wtorek, 26 stycznia 2016

Od West'a

Na widok śmiejących się razem Megan i North'a oboje z Lily unieśliśmy wysoko brwi. Co się, u licha, wydarzyło między tą dwójką, że postanowili znów zacząć normalnie ze sobą rozmawiać po dłuższym czasie odstawiania fochów?
Ścisnąłem rękę Lily i uśmiechnąłem się do niej znacząco.
-Hej, co wam odbiło?- Zawołałem, rzucając schodzącej po schodach dwójce rozbawione spojrzenie.
-To chyba nie jest twój interes - Powiedział North, po czym ciężko rzucił na ziemię swoją niewielką torbę.- Mógłbyś się za to zająć pakowaniem rzeczy do samochodu. Stanowiska tragarza jakoś świetnie współgra z twoją twarzą.
Skrzywiłem się na zgryźliwość starszego brata i zrobiłem niecenzuralny gest w jego stronę.
-Wolałbym zaangażować w to nasz najmłodszy skarb.- Przyznałem, przeciągając się.- Gdzie jest ten darmozjad East?
-Idę.- Odezwał się rozdrażniony głos z korytarza na piętrze, a moment później w przejściu ukazała się rozczochrana głowa najmłodszego brata z plecakiem i bluzą przerzuconą przez ramię. 
-Wyglądasz, jakbyś był spizgany.- Stwierdziłem, pokrótce analizując wyraz jego twarzy.
-Może jestem.- Mruknął i zaczął powoli schodzić na dół, krzywiąc się przy tym jak dziecko jedzące cytrynę. 
-Tak bardzo zabolała cię strata tej twojej psiej ślicznotki?- Strzelił North, opierający się teraz jedną ręką o ścianę niedaleko Meg. Oboje wyglądali jakoś dziwnie, ale nie potrafiłem znaleźć konkretnego powodu, dla którego naszło mnie to spostrzeżenie. Zacząłem więc przyglądać się im trochę dokładniej, co jakieś kilka sekund spoglądając też na nie lepiej wyglądającego East'a.
-Odpierdol się, North- warknął i piorunując wszystkich wzrokiem powlókł się w stronę wyjścia. 
North wymruczał coś w rodzaju "pieprzony smarkacz" i też podążył w ślad za młodszym bratem, ciągnąc za sobą Meg obserwującą wszystko z nieobecnym wyrazem twarzy.
Prychnąłem cicho, kiedy mój wzrok padł na jej pogryzione usta. 
Muszę przyznać, że razem z North'em miewali ciekawe zabawy. Głównie przyporządkowałbym je do szufladki "perwersyjne", ewentualnie "brutalne". 
Całe szczęście, że Lily nie była aż tak dzika jak siostra i pod wieloma względami miała bardziej... subtelny gust. 
-Nie wydaje wam się, że o czym zapomnieliśmy?- Odezwała się Lily, na co cała trójka zatrzymała się niepewnie w drodze do wyjścia.
-Zapomnieliśmy dziecka.- Po dłuższej chwili wybełkotał East i z wątpliwą energią wrócił się na górę, żeby za chwilę wrócić ze śpiącą Wendy na rękach.
-No co?- Zapytał rozdrażniony, widząc nasze rozbawione spojrzenia.- Spała, nie? Nie muszę pamiętać o wszystkim...
-To twój cholerny bachor, East.- odezwał się North.- Nie zabieramy jej. 
-Że co?
-To, co słyszałeś. Przez nią będą problemy- Starszy brat patrzył na East'a twardo, wbijając w niego spojrzenie swoich pociemniałych oczu. 
Widok jego rozszerzonych źrenic pomógł mi w odgadnięciu  powodu jego dziwnego wyglądu. 
-Jesteś na haju?- Spytałem, nie mogąc uwierzyć w to, co widzę. 
North nie ćpał już od dawna i wszyscy uważaliśmy to zamierzchłą przeszłość, przynajmniej do teraz...
-Gówno cię to obchodzi, West.- Syknął i z powrotem skupił się na East'cie, który wyglądał teraz na zdezorientowanego i nieszczęśliwego.- Zostaw dziewczynkę. Tutaj na pewno ktoś ją znajdzie, a my nie będziemy musieli targać za sobą kolejnej kuli u nogi.- Powiedział, a ja zacząłem się zastanawiać kto jeszcze według North'a jest kulą u nogi.
Sądząc po zdecydowanym wyrazie twarzy najstarszego brata, rozmowa dobiegła końca.. 
Rzuciłem okiem na pobladłego East'a i bez słowa zabrałem bagaże, żeby pchany przez Lily ruszyć do samochodu. 
Dziecko nic dla nas nie znaczyło. Może kilka razy pilnowałem jej, kiedy East'a nie było w domu i to wszystko. Takich maluchów było pełno na świecie, a sama Wendy nie wzbudzała żadnych silniejszych emocji ani we mnie, ani w Lily. Gdyby moja dziewczyna stwierdziła, że powinniśmy zabrać ze sobą Wendy, pewnie stanąłbym po jej stronie, ale skoro nie odezwała się na ten temat nawet słowem, postanowiłem olać sprawę. Meg też wyglądała na niezainteresowaną losem dziewczynki, było więc cztery do jednego, a East miał dwa wyjścia: a) Zostać z dziewczynką i do końca jej życia udawać tatusia, lub b) Zostawić ją, żeby być może trafiła do jakiejś normalnej ludzkiej rodziny, a samemu zacząć nowe życie. 


Zapakowanie wszystkich rzeczy zajęło kilka minut, w ciągu których Lily, North i Megan zdążyli ulokować się na swoich miejscach. Usiadłem na siedzeniu kierowcy i zerknąłem we wsteczne lusterko, w którym, ku mojemu zaskoczeniu, zobaczyłem jak Meg śpi z głową opartą o ramię North'a, który gładzi ją delikatnie po udzie. 
-Co z młodym? Myślisz, że zostawi tu Wendy?- Spytałem, na co starszy brat wzruszył lekko wolnym ramieniem.
-Zostawi.- Wymruczał i uśmiechnął się obojętnie.
Już miałem odpowiedzieć, że nie ma na to szans; że East jest zbyt przywiązany do tego dziecka, ale w tej samej chwili zobaczyłem jak młodszy brat bez słowa wsiada do samochodu, lokuje się obok North'a i z trzaskiem zamyka za sobą drzwi. Spojrzałem na Lily, która pokręciła głową, wprawiając tym swoje czarne włosy w ruch i uśmiechnęła się świetliście. 
-To gdzie jedziemy?- Zapytała swoim najbardziej słodkim, swobodnym tonem. 
-Gdziekolwiek. Tylko jak najdalej stąd.
Przekręciłem kluczyk w stacyjce i uruchomiłem silnik, który z rykiem zerwał się do pracy.

niedziela, 24 stycznia 2016

Od East'a

- You are my princess.- Mężczyzna z zaczesem w tył i wyciętymi bokami włosów, wpatrywał się w dziewczynę siedzącą na przeciwko niego. Oboje byli ubrani elegancko. On w garnitur, ona w zieloną suknię. Oboje byli pochyleni do przodu, opierając się łokciach. Świadczyło to o ich względnej zażyłości. Nie pasowali do tego miejsca. Ich miejsce znajdowało się na jakimś wykwintnym bankiecie, gdzie mogliby swobodnie sączyć czerwone wino z kieliszków i zajadać się maciupeńkimi przystawkami.
- Kurwa, mała na bank nawet nie słyszy, co ten laluś do niej mówi.- Warknąłem do siebie, zaciągając się kolejnym łykiem whisky.- Równie dobrze mógłby ją wyzywać od dziwek, a ta dalej by się do niego szczerzyła.
 Podłużny klub wypełniał przyjemny, obezwładniający rytm. Mruczące dźwięki, wygrywane przez zgrabne, damskie palce na basie, wywoływały przyjemne wibracje, przebiegające po kręgosłupie.
 Jednak to jedynie mnie rozdrażniało.
 Moje miejsce w tej chwili też było zupełnie gdzie indziej. Moje mięśnie domagały się porządnej bijatyki. Wypalała mnie potrzeba przyjebania komuś bez powodu, dla celu wyższego.
 Moją głowę wypełniały nieprzyjemne wspomnienia z penthausu.
 Wszystko poszło nie tak, jak miało być.
  - Nie twoja pierdolona sprawa, wywłoko.
 Na samą myśl, czułem dobrze znane mrowienie kłów. Na krawędzi świadomości czaiło się przeszywające pragnienie.
 Zacisnąłem zęby na krawędzi tumblera, przechylając ją i za jednym haustem dopijając do końca. Z chrzęstem kostek lodu odstawiłem ją na blat stołu, na którym stały różnego kształtu szklanki, świadczące o ilości spożytego przeze mnie alkoholu. I tak zaraz zbierze je obsługa. I cały ślad mojego pożycia miłosnego z rumem i ciekawymi mieszankami zniknie.
 Niewidoczna barwa oczu faceta, mrużącego je w wyrazie tryumfu. Wyczuwalne podniecenie napływające falami od drugiego ciała. Napięcie. Wyczekiwanie na coś. Jakiś ruch. 
 Wściekły syk, mimowolnie wydzierający się z piersi. Wściekłość żądała wyładowania.
 - Jest w miejscu, w którym nie powinno jej być, i trafiła tam przez ciebie.
Oskarżenie palące bardziej niż ogień.
 - Pierdolisz.
 Czerwonowłosa poruszała wargami, potraktowanymi ciemnoczerwoną szminką. Splotła palce z tymi mężczyzny.
 Te gesty i wystarczały. Rekompensowały brak bodźców dźwiękowych.
 Miłość wszystko upiększa.
 Wilk w skoku.
 Wycie.
 Wyszarpnięcie z ciała fragmentu mięsa, przeszytego okropnym fetorem wilkołaczej krwi. Nienadającej się do spożycia.
 Pazury rozdzierające koszulę i skórę.
 Jasne panele pokryte kroplami krwi obu stron.
 Bezsensowna walka o nic.
- Mógł zdobyć się na coś normalniejszego. Jebany wariat, cholerny sucz.- Z sykiem wyrzucałem z siebie kolejne określenia, sięgając po ostatnią pełną szklankę, którą wypełniał biały likier, ozdobiony ziarenkami kawy.- Emocje. Wkurwiające to wszystko.
-Nie wtrącaj się. To nie jest sprawa takich, jak ty. To krew z mojej krwi.
 Chorobliwa nadopiekuńczość.
- Zajebiście, zajebiście po prostu.
- Nie martw się. Dla zwyczajnej zabawki  tak bym się nie fatygował. A tak świetnie się ją zaciągało raz za razem do łóżka. Dobra w tym jest.
Te słowa wywołały jego furię.
 Walkę, o której myśl w drugim samcu wywoływała fizyczną przyjemność.
- Stawiam ci drinka.- Drobna, ciemnowłosa dziewczyna uśmiechnęła się do mnie olśniewająco. Oparła się na jednej ręce o blat stolika, przy którym siedziałem.- Dasz się skusić?- Uniosła do góry jedną brew.
 Nie miałem cholernej siły by powiedzieć "nie".
* * *
- Poproszę "Wściekłego psa" razy dwa.- Pokazała dwa palce barmanowi, żeby przekaz na pewno dotarł i odwróciła się w moim kierunku. Mogła uchodzić za olśniewająco piękną. Za pociągającą. Na taką, której nikt się nie oprze.
 Ale mi jedynie wyglądała na łatwą.
- Wściekłego, czy wkurwionego?- Spytał barman z pokaźną brodą, spoglądającego z sympatią w stronę drobnej kobiety.
 Zdecydowanie ludzkiej.
 Znali się. Musiała często przychodzić tu, by się napić.
- Wkurwionego.- Odpowiedziałem zdecydowanie zbyt szybko.
- Jesteś pewien?- Kobietka rzuciła mi wyzywające spojrzenie. Wbiłem wzrok w jej grubo podkreślone kredką oczy.
- Jak nigdy w życiu. Jak się upić to z klasą.- Szkoda jedynie, że wampir nie może się upić.
 Dziewczyna roześmiała się.
 Wyglądała jak dziwka. Zabawne.
- Masz rację. Schlejmy się. Tylko żebyś później mi nie jęczał.- Oparła łokieć na barze i przysunęła do nas dwa shot'y.- Na raz?
- Na raz.- Chwyciłem małą szklankę, nie zwracając uwagi na to, że mieliśmy tu wódkę z tabasco. Z tabasco w roli głównej. Przepletliśmy ze sobą ramiona i wypiliśmy.
 Po chwili poczułem jak ogień rozchodzi mi się po gardle.
- Dobre. Barman, poproszę osiem shotów. Może jakiś specjalny kolorek dla nas?
 Nie spojrzałem już na skąpo odzianą dziewczynę.
* * *
 Ciało brunetki oblewał na zmianę kolor niebieski, czerwony i zielony.
- Tej pani już nie lejemy.- Zabrałem Lunie, bo tak ponoć miała na imię drobna pannica, trzy-kolorowego drinka, zasysając się chwilę później na niebieskiej słomce.
Ciągle miałem nadzieję, że alkohol przytępi moje zmysły. Ale to się nie działo.
- Wal się, East'ciku! Oddawaj!- Dziewczyna, zamierzyła się na mnie ręką, ale zupełnie nie trafiła, co wywołało u niej napływ głupawki. Zaczęła się ot tak śmiać.
- Chodź, pójdziemy wytańczyć z ciebie ten cały alkohol.- Rzuciłem pomocnie, ignorując głód, który narastał we mnie z każdym kolejnym kieliszkiem. Chciałem wyssać krew z tej pannicy do ostatniej kropli.
- Nie, ja chcę kolejne piwo.- Uniosła do góry jeden palec.- Czystą poprosz.- Burknęła. Najwidoczniej nie docierało do niej, że siedzimy tak daleko od baru, że na pewno nas nawet stamtąd nie widzieli. Z jednej strony byłem rozbawiony jej zachowaniem. Z drugiej coraz bardziej mnie wkurzała.
- Nie ma, idziemy tańczyć. Już. Słyszysz, parszywy, spity krasnalu? Cholernie chce ci się tańczyć.- Przerzuciłem ją sobie przez ramię i ruszyłem w stronę parkietu. Na krótko metrażowego znajomego mogła być. Ale jej życie nie miało najmniejszej wartości.
- To niebezpieczne.- I nie wiadomo czy odnosiło się to do tańca, czy do podnoszenia jej do góry.- Zhaftuję się.- Rzuciła rozmarzonym głosikiem.
- Kurwa, teraz?
* * *
Doprowadziłem ją do łazienki. Ale zwymiotować nie zdążyła.
A ja przynajmniej nie zdążyłem zebrać z powrotem myśli.
Wbiłem kły w jej szyję, rozszarpując ją nieestetycznie. Luna otworzyła usta jak do krzyku, ale wydobył się z nich tylko jednostajny bulgot. Nie ruszało mnie to.
Rozdarłem gwałtownie materiał jej bluzki.
Dałem dojść do głosu całemu swojemu pragnieniu.
K r e w. Pachnąca, pulsująca k r e w.
Podniosłem ją, rozerwałem stanik, który blokował mi dostęp do drugiej tętnicy i wbiłem się w miejsce koło jej piersi.
Ciemnoczerwona substancja spływała do mojego żołądka z każdym kolejnym pośpiesznym przełknięciem. Dopiero teraz zacząłem odczuwać procenty zawarte w jej krwi. Zmieszały się one z alkoholem, który już pochłonąłem.
Odlot zupełny. Zapomniałem jakie to przyjemne. Stan upojenia.
Drobne dłonie kobietki, próbowały szarpać mnie za krótkie włosy. Jednak siły opuszczały jej ciało zbyt szybko.
Siły, które przelewały się we mnie z każdym łykiem. Wyczuwałem trzepotanie jej serca, które pompowało krew z chorobliwą szybkością - przyśpieszała swoją śmierć. Wbijałem dłonie w drobne bioderka, zostawiając na nich siniaki w kształcie moich dłoni. Nigdy nie zdobywałem się przy zabijaniu na delikatność.
Skurwieni ludzie ukradli moją Arię!
Zasyczałem nieludzko i wbiłem się w kolejny fragment odsłoniętego ciała, po którym spływała krew z rozszarpanego gardła.
Jak śmiał zataić przede mną te informację?! 
MOJA ARIA.
Puściłem puste ciało. Uderzyło głucho o podłogę.
Dyszałem głośno, stojąc nad trupem z zaciśniętymi dłońmi, umazanymi krwią. Skapywała ona na czystą podłogę, pokrytą brązowymi kaflami. Plam krwi niemal nie było na niej widać.
Poniosło mnie. Doskonale o tym wiedziałem i było mi z tym dobrze.
- Ludzie są tacy delikatni.- Kopnąłem truchło, z którym jeszcze godzinę temu śmiałem się w najlepsze z niczego. W końcu jak na worek z krwią, była całkiem przyjemna.
Podszedłem do umywalki i ze spokojem obmyłem dłonie z zasychającej powoli substancji. Wbiłem wzrok w swoje odbicie i powoli obtarłem wargi z czerwieni.
Moja.
Wyszedłem z damskiej toalety. Drzwi bezdźwięcznie się za mną zamknęły.
* * *
- Gdzie Wendy?- Spytałem, zatrzymując się na chwilę koło West'a, stojącego pod ścianą w oryginalnym stroju złożonym z potarganych dżinsów i wymiętej koszuli.
Brat posłał mi dziwnie zmartwione spojrzenie.
- Rysuje w moim pokoju.- Widać było, że coś go trapi. Nie zamierzałem jednak pytać o co chodzi. Nie mój zakichany interes. Nie będę się dalej bawił w jakąś porypaną rodzinę i udawał, że mi to pasuje.
- Jasne.- Ruszyłem dalej, uważając rozmowę za zakończoną.
- East.
- Co?- Obejrzałem się przez ramię.
- Nie zrobiłeś niczego głupiego, prawda?- Wsunął kciuki dłoni za szelki, patrząc na mnie z maminą troską. Posłałem mu krzywy uśmiech.
- Nie.
- To uważaj.- Zabrzmiało to tak, jakby mnie żegnał, więc uniosłem do góry brwi.
- Nie przejmuj się, ja się nigdzie nie wybieram. No chyba, że ty coś dziwnego planujesz. Widzimy się później.- Machnąłem mu ręką i udałem się do swojego pokoju.- Trzeba się spakować.


piątek, 22 stycznia 2016

Od Megan

Od kilku minut siedziałam na łóżku z kolanami podwiniętymi pod brodą i wpatrywałam się w okno.
Wszędzie wokół walały się moje porozrzucane ubrania, biżuteria i buty, które, jak na początku myślałam, prawdopodobnie chciałabym zabrać ze sobą. Prawda była taka, że dopiero po wyciągnięciu tych wszystkich rzeczy zdałam sobie sprawę, że żadnych z nich nie potrzebuję. Mieliśmy pieniądze. Mnóstwo pieniędzy. Równie dobrze mogłam kupić wszystko już na miejscu.
Dałam więc sobie spokój z pakowaniem, skupiając się bardziej na natrętnych myślach w mojej głowie, sugerujących, że może tak naprawdę nie powinnam nigdzie jechać.
Normalna dziewczyna na moim miejscu pewnie po prostu ryczałaby w poduszkę, a ja byłam zła. Miałam ochotę kląć, niszczyć i zabijać, ale w ostateczności tylko siedziałam w pozycji małej dziewczynki i do krwi przygryzałam wargi, gapiąc się w niebieskie niebo za moim oknem.
W jednej chwili usłyszałam jak ktoś powoli wchodzi do mojego pokoju, a moment później wszystkie moje mięśnie stężały, kiedy czyjeś silne ręce oplotły mnie od tyłu w pasie.
Nie musiałam się obracać, żeby wiedzieć, kto jest za mną. Zapach cedru, piżma i dymu zdradził go jeszcze zanim mnie dotknął.
-Spieprzaj stąd!- Warknęłam, wbijając łokieć w twardy brzuch North'a.- Zabieraj ze mnie te cholerne łapska, bo rozwalę ci czaszkę!
Miotałam się jak oszalała, próbując go odepchnąć, ale North był silniejszy. Bluzgałam przy tym jak opętana, ale akurat to robiło chyba na nim najmniejsze wrażenie. W sumie to nie byłam pewna czy cokolwiek i kiedykolwiek robiło na nim wrażenie...
-Zamknij się na chwilę.- Syknął wreszcie i przewrócił mnie tak, że teraz leżałam pod nim na plecach, nie mając żadnej możliwości ruchu, z obiema zablokowanymi przez North'a rękami rozłożonymi na podobieństwo krzyża.
-Czego ty ode mnie, kurwa, chcesz?- Warczałam, patrząc wyzywająco w jego tęczówki w kolorze pieprzonego ametystu.
-Nie musisz zachowywać się jak cholerna kobra, Meg.- Mruknął.- Nic ci nie zrobię.
-A ty nie musisz się zachowywać jak cholerny idiota.- Powiedziałam.- Złaź i najlepiej idź do tej swojej nowej dziwki, a starą zostaw w spokoju.
North przez chwilę patrzył na mnie zaskoczony, stopniowo rozluźniając palce zaciśnięte na moich nadgarstkach, ale wciąż nie pozwalał mi wydostać się z uścisku.
-Co ty, do jasnej cholery, właśnie powiedziałaś?- Zapytał wolno, a jego rysy twarzy stężały.
-To, co słyszałeś.
-Naprawdę myślisz, że mam cię za kogoś takiego? Jasny szlag, Meg! Powiedziałaś, że jesteś moją dziwką?!
-Tak. Starą dziwką -Uściśliłam i uśmiechnęłam się wyzywająco.- Powinieneś się ucieszyć, że znam tutaj swoje miejsce, Northi. Nie wie...
-Zamknij się i chociaż raz posłuchaj.- Przerwał mi z błyskiem złości w oczach. -Nie jesteś, nigdy nie byłaś i nigdy nie będziesz żadną pierdoloną dziwką, rozumiesz?
Patrzyłam na niego zafascynowana, walcząc z pokusą odgarnięcia ciemnego kosmyka opadającego mu na jedną brew. Było w nim coś mrocznego, coś, co wciągało mnie w całości i sprawiało, że spadałam w dół, nie próbując się bronić. Paradoksalnie chciałam go mieć, nienawidząc go jednocześnie.
-Możesz to nazwać inaczej, jeśli chcesz.- wzruszyłam ramionami i wykorzystując moment zdezorientowania North'a, przekręciłam się tak, że teraz to ja znajdowałam się nad nim.- Wiesz, to kim dla ciebie jestem już mi nie przeszkadza. Pogodziłam się z tym dawno temu, na początku naszej znajomości.
I już miałam ześlizgnąć się z łóżka, kiedy North złapał mnie za kostkę. Nim zdążyłam zareagować, przyciągnął mnie do siebie tak, żeby nasze twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów.
-Zróbmy dziś mały koncert życzeń, co ty na to?- Powiedział, delikatnie gładząc palcem moją zakrwawioną od obgryzania dolną wargę.
Jego nagłe zmiany tonu nigdy mnie dziwiły. North był po prostu mało obliczalny, co zresztą było chyba naszą wspólną cechą. Jedną z wielu.
To, że byliśmy do siebie tak w dziwny sposób podobni sprawiało, że szanowaliśmy nawzajem wszystkie swoje odchyły i wybryki, a jednocześnie nie mogliśmy się porozumieć. Jeśli mam być szczera, najlepiej szło nam to bez użycia słów. Może dlatego byliśmy w nich tak bardzo oszczędni...
-W porządku.- Mruknęłam podejrzliwie. - Ja pierwsza.
-Więc słucham.
-Najpierw chcę wiedzieć kim naprawdę jest ta mała zdzi... ta dziewczyna, której perfumami śmierdziała ostatnio twoja szyja.- powiedziałam na jednym oddechu.
-Znajomą, już mówiłem.- W oczach North'a przemknął cień rozdrażnienia.
-Pieprzyłeś się z nią?
-Nie!- warknął, prawie zabijając mnie wzrokiem.- Coś jeszcze chcesz wiedzieć?
-Starczy.- Objęłam się ramionami i spuściłam wzrok, niepewna czy w ogóle chcę zadawać ostatnie pytanie. Podniosłam wzrok dopiero po kilku sekundach.- Ona coś dla ciebie znaczy?
Zawahał się tylko przez ułamek sekundy, ale jego wzrok pozostawał szokująco obojętny.
-Nie.
To wystarczyło. Znów mogłam oddychać.
Gorączkowo objęłam jego twarz dłońmi i przyciągnęłam do siebie, żeby wpić usta w jego wargi. Celowo ugryzłam go w język i wplątałam palce w czarne włosy chłopaka, nie chcąc, żeby się odsunął. North zsunął powoli ręce na moją talię, jednocześnie podnosząc w górę aksamitną koszulkę, którą miałam na sobie. Ciepło rozchodziło się powoli po moim ciele, usatysfakcjonowanym dotykiem, którego tak długo się domagało. Jęknęłam cicho pod wpływem słodko-cierpkiego smaku jego krwi na moim języku i usiałam mu na kolanach, prosząc o więcej, kiedy North nagle oderwał swoje wargi od moich ust i między jednym oddechem a drugim wysapał:
-A moje życzenie?
Przez kilka chwil nie miałam pojęcia o czym mówi, ale kiedy zobaczyłam dwie strzykawki, które pokazywał mi teraz w otwartej dłoni, wszystko stało się jasne.
Nie pytałam skąd ma morfinę. Wiedziałam, że nie dotknął narkotyków od kilku dobrych lat, chociaż trzymał kilka strzykawek w swoim sekretarzyku.
Bez słowa wzięłam jedną z nich do ręki i spojrzałam mu badawczo w oczy.
-Ostatni raz?- Zapytał i w tamtej chwili bardziej przypominał niesfornego chłopca, niż dorosłego mężczyznę, którym był już od tak dawna. Pochylił się i pocałował mnie w wewnętrzną stronę łokcia.
W milczeniu odbezpieczyłam strzykawkę i uniosłam igłę do pulsującej żyły w jego przedramieniu.
-Ostatni raz.- Powiedziałam, zanim oboje zanurzyliśmy się w naszym dawnym, cholernie łatwym świecie.
Bo jeśli tonąć, to razem, prawda?

czwartek, 21 stycznia 2016

Od North'a

-North?- Rozkojarzony podniosłem wzrok znad ekranu telefonu, który doprowadzał mnie do szału, w kółko powtarzając pieprzone "numer czasowo niedostępny", za każdym razem kiedy próbowałem wybrać numer do Faith.
-Czego? - Mruknąłem, z irytacją patrząc na West'a, który stał oparty o parapet ubrany tylko i wyłącznie w swoje "kozackie", jak mówił, bokserki w lokomotywy. Zgadywałem, że niecałe trzy minuty temu dopiero zwlókł się z łóżka po upojnej nocy ze swoją dziewczyną.
-Jak schodziłem na dół po śniadanie, spotkałem na schodach East'a.- Powiedział.
Zamrugałem, udając idiotę i otworzyłem szeroko oczy.
-Super. I co mnie to obchodzi? - Z powrotem skupiłem się na telefonie w mojej ręce, ignorując brata.
-Powiedział, że zniknęły wilczki. Domyślam się, że wiesz coś na ten temat.- West nie dawał za wygraną.
-Wiesz, West... Irytujesz mnie. - Spiorunowałem go wzrokiem.- Zabieraj się stąd.
-Dopiero kiedy mi powiesz o co chodzi z tajemniczym zniknięciem naszych śmierdzących lokatorów.
Pieprzony wrzód na dupie.
-O trupach pewnie wiesz?- Wyjrzałem obojętnie za okno i zmrużyłem oczy w reakcji na zbyt jasne, poranne światło słoneczne. Co nas, do cholery, właściwie podkusiło, żeby kupić dom w Las Vegas? Nienawidziłem tego miasta. 
-Tak, Lily od razu do mnie zadzwoniła. Podobno jakaś brutalna śmierć? Lily nie wdawała się w szczegóły, kiedy ze mną rozmawiała.- West wzruszył ramionami. 
-Chłopaka ktoś zarżnął sztyletem.- Uściśliłem.- A dziewczyna leżała ze strzykawką sterczącą z żyły. Właściwie to tylko dzięki temu, że Lily znalazła ich truchła, postanowiłem sprawdzić co dzieje się z resztą tej psiarni. Wszedłem w całe te śmierdzące opary w ich części domu i nikogo nie zastałem. Nie wiem od jak dawna ich tam nie ma, a Faith nie odbiera telefonu.
-Razem z Lily wróciliśmy tej nocy do domu i z tego, co pamiętam, ktoś kręcił się po ogrodzie, a światła w ich skrzydle były zaświecone.
Zerknąłem na brata zaskoczony, że wreszcie powiedział coś jakkolwiek przydatnego.
-Z tego wynika, że musieli zniknąć góra kilkanaście godzin temu. 
-Nie więcej. - Przyznał West.- Co zamierzamy teraz zrobić?
Usiadłem na kanapie, prostując przed sobą nogi i ostatni raz wykręciłem numer do Faith, a kiedy w telefonie odezwał się głos recytujący: "numer czasowo niedostępny", rzuciłem nim o ścianę. 
-Nic nie zrobimy. Zniknięcie wilków to tylko jeden problem z głowy.- Powiedziałem. 
-Nie będziemy ich szukać?- Młodszy brat wyglądał na szczerze zaskoczonego.
-Po co?- Uniosłem brew i utkwiłem wzrok w kominku, którego, jak właśnie zdałem sobie sprawę, nigdy nie użyliśmy. - Po to, żeby ściągnąć na siebie tych samych popaprańców, którzy zabili tamtą dwójkę w szpitalu? Nie wiem jak niski jest twój poziom IQ, West, ale wydaje mi się, że jesteś w stanie domyślić się tego, co mogło stać się z całą resztą tej szczęśliwej psiej gromadki.
Przechyliłem głowę, kiedy młodszy brat ciężko ulokował swoje dupsko na kanapie obok.
-Sugerujesz, że wszyscy skończyli na drugim świecie, czy mi się wydaje?
-Nie, nie wydaje ci się, idioto.- Warknąłem zniecierpliwiony.- A teraz może pójdź wreszcie znaleźć jakieś gacie i zacznij się pakować. Wyjeżdżamy stąd, zanim któreś z nas też skończy z nożem w gardle.

*

Od kilku minut krążyłem nerwowo po pokoju, wrzucając to, co ewentualnie mogło mieć dla mnie jakąś wartość do walizki rzuconej na ziemię za moimi plecami.
Męczyła mnie prymitywna potrzeba zażycia czegoś, co pozwoliłoby mi się rozluźnić, pomieszana z niejasnym uczuciem, że o czymś zapomniałem.
Wahając się, zrobiłem trzy wolne kroki w stronę zamykanej na klucz szuflady w moim sekretarzyku i wymacałem w kieszeni niewielki mosiężny przedmiot, który, niech mnie szlag, jeśli nie emanował ciepłem jeszcze zanim zacisnąłem go w dłoni.
Słyszałem odgłosy gorączkowych kroków w sąsiednich pokojach, trzaski zamykanych i otwieranych szafek, stukot butów na korytarzu i odgłosy prowadzonych na szybko rozmów. Zwyczajne dźwięki towarzyszące przeprowadzkom. Można by więc uznać za absurdalne, że właśnie te cholerne odgłosy wywołały u mnie rozpaczliwe łaknienie czegoś, co prawie trzy lata temu zamknąłem szczelnie w drewnianej szufladzie, do której klucz zawsze nosiłem przy sobie.
Skłamałbym, gdybym powiedział, że przez cały ten czas nie chciałem jej otworzyć.
Cholernie chciałem.
Nie zrobiłem tego tylko i wyłącznie dlatego, że chciałem pokazać im wszystkim, że nie jestem aż tak żałosny, jak myślą i potrafię żyć dalej bez żadnego znieczulenia.
Teraz MUSIAŁEM się znieczulić. Kompletnie gdzieś miałem to, czy ktoś się dowie, czy nie. Nie interesowało mnie zdanie brata, który, kiedy zobaczy mnie za jakieś pół godziny przy samochodzie, znów zacznie mi prawić te swoje żałosne, moralizatorskie gadki.
Szybkim ruchem przekręciłem kluczyk w dziurce od sekretarzyka i wziąłem głęboki oddech na widok trzech strzykawek z morfiną, równo ułożonych na dnie odchylonej w pośpiechu szuflady.
To durne, ale w chwili, w której chowałem je do kieszeni spodni, pomyślałem o Victorii. Trochę ironicznie zacząłem wyobrażać sobie reakcję tej słodkiej Azjatki na rewelację, że jej nowy znajomy kilka lat temu konsekwentnie wstrzykiwał sobie morfinę w żyły, regularnie rekompensując sobie w ten sposób wszystkie swoje niepowodzenia.
Nie chcę być źle zrozumiany. Właściwie nie jestem człowiekiem i narkotyki nie mają dla mnie aż tak ogromnych skutków ubocznych. Są za to czymś w rodzaju tabletek nasennych, albo gazu rozweselającego; działają przez kilka chwil, a potem nie zostawiają po sobie zbyt widocznego śladu w moim organiźmie. Może z wyjątkiem tego w psychice.
Przez całe dziesięć lat po śmierci mojego starszego brata traktowałem zastrzyki z morfiny jak zażywanie lekarstwa. Brałem ją dwa, trzy razy dziennie  i czułem się lepiej. Przez chwilę. Później stawałem się agresywny i drażliwy, nie chciałem nigdzie wychodzić (no chyba, że do dilera po kolejną dostawę). Całymi dniami przesiadywałem w swojej sypialni, śpiąc, paląc i pijąc na zmianę.
Na początku West ciągle zawracał mi dupę i wtykał tą swoją kudłatą łeb do mojego pokoju, posyłał mi krytyczne spojrzenia i prawił te całe morały, których - szczerze mówiąc - nigdy nawet nie próbowałem słuchać.
Później West poznał Lily. Zakochali się w sobie tak cholernie, że nie byli w stanie wytrzymać bez siebie dłużej niż piętnaście minut, a pieprzona miłość promieniowała z nich tak bardzo, że raczej ciężko było znosić ich towarzystwo bez nieprzerwanego uczucia mdłości.
Któregoś dnia Lily się do nas wprowadziła. Jak się okazało, miała starszą siostrę, z którą, jak twierdziła, nie mogła się rozstać. Więc siostra wprowadziła się razem z nią.
Przez dwa tygodnie z ogromnym skupieniem omijałem pokój Megan szerokim łukiem. Nie pofatygowałem się nawet, żeby się przedstawić. Po prostu z premedytacją ignorowałem jej obecność, tak samo zresztą jak wszystkich innych domowników. Czasami zdobywałem się na bycie miłym dla Lily, bo z zasadzie ją polubiłem, Westa za to zbywałem przy każdej możliwej okazji, a kiedy już znajdowałem się bezpiecznie za drzwiami swojej sypialni, wyciągałem strzykawki i zanurzałem się we własnym, łatwiejszym świecie.
To śmieszne, ale Megan poznałem dopiero po trzech miesiącach od jej wprowadzenia się. Myślałem wtedy, że dom jest pusty, bo West wspominał coś o weekendzie w Los Angeles, a ja byłem święcie przekonany, że Lily nigdzie nie rusza się bez tej całej swojej siostrzyczki.
Można więc sobie wyobrazić mój szok, kiedy ubrany tylko i wyłącznie w dół od dresu wpadłem w korytarzu na rudowłosą piękność o oszołamiającym uśmiechu.
Nie potrafiłem skupić się na niczym innym poza jej przeźroczystą koszulką i przez chwilę stałem jak kretyn, gapiąc się na dziewczynę, która raczej średnio pokrywała się z moją wizją brzydkiej starszej siostry.
Meg odezwała się pierwsza, mówiąc coś w stylu "Miło mi wreszcie poznać legendarnego brata West'a,"
Parsknąłem wtedy śmiechem. Nie mogłem wybaczyć sobie, że przez trzy cholerne miesiące mieszkałem pod jednym dachem z czymś tak ładnym i nawet nie pofatygowałem się, żeby spróbować się zapoznać.
Dość szybko się polubiliśmy. Megan okazała się osobą, której potrzebowałem. Uzależniłem się od niej w tan sam sposób, w jaki uzależniłem się od morfiny. Prawie od razu zostaliśmy przyjaciółmi, później razem braliśmy narkotyki, żeby na samym końcu stać się kochankami.
Przy Meg nie musiałem zbyt wiele mówić. Żadne z nas nigdy nie powiedziało też ani jednego słowa na temat naszych uczuć, czy czegokolwiek co mogłoby narzucać jakieś zobowiązania. Po prostu. Bawiliśmy się, nie stawiając sobie nawzajem żadnych barier.
Lubiłem sposób w jaki mogłem się z nią drażnić. Nie była typem kobiety, która czeka aż mężczyzna rzuci się do jej stóp i będzie szeptał jej do ucha słodkie słówka. Podobał jej się dystans, z jakim zwykle ją traktowałem. Pragnąłem jej niemalże rozpaczliwie. Bardziej niż narkotyków, bardziej niż czegokolwiek. Potrzebowaliśmy się nawzajem, chociaż ani ja, ani ona nigdy nie powiedzieliśmy otwarcie, że tworzymy związek.
Po jakimś czasie znów zacząłem się staczać. Brałem wtedy jakiś podejrzany towar i wszystko doprowadzało mnie do pieprzonej furii. Przyznaję, że zachowywałem się wtedy jak wściekłe zwierzę, a mój poziom chamstwa i bezczelności zaczął bić wszelkie istniejące rekordy. Może raz, czy dwa uderzyłem Meg, która wyjechała wtedy na kilka tygodni do swoich rodziców.
To było jak zimny prysznic. Przestałem brać to gówno. Zostawiłem jedynie trzy cholerne strzykawki, które zamknąłem na klucz w szufladzie.
Megan wróciła jakiś czas później, a ja pragnąłem jej jeszcze bardziej niż wcześniej. Nie miałem już morfiny, miałem tylko ją.
Zaniepokoiło mnie to dużo bardziej, niż mógłbym przypuszczać. Nie chciałem zacząć jej kochać. W moim idiotycznym przekonaniu miłość była trucizną. Rozpaczliwie nie chciałem przeżywać tego, co czułem po śmierci South'a po raz drugi. Nie chciałem nikogo kochać, na nikim polegać, do nikogo się przywiązywać. I zacząłem ją odpychać, ograniczając naszą relację do strefy czysto fizycznej.
Problem polegał na tym, że nie chciałem, żeby odchodziła i chociaż nigdy nie powiedziałem tego na głos, Meg o tym wiedziała. Być może najśmieszniejsze było w tym wszystkim to, że nie zdając sobie z tego sprawy, oboje wpieprzyliśmy się w dużo większe uzależnienie niż morfina. Uzależniliśmy się od siebie nawzajem i stworzyliśmy chyba najbardziej chory związek na tym gównianym świecie.

Teraz, kiedy oddychałem miarowo i powoli gładziłem strzykawki leżące w mojej kieszeni opuszkami palców, pomyślałem właśnie o Meg pakującej walizki w swojej sypialni.
Zdałem sobie sprawę, że w tym samym czasie odezwały się we mnie dwa świadomie tłumione uzależnienia. Jedno znajdowało się teraz w mojej zaciśniętej w kieszeni dłoni, a drugie trzy pokoje dalej...
Z wahaniem ruszyłem w kierunku drzwi.

Od Victorii

Mimowolnie wstrzymałam powietrze, gdy North niespodziewanie nachylił się na de mną i jak gdyby nigdy nic pocałował mnie w policzek, milimetr od kącika mych ust. Momentalnie zalałam się rumieńcem i nawet wtedy, gdy jego już nie było w mieszkaniu czułam na policzku jego oddech i wargi na skórze.
Przez dobrych kilka sekund nic do mnie nie docierało. Otrząsnęłam się dopiero wtedy, gdy Kris mało delikatnie szarpnął mnie za ramię, odwracając tym samym twarzą do siebie.
- Cholera, Vic… Pytam się ciebie.
- Co? – zapytałam, po chwili potrząsając z roztargnieniem głową – Znaczy… O co.
- Kto to był? – ponowił pytanie blondyn, patrząc na mnie wyczekująco – I czy jesteście z sobą aż tak blisko, że nawet pozwoliłaś się mu pocałować…
- On mnie nie pocałował – przerwałam mu, patrząc głęboko w jego oczy.
- Vic… - zaczął, ale i tym razem nie dałam mu skończyć.
- Kris… Chyba lepiej będzie, jak już pójdziesz. Opadną emocje i wtedy na spokojnie porozmawiamy. Dobrze?
- Ale kim on dla ciebie jest? Przypominam ci, że mi pozwoliłaś się pocałować pierwszy raz jakieś dwa tygodnie temu, a chodzimy ze sobą od dwóch miesięcy. Chyba mam prawo wiedzieć co się dzieje, prawda?
- Tak… ale…
- Ale, co?
- Ale nic się nie dzieje – skwitowałam z pewnością, której tak naprawdę w stu procentach nie miałam – To kolega. Mamy tak jakby te same „korzenie”.
Spróbowałam mu wytłumaczyć najlepiej i najostrożniej jak tylko umiałam, ale i tak to do niego nie trafiło. Widziałam to po jego niedowierzającej i wnikliwej minie. W jego oczach, które przeszywały mnie z nieufnością.
- Czyli… Mogę ci zaufać? – spytał w końcu, tym razem patrząc na mnie oczami wypełnionymi bólem.
 Nie wiem czemu, ale poczułam dziwną gulę w gardle, która skutecznie przeszkodziła mi w odpowiedzi. Czy można mi zaufać? Wątpię. Nigdy nie wiadomo kiedy rzucę się mu do gardła. I co? Jestem godna zaufania? Nigdy nie będę.
Mimo wielu myśli krążących w mej głowie i języka który zaplątany w supeł, nijak nie dal się odwiązać, wybełkotałam w końcu jedyne co mogłam.
- Ja…. Tak. Możesz – uśmiech, który posłałam w jego stronę będzie prześladował mnie do końca moich dni. Tak źle nigdy się nie czułam. I nie chodziło tu tylko o North'a. Zdecydowanie chodziło o  wiele więcej. Od początku naszej znajomości nie byłam szczera. Tyle rzeczy przed nim ukrywałam, a z każdym kolejnym dniem tajemnice i kłamstwa piętrzyły się coraz bardziej.
- Nie byłaś zbyt przekonywująca – oznajmił, ale tym razem w jego oczach pojawiły się iskierki.
Uniosłam głowę do góry i uśmiechnęłam się kokieteryjnie.
- Mogę powtórzyć, jeżeli chcesz – mruknęłam.
- Mógłbym chcieć – zakomunikował z jeszcze większą radością.
Byłam tak blisko niego… Niemal czułam na języku słodki smak jego krwi. Mimowolnie zbliżyłam się do niego i przechyliwszy głowę, położyłam usta na jego szyi. Taka słodka…
Nie!!!
Moje myśli wariowały, a ciało domagało się bliskości z nim. Pierwszy raz od bardzo dawna byłam aż tak spragniona czyjejś krwi.
- Powinieneś już iść – rzuciłam przez zaciśnięte zęby, starając się nie opuścić do siebie zapachu jego krwi. Niestety byłam za słaba i jej woń bez przeszkód wdarła się do mych nozdrzy, ust. Pragnienie było tak wielkie, że jej kolor niemal emanował spod skóry chłopaka. Musiałam być daleko. On musiał odejść – Kris… Idź.
- Ale…
- Żadnych ale. Ty również masz jutro pracę. Też powinieneś odpocząć – niezbyt przejmując się szybkością z jaką to zrobiłam, otworzyłam drzwi i wypchnęłam chłopaka na korytarz. Blondyn zdezorientowany moim zachowaniem i tym co właśnie się stało, nawet nie zdążył kiwnąć palcem.
- Zadzwonię – odparłam i zamknęłam drzwi. Najpierw na klucz, a później jeszcze na kłódkę u góry.
W wampirzym tempie wpadłam do sypialni i usiadłszy w rogu łóżka, skuliłam się w kłębek.
- Ciiii… Vic… Spokojnie…. Spokojnie – wdychałam i wydychałam powietrze, powoli uspakajając myśli. Te jednak nadal krążyły wokół krwi, której tak brakowało mojemu organizmowi.
- Nie jestem potworem – szeptałam gorączkowo – Nie jestem … Nie potrzebuję krwi. 
I znużył mnie sen... Dopiero po wielu godzinach męczarni, ale i tak w końcu mój umysł odpoczął. 

piątek, 15 stycznia 2016

(Wataha Wody) od Hespe

Rozejrzałam się dookoła, prosząc w myślach aby nikt przypadkiem mnie nie zobaczył. Czułam się jak chowająca się i uciekająca kryminalistka, mimo iż byłam w mieście, w którym się wychowałam. Czujnie obserwowałam domy dookoła, wyłapując nawet najdrobniejsze drgnięcia za fałdami firan.
Miasteczko spało, ale strach nie chciał mnie opuścić nawet na krok. Przeszłam przez ulicę i stanęłam centralnie przed domem, w którym niegdyś mieszkałam.  Światła w salonie nadal się świeciły, na co ja uśmiechnęłam się pod nosem.
Dziadek nadal siedzi po nocach… Nic się nie zmieniło. Kąciki mych oczu wypełniły łzy, ale tak jak zawsze i tym razem  nie spłynęły po policzkach. Podeszłam niepewnie do frontowych drzwi i po kilku długich minutach zastanowienia zapukałam.
Momentalnie w progu pojawił się siwy mężczyzna, którego oczy szkliły się nadzieją i wielkim, porywającym szczęściem.
- Dziadku… - zdołałam wydukać, gdy nagle starzec porwał mnie w ramiona, płacząc w me włosy – Przepraszam.
Zadziwiona jego reakcją wtuliłam się w niego i wypełniwszy nozdrza tak dobrze znanym mi zapachem bezpieczeństwa odezwałam się:
- To ja przepraszam. Przepraszam za kłamstwa, za ucieczkę, za niewiedzę.
Mężczyzna odsunął się ode mnie, tak aby móc spojrzeć mi w twarz i pogładziwszy dłonią mój policzek, westchnął z bólem.
- To nie ty tu zawiniłaś, tylko ja z twoją babcią i Daisy. Myśleliśmy, że tak będzie lepiej, ale teraz wiem, że się myliliśmy. Przez nasze decyzje musiałaś się z tym zmierzyć nagle. Nadal jednak nie rozumiem jakim cudem…
Przerwał, patrząc się w dal z namysłem i tęsknotą. Wiedziałam co się stało, ale nie umiałam się odezwać. Ja też tęskniłam za babcią i chciałam, żeby tu z nami była.  Bez namysłu dotknęłam dłonią ramienia dziadka, który jakby uwolnił się z transu i ponownie na mnie spojrzał.
- Ja również tęsknię za babciami. Niczym się nie zadręczaj, proszę.
- Ty nie rozumiesz, Hesperiato. Pchnęliśmy cię w nieznane w momencie, w którym doszliśmy do wniosku, że najlepiej będzie jak nie dowiesz się o swojej naturze. Daisy… Ona zaklęła twoją wilczą postać i większość twych mocy jeszcze za życia babci. Karen dłużej od nas upierała się, że nie powinniśmy tak pochopnie podejmować tej decyzji. Że możemy zrobić ci tym krzywdę i przysporzyć bólu, ale wtedy wydawało się to jedynym wyjściem.
Patrzyłam na niego w osłupieniu, nie mogąc wydusić nawet jednego słowa.
- O czym ty mówisz dziadku? – zapytałam w końcu, nadal nie mogąc otrząsnąć się z szoku.
- Nadal nie zmieniasz się w wilka, prawda? Nie możesz… Ponieważ tylko intensywne uczucia mogą twą przemianę uaktywnić. Na tym polegało zaklinanie Daisy. Zamknęła również wszystkie moce, prócz delikatnej hipnozy głosem, przewidywania przyszłości i widzenia przeszłości i duchów. Próbowała, ale nie dała rady się ich pozbyć.
- Pozbyć? -  serce zaczęło mi bić szybciej – Czyli, że… Ja ich nie…
- Nie… nie… To nie tak… One nadal w tobie są, ale śpią. I będą spały, póki się nie uaktywnią. Ale jak już mówiłem to był błąd.
- Chcieliście tylko mnie chronić – nie wiem dlaczego nie mogłam zacząć płakać, ani nawet krzyczeć ze złości. Mimo wielu emocji jakie kłębiły się we mnie, zostało tylko zrozumienie.
- Ale zmieniłaś się. To zaklęcie nie tylko zapieczętowało w tobie zdolności, ale również jakąś część ciebie. Zauważyłem to od razu po przeprowadzeniu rytuału. Stałaś się pusta. Twoje szczęście było puste. Łzy. Uśmiech. Pozbawiliśmy cię szczerych emocji i niektórych, niebezpiecznych dla powodzenia rytuału cech charakteru.
W końcu zrozumiałam. Przypomniałam sobie wszystkie te sytuacje, gdy chciałam płakać, ale łzy nie chciały płynąć. Byłam nijaka.
- Dziadku… Chyba jest mi duszno – zaśmiałam się nerwowo i niemal od razu osunęłam się na ziemię.
****
Otworzyłam powoli najpierw jedno oko, a później drugie, z trudem przyzwyczajając się do ostrego światła lampy znajdującej na suficie.
- Ohoho… A już myślałem, że się nie obudzisz – usłyszałam obok siebie głos, który nijak nie był podobny do ciepłego głosu dziadka. Odwróciłam niechętnie głowę i spojrzałam na mimo wszystko, zatroskaną twarz przyjaciela, którego o dziwo nie spodziewałam się tutaj spotkać.
- Mike… Co ty tu nadal robisz? Ile czasu byłam nieprzytomna? – zapytałam, szturchając go w ramię. 
- Prawie dwa i pół dnia… Spałaś jak zabita… Ciągle tylko śnił ci się jakiś koszmar, bo niespokojnie miotałaś głową i mówiłaś coś… Nie wiem co, bo było to w innym języku.
- Co?! Omo.
Chłopak uśmiechnął się ciepło i ze skruszoną miną, wtulił głowę w moją szyję, mierzwiąc przy  swoje włosy jak kotek.
- Nie rób tak – zachichotałam mimowolnie, bezskutecznie próbując go odepchnąć, jednocześnie czując rumieniec wypływający na mych policzkach.
Mimo moich wyraźnych sprzeciwów ten nadal nie przestawał, a ja mimo złości, nadal się śmiałam. Po chwili jednak przypomniałam sobie swoją rozmowę dziadkiem i momentalnie uśmiech zszedł z mej twarzy.
- Gdzie dziadek? – zapytałam, rozglądając się dookoła.
- Wyszedł na chwilę, kupić coś do jedzenia do pobliskiego sklepu. Pamiętasz go? Pani Robins nadal w nim sprzedaje. 
- Pani Robins? Naprawdę? Chciałabym wiedzieć jak się jej żyje.
- Całkiem nieźle… Nie narzeka – naigrywał się ze mnie zielonooki.
- Naprawdę chcę wiedzieć – ponownie szturchnęłam jego ramię, tym razem z większą siłą – Tęsknię za dawnym życiem.
- Nie tylko ty – westchnął chłopak, ze smutnym uśmiechem przyklejonym do przystojnej twarzy.
- Jeszcze ci tego nie mówiłam, ale przykro mi z powodu tego co się stało. To zdecydowanie za szybko… Marzyłam o tym, że kiedyś tu wrócę i że będzie jak dawniej, ale wtedy ty…
Łzy zakręciły się w kąciku mych oczu, ale znowu nie chciały płynąć. Fuknęłam z irytacją i popatrzyłam w drugą stronę, by ukryć przed przyjacielem smutek.
- Nadal może tak być. Będzie tylko o jedną osobę mniej, Hes.
- Nie byle kogo… Tą osobą jesteś ty. Dorastałam razem z tobą, byłeś moim pierwszym prawdziwym przyjacielem.
- Twoje słowa mnie ranią – powiedział i podniósłszy się z klęczek, zaczął chodzić nerwowo po salonie.
- Byłem przy tobie odkąd tylko pamiętam. Byłem jak twój cień, zawsze gotowy do poświęceń, ale jeden moment wystarczył bym wszystko zniszczył. Tego wieczora, gdy uciekłaś chciałem wyznać ci swoje uczucia. Ale najpierw ten wilk w lesie, a potem ty z sierścią i zwierzęcym pyskiem. Przestraszyłem się. Dopiero, gdy twój dziadek mi o wszystkim opowiedział… Dopiero wtedy zrozumiałem. Przepraszam.
- Nie przepraszaj tyle. To zrozumiałem… Ja również się wtedy przeraziłam. Czułam, że to ja, ale jednocześnie nie byłam sobą. Wszystko słyszałam, widziałam i czułam inaczej. Niesamowite uczucie.
- Jak to jest? – nagle na jego twarzy ponownie pojawił się uśmiech, a ja tylko opuściłam ręce w geście poddaństwa. On nigdy się nie zmieni. Nigdy nie wiadomo jak zachowa się w danej chwili. Jest nieprzewidywalny. Zaśmiałam się w myślach wspominając nasze dzieciństwo.
- Szczerze? Nie wiem… Wtedy, w lesie to był pierwszy i ostatni jak na razie raz. Od tamtej pory nie zmieniłam się ani raz.
- Dlaczego? – uniósł brew z zaciekawieniem.
- I właśnie do tego potrzebny jest mi dziadek.
- Ktoś coś o mnie wspominał? – usłyszałam nagle za sobą.
- Widzę, że Mike się tobą należycie zaopiekował – rzucił w drodze do kuchni, tylko przelotnie zerkając spod okularów na stojącego koło mnie bruneta.
I właśnie tak nastąpił kolejny szok.
- Ty go widzisz? Czego ja jeszcze nie wiem? – załkałam, zachowując się jak mała dziewczynka.
- Wszystko po trochu się wyjaśni, kochana.
- Dokładnie, Hes – wyparował Mike, obejmując mnie niespodziewanie ramieniem, przez co na mojej twarzy pojawił się niemały rumieniec.
- Może poszłabyś się opłukać? Pewno jesteś zmęczona, orzeźwiający prysznic z pewnością ci pomoże – zawołał dziadek z kuchni.
Tak też zrobiłam. Wyrwawszy się z delikatnego uścisku przyjaciela, poszłam na górę, gdzie bez problemu trafiłam do swojego pokoju.
Weszłam do środka i z ulga stwierdziłam, że nic się w nim nie zmieniło. Wszystko było w tym samym miejscu. Podeszłam do zasuwy po prawej stronie i ją otworzyłam. W środku wisiały, starannie powieszone na wieszakach ubrania. Sukienki, bluzki, przyduże swetry. Po chwili namysłu wyciągnęłam z szafy jeden z moich ulubionych kompletów czyli błękitną bluzkę z długim rękawem i białym okrągłym kołnierzykiem, oraz białe rurki, które niechcący spadły na podłogę. Gdy próbowałam po nie sięgnąć, wyczułam pod mymi palcami niewielki pakunek. Z zaskoczeniem i kolejna falą wspomnień kucnęłam i wyciągnęłam zagadkowe pudełko spod sterty książek i innych pudełek. Usiadłam wygodnie na rogu łóżka i z uśmiechem położyłam pakunek na kolanach. Minęło sporo czasu nim otworzyłam się go otworzyć, ale gdy to się stało mój uśmiech jeszcze bardziej się poszerzył.        W małym pudelku zachowane były zdjęcia i inne drogocenne rzeczy, które składały się na me wspomnienia. Był tam wisiorek, który dostałam w dniu trzynastych urodzin. W środku srebrnego serduszka schowane zostało zdjęcie moich rodziców. Tylko dzięki temu naszyjnikowi wiedziałam jak wyglądali. Mama była niemal taka sama jak ja, niemal w stu procentach identyczna. Z opowieści dziadów, również charakterem niewiele się od niej różniłam. Również była nieśmiała i czasem melancholijna. 
Z namaszczeniem, najdelikatniej jak tylko potrafiłam podniosłam do góry wisiorek, od razu go otwierając. O chwili przejechałam opuszkiem palca po wyblakłej fotografii, jedynej pamiątce po rodzicach, jaką miałam.
- Chciałabym was kiedyś zobaczyć. Sama dowiedzieć się jacy jesteście – szepnęłam, dalej wpatrując się w ich rozświetlone iskierkami oczy.
****
Po wodą poczułam, że wszystkie negatywne myśli mnie opuszczają. Mięśnie rozluźniły się, a i zaczęłam zupełnie inaczej, jakby lżej oddychać. Mruknęłam z zadowoleniem i pozwoliłam by po mym ciele dalej spływały stróżki ciepłej wody.
Po kilku minutach stanęłam przed toaletką, gdzie na blacie leżały wcześniej przyszykowane ubrania. Po założeniu ich związałam jeszcze trochę mokre włosy w kucyka, żeby przypadkiem nie zmoczyć sobie bluzki. Posmarowałam sobie twarz kremem, który  nawilżył i nieco ją rozświetlił.
Po następnych kilku minutach byłam już na dole, przy stole wraz z przyjacielem i dziadkiem.
- Widzisz? O wiele lepiej. – pierwszy odezwał się starzec, którego usta pokrył uśmiech.
- Czuje się teraz niesamowicie, dziękuję – odparłam, uśmiechając się do mężczyzny – A wracając do naszej wcześniejszej rozmowy…
- Nie teraz, Hesperiato. Najpierw zjedzmy – przerwał dziadek, podając mi miskę talerz.
 - Ale… - zaczęłam, jednak po chwili zrezygnowałam. To nie miało. Dziadek zawsze był uparty jak osioł – Dobrze, ale gdy tylko zjem powiesz mi.
- Tak, tak, skarbie – rzucił i machnąwszy rękom przyjrzał się mnie i Mike’owi – Jedzmy.

****
- Dziadku… wszyscy są najedzeni, naczynia już pozmywane i stół został sprzątnięty. Teraz mów – powiedziałam, podchodząc do niego i siadając tuż obok utkwiłam w nim wzrok.
- Dobrze… Więc… Odpowiadając na twe wcześniejsze pytanie. Tak, widzę Mike’a, a to dlatego, że tak jak ty widzę duchy. Jestem taki jak ty, ale zbyt stary by używać jakichkolwiek zdolności. Twój ojciec, a mój syn, oraz twa matka również byli zmiennokształtnymi. Żywiołem twego ojca, tak jak moim była i jest woda, jednak twa matka na początku zdawało się, że nie była związana z jakimkolwiek z czterech żywiołów. Jak się później okazało, nie było to prawdą i twa mata była bardzo potężną waderą. To po niej odziedziczyłaś większość zdolności. Z czasem Woda i Duch złączyły się w tobie, więc nie umiem określić który dokładnie jest twym przewodnim. Gdy się urodziłaś, nie był to dobry czas dla żadnego z nas, rodzice dali cię mi w opiekę. Kilka lat później twoje wilcze „ja” zaczęło się odzywać, wtedy też zdecydowaliśmy.
- Ale jak zrzucić urok? – zapytałam po kilku minutach kompletnej ciszy. Nim to wszystko mnie dotarło minęło sporo czasu, ale nie mogłam głowić się nad tym co było. Ważniejsze jest to o będzie.
- Nie wiem – dziadek pobladł na twarzy – Tylko Daisy wie, ale ona… Musisz iść w miejsce, gdzie lubiła ci czytać. Pamiętasz?
- Tak… Stara wierzba. Oczywiście, że pamiętam – westchnęłam.
- Tam została pochowana. Może i by ci się udało. Gdybyś do niej poszła i poprosiła o widzenie… To nie jest niemożliwe – mówił niemal sam do siebie, a gdy wstał miał determinację wypisaną na twarzy – Tak… Musimy to naprawić.
Nie wiem dlaczego, ale byłam podekscytowana myślą o ponownym spotkaniu Daisy. Kiwnęłam, więc głową na znak zgody i od razu ruszyłam po buty i marynarkę, po których założeniu byłam już gotowa do wyjścia.
- Idę dziadku! – zawołałam, otwierając już drzwi.
- Czekaj. Idę  tobą! – usłyszałam głos Mike’a, który chwile później stał już przy mnie.
- Nie… Idę sama Mike. Ty zostajesz tutaj – rzuciłam i nie czekając na jego reakcję wyszłam.
****
Stanęłam przed niewielkim nagrobkiem, znajdującym się przed ogromnym pniem drzewa, dodatkowo zasłoniętym liściastą kopułą, którą tworzyły giętkie gałęzie drzewa. Będąc w środku nie musiałam się bać tego, że ktoś mnie zobaczy, ponieważ korona była tak gęsta, że nic nie było  przez nią widać.
Uklękłam przed marmurową płytą i w myślach zaczęłam prosić druga z babć o pomoc.
- Proszę, proszę… Tylko ty możesz odpowiedzieć na moje pytania – powtórzyłam na głos, dalej wpatrując się w nagrobek.
Proszę… Proszę…. Proszę… błagałam dalej, ale nic się nie działo. Nadal byłam sama, mówiąc do zimnego, marmurowego kawałka płyty.
Westchnęłam z rezygnacją i gdy miałam już wstać i odejść licie drzewa zaszeleściły niespokojnie.
- Babciu? To ty? – zapytałam z nadzieją, rozglądając się dookoła.
- Hespe… – dźwięczny głos staruszki rozbrzmiał w mej głowie, niczym kojący balsam.
- Tak.. To ja babciu. Ja muszę wiedzieć… Muszę się dowiedzieć jak zrzucić urok, który na mnie rzuciłaś – moje serce biło jak szalone, gdy czekałam na jej odpowiedź.
- Hespe… Nic nigdy nie zostaje odebrane na zawsze. Nie co jest częścią ciebie. Wilk wyrwie się z klatki, gdy nadejdzie właściwa na to pora. On wyczuje tą chwilę. Uwierz w swojego wilka.
Liście powoli zaczęły ucichać, a ja już wiedziałam, że babcia odchodzi. Ja jednak jeszcze nie chciałam się z nią żegnać… Musiałam wiedzieć więcej. Miałam jeszcze tyle pytań.
- Babciu… Proszę. Nie odchodź. Ja nie wiem co robić. Mam tyle pytań. Kim jest istota którą widzę w koszmarach i na jawie? Dlaczego nazywa mnie córką i wzywa mnie do siebie. O co chodzi z moim przeznaczeniem. Moja wizja… Co ona oznacza?
- Powietrze to już nie będzie powietrze, nie odpędzi złych myśli
Woda to już nie będzie woda, nie ukoi twych zbolałych ran
Ogień to już nie będzie ogień, nie ogrzeje cię
Ziemia to już nie będzie ziemia, nie poniesie cię
Cierpienie to już nie będzie cierpienie, nie wyzbędziesz się go
Miłość to już nie będzie miłość, nie będziesz już jej pewny
DUCH TO JUŻ NIE BĘDZIE DUCH, NIE OBUDZI CIĘ Z MARTWYCH!!!
Moją głowę wypełniły głosy, które łączymy się z szelestem i jakby sycząc powtarzały tych kilka wersów w kółko i w kółko.
- Towarzyszki śmierci polują na ciebie. Jesteś końcem, ale i jednocześnie początkiem. Wszystko ma swą równowagę, która za wszelką cenę trzeba zachować. Tygrys ci pomoże, będzie nad tobą czuwał. Wszystko się ze sobą łączy, nie ma przypadków . Idź wyznaczona dla ciebie nie zbłądzisz. Wystrzegaj się ciemności i jej słodkiego wołania. Miej oczy szeroko otwarte dziecko. Już wkrótce wszystko się wyjaśni. Bądź czujna, Hesperiato.
I momentalnie wszystko ucichło. Nie było nawet słychać najdrobniejszego szmeru.
Tylko głucha cisza.
- Babciu? Babciu… - wstałam zrezygnowana, dalej wspominając słowa kobiety.
Wyszłam spod drzewa i już miałam iść w kierunku domu, gdy nagle niemal centymetr ode mnie przeleciała smuga światła, która wybuchła przy zderzeniu  drzewem.  Odwróciłam się, gwałtownie nabierając powietrza do płuc. Stały za mną dwie zakapturzone postaci, których śmiech niósł się echem wśród drzew.
- Więc ty jesteś wnuczką Daisy. Heh… I to dla was, kundli zrezygnowała z kręgu? Z wiecznej młodości…  Śmiechu warte…
- Kim wy jesteście? – zapytałam drżącym od strachu i złości głosem.
- Za dużo pytań za mało działań. Ta starucha nadal żyje... Kundel wiedział co robił, chowając jej truchło tutaj. Nie wydaje wam się, że jest was zdecydowanie za dużo? Tyle pchlarzy…
Twarz kobiety wykrzywił diabelski uśmiech, a oczy były wypełnione szaleństwem.
- Erin… Zniszcz tą przeklętą wierzbę – syknęła do drugiej, która do tej pory stała, bez słowa się we mnie wpatrując.
Gdy uniosła ona  swą dłoń, warknęła.
- Zostawcie drzewo w spokoju – warknęłam,  nadal jednak czując strach.
- Bo co? – zaśmiała się pierwsza.
- Bo… bo… - jąkałam się, a ona była coraz bliżej. Stąpała dumnie, z głową przekrzywiona na bok i tym uśmiechem, który sprawił, ze moje serce zamierało co kilka sekund na nowo.
- No… Słucham wilczku. Co mi zrobisz? Taka bezsilna istotka jak ty…
Moje mięśnie napięły się gdy dzieliło nas już tylko kilkadziesiąt centymetrów. Z tej odległości widziała jej twarz w pełnej okazałości. Była to kobieta o ostrych, surowych rysach twarzy i oczach wypełnionych odrazą i palącym obłędem.
Pierwszy raz w sowim życiu miałam ochotę kogoś uderzyć. Na początku nie poddałam się tej sile, ale gdy z jej ust wypłynęły kolejne słowa, obelgi kierowane w stronę babci i dziadka, zaczęłam gotować się od środka. Ziemia pode mną zatrzęsła się, pękając tu i ówdzie. Z tych szczelin zaczęła wypływać woda, która chwilę później zawisła w powietrzu, przekształcając się w długie bicze.
- Oooo… A jednak coś potrafisz – syknęła z uśmiechem i wtedy się zaczęło.
Woda oplotła najpierw jej kostki, a później zaczęła piąć się do góry. Ta jednak nie dawała za wygraną i jak gdyby nigdy nic rozcięła wodne pnącza, które opadły z głuchym pluskiem na ziemię.
- Tylko tyle potrafisz, psie? – zarechotała i razem z drugą wiedźmą zaczęła bombardować mnie dziwnymi świecącymi kulami.
Później moje nogi związały pnącza, które uniemożliwiły mi ucieczkę, ale ja się nie dałam i za wszelką cenę próbowałam się wyrwać.
Gdy ja bezskutecznie próbowałam rozerwać roślinę, jedna z nich podeszła do gałęzi wierzby, które pod jej dotykiem zaczęły płonąć.
- Nie – szepnęłam, jeszcze bardziej się szarpiąc – Nie!!!
Po moich policzkach zaczęły spływać słone łzy, a skóra stała się niebywale zimna.
- Zostawcie moją babcię w spokoju! – wrzasnęłam i od tak rozerwałam więzy. Stanęłam przed starszą z nich i warknęłam.
- Moja babcia….
Niespodziewanie moje kości zaczęły się łamać, sprawiając mi tym ogromny, przeszywający ból. Dopiero gdy uniosłam oczy do góry zobaczyłam triumfalny wyraz twarzy czarownicy, która coraz bardziej zaciskała, wyciągniętą w mą stronę dłoń w pięść.
- Pomocy… Kilmeny…. Pomocy
Moje policzki były już  całe mokre od łez, a ból był nie do zniesienia, ale nie mogłam się poddać. Wykrzesałam z siebie resztki energii i już niemal całkowicie zamroczona przez cierpienie jakie odczuwałam zamknęłam oczy i zaczęłam myśleć o swojej wilczej postaci. O puszystym ogonie, uszach, Wyczulonym słuchu i węchu, o wszystkim tym co zostało mi odebrane.
Niespodziewanie moje ciało przeszył nowy ból, ten jednak przeszywał mnie dogłębnie, zostawiając po sobie lodowate zimno. Poczułam się tak jakby pokryła mnie jakaś zimna, aksamitna płachta.
Gdy ponownie otworzyłam oczy i spojrzałam na dłonie oniemiałam. Pokryte były czymś jednocześnie przezroczystym i mlecznobiałym, miękkim i zimnym. Jakby duszą. Oczy miałam lodowato błękitne, skórę bladą, a włosy rozwiane. Wrzasnęłam głucho, a później zaczęłam mówić wdzięcznym głosem.
Dopiero po chwili odzyskałam świadomość.
Wtedy też skierowałam całą swą nabytą siłę na młodszą z wiedźm, która nadal stała przy wierzbie, która nadal powolnie się spalała.

- Kil… Szybko… Nie wytrzymam zbyt długo – rzuciłam gorączkowo, dalej kierując moc w stronę czarownicy. 

poniedziałek, 11 stycznia 2016

Od East'a


- Wygrałeś, East.
To po tych dwóch słowach skończył się świat. No dobra, nie skończył, dość dupnie by było, jakby w takim momencie się skończył. Ale na pewno dotarło do mnie wtedy kilka spraw.
Byłem zdziwiony. Na prawdę zdziwiony tym, co się stało. Może dlatego nie popisałem się refleksem i nie przyciągnąłem jej do siebie, by pogłębić pocałunku. A pragnąłem tego jak niczego innego.
Ale ten moment trwał za krótko. Odsunęła się ode mnie i bez słowa wyszła. Odwróciłem się za nią bezwiednie, nie chcąc stracić jej z oczu.
Wygrałem? Nie czułem się jak wygrany.
Po dłuższej chwili walki z samym sobą, bo wciąż czułem wewnętrzny opór przed tym, by przyznać przed samym sobą, że...
Że co? Właśnie. Co?
Kocham ją?
Czy ja...?
Czy ona...?
Zrobiłem parę kroków w stronę, w którą ona ruszyła, by po chwili pobiec. Musiałem ją złapać. Tak. Złapać... i co zrobić?
Rozglądnąłem się niepewnie po holu. Nie było jej tu. Na wieszaku nie wisiał jej płaszcz. Gwałtownym ruchem otworzyłem drzwi wejściowe i przystanąłem z charknięciem. 
Aria szła wzdłuż płotu, otaczającego posesję, trzymając za rękę tego Azjatę.
Zagotowało się we mnie. Przed chwilą mnie pocałowała, a teraz szła na spacer za rączkę z wilkiem? Miałem ochotę za nią pobiec i wyszarpnąć jej rękę z uścisku tego kundla.
Ale nie ruszyłem się.
Nie wiedziałem jedynie, że będę tego tak żałować. Tego, że wtedy NIC nie zrobiłem.

* * *

- Co jest?- Spytałem zgaszonym głosem, siedząc na kanapie w salonie. Mała bawiła się na podłodze klockami. Leżała na brzuchu z krokodylem pod lewą ręką i układała z drewnianych elementów fortecę wokół siebie. Kątem oka widziałem jak jej drobne nóżki poruszają się raz za razem w powietrzu.
- Nie twoja sprawa.- Rzucił North, zataczając kolejne nerwowe kółko wokół kanapy, na której siedziałem. Nawet mnie to nie irytowało. Czekałem ciągle na powrót Arii -  początkowe nerwowe oczekiwanie jakiś czas temu przekształciło się w zawód i gorycz. 
Tak długo jej nie było...
- Skoro tak mówisz.- Wyciągnąłem się na kanapie, opierając stopy na bocznym oparciu na przeciwko, a ramiona krzyżując za głową.- Nie powiesz nawet z czym jest związane to twoje podburzenie emocjonalne?
Nie doczekałem się odpowiedzi starszego brata. Od początku nie tolerował mojej obecności.
- Daj spokój. Możesz mi powiedzieć, zamiast wciąż wgapiać w swojego cudownego iphona. - Mruknąłem, spoglądając w stronę bawiącej się dziewczynki. Właśnie w skupieniu czołgała się pod zbudowanym mostem, najwidoczniej starając się go nie rozwalić.
- Nagle tak bardzo jesteś zainteresowany naszymi problemami?- Rzucił sarkastycznie, zastygając nienaturalnie w miejscu.
- Nie wiedziałem nawet, że mamy jakieś problemy.- Wbiłem w niego wzrok, niezadowolony kierunkiem, który nabrała ta rozmowa.
- Właśnie. Nie wiesz nawet, że coś jest  na rzeczy. Ani teraz. Ani wtedy.- Syknął z płomieniem złości, a może bólu w oczach?
- Wtedy? Znowu nawiązujesz do tego feralnego pogrzebu?- Mięśnie ramion mi się napięły.
- Feralnego? Feralny to on był przez Ciebie. I to tylko dlatego, że jesteś tchórzem, East.  Egoistycznym dupkiem, który ucieka nawet przed swoją rodziną! Obniosłeś się swoim bólem i nie spojrzałeś nawet na to, że inni też cierpią! Nie masz pojęcia jak się wtedy czuliśmy, ale i tak to ty byłeś tym najbardziej zranionym, tak? Bo co? Bo każdy musi o wielkiego Easta się martwić? Bo wielki East potrzebuje miłości? Jesteś gorszym bachorem od Wendy, a nienawidzę bachorów. Nie trawię cię, nawet mimo, że niestety jesteś moim bratem.
- To już wszystko co do mnie masz?- Spytałem spokojnie, zastanawiając się przelotnie czy Wi nic się nie stało, gdy klocki na nią spadły. Mała aktualnie wodziła wzrokiem ode mnie do mojego brata. Wyglądała jak zbite szczenię. Nie powinna tu być.
- Wujek mnie nienawidzi...-Powtórzyła cicho, gdy zadawałem swoje pytanie. Serce się krajało.
- Oczywiście, że nie. Mam do powiedzenia o wiele więcej.- North otworzył i zamknął pięść. Poza tym ciągle trwał w miejscu, przy oknie. Nieruchomy niczym posąg.
- Jasne, braciszku. Przepraszałem cię już za tamto. To już przeszłość. O co chodzi?- Ruchem brody wskazałem na jego telefon, tkwiący wciąż w jego dłoni.
- Lily była w szpitalu.
- Szpitalu?- Uniosłem do góry brew. Obserwowałem w skupieniu, jak North wzdycha i podchodzi do kanapy, na której siedziałem, a następnie spycha moje nogi z oparcia i siada na zwolnionym w ten sposób miejscu.
- Tak. W Mike O'Callaghan Federal Medical Center. 
- Aaaaaa. Tym.- Pokiwałem głową, mimo że kompletnie nie wiedziałem gdzie to jest.- I co z tym szpitalem nie tak? Aż tak cię wzburzył, więc musiałeś wydeptać dziurę w naszym salonie, bo... 
Nie dokończyłem widząc wrogie spojrzenie brata. No tak. To, że osiągnęliśmy jakiś względny kompromis, nie oznacza, że nagle zaczął mnie całkowicie tolerować.
Odchrząknąłem.
- Spoko. Mów dalej, nie będę przerywał. Tylko daj mi chwilę. Wendy, wujek cię wcale nie nienawidzi. Był zdenerwowany na mnie, nie na ciebie, słonko. Możesz wrócić do układania swojego miasta. Bez tego pięknego wiaduktu nie będziesz mu mogła nadać nazwy.- Pokiwałem głową.
Mała spojrzała w naszym kierunku mokrymi oczyma.
- Ale wujcio już nie jest na ciebie zły? Jest?
- Nie, Wi, nie jest. Tak myślę, że na razie mi odpuścił. Ale nie mów mu tego, bo wiesz, to tajemnica.-Zignorowałem wzrok brata typu "Serio, kołku, uważasz że tego nie słyszę?".
- A przytuli mnie wujek?- Pociągnęła żałośnie nosem.
- Tak, pewnie przytuli. Ale najpierw skończ budowę miasta, dobrze?
Mała pokiwała głową i znowu zaczęła się bawić.
- Nie przytulę jej.- North mruknął cicho.
- Chcesz żeby znowu zaczęła ryczeć? Mów lepiej o co chodzi z tym szpitalem...
- Dwa wilcze truchła.- North potarł dwoma palcami skronie.- Lily musiała się tym zająć. West z kolei powiadomił mnie, że reszta wilków zniknęła.  A miał je na oku razem z Megan.
- Jak to zniknęła?- Pochyliłem się do przodu zaniepokojony. Aria? A co z Arią?- Uciekli z miasta?
- Zabijając uprzednio dwoje swoich alf?  Nie bądź śmieszny.
- To co się stało?
- Właśnie próbuję to ustalić, ale nie mogę się dodzwonić do Faith. Po cholerę im te telefony, jak żadne z nich nie odbiera?- Warknął gniewnie.
- Może trzeba ich poszukać?- Rozległ się nagle cichy, łagodny głos Cassie, która kilka dni wcześniej przyjechała z Chicago, żeby pobyć trochę z przyrodnimi siostrami.
- I w razie czego zabawić się w superbohaterów i ich odbić? Czy co tam się robi jak ci zgraja psów ginie... Jedzie do schroniska?
- Jeśli przy tym narazimy nasz klan na wybicie to nie.- Starszy brat uciął twardo moje rozważania .

* * *

- Gdzie jest moja siostra, pijawo..?- W ciemności rozległ się gniewny warkot. Niesamowicie niskie tony przeszywały mnie na wskroś. Doprawdy nieprzyjemne uczucie. Drażniące. Prowokujące do ataku.
Stałem na wysokiej jakości, jasnych panelach w penthaous'ie otulonym mrokiem. To tu przez jakiś czas była Aria... Do tego miejsca dotarłem za jej ulotnym zapachem.
- Mógłbym zadać podobne pytanie. Gdzie jest moja Aria?- Syknąłem gniewnie, stojąc w lekkim rozkroku na ugiętych nogach. By w razie czego móc uskoczyć.  
- Twoja Aria?- Ciemność przeszył suchy śmiech.- Bardzo zabawne, wampirku.
- Niestety nie jest zabawne. Swoją drogą nie wiedziałem, że Ari ma brata.
- Tak, zabawne. Ja też nie wiedziałem, że moja siostra ma wampirka na utrzymaniu.- Mierzyliśmy się wzrokiem. Ja i ten obcy o rysach zbliżonych do jej. Wpatrywaliśmy się w siebie niczym dwa drapieżniki, niepewne tego, czy opłaca im się na siebie rzucić. Bo może lepiej by było najpierw wymienić się paroma informacjami?
- Czyli nie wiesz gdzie jest? 

piątek, 8 stycznia 2016

(Wataha Burzy) od Nataniela

Patrzyłem na dziewczynę przez chwilę.
Hmmmm…
- Co do pierwszego pytania… Faith była Alfą, jest częścią watahy, nawet jeżeli ona sama w to nie wierzy... I jest moją przyjaciółką. Tak jak wy wszyscy. Jesteście moją rodziną. Martwię się o ciebie, Hebi, mojego braciszka… Nawet o Ice’a. O tych wszystkich, których jeszcze nie do końca poznałem, jak Kilmeny, Ren, czy Sol.
- Dobrze… A pozostałe dwa pytania? Jakie masz do nich odpowiedzi? – dopytywała się z zaciekawieniem ciemnowłosa.
- Co do Hebi… To długa historia. Powinnaś wiedzieć tyle, że to ją pierwszą spotkałem. Zaintrygowała mnie, co poruszyło moje zlodowaciałe przez Radę serce. Chciałem się do niej zbliżyć i na początku pragnąłem ją zdobyć, ale później po prostu ją pokochałem. Teraz wiem, że jest dla mnie rodziną. Myślałem, że to coś więcej, ale myliłem się. Jest dla mnie jak siostra, mimo że na początku chciałem z nią chodzić. I jeszcze Ice. Może i wyglądałem na takiego, który był o niego zazdrosny, ale to nie tak. Po prostu martwiłem się o Hespe… Tak jak ja, myślała, że się zakochała w Ice’ie, ale moim zdaniem była to tylko wdzięczność... W końcu Alfa Wody był pierwszą szczerze życzliwą osobą odkąd uciekła z domu. 
Zastanowiłem się chwilę i mówiłem dalej.
- Czemu martwię się o Hespe? Sam nie wiem kiedy zacząłem się tak zachowywać i dlaczego. Po prostu. Ta dziewczyna sprawia, że mam ochotę się o nią troszczyć.
- Po prostu… To takie proste?
- Tak… Po prostu trzeba przestać o tym myśleć. Tak jest dużo łatwiej.
- Mówisz? Okej… Więc do końca dzisiejszego dnia nie myślmy o tym oboje – zawołała wadera, po czym złapała mnie  za rękę i pociągnęła za sobą.
- To co robimy? – zapytała podekscytowana, na co ja roześmiałem się głośno.
- Sam nie wiem… A na co masz ochotę, Madame – zarechotałem ciszej, obrzucając dziewczynę ciepłym spojrzeniem.
- Hmmmm…. Chodźmy potańczyć…
- Potańczyć? – powtórzyłem, unosząc brew.
- Tak tańczyć… Ruszać się w rytm muzyki…
- Wiem co to taniec… Po prostu nie wiedziałem, że ty…
- Umiem coś więcej od walca lub innych tradycyjnych tańców? Wbrew pozorom byłam ciekawskim i niesfornym dzieckiem… Co nie zmienia faktu, że umiem wiele rożnych rzeczy.
- A czy to przypadkiem nie jest niezgodne z regułami jakie zostały ci narzucone, panienko?  – ponownie się roześmiałem, stając na środku dużego parku, w którym się znaleźliśmy.
- Nie nazywaj mnie tak.
- Okej.. Jak chcesz – puściłem do niej oczko, przyciągając ją niespodziewanie do siebie. Nasze twarze momentalnie spotkały się na tym samym poziomie, zaledwie dziesięć centymetrów od siebie.
- Zatańczmy – oznajmiłem, kładąc na jej łopatkach jedną dłoń, drugą łapiąc ją za rękę.
- Tutaj?
- A czemu by nie – uśmiechnąłem się zawadiacko.
- Nie ma tu nawet muzyki, już nie wspominając o tym, że jest to miejsce publiczne – zarumieniła się delikatnie, gdy moja dłoń delikatnie zsunęła się, wzdłuż jej kręgosłupa.
- To co… Po prostu tańcz – mrugnąłem do niej i zacząłem kołysać się w rytm piosenki, która rozbrzmiała w mojej głowie.  Dziewczyna po chwili roześmiała się i usłyszawszy w swych myślach tą samą melodię, pozwoliła mi się poprowadzić.
- Całkiem nieźle tańczysz jak na łowcę – zagaiła po chwili, patrząc na mnie błyszczącymi od szczęścia oczami.
- Gdy byłem mały lubiłem się ukrywać i obserwować. Byłem razem z tobą na wielu twych lekcjach dykcji, tańca, muzyki. Całkiem nieźle umiem się ukrywać, a jako dziecko byłem tobą zainteresowany, ponieważ byłaś tak inna ode mnie.
Wadera zaśmiała się aksamitnie, a jej ciemne włosy rozwiał jesienny wiaterek .
- Co cię tak śmieszy –spojrzałem na nią, udając obrażonego.
- Nic nic… Po prostu zawsze jest za późno… Na pewno i tym razem tak będzie.
- Ario… Dorastamy... I wiedz, że nigdy nie  jest za późno – uśmiechnąłem się już kolejny raz i tańczyłem dalej, gdy nagle poczułem przeszywający ból w lewej nodze. Mimowolnie opadłem na kolana, delikatnie zamroczony.
- Nataniel! – usłyszałem przerażony głos Arii, który chwilę później przeobraził się w krzyk.
- Zostawcie mnie… Nie!
Ostatkiem sił uniosłem głowę i spojrzałem w stronę, z której nadchodził jej głos. Moje zakryte cieniem oczy wyłapały trzy kształty. Jednym z nich była sylwetka Arii, która próbowała się wyrwać pozostałej dwójce. Jej twarz była mokra od łez, ale oczy cały czas patrzyły na mnie.
- Zostawcie ją – wychrypiałem, gdy poczułem obecność  jeszcze jednego intruza.
- Ohh… Patrzcie któż to… Nieustraszony łowca. Kochany synalek ojczulka.  Stoczyłeś się – mruknął mi do ucha dawny przyjaciel.
- Po co to robicie… - wysyczałem przez zaciśnięte od bólu gardło.
- Cóż… Takie rozkazy. Rada ma, co do tej waszej śmiechu wartej watahy plany. Nie zrozum tego źle, Nat. W ogóle nie czerpię przyjemności z rozkwaszania twojej twarzy.
Zarechotał i z ogromną siłą kopnął mnie w brzuch, a już chwilę później moje myśli przysłonił gęsty mrok.

Od Julie

Byłam w piwnicy. Tak mi się przynajmniej zdawało. Nigdzie nie było widać okien, drzwi czy schodów. W głowie miałam totalną pustkę. Jak się tu znalazłam? Przecież jeszcze chwilę temu byłam w domu z Shazzym… Nadgarstki mnie nie bolały, co wykluczało wcześniejsze związanie. Zdziwiło mnie, że mogę się normalnie poruszać. Chociaż tu i tak nie było niczego, przez co mogłabym uciec. Usłyszałam coś za sobą. Zesztywniała ze strachu odwróciłam się w stronę dźwięku. W cieniu ktoś stał. Nie mogłam dostrzec jego twarzy, dopóki postać sama nie wyszła z cienia. Ujrzałam mego ojca. Ubrany był w coś rodzaju zbroi, miał długą czarną, chyba skórzaną pelerynę, która ciągnęła się za nim powoli. Uśmiechał się dziko. Gdy podszedł bliżej zauważyłam, że ma zakrwawione ubranie. Wystraszona, zaczęłam się powoli cofać. Jego uśmiech powiększył się...
- Czyżbyś wystraszyła się odrobiny krwi?- Drwił ze mnie.
- Czego chcesz?- Warknęłam
- Mam dla ciebie propozycje. Bardzo ciekawą.
- Nie kłopocz się. I tak nie mam zamiaru się zgodzić.
- Zobaczymy… Wiem, że masz szczególne moce i nie wiesz jak z nich korzystać. Nauczymy cię jak się nimi posługiwać. Będziesz wśród swoich. Zapewnię ci miejsce w Radzie. Nie musisz się nas bać... Tamte… watahy nie mają racji co do nas. Nie możesz im wierzyć. Chodź ze mną. – wyciągnął rękę w moją stronę. Przenosiłam wzrok z jego twarzy na jego dłoń. Są plusy i minusy tej sytuacji. Jak z nim pójdę, to inni uznają mnie za zdrajczynię, ale mogę się nauczyć posługiwać mocami. Ktoś kiedyś powiedział, że czasami trzeba być w egoistą. Miałam nadzieję, że ten człowiek się nie mylił. 
Podałam rękę Aaronowi. Wkroczyłam w nowy rozdział mojego życia.

                                                                                                                                                ~ Kilka miesięcy później ~

Korona drzewa, na którym się schowałam, całkowicie mnie zasłaniała, ale on i tak wiedział, że tu jestem. Wyczuwałam Brana za sobą- skradał się w wilczej postaci. Wyjęłam sztylet z pochwy i mocniej chwyciłam gałąź, której się trzymałam. Bran był ode mnie starszy i lepiej wyszkolony, więc zawsze wygrywał, ale nie tym razem. Dziś miałam zamiar pokazać parę nowych sztuczek, których nauczył mnie Chase. Miałam nadzieję, że moi nauczyciele nie rozmawiali o moich postępach i Bran nic nie wie o "sztuczkach"... 
Chłopak był już pod drzewem, na którym siedziałam. Czas się zabawić. Skupiłam się na dźwiękach, które mnie otaczały. Dzięki moim mocom żywiołów słyszałam rosnące drzewa- to jak pobierają wodę i składniki mineralne z gleby. Przyjemny dźwięk. Ale nie o tym miałam myśleć. Wyobraziłam sobie, jak te wszystkie małe roślinki zmieniają się w wielkie, krwiożercze bestie, które słuchają tylko mnie. Nie musiałam nawet otwierać oczu by wiedzieć, że Bran się tego nie spodziewał. Rośliny owinęły się wokół niego i podniosły na wysokość mojej twarzy, a że jeszcze nie zeszłam z drzewa, było to dosyć wysoko. Wilk zniknął i pojawił się brązowowłosy chłopak. Wyrywał się, ale roślinki trzymały go dosyć mocno. Poznałam po jego oczach, że się boi. Mój uśmiech stał się jeszcze szerszy. Pierwszy raz ktoś się mnie bał, tak naprawdę. To uczucie było po prostu piękne. Ojciec miał rację.
- I jak ci się podobają moi nowi znajomi? Piękni, prawda? – jedna z roślin owinęła się wokół mojego nadgarstka. Nie żeby mnie chwycić, to miała być pieszczota. Zauważyłam, że znowu pojawiły się te dziwne znaki na moich rękach. Były niesamowite. Pulsowały i świeciły. Serpentyny ciągnęły się aż do obojczyka.
- Cóż, zaczynasz być coraz lepsza, szczeniaku.- nienawidziłam tego przezwiska. Łodyga przy jego nodze zaczęła się powoli palić, ale nie spalała się.
- Dobrze wiesz, że nie lubię jak tak na mnie mówicie. Chyba nie powinieneś denerwować kogoś, kto może cię udusić, a potem usmażyć, nie sądzisz?- syknęłam
- Usmażyć? O czym ty… - chłopak wrzasnął gdy tylko się zorientował, że jego prawa nogawka powoli zaczyna się palić.- Przestań! Natychmiast! Co ty sobie myślisz?!
- Myślę, że właśnie wygrywam. Powiedz tylko, że wygrałam, a cię puszczę. – mój uśmiech musiał już zajmować połowę twarzy.
- Chyba cię posrało szczeniaku. Nigdy…- w tym momencie moje kochane roślinki ścisnęły go troszkę mocniej- Dobra, dobra. Wygrałaś. A teraz mnie puść. Więc go puściłam. Spadł z ok. 4 metrów. Ach, piękny widok. Zsunęłam się po łodydze jednej z roślin i wylądowałam miękko na ziemi.
- I jak? Podobał ci się lot?- Prawie zwijałam się ze śmiechu. Bran leżał na ziemi wściekły i kompletnie bezbronny. Niestety ten piękny moment został przerwany przez Sylvię.
- Widzę, że się dobrze bawicie, ale chciałam ci tylko przypomnieć, Julietto, że od jakiś trzydziestu minut trwa nasza lekcja. Rozumiem, że wolisz walczyć, ale poskromienie twojej magii jest trochę ważniejsze niż umiejętność posługiwania się sztyletami, nie uważasz?- W trakcie jej wywodu Bran zdążył się podnieść. Zwróciłam się w jego stronę.
- Na tym musimy zakończyć. Jutro spodziewaj się większego wycisku. Cześć- posłałam mu całusa w powietrzu, na co Sylvia prawie się roześmiała i pokręciła głową. Lepiej z niego nie żartuj, potrafi być porywczy.
- Jak go trochę podenerwuje, to nic mu się nie stanie. Poza tym i tak mi nic nie może zrobić. Jestem "pod ochroną" – moje moce nie są jeszcze w pełni wykształcone, możliwe, że paru jeszcze nawet nie odkryłam. Nie wiadomo, co się stanie jeśli ktoś mnie dotknie lub zdenerwuje, więc po prostu wszyscy unikają kontaktu ze mną.
Przez ten cały czas rozmawiałam tylko z nauczycielami. Matka nadal się do mnie nie odezwała. Szczerze? Nie mam nawet ochoty z nią rozmawiać, więc to właściwie żadna strata.

~*~

Zajęcia już się dawno skończyły. Miałam teraz czas wolny aż do kolacji. Właśnie miałam zabierać się za nową książkę, gdy ktoś zapukał. Drzwi otworzyły się cicho, wpuszczając zimne powietrze z korytarza. Służąca weszła powoli do pokoju. W rękach trzymała pokrowiec na ubrania.
- Panienki ojciec kazał przekazać, iż dziś odbędzie się uroczystość. Ma panienka to założyć. Ktoś po panią  przyjdzie i zaprowadzi na uroczystości.- Powiesiła pokrowiec na drzwiach szafy, dygnęła i szybko uciekła. To wszystko było dziwne. Nikt nic nie mówił, że ma być dzisiaj jakaś uroczystość. Odłożyłam książkę na stolik nocny i podeszłam do szafy by otworzyć pokrowiec. W środku była czarna sukienka do kolan. Rękaw trzy-czwarte był zrobiony z czarnej koronki, a na talii i przy dekolcie można było zauważyć małe diamenciki. Na wieszaku wisiał jeszcze naszyjnik z czarnych kamieni. Nic szczególnego, ale razem to wszystko tworzyło piękną kompozycję. W zestawie nie było butów, ale w szafie miałam nowe czarne szpilki. Szybko wskoczyłam w sukienkę, wyjęłam buty i założyłam naszyjnik. Rozpuściłam włosy i rozczesałam. Zrezygnowałam z mocnego makijażu, nałożyłam jedynie błyszczyk i tusz do rzęs. Znaki jeszcze nie zniknęły, ale były zasłonięte przez rękawy. Miałam złe przeczucia. Powinny zniknąć już dawno. Coś się stanie na uroczystości. Czuje to. Ktoś zapukał do pokoju. Założyłam szpilki i otworzyłam drzwi. Lokaj skinął i odwrócił się. Kazał mi iść za nim.

~*~
Kazali mi stanąć zaraz pod sceną. Nie wiedziałam czemu. Chciałam tylko, żeby to się skończyło, gdy nagle na podwyższenie wyszli ONI. Wszystkie wilki z Niemych Gór. Większości nie znałam, ale wiedziałam, że są stamtąd. Serce mi stanęło. Nie słyszałam już nic. Gapiłam się na scenę szeroko otwartymi oczami i czekałam na dalszy przebieg wydarzeń. Wszyscy wyglądali naprawdę źle. Mieli porozbijane głowy, sińce pod oczami i na policzkach, potargane włosy i wymięte, roztargane niekiedy ubrania. Nikt nie walczył, nie bronili się. Wiedzieli, co ma się stać. Ja też. To było okropne... 
 Nie należałam do nich, ale czułam ogromny smutek mając ich przed oczami w tak podłym stanie. 
Nie poczułam nawet, gdy jedna łza spłynęła mi po policzku. Nie docierały do mnie żadne słowa, które Alexius Laufeyson wypowiadał, zwracając się całej naszej widowni, a z transu wybudził mnie dopiero trzask desek, kiedy czarnowłosy chłopak upadł z hukiem u wejścia sceny. Wszystkie oczy w jednej chwili zwróciły się w jego kierunku, a Alexius zawołał zimno:

- Panie i Panowie, przed wami, w całej swej doskonałości - Rennier Foster!

(Wataha Ognia) od Arii

Siedziałam na  czarnej skórzanej kanapie, po środku wielkiego salonu, ze zwieszonymi rękoma. Czekanie na Dastiana było męczarnią, a każda kolejna minuta dłużyła się w nieskończoność, co sprawiało mi niemałą przykrość.
W końcu postanowiłam, że nie będę siedziała bezczynnie i gdy tylko się ubrałam, wyszłam z mieszkania, od razu kierując się w stronę jednego z salonów należących do brata, gdzie poznałam przemiłą młodą Michel, tamtejszą kasjerkę i kilka innych pracownic.
Z entuzjazmem zaczęłam im pomagać, po to aby zająć czymś nie tylko ręce, ale również swoje myśli, które nieznośnie krążyły w około postaci pewnego nieznośnego, młodego wampira.
Po drugiej z kolei godzinie niezbyt ciężkiej pracy – to znaczy polecania produktów  - rozejrzałam się dookoła, aby już kolejny raz poszukać potencjalnych nabywców produktów, gdy nagle moim oczom ukazał się średniego wzrostu blondyn o azjatyckich rysach i zacięciu wymalowanym na twarzy.  Na mojej twarzy pojawił się uśmiech, który poszerzył się, gdy tylko poczułam znajomy zapach piżma i specyficzną woń naszej watahy.  
- Pomóc ci w czymś?-  szepnęłam wprost do jego ucha, z zaciekawieniem przyglądając się reakcji wilka, na którego twarzy po chwili pojawił się uśmiech. 
-Czym różni się to...- wskazał na jeden z peelingów, po czym podniósł kolejny - ...od tego? Bo już całkowicie nie ogarniam.
- Hmmm… Wydaje mi się, że, no wiesz, ten jest do twarzy, a ten do włosów.- uśmiechnęłam się przyjaźnie - Pierwszy raz robisz tego typu zakupy?
- Może tak.- odchrząknął blondyn.- A przynajmniej pierwszy raz atakuje mnie tak wiele rodzajów tego typu kosmetyków. Bo na prawdę... Nawet nie sądziłem, że można tyle zapachów na peelingi wymyślić, a co dopiero jeszcze jakieś dziwne, zróżnicowane działania, i teraz to już kompletnie nie wiem co ja mam wziąć.- zaczął tłumaczyć, wzruszając przy tym ramionami - Jakoś mój chłopak postanowił uciec do innej połowy sklepu i... Jak dotąd nie wrócił by mi pomóc.- uniósł oczy do góry.- Skaranie boskie z tym chłopakiem.
Popatrzyłam na niego, powstrzymując się od chichotu, które omal nie wyrwał się z mych ust.
- Ymmm – rozmyślałam przez chwilę nad rozwiązaniem, aż w końcu wymyśliłam - Więc ... Może pomogę ci dobrać odpowiednie kosmetyki, co ty na to?
- Dzięki, taka pomoc może mi być potrzebna – odparł chłopak z ulgą w głosie,  odstawiając pomarańczowy peeling na półkę.
- Ok.- uśmiechnęłam się jeszcze szerzej - Więc tak... To potrzebny ci peeling do włosów czy do twarzy?- przechyliłam głowę na bok, nie kryjąc uśmiechu, który nie chciał zejść mi z ust.
- Może skupmy się na tym drugim. Tak.
- Skoro tak mówisz. Masz problemu ze swędzeniem skóry głowy, łupieżem, czy z przetłuszczaniem?
Przyglądałam się mu chwilę czekając na odpowiedź, gdy nagle podszedł do nas pewien poruszony czymś chłopak. Czy to nie chłopak, o którym mówił blondyn? Słodki.
- Ivalio! Ty weź, wiesz co ja tu znalazłem?
- Nie, nie mam pojęcia.
- Więc... O.- chłopak zatrzymał się w pół kroku, po czym zwrócił się w mą stronę.- Cześć, jestem Nezi. A ty to kto?
- Aria.- odparłam krótko, uśmiechając się nadal szeroko.
- Miło poznać. Więc Ivo, normalnie nie sądziłem, że to powiem, ale musisz mnie tu powąchać!-
- No, ładne perfumy.
- Genialne, nie ładne, idealnie będą do ciebie pasować. Musimy je kupić.
- Czekaj, czekaj. Wybieramy z Arią peelingi.
- Uchrrr. Już sobie jakąś znalazłeś? Wstydź się.
- Daj spokój. Zaraz tam pójdziemy. Tylko...- blondyn popatrzył na mnie z wyraźnym zakłopotaniem - Tak trochę głupio zawracać Arii głowę, a potem nie korzystać z jej pomocy...
- Więc jednak nie umiałeś wybrać odpowiedniego szamponu. A mówiłem, żeby zaciągnąć tu jutro Sol, a dzisiaj tylko kupić nam ubrania? 
- Czyli... Zamierzacie później pochodzić po galerii?- zapytałam po dość długiej ciszy, nie do końca pewna tego, czy powinnam się w tej chwili odzywać.
- Tak, zamierzam załatwić Ivalio jakiś fajny zestaw do ubrania – Nezi uśmiechnął się chytrze - A może poszłabyś z nami? No chyba, że nie masz czasu. Z twoją pomocą Ivo mi się nie wywinie z tych wszystkich przymiarek.
Popatrzyłam na tę dwójkę z ukosa
- Pewnie i tak bym ci się nie wywinął.- westchnięcie Ivalio sprawiło, że zechciałam mu pomóc, doszłam więc do wniosku, że czemu nie, i tak nie miałam zbyt dużo do zrobienia.

*****
- A może to? – usłyszałam za sobą rozweselony głos Neziego, który z iście szatańskim uśmieszkiem pokazał nam już dziesiąty z kolei zestaw, na którego widok zmęczony blondyn aż westchnął.
- Wiesz, że możesz coś wybrać i szybko to zakończyć – zagaiłam do Ivalio, którego mina zdradzała niechęć do dalszego chodzenia po sklepach.
- Wierz mi… Najlepiej to przeczekać – sapnął, na tyle głośno abym usłyszała i równocześnie na tyle cicho, aby nie dotarło to do uszu ciemnowłosego.
- Ale ty się tu zamęczysz – rzuciłam do azjaty, po czym odwróciłam się do drugiego z chłopaków  - Nezi… Ostatnie trzy zestawy były najlepsze. Osobiście uważam, że Ivalio najlepiej wygląda w numerze 2.
- Tak myślisz? – zastanowił się na mymi słowami, po czym zerknął na stojącego za mną blondyna – Może i masz rację.
- Pewnie, że mam… Wierz mi… Wyglądał naprawdę bardzo dobrze w dwójce – odparłam, kiedy ten na nowo zaczął mieć wątpliwości – Chodźmy do kasy.
Złapałam chłopaka za rękę i niemal siłą zaprowadziłam go do kasjerki, która z wymuszonym uśmiechem zaczęła kasować ubrania.
****
- Nezi… Naprawdę dobrze wybraliśmy – skwitowałam, po czym puściłam oczko zadowolonemu Ivalio.
Odkąd wyszliśmy ze sklepu, nie było minuty w której ciemnowłosy by nie myślał nad trafnością wyboru, co z jednej strony było dziwne, z drugiej jednak dodawało mu słodyczy.
- Może zjemy coś słodkiego i napijemy się kawy? – zaproponowałam, gdy tylko moim oczom ukazała się przyjemnie wyglądająca kawiarnia, z czerwonymi kotarami w oknach i z iście wiktoriańskim wystrojem.
- Jestem za… – blonwłosy wilk klasnął w ręce i ruszył w stronę budynku, a ja wraz z Nezim poszliśmy za nim.
Po dwóch godzinach miłej rozmowy i konsumowaniu łakoci przyszedł czas na powrót do domu. Nigdy nie byłam tak rozdarta jak teraz, gdyż sama nie wiedziałam w którą stronę mam iść, do mieszkania Dastiana, czy wraz z dwójką nie tak niedawno poznanych towarzyszy.
- Idziesz z nami? – głosy wilków wyrwały mnie z zamyślenia. Uśmiechnęłam się do nich ciepło i kiwnęłam głową na znak zgody poprawiając przy tym włosy dłonią.
- Idziemy.
Szliśmy w ciszy, tylko od czasu do czasu rzucając jakieś śmieszne uwagi. Przez cały czas Ivalio i Nezumi mieli splecione dłonie, co w ogóle mi nie przeszkadzało, a wręcz przeciwnie wydało się przesłodkie.
Uśmiechnęłam się pod nosem i bez zbędnych słów weszłam do domu wampirów, w którym zatrzymała się nasza wataha.
- To my idziemy do siebie – rzucił wesoło ciemnowłosy, zaciągając swojego chłopaka w stronę pokoju. Jedyne co zdążyłam zrobić wraz z Ivalio, to pomachać  sobie na pożegnanie.
Z niemałą radością weszłam w głąb salonu i nucąc sobie coś pod nosem podeszłam do kuchni.  Niespodziewanie tuż obok mnie pojawił się Nataniel, którego twarz wykrzywiona była troską i delikatnym zmęczeniem.
- Nat… Co się dzieje? – zapytałam i podeszłam do chłopaka, który nawet mnie nie zauważył. Ten wzdrygnął się i dopiero po chwili odwrócił w mą stronę twarz.
- Faith… Ona źle się czuje. Już kolejny dzień… Miałem przynieść jej szklankę wody, ale czułem, że chce być sama, więc zostawiłem ją pod drzwiami jej pokoju. Od tamtej pory jej już nie widziałem.  – westchnął – Dodatkowo bardzo martwię się o Hespe… Nie ma telefonu, więc nie mogę się z nią skontaktować, a jej i Kilmeny nadal nie ma.
Blondyn złapał się za głowę i zachwiał się na nogach.
- Coś się zbliża… Czuję to.
- Nataniel… Weź się w garść. Ty tu jesteś facetem – zagaiłam, gdy tylko pomogłam mu dojść do kanapy i na niej usiąść.
- To nie jest dobry czas dla żadnego z nas. Każdy boi się tego co też ci na górze wymyślą. Wielu boi się o swoje rodziny. To normalne w naszej sytuacji, ale to nie znaczy że od razu stanie się coś okropnego.
Mimowolnie dotknęłam jego policzka dłonią.
- Przestań się martwić – rzuciłam ponownie i po chwili wahania przytuliłam go. – Nie lubię, gdy moi przyjaciele się smucą…. Już wiem.
Podniosłam na niego wzrok z ogromnym uśmiechem wypisanym na twarzy. - Może wyjdziemy na spacer? Odetchniemy oboje. Co ty na to?
- Jestem zdecydowanie za – odparł z lekką dozą entuzjazmu, co mnie nie mało uradowało.
- To ja pójdę po coś do zarzucenia na ramiona… Mimo wszystko może się później ochłodzić.
- Twoim żywiołem jest ogień… Czy nie powinno ci być zawsze ciepło?
- Trzeba zachować chodź pozory normalności, prawda? – uśmiechnęłam się ciepło i już kilka sekund później stanęłam po środku swojego pokoju.
Od razu przeszłam na swoją połowę i z zacięciem zaczęłam szukać czegoś do okrycia. Nagle poczułam czyjąś obecność, co sprawiło, że moje serce szybciej zabiło.
- Nie uważasz, że nie ładnie jest się tak czaić? – rzuciłam zaczepnie do stojącego za mną wampira, ani na chwile nie przerywając poszukiwań – Dawno mnie nie odwiedzałeś East.
- Byłem zajęty pomaganiem twoim koleżaneczkom, ale jak widać wróciłem. Co prawda nie na długo, za jakiś czas znowu wybywam, ale teraz jestem. Widzę, że mimo mej nieobecności świetnie się bawiłaś... Z tym Azjatą.
- Co to… Czy ty przypadkiem nie jesteś zazdrosny? – odwróciłam się do niego, patrząc mu wyczekująco w oczy. No dalej, dalej…. Mów coś.
- Ja... Zazdrosny? Śnij dalej, mała – Błąd, westchnęłam i wyminęłam go.
- Nie mam teraz czasu na twoje gry… Umówiłam się na spacer z „tym Azjatą” więc jeżeli pozwolisz… - chrząknęłam, aby pokazać mu, że powinien wyjść z mojej sypialni.
- A co jeżeli nie pozwolę? – na jego przystojnej twarzy pojawił się zawadiacki uśmiech.
- Wiesz co, East? Twoja osoba to jeden wielki worek z pytaniami, na które nigdy nie otrzymam odpowiedzi… Jestem śmieszna… - obrzuciłam go twardym spojrzeniem, które zelżało gdy tylko nasze oczy się spotkały.
Nie chciałam niczego komplikować, ale ktoś musiał coś z tym zrobić. Nasza gra już dawno przestała być zabawna, po co się więc oszukiwać.
- Wygrałeś, East – w końcu wyrzuciłam to z siebie  i nie czekając na jego jakąkolwiek reakcję czy odpowiedź, podeszłam do niego i pokryłam jego usta swoimi.
Gdy tylko się od niego odsunęłam,  byłam tak speszona swoim zachowaniem, że bez słowa wyszłam z pokoju i od razu skierowałam się do wyjścia, gdzie czekał uśmiechnięty Nataniel.
- Gotowa? – zapytał, pomagając mi nałożyć na ramiona znalezioną wcześniej przeze mnie kurteczkę.
- Tak… Możemy iść – wybełkotałam – Lepiej już chodźmy…
- Czy coś się stało, Ari?
- Nie nic… Po prostu chodźmy – powiedziałam i pociągnęłam go za  rękę.

*****
- Dlaczego ja to zrobiłam… Zgłupiałam. Co on teraz sobie pomyśli… - bełkotałam bez sensu, nie zwracając nawet najmniejszej uwagi na idącego obok mnie przyjaciela, który pewnie już dawno uznał mnie za wariatkę.
- O czym ty mówisz? – zapytał zdezorientowany blondyn, po czym złapał mnie za ręce i odwrócił w soją stronę.
- O jednym z wampirów. Ja go… Nie ważne… Po prostu jestem głupia. To wszystko jest głupie.– walnęłam się dwukrotnie wierzchem dłoni w czoło.
- Miłość nie jest głupia, Ario. – westchnął, zakładając kosmyk mych włosów za ucho – Jest trudna do zrozumienia, w wielu przypadkach do zaakceptowania, ale nie jest głupia.
- Miłość? Nie … To nie jest miłość… Nie może być… To tylko gra, głupi gra dwóch drapieżników i tyle.
- To dlaczego tak to przeżywasz… Dlaczego tak bardzo ci zleży? – jego mądre oczy obrzuciły mnie kojącym spojrzeniem.
- Ponieważ…. Nie wiem – odparłam już spokojniej – A ty? Czemu tak bardzo interesujesz się Faith? Dlaczego lubisz droczyć się z Hebi i z nią przebywać? I dlaczego tak bardzo martwisz się o Hespe?