moim przedramieniu. - Miała na imię Roslyn.
-Zabiłeś ją?- Ciężko było cokolwiek wyczytać z tych szklących się w świetle lampki oczach w kolorze czekolady.
-Tak. Kiedyś byłem inny, robiłem to dla zabawy. Teraz tak samo zachowuje się mój najmłodszy brat, a ja czuję się jakbym obserwował siebie sprzed kilkunastu lat. I nie podoba mi się to, co widzę.- Wzruszyłem ramionami.- Roslyn była słaba. Ufała mi. I zginęła.
-Mówiąc "pierwsza"... Ile ich było? Twoich ofiar... 
-Jakoś nie przyszło mi do głowy, żeby je liczyć.- Parsknąłem.- A ty? Ile ludzi masz na sumieniu?
-Trochę... Każdy z nas ma.- Odwróciła na chwilę wzrok, ale za chwilę znów dotknęła mojej ręki w miejscu rysunku przedstawiającego zdobiony krzyż i rozrzucone wokół kości. Wzdrygnąłem się mimowolnie, ale tym razem nie zabrałem ramienia spod jej dotyku.- A ten?
Przekrzywiłem lekko głowę, zatrzymując wzrok na przeciwległej ścianie, w całości pomalowanej na biało.
-Przypomina mi o śmierci. Że prędzej czy później zabierze każdego z nas, niezależnie od tego, czy jesteśmy ludźmi, czy kimś rzekomo potężniejszym. Wszyscy skończymy w piachu.
Jak South.
Victoria kiwnęła lekko głową i podwinęła nogi, prawie zwijając się w kłębek.
-Może pójdę sprawdzić co dzieje się z Wendy...- powiedziałem, wstając. Przeszedłem może z dwa kroki, kiedy w mieszkaniu rozległo się pukanie do drzwi. - Goście? - Posłałem wampirzycy pytające spojrzenie, unosząc jedną brew.
-Sprawdzę...-Powiedziała niepewnie i ruszyła w stronę drzwi.
Właśnie zaglądałem do pokoju, w którym spała Wendy, kiedy zza moich pleców dobiegły przyciszone głosy Vic i jakiegoś faceta.
-Kris? Nie mówiłeś, że przyjdziesz...
-Pomyślałem, że zrobię ci miłą niespodziankę- powiedział ten cały "Kris", sprawiając, że coś przewróciło mi się w żołądku.
Z wahaniem podszedłem do łóżka i złapałem małą za rączkę.
-Wee, musimy wracać do domu - wyszeptałem jej do ucha, tarmosząc jasne loczki rozrzucone wokół jej twarzy. Wilczek uchylił lekko powieki i spojrzał na mnie niemrawo.
-Możemy jeszcze chwilkę zostać wujku? - wymamrotała i wtuliła się w mój bok, robiąc swoją słynną minę szczeniaczka.
-Nie.- Rzuciłem i wziąłem ją bezceremonialnie na ręce.- Koniec z tym koncertem życzeń, Mała.
Pozwalając jej schować twarz w zagłębieniu mojej szyi, powoli wyszedłem z pokoju i stanąłem twarzą w twarz z nieznajomym-znajomym, który właśnie łasił się do wampirzyce, ku mojej konsternacji.
-Cześć.-Powiedziałem, nie zwracając na niego zbyt szczególnej uwagi i zwróciłem się do ciemnowłosej wampirzycy, najwyraźniej zażenowanej całą sytuacją.- Nie będziemy dłużej przeszkadzać.
-Nie, zostańcie...-Zaczęła, ale ja już pochyliłem się, żeby bezczelnie, na oczach tego jej chłoptasia ciągle wybałuszającego  oczy na mój widok, pocałować ją dokładnie dwa milimetry dalej od jej ust.
-Było miło. Mam nadzieję, że niedługo to powtórzymy...
-Pa, ciociu...- ziewnęła Wendy i nie podnosząc głowy znad mojej szyi, znów zapadła w drzemkę.
Zrobiłem krok w stronę wyjścia, przy okazji posyłając "Krisowi" jeden z moich najbardziej szatańskich uśmiechów i wyszedłem z żalem, że chyba "niechcący" zepsułem romantyczną atmosferę, na którą liczył ten wyuzdany chłoptaś.
Chyba nigdy nie nauczę się dzielić. I w sumie nie mam takiego zamiaru.


(Wataha Wody) Od Ivalio

- Nadal nie jestem pewien czy ten pokój nie był już przez kogoś zajęty.- Rzuciłem, podnosząc się do siadu ze stłamszonej pościeli. Zza mnie, a konkretniej koło ramy łóżka, odezwał się złośliwy śmiech. Nezumi przeciągnąwszy się, jęknął - strzyknęło mu w kościach.
- Starzejesz się.- Mruknąłem, przecierając nadgarstkiem czoło. Zerknąłem na wylegującego się wygodnie chłopaka. Mój wzrok prześlizgnął się po jego zgrzanym, nagim ciele. Ciemne oczy pochwyciły mój wzrok i Nezumi rozłożył w wyzywającym geście nogi, poruszając przy tym zaczepnie brwiami.
- Moje ciało nadal jest młode i gotowe do większego wysiłku, Ivuś.- Brunet po chwili ziewnął i przekręcił się na brzuch, przymykając oczy.
- Yhym, jasne.- Przeczesałem dłonią włosy.- I skąd my wytrzaśniemy nowe ciuchy?- Rzuciłem i nie czekając na odpowiedź, oparłem się na lewej ręce. Przeczesywałem wzrokiem wnętrze pokoju. No cóż. Raczej nie wyglądał na zamieszkany, śmierdzieć wampirami, nie śmierdział mocniej niż reszta tego ... domu. Ale kto to ma wiedzieć na pewno?
 Może ktoś tu nagle wejdzie i nas wyprosi?
 I co my takiemu gościowi powiemy? No sorry, że pieprzyliśmy się u ciebie w łóżku?
 Zmarszczyłem zaniepokojony nos.
- Au!... Chhhs.- Odskoczyłem w bok, i spojrzałem z oburzeniem na zadowolonego granatowowłosego.- Do reszty ci odbiło?- Zmarszczyłem brwi, pocierając dłonią miejsce, w które zostałem ugryziony.
- Głodny jestem, kochanie, zrób coś z tym.- Na czworaka podszedł w moją stronę i zaczął lizać mnie po kości miednicy, którą przed chwilą chapsnął. Przygryzł jeden z moich palców, którymi zasłaniałem ślady po jego zębach.
- Jeszcze się nie najadłeś...?
 Po chwili się speszyłem i zaczerwieniłem. Że też stanęła mi ta scena przed oczami.
- No nie wiem. Jak dla mnie to było za mało.- Chłopak niczym nie skrępowany objął mój bok, podgryzając dalej moją dłoń.
Spojrzał na mnie z tym psotnym, niegrzecznym uśmiechem. Pstryknąłem go w nos.
- Weź się trochę opanuj, Nezi.- Z pobłażaniem poczochrałem go po głowie.- Niczym się nie przejmujesz, co?
- Jak na razie nie mam czym się martwić.- Zauważył, wzruszając ramionami. Ułożył mi się na kolanach. Zaplótł ręce pod głową, patrząc na mnie ze spokojem.
- Nie chcę za bardzo wychodzić na sztywniaka, ale... W ogóle nie obchodzi cię to, że nasze ubrania leżą tam, podarte, nie nadające się do ponownego założenia? W ogóle nie? Nic cię to nie rusza?- Mówiłem to z coraz większym niedowierzaniem, opierając się wygodnie na obu dłoniach na pościeli.
- Nie. A co?- Niewinnie spojrzał na sufit, udając niewiniątko.- To twoja wina.
- Ja wiem...- Westchnąłem.- Było cię tam zostawić na tym korytarzu.- Dodałem z cierpiętniczym westchnięciem.
- Ej!- Oburzony Nezumi, klepnął mnie pięścią w pierś.- Bez takich!
* * *
- Achaaam.- Wydałem z siebie dość inteligentny odgłos, wpatrując się w półkę w sklepie zastawioną kosmetykami.- No to dopiero zagadka.- W jednej dłoni trzymałem szampon o zapachu lilii - jedyny szampon o łagodnym zapachu, reszta po prostu zabijała swoim powonieniem.- a w drugiej jakiś dziwny peeling na twarz.- Acha, tak.- Rzuciłem, czytając instrukcję "obsługi" tego ... czegoś. Znowu spojrzałem na półkę zastawioną resztą tych dziwnych ... świństw.
- Sol... Ale po co ci to...?- Odstawiłem butelkę z peelingiem na półkę. Wziąłem do ręki kolejny - pomarańczowy - i znowu zająłem się czytaniem instrukcji obsługi.
- I czym to się niby różni?- Z rezygnacją pokręciłem głową na "nie".
- Pomóc ci w czymś?- Melodyjny, kobiecy głos rozbrzmiał tuż koło mojego ucha. Powoli spojrzałem za siebie. Przez chwilę przyglądałem się dziewczynie. Przejechałem wzrokiem po jej symetrycznej twarzy, ułożonych lokach, potem zjechałem spojrzeniem na gorset, a następnie wróciłem z powrotem na do wpatrywania się w jej oczy. Wilczyca. I to chyba z naszego stada...
- Czym różni się to...- Wskazałem na jeden z peelingów.- Od tego?- Podniosłem dłoń z pomarańczowym peelingiem.- Bo już całkowicie nie ogarniam.
- Hym. Wydaje mi się, że, no wiesz, ten jest do twarzy, a ten do włosów.- Uśmiechnęła się przyjaźnie.- Pierwszy raz robisz tego typu zakupy?
- Może tak.- Odchrząknąłem.- A przynajmniej pierwszy raz atakuje mnie tak wiele rodzajów tego typu kosmetyków. Bo na prawdę... Nawet nie sądziłem, że można tyle zapachów na peelingi wymyślić, a co dopiero jeszcze jakieś dziwne, zróżnicowane działania, i teraz to już kompletnie nie wiem co ja mam wziąć.- Wytłumaczyłem, wzruszając ramionami.- Jakoś mój chłopak postanowił uciec do innej połowy sklepu i... Jak dotąd nie wrócił by mi pomóc.- Uniosłem oczy do góry.- Skaranie boskie z tym chłopakiem.
 Dopiero po chwili zorientowałem się, że swobodnie powiedziałem wszystko, o czym myślałem. Spojrzałem z rezerwą na szatynkę, która na szczęście naszej relacji jakoś wrednie nie skomentowała.
- Ymmm.- W zamyśleniu mi się przyglądała, a po chwili z dziwnym wyrazem twarzy potrząsnęła głową, wprawiając w ruch długie włosy.- Więc ... Może pomogę ci dobrać odpowiednie kosmetyki, co ty na to?
- Dzięki, taka pomoc może mi być potrzebna.- Z ulgą odstawiłem pomarańczowy peeling na półkę.
- Ok.- Uśmiechnęła się rozbawiona.- Więc tak... To potrzebny ci peeling do włosów czy do twarzy?- Przechyliła głowę na bok, nie kryjąc się z uśmiechem.
- Może skupmy się na tym drugim. Tak.- Kiwnąłem głową, wkładając prawą dłoń do kieszeni.
- Skoro tak mówisz. Masz problemu ze swędzeniem skóry głowy, łupieżem, czy z przetłuszczaniem?
  Normalnie zacznę prosić o telefon do przyjaciela. Byłby przydatny. Westchnąłem, mając ochotę uderzyć głową o ścianę.
 No, ale dzięki takiemu obrotowi sprawy, miałem jakiekolwiek pojęcie co do tego, jakich rzeczy na tej półce mam szukać. Zaczęliśmy przeglądać półki pod kątem tych kilku kryteriów. 
- Ivalio! Ty weź, wiesz co ja tu znalazłem?- Nezi szybkim krokiem podszedł do nas z wielkim zacieszem na twarzy. Normalnie jak dziecko. Uśmiechnąłem się rozbawiony.
- Nie, nie mam pojęcia.
 Dziewczyna z zainteresowaniem na nas spojrzała. No tak. Przecież rzuciłem się do przodu z tym "moim chłopakiem". No ciekawe jak sobie wyobrażała tego mojego chłopaka. Ech.
- Więc... O.- Zatrzymał się w pół kroku.- Cześć, jestem Nezi. A ty to kto?
- Aria.- Rzuciła krótko.
- Miło poznać. Więc Ivo, normalnie nie sądziłem, że to powiem, ale musisz mnie tu powąchać!- Podetknął mi nadgarstek pod nos. Zaskoczony bez protestów chwilę powęszyłem.
- No, ładne perfumy.
- Genialne, nie ładne, idealnie będą do ciebie pasować. Musimy je kupić.- Złapał mnie za dłoń, najwidoczniej gotowy pociągnąć mnie w swoją stronę.
- Czekaj, czekaj. Wybieramy z Arią peelingi.- Nie ruszyłem się z miejsca, zaciskając dłoń na palcach bruneta.
- Uchrrr. Już sobie jakąś znalazłeś? Wstydź się.- Spojrzał na mnie urażony, rozluźniając dłoń, najwidoczniej zamierzając mnie puścić.
- Daj spokój. Zaraz tam pójdziemy. Tylko...- Zakłopotany spojrzałem na waderę.- Tak trochę głupio zawracać Arii głowę, a potem nie korzystać z jej pomocy...
- Więc jednak nie umiałeś wybrać odpowiedniego szamponu?- Nezumi uniósł jedną brew. A ja skołowany spojrzałem pod nogi.- A mówiłem, żeby zaciągnąć tu jutro Sol, a dzisiaj tylko kupić nam ubrania? 
- Czyli... Zamierzacie później pochodzić po galerii?- Wtrąciła się do rozmowy dziewczyna. Znowu uśmiechała się pod nosem.
- Tak, zamierzam załatwić Ivalio jakiś fajny zestaw do ubrania.- Uśmiechnął się zadziornie.- A może poszłabyś z nami? No chyba, że nie masz czasu. Z twoją pomocą Ivo mi się nie wywinie z tych wszystkich przymiarek.- Usta Nezumi'ego wygięły się w iście szatańskim uśmieszku.
- Pewnie i tak bym ci się nie wywinął.- Westchnąłem.
( Ario? Masz chwilę? c; )

piątek, 6 listopada 2015

(Wataha Ognia) od Arii

- Uciekłam – odparłam, patrzyłam na niego i czekałam na jego reakcję, która delikatnie się spóźniała.
- Jak… Jak ci się to udało? Co z rodzicami? Gdzie się teraz podziewasz? – zaczął się dopytywać, ściskając mą dłoń opiekuńczo.
- Nie miałam z nimi kontaktu od naszej ostatniej rozmowy. W chwili, w której dotarło do mnie, że nie mam wpływu na swą przyszłość postanowiłam odejść. Nic nikomu nie mówiłam. Wydawało mi się, że tak będzie bezpieczniej. Mam nadzieję, że nic im nie jest – powiedziałam – dołączyłam do młodej watahy. Jestem bezpieczna.
- To było nieodpowiedzialne z twojej strony. Co będzie gdy cię złapią? Jesteś uciekinierką… I to nie byle jaką – rzucił ze złością, mocniej ściskając mą dłoń, piorunując mnie ojcowskim wzrokiem.
- Dojrzałeś Dastianie – zauważyłam, a me słowa sprawiły, że jego złość wyparowała.
- A ty wypiękniałaś…. Stałaś się kobietą – szepnął – Byłaś tak młoda, gdy odszedłem.
- Wszystko się zmieniło od tamtego czasu. Ja się zmieniłam. Teraz jestem silniejsza i nie dam się przestawiać jak komu się podoba.
Mężczyzna popatrzył na mnie z podziwem, po czym zaśmiał się w sposób jaki dobrze pamiętałam. Jak wtedy, gdy razem się bawiliśmy na dziedzińcu siedziby. Beztrosko. W jego ciepłych oczach pojawiły się niewielkie iskierki.
- Wcale tak bardzo się nie zmieniłaś, mała. Nadal jesteś tak samo uparta i pewna siebie co kiedyś.
- No cóż… Ludzie nie mogą się zmienić w stu procentach. Masz coś do mojej upartości braciszku? – zagaiłam, unosząc dumnie podbródek.
- Nie… Nie… Nie. Tak tylko mówię, siostrzyczko – zaśmiał się ponownie.
- To może opowiedz coś o sobie… Jak Tobie się żyje.
- A dobrze… Nie narzekam. Ale jest nudnawo.
- Oczywiście…. Dziwne by było, gdyby praca cię ciekawiła. A czym tak dokładnie się zajmujesz?
- MOJA FIRMA zajmuje się kosmetologią i farmaceutyką – pochwalił się z udawaną wyższością.
- Hmmm… Kosmetologia, mówisz… Może mogłabym zostać twoją konsultantką? Bo kto jak nie ja znałby się tak dobrze na kosmetykach i potrzebach kobiet – zagaiłam, uśmiechnęłam się ciepło i nabrałam na widelec kolejną porcję potrawy.
- Czemu nie… Przyda mi się ktoś taki… - odparł, rozpromieniając się jeszcze bardziej, wysuwając w mą stronę dłoń – Jesteśmy umówieni…
- Oczywiście – uścisnęłam jego dłoń z lisim uśmieszkiem na ustach. Oj oj…. Teraz się mnie nie pozbędziesz, braciszku.
- Problem w tym, że nie mam zamiaru tego robić, Ario… - powiedział, po chwili. Popatrzyłam na niego tępo, nie mogąc uwierzyć w to co się stało.
- Miałeś już nie wykorzystywać naszej więzi – naburmuszyłam się nieco.
- To twoja wina…. Nawet gdy staram się nic nie słyszeć, to nie mogę. Przestałaś ćwiczyć, przez co otworzyłaś swój umysł – rzucił, zabierając mi z talerza ostatni kęs mojego już zimnego obiadu.
- Teraz wkraczasz ty… Pomóż mi opanować zdolności itd. – zaśmiałam się, posyłając w jego stronę najsłodszy uśmiech na jaki było mnie stać.
- Czy przypadkiem mnie nie przeceniasz? Ja też nie zakończyłem szkolenia.
- Ale żyjesz… Udało ci się wpasować wśród ludzi i zapanować nad tym wszystkim – mówiłam dalej, z każdym kolejnym słowem przekonując go coraz bardziej.
-  Okej. Niech będzie… - westchnął w końcu, ze zrezygnowaniem opierając się plecami o oparcie krzesła.
****
- Ustawiłeś się bracie – powiedziałam rozglądając się po sporej wielkości apartamencie.
- Mówiłem, że jestem prezesem sporej firmy – zawołał, gdzieś z drugiego końca mieszkania, chyba z kuchni – Rozgość się…
Po chwili znalazł się tuż za mną, sprawiając, że moje serce niema wyskoczyło mi z piersi.
- Nie rób tak.. – odparłam z wyrzutem, krzyżując ręce.
- Dobra.. dobra… Sypialnia jest na górze, na końcu korytarza, po prawej stronie. Obok jest łazienka, gdybyś chciała się odświeżyć.
- Dziękuję – uśmiechnęłam się i już miałam wejść na pierwszy stopień, gdy Dastian niespodziewanie objął me ramiona.
- Cieszę się, że znowu mam cię przy sobie, Ari. – szepnął mi do ucha, opierając czoło, o mój kark – Pachniesz jak ona. Liliami.
- Kiedyś znowu ich zobaczymy... Zobaczysz – mój głos mimowolnie zadrżał, a moja dłoń opadła na rękę brata, wpatrzonego w moje oczy – oczy naszej matki.
- Mam nadzieję… - mruknął, odsuwając się ode mnie – No idź… Dzisiaj świętujemy ponowne spotkanie.
Roześmiałam się, kolejny raz tego dnia i z entuzjazmem  weszłam na górę, kierując się wprost do wielkiej łazienki. Cała była czarna, tylko niektóre jej elementy, takie jak umywalka, były srebrne.

Po kilku długich,  odprężających  minutach skierowałam się do sypialni, która była jeszcze większym pomieszczeniem.
Na samym jej środku stało, ogromne łóżko, które pomieściło by ze cztery osoby. Po prawej stronie stało metalowe biurko, a po lewej szafa, zakrywająca całą ścianę.
Zajrzałam do niej niepewnie, w poszukiwaniu czegoś co mogłabym na siebie zarzucić.
Gdy otworzyłam drzwi do samego końca moim oczom ukazały się nie tylko męskie ubrania, buty, garnitury i krawaty, ale też damskie stroje codzienne i wieczorowe, wraz z dodatkami. Zatkało mnie.
- Oj braciszku… - uniosłam brew i zacmokałam z niedowierzaniem – Jestem ciekawa jak często miewasz „gości”.
Po kilkunastu minutach wybierania i przymierzania uzmysłowiłam sobie, że wszystkie kreacje pasują na mnie jak ulał i do tego każda jest w moim stylu. Ostatecznie, po dłuższym zastanowieniu wybrałam czarny gorset z szarymi paseczkami, niebieską koronką po bokach i równie niebieską wstążką u góry, czarne, opinające spodnie i skórzane, czarne botki na słupku. Na koniec związałam włosy w koński ogon na środku głowy.
- I jak? – zapytałam wchodząc do kuchni, która…  Ohh, Nie spodziewałam się …  była niewiele większa od jego sypialni.
- Wiedziałem, że będą ci pasowały. Macie podobny gust  – uśmiechnął się.
- Na początku zastanawiałam się po co ci damskie ubrania. Może jesteś skrzywiony psychicznie, albo twój dom tak często odwiedzają koleżanki, że aż zaczęły potrzebować garderoby, ale po przymierzeniu kilkunastu kompletów  doszłam do wniosku, że zbyt wielki zbieg okoliczności, że wszystko na mnie pasuje.
- Byłem niemal w dziewięćdziesięciu procentach pewny, że będziesz podobna do matki. Dlatego też starałem się dobrać ubrania tak, aby ci pasowały. Macie podobny styl ubierania, z tą różnicą, że ty odważniej dobierasz kreacje – jego uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej.
- Kiedy zdążyłeś to kupić? Zobaczyłeś mnie zaledwie kilka godzin temu.
- Od czego mam asystentów – zaśmiał się, a ja mu zawtórowałam. Tak bardzo za nim tęskniłam.
- Więc to wszystko jest moje? – dopytałam się z delikatnym niedowierzaniem.
- Co moje to i twoje siostrzyczko. Jeżeli chcesz możesz tu zamieszkać. Znowu będziemy razem. Jak dawniej. Nierozłączne rodzeństwo.
Popatrzyłam na niego z niedowierzaniem, dopiero po chwili rozumiejąc znaczenie jego słów.
- Ja… Ja muszę to przemyśleć, Dastianie. Dużo się wydarzyło od twojego wygnania. Znalazłam watahę, do tej pory to ona była moją rodziną. Dziwnie było by mi ich zostawić.
Hespe, Nataniela, Wendy i East’a… East’a. Może i był kompletnym idiotą, ale coś do niego czuję. Jeszcze nie wiem co to, ale jednak jest to coś… Coś innego, niepowtarzalnego.
- Nie mogę ich zostawić… - powtórzyłam.
- Nie musisz mówić dzisiaj… Dam ci tyle czasu ile potrzebujesz, Ario… Ale wiedz, że bez względu na wszystko zawsze będziesz moją kochaną, młodszą siostrzyczką. A teraz, gdy mam cię przy sobie, nie zamierzam cię ponownie stracić.
Kiwnęłam niepewnie głową.
- Przepraszam, ale rozbolała mnie głowa. Czy mogłabym się położyć?
- Oczywiście… Jeżeli chcesz możesz spać w mojej sypialni, jeżeli nie to naprzeciwko niej jest pokój gościnny.
- Dziękuję, Dastianie – szepnęłam i ucałowałam go w policzek – Przepraszam, ale muszę odpocząć.
- Nie martw się… Już nigdzie nie mam zamiaru odchodzić. Porozmawiamy jutro, jak już wypoczniesz – mrugnął do mnie i ucałowawszy mnie w czoło, życzył mi dobranoc.
- Dobranoc – odparłam, znikając z jego pola widzenia.
****
Gdy się obudziłam z okien sączyły się ciepłe, promienie porannego słońca, które muskały delikatnie moje policzki.
Westchnęłam cicho i z ulgą przeciągnęłam się jak kotka, po chwili wstając na równe nogi.
Po porannej toalecie i wyborze ubrań, zeszłam na dół, ale nikogo nie było.
Zamiast Dastiana zastałam w kuchni, duży kubek gorącej kawy, na którym przyklejona była kartka z napisem: „Wyszedłem do pracy, będę około 15. Czuj się swobodnie. Kochający brat”, oraz jajecznicę z bekonem. 
- Hmmm… Będzie o 15… Co ja będę robiła do tego czasu – sapnęłam, zajmując się powolnym przeżuwaniem przygotowanego dla mnie, pysznego śniadania.
Po posiłku zwiedziłam całą resztę mieszkania, na co nie miałam czasu wczoraj, gdyż byłam zbyt zaabsorbowana zaistniałą sytuacją, w której oboje się znaleźliśmy.
Po zaspokojeniu swej ciekawości, poszłam do sypialni Dastiana, gdzie przejrzałam się w sporym lustrze.
Odnalazł mnie, ponieważ przypominałam mu matkę. Przyjrzałam się postaci w lustrze, której jasne oczy patrzyły się wprost na mnie, dziewczynę z dobrego domu, która tak naprawdę nigdy nie zaznała prawdziwego życia. Daleko było mi do matki, kobiety wykształconej, obytej w świecie , odważnej i doświadczonej. Prócz oczu, sylwetki bez zarzutu i burzy kasztanowych włosów w niczym jej nie przypominałam. Podobny wygląd to nic w porównaniu do tego, jaka była. Ja nawet po wielu latach starań nie będę taka jak ona.
Sam fakt, że zamiast wykonywać swe obowiązki względem Rady, jestem tu, nosząc piętno uciekinierki i z daleka martwiąc się o rodziców.
Dastian był prawdziwym synem i bratem, a będąc aż do przesady podobnym do naszego ojca, sprawiał wrażenie starszego niż był w rzeczywistości. Dzięki ich wspólnym, jakby przerysowanym cechom dał mi zalążki tego co utraciłam. Bo czego ja mogę być dziś pewna… Niczego… Nie jestem pewna tego co dzieje się z moimi rodzicami, nie jestem pewna uczuć East'a (ale z resztą kto by był ) i nie jestem pewna jutra, a jest to tak przerażające, że aż na samą myśl nogi się pode mną uginają.
- Boże… Co ja narobiłam… -do głowy wkradła mi się krótka chwila zwątpienia i tęsknoty za poprzednim życiem, którego z jednej strony szczerze nienawidziłam, z drugiej zaś nade wszystko czułam się w nim chodź trochę bezpieczniejsza. Wszystko było już ustalone, nic nie musiałam robić, nie musiałam się zastanawiać, ponieważ wszystko już było przesądzone. Mój życie zostało dokładnie, krok po kroku zaplanowane. Czemu się go nie trzymałam? Miałabym zapewnioną pozycję i opływałabym w dostatki.
Nagle przed moimi oczami pojawiła się uśmiechnięta twarz matki, w której oczach kryl się strach i ból. Ostatnie wspomnienie jakie było z nią związane, nasza ostatnia rozmowa i uścisk.
Człowiek dopiero po czasie zauważa te istotne fragmenty, luki, których nie zauważał wcześniej. Musiałam odetchnąć, uwolnić się od zgiełku swojej dawnej egzystencji, by uświadomić sobie, że nikt z mojej rodziny nie był szczęśliwy. Nikt, dopóki Dastian i ja nie zostaliśmy zmuszeni, ja dobrowolnie, on z przymusu do odejścia. Może i nie jestem zadowolona z życia jakie teraz wiodę, ponieważ jest tak inne od tego, które wiodłam dawniej, ale nie mogę się nazwać nieszczęśliwą osobą, ponieważ wreszcie zaczęłam żyć i czuć.
Mam Hespe, Nata, Dastiana, Rena, całą watahę, nową i starą rodzinę. Jestem spełniona.
- Musimy tylko odzyskać rodziców.

( Dasti? Kiedy wrócisz z pracy?
Ps.: wiem, że Avenal pisał w swoim opo o moich rodzicach i tak, wiem co miało ich spotkać… Czekajcie to się wyjaśni ;) )




Od Shazziego

Julietta oczywiście nie mogła wysłuchać do końca, co chce powiedzieć. Mówiąc  "Dzisiejszą noc spędzę z tobą" nie miałem tym razem na myśli ZABAWY, no ale kobieta musiała zrozumieć po swojemu i zaczęła się rzucać.
By ją uspokoić, musiałem użyć ostatniego woreczka pyłku usypiającego (i kurde będę musiał dokupić)
Szybko zadziałało, upadła mi w ramiona, rozluźniła nadgarstki...
Trzeba było ją zanieść do łóżka, ale nie miałem pojęcia gdzie ona śpi, więc położyłem ją na kanapie i przykryłem kocem.
Przez sen zaczęła się wiercić i próbowała mnie chwycić za rękę...
Czyżby jakiś koszmar?
Tak czy siak w końcu pozwoliłem jej chwycić mą dłoń.
I skupiłem się na ciszy pomieszczenia.
~*~

Na stoliku leżało trochę kasy i paragon po zakupach sprzed kilku dni...
Pomyślałem, że się nie obrazi jeśli zamówię pizze.
No i zamówiłem.
Dobiegała 23.00, kończyłem już swoją kolację, zmysły miałem wciąż wyczulone na najcichszy dźwięk, ruch, cokolwiek.
Spoglądnąłem na Julie, uspokoiła się.
Patrzyłem jak jej klatka piersiowa unosi się i opada, na jej krągłości, przymknięte oczy i blade usta...
Aż mi się siostra przypomniała,
Jak bawiłem się z nią w górach... Ugh...
Szybko odgoniłem to wspomnienie.
Spodziewałem się raczej, że owa osoba, która nas zaatakowała wróci tu po kilku godzinach, ale widocznie się myliłem, pora na zmianę planu.

Zostawiłem Julii jeden kawałek pizzy z dopiskiem na paragonie "Ostatni dla cb ;)" 
Zabrałem swoją dłoń z jej uścisku, wypowiedziałem czar ochronny i moje oczy znów zalśniły złotem.
Powinno to ją na jakiś czas ochronić, a gdyby ktoś próbował ją zaatakować, poczuję to.
Wrócę, gdy przyjdzie czas...
~*~

Wróciłem do ściany, na której widniał wciąż czarny ślad i próbowałem prześledzić tor lotu czaru. Udało się.
Strzelał z daleka, z drzewa w parku...
Opuściłem wille i ruszyłem szybko do tego miejsca.
Nie znalazłem nic oprócz długiego złotego włosa na gałęzi i raczej nie należał do niego, bo na wizji widziałem, że miał brunatne włosy i nie takie długie.
Skurczybyk wszystko zamaskował.
-...Hahah, a potem wiewiórki...
Ktoś nadchodził, szybko wlazłem na drzewo.
Gdy byli bliżej zauważyłem długowłosą blondynkę z jakimś brunetem azjatą.
Chyba chciał ją rozśmieszyć, bo opowiadał coś o tym, że gadał z wiewiórkami czy nie widziały jego brata... zabawne. Usiedli na ławce pod drzewem.
Naokoło było pusto, nie licząc mnie tylko oni tu byli.
Używając mojego daru antygrawitacji wszedłem pod gałąź i przymierzyłem długość włosa, który posiadłem do tego dziewczyny. Pasuje...
A ten chłopak od tyłu wygląda nawet podobnie do tamtego czarownika...
-Późno już, muszę wracać, bo Jonathan będzie się niecierpliwić.-odezwała się dziewczyna i zaczęła się powoli rozglądać. Czyżby mnie wyczuła?
-Odprowadzę cię.- powiedział Azjata
Ona tylko się uśmiechnęła i wstali.
Poszedłem za nimi jako wilk, skradając się w mroku.
Gdy w końcu się rozeszli, popatrzyłem za chłopakiem, gdy ten wlazł w jakąś ciasną uliczkę i...
zmienił się w wilka... haha, to ci dopiero, nawet ma skrzydła, no i odleciał.
Dziewczyna ostatni raz się rozejrzała zaniepokojona i weszła do budynku.
-Jakby co wiem gdzie jej szukać, a teraz waaaah.. -mruknąłem, ziewnąłem i poczłapałem z powrotem do parku, gdzie wlazłem wysoko na drzewo i położyłem się spać.

(Taka suszonka na początek, ale mam nadzieje, że ciąg dalszy będzie dla was ciekawszy~Szazek)

(Wataha Burzy) od Nataniela

Uniosłem brew z niemałym zaskoczeniem, przekrzywiając mimowolnie głowę.
Zabawniej? Myślałem nad jej słowami tak długo, że gdy w końcu postanowiłem wejść do środka, dziewczyna oniemiała.
- Jesteś tego pewna?  -spytałem z powątpiewaniem.
- Wchodzisz czy nie? - Na jej twarzy pojawiło się poirytowanie. Bez dłuższego namysłu wślizgnąłem się do środka.
- Nie powinienem, ale uznajmy, że się o ciebie bałem i chciałem się upewnić, że nie upadniesz gdzieś po drodze do łóżka - skwitowałem z uśmieszkiem niegrzecznego chłopca na twarzy. Nim blondynka zdołała wydusić słowo, tkwiła już w moich ramionach, w drodze na posłanie. 
- Zostaw mnie! - Syknęła gniewnie, ale ja nie zwracałem na to najmniejszej uwagi.
- Nie wierć się tak, bo cię upuszczę, królewno - próbowałem udać poważnego, co mi niestety w ogóle nie wychodziło. - Teraz możesz czuć się bezpieczna, skarbie. Główka cała... - zarechotałem, po czym upuściłem niczego nie świadomą Faith na łóżko. Jej jasne włosy rozsypały się dookoła jej głowy jak aureolka, dzięki czemu wyglądała jak anioł.
- Kompletnie ci odbiło?  - wrzasnęła, a anioł którego zobaczyłem znikł bezpowrotnie.
- Nie marszcz tak czółka królewno, bo ci zostanie - mruknąłem, usiadłszy na skraju łóżka.
Dłonią powędrowałem na wysokość jej twarzy, gdzie z delikatnością dotknąłem miejsca, w którym pojawiła się maleńka zmarszczka.
Jak na zawołanie pod wpływem mojego dotyku, miejsce to się wygładziło.
- No widzisz... Tak jest o wiele lepiej - uśmiechnąłem się.
Dziewczyna fuknęła z irytacją, ale jej twarz już nie zdradzała oznak złości.
- Jesteś dziwnym zjawiskiem - stwierdziła, po czym obrzuciła mnie badawczym spojrzeniem. 
- Jestem tego w pełni świadom - westchnąłem i bez jakichkolwiek oporów opadłem na poduszkę obok wadery.
- Nie pozwalasz sobie przypadkiem na zbyt wiele?
Popatrzyłem na nią i chwilę później już nad nią wisiałem, z rękoma po obu stronach jej głowy.
- Dla mnie "zbyt wiele" to pojęcie względne - mruknąłem do jej ucha.
Poczekałem w tejże pozycji kilka sekund, po czym zbliżyłem usta do jej obojczyka. Blondynka zadrżała i wstrzymała oddech, jednak ta cisza nie trwała długo, gdyż Faith niemal od razu zaczęła mnie kopać i się wyrywać.
- Już myślałem, że mi pójdzie za łatwo, królewno - uśmiechnąłem się pod nosem i ponownie opadłem na plecy, po prawej stronie łóżka. 
- Nie myśl za dużo...  - mruknęła.
Podniosłem ręce w obronnym geście.
- No już dobra, dobra... Rozumiem, ręce przy sobie - uśmiechnąłem się. Po chwili usłyszałem serdeczny śmiech towarzyszki, na co ja odpowiedziałem tym samym.
- Tooo... Może powiesz mi coś o sobie? Coś co powinienem wiedzieć - puściłem jej oczko i czekałem na odpowiedź.
(Faith?)

poniedziałek, 2 listopada 2015

Od Cornelii

Rozejrzałam się dookoła, wspominając jedno z moich „żyć”.  Niewielki dworek, wydawał się teraz jeszcze bardziej pusty, niż był przedtem. Mimo dobrze zachowanych, nadal cennych i unikalnych  dziewiętnastowiecznych mebli, tapet i żyrandoli, jego lata świetności już minęły. Smutne, ale prawdziwe. Podeszłam do ogromnego lustra, pokrywającego niemal całą  ścianę, przyłożyłam do niego dłoń i przymknęłam oczy. Momentalnie myślami znalazłam się w dziewiętnastym wieku, tuż przed moimi „siedemnastymi” urodzinami – im wcześniej zaczniemy w jednym miejscu, tym więcej czasu będziemy mogli w nim spędzić. Znowu miałam na sobie prostą, kremową sukienkę, przepasaną złotą wstążką, prezent od Jonathana. Moje włosy upięte były w luźny kok składający się z trzech warkoczy, a po bokach nieco skręcone, zbłąkane kosmyki  puszczone zostały tak, że dotykały mych porcelanowych policzków. Moje oczy odbijały się w lustrze niczym dwa białe topazy, które przykuwały uwagę wszystkich obecnych na Sali, która przed zamknięciem oczu pokryta była warstwami szarego i białego materiału. W mojej pamięci pozostał jednak obraz dawnego, jej widoku.
Płytki z mlecznego marmuru, odbijały sylwetki tańczących par i stojących na uboczu sali towarzyszy rozmów. Białe  ściany, pokryte pozłoceniami, w kształcie pędów, liści, pąków i wreszcie kwiatów ubranych w rzędy, aksamitnych, soczyście pachnących płatków.
Lustra, takie jak to w którym się oglądam i też trochę mniejsze, na każdej ścianie. Wazony, na długich podstawach, zakończone kielichami, wypełnione po brzegi różami, liliami i orchideami w kolorze białym, których zapas rozprzestrzeniał się po całym pomieszczeniu, wprawiając gości w jeszcze lepszy nastrój.  Obszywane złotymi nićmi, ciężkie zasłony, w wysokich oknach zakończonych łukami.
I śmiech. Wszędzie wesoły, żywy, wręcz beztroski śmiech, połączony z muzyką skrzypiec i fortepianu.
Gdzieniegdzie można było usłyszeć głuchy stukot obcasów butów, wszystkich obecnych pań, który zostawał zagłuszany przez ogólny gwar.
Wszyscy, bez wyjątku schowani za maskami, na oczy, połowę twarzy lub nawet na jej całość. Tylko oczy zdradzały kim był ów towarzysz.
Tak w moim przypadku, młodzieniec o kasztanowych włosach i mądrym spojrzeniu, oczu witających mnie spod czarnej osłony, wydawał się z jednej strony znajomy, z drugiej całkowicie obcy.
- Mogę prosić o następny taniec, panno Richards – spojrzałam na niego i kiwnęłam głową na znak zgody, jednocześnie chyląc czoło.
- Będę zasycona panie …
- Nikt ważny… - wtrącił.
- Pozwoli pan, że sama ocenię – odparłam z ciepłym uśmiechem, zachęcając go do odkrycia rąbka swych tajemnic związanych z pochodzeniem.
- Niech panienka nie zaprząta sobie szlachetnej główki moją osobą. Ja jestem tu w interesach i równie szybko jak się pojawiłem, tak zniknę – rzucił i poprowadził mnie jednocześnie na środek błyszczącego parkietu, gdzie zaczęliśmy tańczyć wraz z pierwszą nutą, zagraną na skrzypcach.
- Wspaniale panienka tańczy, panienko Richards – komplementował mnie nieznajomy, doprowadzając do wielokrotnego rumieńca, który większość obserwatorów postrzegało jako wynik wysiłku, jakim był czynny udział w balu.
- Och… Bardzo rada jestem słysząc tak łapiące za serce słowa – powiedziałam, pomiędzy jednym krokiem tańca, a drugim.
- Panienki uroda, odbija się echem w pamięciach obecnych tu mężczyzn, których uwadze z pewnością nie umknęła, jak i również damą tu obecnym, które z zazdrością patrzą na każdy twój ruch wypełniony dostojnością i gracją godną tylko niezwykle wykształconych, i trzeba przyznać obdarzonych przez Boga samymi tylko zaletami dam, których wbrew pozorów niewiele można osobiście spotkać na swej drodze. Ja znam zaledwie trzy takie kobiety, których samo towarzystwo i beztroski i zarówno zasadny styl bycia sprawia przyjemność.
- Tyle miłych dla mego ucha słów, może nazbyt dobarwić mej osoby zalety, o których istnieniu tak rzetelnie jest pan przekonany.
- Należy wychwalać to co dobre, gdyż wytykanie ludzkich niedołęstw i ogólnych wad jest nie tyle niegrzeczne, co niebezpieczne. Czyż nie należy podsycać i karmić tego co piękne i niewinne, aby rosło i wzbogacało się przez kolejne lata.
- Ma pan odmienne poglądy od mych, gdyż ja nie podsycam ludzkiego wysokiego mniemania i poświadczenia o samych tylko swych zaletach. Ludzie myślący słowami: ja, mój, moje, niczego dobrego do życia i świata nie wniosą. Owszem należy pielęgnować to co dobre i czyste, ale nie powinno się również wypierać swych wad, gdyż tylko tak, drogi panie, możemy się uczyć i poprawiać swe postępowanie, wznosząc do swego życia wiele dobrego.
Ledwo skończyłam mówić, taniec się skończył, a przy moim boku nie było już nikogo. Na próżno wypatrywałam w tłumie zamaskowanego nieznajomego. Niegdzie go nie było, jak i jego głosu nigdzie nie można było usłyszeć.
Tylko stukot pantofelków, śmiechy i również nagły krzyk przerażenia wyrywający się z kobiecego gardła. Jedna sylwetka, na białej posadzce, bez ducha leżąca, z twarzą zwróconą w punkt po jej prawej stronie, a w jej oczach nie było widać strachu, lecz zachwyt. Niemal wyssana z życia, lecz wpierw oczarowana. Znałam ten rodzaj śmierci i niestety nie dawało mi to ulgi.
Szybko odnalazłam swego brata i równie szybko, wraz z nim zakończyłam bal.
- Chyba nie uważasz, że to znowu on? To przecież nie możliwe, siostro. On nigdy jeszcze nie zawitał w jednym miejscu na tak długo. Pamiętasz? Jedna dusza na sto lat.
- Bracie, wierzę w twe słowa, ale moje przekonania napawają mnie większym lękiem, niż twe ulgą.
- Bądźmy jednak dobrej myśli i prośmy, aby wraz z zakończeniem nocy, zakończył się nasz problem.

Przytaknęłam na te słowa, lecz w duchu nadal nie byłam przekonana. Dwie dusze w jednym stuleciu. To nie wróży niczego dobrego. 

Od Victorii

Patrzyłam na niego dłuższą chwilę, układając sobie w myślach to co chciałam mu powiedzieć. W tym samym czasie bezwiednie głaskałam po główce małą blondwłosą wilczycę, która zmęczona tworzeniem, siedziała teraz na kolanach „wujka” North’a.
- Nie ma tego dużo – powiedziałam cicho i uśmiechnęłam się do niego nieśmiało.
- Każdy ma jakąś historię – zagaił i popatrzył na mnie z ciekawością i łagodnością, czym dodał mi odwagi.
- Okej – odparłam, tym razem z większym entuzjazmem. Poprawiłam się na obrotowym krześle barowym i powoli zaczęłam opowiadać – Mój ojciec jest wspaniałym człowiekiem.
Zaśmiałam się.
- Jakiś czas temu odnalazł moją matkę przed domem.  Była wtedy młoda, zagubiona. Wyglądała na wykończoną i  z każdą kolejną sekundą mizerniała coraz bardziej. Mój ojciec o nic nie pytał, po prostu dał jej schronienie. Moja matka była… Była silną, ale również bardzo zranioną i smutną kobietą. Kochałam ją, a ona kochała mnie, ale zawsze za czymś tęskniła i rozpaczała. Nie było dnia, kiedy podczas pełni nie siedziała przed oknem, zerkając na okrągłą tarczę srebrnego księżyca.
Mimo jej przeszłości mój ojciec zakochał się w niej. Wiedział, że jej serce należy do innego. Do tego, którego nigdy nie zapomni. Jednak wbrew wszystkim jego oczekiwaniom pewnego dnia  powiedziała „tak”. Minęło sporo czasu nim i ona go pokochała. Moim zdaniem nie było jej trudno. Tata jest troskliwy, opiekuńczy i bezinteresowny, nawet teraz, gdy ją straciliśmy – mówiłam i jednocześnie ocierałam zbłąkane łzy z policzków. Dłoń North'a niespodziewanie musnęła moją. Na ten dotyk, moje ciało ogarnęła ulga. Popatrzyłam na niego spod mokrych rzęs i uśmiechnęłam się z wdzięcznością. On mnie rozumiał. Wiedział jak to jest.
- Po moich narodzinach było wspaniale – ciągnęłam, nadal czując jego bliskość – Ale jej ból nie znikał. Brakowało jej tych, których straciła. Moich dwóch braci i ich ojca, swoją pierwszą i prawdziwą miłość. Wtedy nie miałam  jeszcze o tym pojęcia… Zmarła gdy skończyłam czterdziesty piąty rok życia. Wtedy jeszcze nie rozumiałam, dlaczego mnie zostawiła, dlaczego jej nie wystarczałam. Byłam samolubna.
Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się nerwowo.
- Nie wiem dlaczego mówię ci to wszystko… - szepnęłam i spuściłam wzrok - Po prostu czuję, że mogę ci zaufać. To dziwne… Znam cię zaledwie kilka dni.
Cały czas czułam ciepło w miejscu w którym mnie dotknął.
Ten dotyk był tak inny, od tego co czułam gdy trzymałam rękę Krisa. Gdy uniosłam wzrok zarumieniłam się. Uśmiechał się pocieszająco, a to sprawiało, że jego twarz się rozświetliła.
Wcześniej mówiłam i myślałam o tym, że jest przystojny, ale dopiero teraz zauważyłam jak mało widziałam.
Nie wiem ile patrzyłam się na niego, jak na boga greckiego, ale w chwili w której zrozumiałam co robię, zalałam się jeszcze większym rumieńcem, kolejny raz spuszczając wzrok.
- Może dałbyś się zaprosić na kawę…. – zaproponowałam, nadal na niego nie patrząc – Jakoś tak nie mam ochoty dzisiaj na spędzenie kolejnego wieczoru w samotności, a poza tym u mnie jest cieplej niż tu.
- Czemu nie i tak nie mam nic ciekawego do roboty, prócz pilnowania tej tutaj – rzucił z zaskakująco szerokim uśmiechem i zerknął kątem oka na dziewczynkę, która zwinięta w kulkę na jego kolanach niemal zasypiała na siedząco.
- Okej… To ja pozamykam wszystko i możemy iść – powiedziałam z ulgą. Ruszyłam z ulgą w stronę zaplecza, gdzie po zamknięciu tylnych drzwi, przyłożyłam dłoń do twarzy, która nadal była nieznośnie rozpalona.
Gdy doszłam do siebie, wróciłam do wampira, który stał już w drzwiach, plecami oparty na ich framudze. Zaspana Wi, stała tuż koło niego, uśmiechając się promiennie na mój widok.
- Ciocia – zawołała i mimo zmęczenia podeszła do mnie i złapała mnie za rękę.
- Śpiąca jesteś, prawda? – zagadnęłam małą, starając się nie patrzeć za często w stronę przystojnego towarzysza.
****
- Szybko zasnęła… - powiedziałam wracając do Northa. Siedział on na kanapie w moim niewielkim salonie. Cały czas patrzył na mnie, a ja byłam nieco speszona tym, że jesteśmy teraz sami.
Nie przemyślałam tego…. Pomyślałam.
- Może ci ją sprzedam? – rzucił młody mężczyzna, rozglądając się dookoła.
- Jest bardziej przyzwyczajona do ciebie i twojego klanu, niż do mnie. Chodź moje życie dzięki niej stałoby się dużo ciekawsze – powiedziałam, po czym usiadłam koło niego, z podkurczonymi delikatnie nogami.
Zerknęłam w jego stronę, zaciekawiona licznymi mozaikami tatuaży na jego rękach. Popatrzyłam na niego pytająco i z nieśmiałością i ciekawością małego dziecka dotknęłam zimnymi palcami jego skóry, wodząc opuszkami po zawiłych kształtach rysunków.
-Są ... Wow – zdołałam z siebie wydusić, nawet nie zwracając uwagi na jego minę. Chłopak delikatnie zmieszany i zdziwiony moim zachowaniem, próbował odsunąć ramię, dzięki czemu otrząsnęłam się i mocno zarumieniłam, odsuwając dłoń.
-  Och… Przepraszam… Nie powinnam była… Przepraszam – wybełkotałam, próbując okiełznać spadające na oczy kosmyki ciemnych  włosów – Ja… Po prostu… Czy to twoje jedyne tatuaże?
Spuściłam wzrok, po chwili ponownie go podnosząc na bruneta.
- I czy może masz ochotę na tą kawę? - tym razem uśmiechnęłam się nieśmiało, nadal czując jego skórę pod palcami.
(North?)


niedziela, 1 listopada 2015

(Wataha Burzy) od Hebi

Leżąc w szpitalu, w tym cholernie niewygodnym, skrzypiącym przy każdym ruchu łóżku nie byłam zbyt użyteczna dla swojej Watahy, czy dla któregokolwiek z uciekinierów. Nie miałam też zbyt dużo do roboty, naturalnie z wyjątkiem podsłuchiwania lekarzy i pielęgniarek. Nie należało to do trudnych zadań - nikt nie krył się specjalnie ze swoimi myślami. Co prawda, zwykle pielęgniarki starały się rozmawiać zciszonym głosem, ale dla mojego słuchu nie była to żadna przeszkoda. Kiedy myślały, że śpię kompletnie przestawały troszczyć się o jakiekolwiek pozory dyskrecji. W kółko słyszałam tylko uwagi o moim młodym wieku, moralności (lub jej braku) oraz marnowaniu życia sobie i dzieciom. 80% tego co słyszałam można było wepchnąć do teczki "Puszczalska małolata".
Czasami zastanawiałam się, czy to osoby całkowicie pozbawione skrupułów, czy zwyczajnie inteligentne inaczej, czy może był to oryginalny sposób na przekazywanie złych wieści pacjentom. Tak było z każdym chorym. Czasem, kiedy ktoś podpadł pielęgniarkom na oddziale, te jędze "przypadkiem" stawały pod jego drzwiami i "nieco" zbyt głośno plotkowały na jego temat. W myślach ochrzciłam je Harpiami, bo nigdy nie mogłam zapamiętać ich imion. Zwykle plotki krążyły wokół wyglądu pacjentów, ich charakteru, czy upodobań, wtedy nikt się tym nie przejmował. Kilka razy zdarzyło się jednak, że Harpie poszły krok do przodu i rozmowa schodziła na temat stanu zdrowia pacjenta. Raz zdarzyło się, że jedna z kobieta z sali obok wpadła w histerię, a ordynator musiał przyjść ją uspokajać.
Ciężko było powstrzymać odruch wymiotny skupiając się na tych rozmowach, ale był to jedyny sposób, żeby usłyszeć prawdę o tym, co naprawdę mnie interesowało - dzieci. W ten sposób dowiedziałam się jakie są szanse na to, że cała nasza trójka przeżyje poród.

***

- ...gówniara z sali 3?
Nadstawiłam uszu słysząc skrzekliwy głos pielęgniarki. W ciągu kilku tygodni, które tu spędziłam nauczyłam się, żeby być czujnym na określenie "gówniara", które było zarezerwowane tylko dla mnie - dzieciaki z innych oddziałów były "skrzatami" albo "bachorami", a na starszych miały miliony określeń, jednak do tych czas tak nazwały tylko mnie.
- Ten chłopak niepotrzebnie ją tu przytargał. Tylko zajmuje miejsce, a nie ma mowy o tym, żeby ona i jej dzieciaki przeżyły.
- Doktor Duncan mówi, że to jakieś...10% szans?
- Sama widzisz...
Zamurowało mnie. Po raz pierwszy nie chciałam słuchać dalej. Opadłam na poduszkę i przez dłuższą chwilę wpatrywałam się przed siebie w białą ścianę. W końcu ukryłam twarz w dłoniach.

***

Od tamtego momentu minęło wiele tygodni i wszystko zdążyłam przemyśleć sobie miliony razy. Po pierwsze, nie miałam pojęcia, czy to co usłyszałam było prawdą. Po drugie, nie chciałam dokładać Ice'owi zmartwień, więc nic mu nie powiedziałam. Po trzecie - przecież nadal było te 10% szans.
Ice przychodził codziennie. Najchętniej w ogóle by nie wychodził, ale lekarze mu na to nie pozwalali. Opowiadał mi o wszystkim co działo się podczas mojej nieobecności. Z jednej strony chciałam wiedzieć jak reszta sobie radzi, z drugiej przygnębiała mnie świadomość tego jak bezużyteczna jestem w tym momencie. Chciałam być już z moją Watahą, przespać się we własnym łóżku, spotkać się z Kilmeny, poszukać pracy...Ale mogłam tylko słuchać co mają do powiedzenia Harpie.

**

Ice przyszedł do mnie w południe i już od godziny bez przerwy opowiadał o wszystkim co dzieje się u uciekinierów. Wygląda na to, że naprawdę dużo się stało pod moją nieobecność. Właśnie był w trakcie opowiadania o Sashy, kiedy  w drzwiach stanęła Maryalice Johnson - szczupła kobieta o krótkich blond włosach i śmiejących się, błękitnych oczach. Na oddział trafiła mniej więcej w tym samym czasie co ja. Przez tak długi czas zdążyłyśmy się zaprzyjaźnić. Dużo rozmawiałyśmy i właściwie była to jedyna osoba w szpitalu, której choć trochę ufałam.
- Przepraszam, myślałam, że jesteś sama...- bąknęła speszona, gdy zobaczyła Ice'a przy moim łóżku - Nie chciałam wam przeszkadzać, wpadnę później!
- Nie, nie szkodzi, i tak pielęgniarki zaraz mnie wyrzucą - Ice posłał jej uroczy uśmiech, po czym zwrócił się do mnie z troską - Potrzebujesz czegoś?
- Przyniósłbyś mi butelkę wody?
- Rozkaz, księżniczko - blondyn uśmiechnął się, po czym wybiegł z sali.
- Ale masz szczęście, że masz takiego faceta! - Maryalice westchnęła podchodząc do mnie. Narzeczony zostawił ją, gdy dowiedział się, że jest w ciąży. Mimo to szybko się pozbierała, choć wiedziała, że została sama. Zawsze bardzo ją za to podziwiałam; sama na pewno nie zniosłabym utraty Ice'a.
- Ciężko zaprzeczyć - uśmiechnęłam się rzucając okiem na kwiaty, które mężczyzna przyniósł - Wiesz co ostatnio...
Urwałam i zgięłam się na materacu na tyle na ile pozwalał mi nabrzmiały brzuch.
- Hebi?!
Ból był nie do wytrzymania, łzy napływały mi do oczu, kiedy zwijałam się w pościeli.
- Chyba mam deja vu...
- Dobrze się czujesz?!
- A jak to wygląda? - wychrypiałam próbując się wyprostować, ale kolejna fala skurczów sprawiła, że mroczki zatańczyły mi przed oczyma. Ostatnio coraz częściej miałam bóle brzucha, ale to było coś zupełnie innego.
Maryalice wołała lekarzy, kątem oka zobaczyłam jak Ice wbiega do pomieszczenia i zaraz zostaje siłą wyciągnięty na korytarz przez dwóch pielęgniarzy. Łzy spływały mi po policzkach.
- Ja pierdolę, chyba rodzę...

(Wiem, że lubicie dramatyczne zakończenia :>)