wtorek, 5 stycznia 2016

(Wataha Wody) od Faith

Nie pamiętam kiedy ostatnio tak głośno krzyczałam. Zdzierałam sobie gardło, wierzgając przy tym nogami na wszystkie strony, rozpaczliwie próbując uwolnić się z żelaznego uścisku niosącego mnie mężczyzny.
Nie mam pojęcia jak długo jechaliśmy. W ciemnej ciężarówce, w której leżałam związana i zakneblowana kawałkiem brudnej szmaty razem z innymi, czas stał w miejscu. Ciszę przerywały tylko co jakiś czas wydawane przez niektórych jęki i pochrząkiwania, świst wypuszczanego powietrza oraz ewentualne trzaski podwozia, które podskakiwało przy każdej większej dziurze na drodze.
Siedziałam obolała w pozycji embrionalnej z głową opartą o ścianę i rękami wykręconymi pod dziwnym kątem. Chciałam płakać, ale łzy wciąż tylko zatrzymywały się w moich oczach, nie chcąc płynąć dalej. Zaciskałam więc tylko zęby na szmacie, którą wypchano moje usta i mocno wbijałam paznokcie we wnętrza dłoni, rozdrapując je do krwi.
Przez cały ten czas spędzony w ciemności, w zatęchłym, dusznym wnętrzu ciężarówki, razem z resztą mieszkańców domu, którzy znajdowali się w budynku w chwili wtargnięcia tam cichych jak myszy sługusów Najwyżej Rady, myślałam o tym, co się z nami stanie. Nie mogłam wybaczyć sobie tego, że nie uciekłam jeszcze tego samego wieczoru, którego rozstałam się z Hoax'em, że nie wzięłam ze sobą brata i całej jego rodziny, że nie przejęłam się swoją wizją, że miałam gdzieś wszystkich poza samą sobą, bo przecież uważałam, że to ja najbardziej cierpię.
Byłam egoistką od samego początku. Co może to udowodnić lepiej niż fakt, że w chwili, kiedy zostałam brutalnie obezwładniona i zamroczona jakimś specyfikiem przez Aarona, zamiast pomyśleć o Hebi i Ice'ie, zastanawiałam się bardziej czy moja zapewne niedługo przewidywana śmierć będzie bardziej, czy mniej bolesna?
Kiedy ktoś bezceremonialnie wytargał mnie z ciężarówki i przerzucił sobie przez ramię, z wrzaskiem zaczęłam okładać jego plecy pięściami, zapominając o jakiejkolwiek godności, którą pewnie kiedyś posiadałam.
Było już po zmroku i nigdzie nie było ani jednej latarni, ale mimo wszystko mogłam dostrzec jak inni, których imion nie pamiętałam, wloką po ziemi bezwładne jeszcze ciało Nataniela, prawie przytomnego już Ivalio, szarpiącego się podobnie jak ja Hoax'a, czy miotającego przekleństwami Nezumiego. Z drugiej strony całkowicie nieznany mi, wysoki chłopak o lodowato zimnych oczach niósł na rękach bladą jak ściana Arię, a za raz za nim podążał starszy mężczyzna, który prawie ciągnął za sobą potykającą się o własne nogi blondynkę o imieniu Kyla, którą kojarzyłam jedynie z widzenia.
Serce zabiło mi szybciej, kiedy nie znalazłam wśród nich Hespe, Kilmeny i garstki innych osób, które prawdopodobnie nie znajdowały się w domu w chwili napadu. Nie było też ani Ice'a i Hebi, ani Rena i Sol. Bałam się myśli o tym, co mogło się z nimi stać...
Rozglądnęłam się zdesperowana, próbując złapać kontakt wzrokowy z którymś z przyjaciół, ale większość była zbyt zajęta szarpaniem się ze swoimi strażnikami lub wciąż jeszcze dochodziła do siebie po usypiającej substancji, która wciąż pokrywała ich oczy mgłą.
-Zamknijcie ich w piwnicach. Zaczniemy, kiedy osłabną na tyle, żeby nie robić problemów.- Powiedział ktoś, a już sekundę później z trzaskiem uderzałam twarzą o betonową podłogę, rzucona na ziemię jak szmaciana lalka.

*


Jęknęłam cicho, ktoś otworzył drzwi kilka metrów dalej, pozwalając, żeby przez wąskie przejście do pomieszczenia wlała się smuga pomarańczowego światła. Cała reszta również mrużyła oczy, ale w ich w twarzach było coś przerażającego, co sprawiało, że miałam ochotę rozgryźć krępujące mnie sznury i podbiec do każdego z osobna, żeby potrząsnąć ich wiotkimi ciałami i kazać walczyć.
Przetoczyłam się na jeden bok, czując jak wszystkie siniaki, które pozostały po zderzeniu z twardym betonem, zaczęły na nowo pulsować tępym bólem.
Ciężko było mi oszacować jak długo siedzieliśmy w całkowitej ciemności, poobijani, głodni i spragnieni. Wiedziałam, że ktoś, kto leżał zaledwie dwa metry dalej ode mnie, miał rozbitą głowę, a w powietrzu unosił się zapach krwi, która cienką strużką wypłynęła z jego rany, ale nie miałem nawet siły, żeby spróbować przeczołgać się w jego lub jej stronę. Zresztą i tak nic by to nie dało. Nie byłam w stanie uwolnić swoich dłoni z więzów, które dosłownie wpiły się w moją skórę.
-Zabierzcie wszystkich na scenę, bez ociągania.- Powiedziała kobieta, która otworzyła drzwi.
Wykręciłam głowę, żeby móc widzieć postacie wchodzące do środka, ale w następstwie poczułam tylko ostry ból w szyi. Zrezygnowałam więc z próby ruchu i skupiłam się na odgłosach ciężkich kroków, które chwilę później słyszałam już tuż przy swoim uchu. Skrzywiłam się, czekając na najgorsze, ale poczułam na sobie jedynie ostrożny dotyk czyichś dłoni, które moment później złapały mnie w pasie i uniosły w górę, pomagając wstać. Przez  kilka minut stałam oszołomiona, lekko chwiejąc się w przód i w tył, kiedy dwie pary dłoni sprawnie poruszały się wokół mojego ciała, rozplatając skomplikowane węzły. Gdy sznur w całości spadł na ziemię u moich stóp, wyplułam szmatę z ust i rozmasowałam policzki, po czym niemrawo złapałam się za ramiona, nie potrafiąc jeszcze całkiem trzeźwo myśleć z powodu niedotlenienia i odwodnienia po kilkunastu, a może nawet kilkudziesięciu godzinach spędzonych w całkowitych ciemnościach z około dziesięcioma innymi osobami, w średniej wielkości komórce, czy piwnicy...
Bolała mnie prawie każda możliwa kość, a stanie o własnych siłach stanowiło jak dotąd największe w moim życiu wyzwanie, ale mimo to, wysiliłam się na przekrzywienie głowy w bok, żeby zobaczyć co dzieje się z resztą, z którą przecież dzieliłam to całe żałosne upokorzenie.
Nie zdziwił mnie widok, który miałam przed oczami. Ludzie, którzy jeszcze niedawno byli pełni energii, piękni i zdrowi, wyglądali wówczas jak marne marionetki, poruszające się ociężale z utkwionymi gdzieś w oddali załzawionymi lub rozbieganymi oczami. Poobijani, poranieni i zmęczeni.
Moje oczy spotkały się na chwilę z zamglonym spojrzeniem Ivalio. Poruszyłam bezgłośnie ustami, ale ktoś, kto wcześniej uwolnił mnie ze sznura, popchnął mnie w plecy. Zrobiłam krzywy krok w przód, a mój oddech gwałtownie przyspieszył w chwili, gdy poczułam na swoich dłoniach żelazny uścisk.
-Posłuchaj teraz, słodziutka.- Mężczyzna, który trzymał mocno moje ręce, ten sam który wcześniej rozplątał więzy, pochylił się nad moim ramieniem, żeby móc mówić tak, by jego słów nie usłyszał nikt oprócz mnie. - Powiedziano mi, że masz odegrać za chwilę całkiem ważną rolę. Zrób mi więc tą przysługę i bądź grzeczną dziewczynką. Musisz wiedzieć, że i tak nie uda wam się uniknąć tego, co czeka was za tymi drzwiami. Nawet jeśli zdołacie uciec, znajdziemy was w mgnieniu oka. O walce nie powinnaś nawet myśleć, zwłaszcza w tak kiepskim stanie, w jakim wszyscy jesteście.
Mimowolnie zaczęłam drżeć na całym ciele.
-Bez względu na to, co zobaczysz na scenie, masz posłusznie stać na swoim miejscu i mówić tylko wtedy, gdy będziesz o coś pytana. Wszystko jasne?
Kiwnęłam niepewnie głową, przerażona tym, co może czekać na nas na zewnątrz, ale nie odważyłam się odezwać.
-Grzeczna dziewczynka.- Pochwalił mnie mężczyzna, po czym szybko przeniósł dłonie na moją talię, ustawiając się tak, żeby móc mnie prowadzić. Dopiero wtedy zobaczyłam cień jego twarzy. Nie znałam go wcześniej. Mógł mieć najwyżej dwadzieścia pięć lat, był wysoki i barczysty, o pociągłej, mocno zarysowanej twarzy z jasnobrązowym głęboko osadzonymi oczami i greckim nosem. Włosy w odcieniu ciemnego blondu miał zaplecione w skomplikowany warkocz, a na sobie miał jedynie skórzaną kurtkę i znoszone, staroświeckie dżinsy.
Zerknął na mnie przelotnie, po czym ostrożnie, a jednocześnie stanowczo pociągnął mnie do przodu.
Serce biło mi jak szalone, kiedy powoli, krok za krokiem mężczyzna wyprowadzał mnie z ciemnej piwnicy. Odwróciłam się kilka razy, żeby spojrzeć na idących za nami w jednym łańcuszku, również z pomocą nieznajomych ludzi, najpierw Aria, potem Ivalio, Kyla, Nezumi i cała reszta. Nikt nie rozmawiał, nikt nie próbował się szarpać.
Wszyscy wiedzieliśmy, że nie mamy już żadnego wyboru, byliśmy wycieńczeni i zdezorientowani. Nie mieliśmy szans.

*

Wyszłam na zewnątrz jako pierwsza, kuląc się pod wpływem spojrzeń setek ludzi, gapiących się z ciekawością na nasz komiczny pochód.
Czułam nienawiść do Alexiusa, Rady, tych wszystkich gapiów, a nawet do samej siebie, za to, że nie miałam już siły walczyć.
Nie zdziwił mnie nawet widok zbitej z desek sceny z mojego snu. Jedyne,  co uderzyło mnie w tym niemalże wyjętym z mojej głowy obrazu, było to, że drewniany podest, którego nigdy wcześniej tam nie widziałam podczas kilkunastu lat mieszkania w Arkadii, był zmontowany z taką precyzją i perfekcją, że oczywistym stało się dla mnie to, że stał tam już od jakiegoś czasu, oczekując na nasze przybycie.
Myśl, że wszystko od dawna było już przesądzone, że tak na prawdę Alexius kpił z nas cały ten czas, pozwalając poczuć się bezpiecznie, by w określonym czasie bez żadnego problemu przytargać nas do siebie i ukarać, sprawiła że poczułam mdłości.
Rada nigdy nie przestała nami sterować. Byliśmy tylko godnymi śmiechu marionetkami w osobistym teatrze Alexiusa, a scena, którą dla nas zbudował, miała być oczywistą aluzją do finału naszego przedstawienia.
Rada - w całym swoim majestatycznym składzie - zajmowała miejsce w centrum konstrukcji, na specjalnym podwyższeniu, z którego mieli widok nie tylko na całą scenę, ale też zgromadzony przed nią tłum. Alexius Laufeyson siedział na honorowym miejscu, ubrany w idealnie skrojony, czarny wełniany płaszcz, z białymi włosami zaplecionymi w długi warkocz opadający na plecy i wyniosłym, wzgardliwym uśmiechem na wąskich ustach.
Po karku przeszedł mnie dreszcz. Nasze oczy spotkały się na moment, kiedy zwrócił twarz w naszą stronę i wstał, by zwrócić się do gapiów:
-Dobry wieczór wszystkim mieszkańcom Arkadii, którzy zebrali się tutaj dziś, by podziwiać przygotowane przez nas widowisko!
Ludzie zaczęli klaskać niepewnie, z ciekawością wypatrując obiecanej atrakcji.
-Przywitajcie aktorów brawami!- Krzyknął Alexius, uśmiechając się na natychmiastową reakcję widowni. W tym samym momencie nasza niewielka kolumna ruszyła na przód, wystawiając nas na widok wszystkich zebranych.
Trzęsłam się ze strachu i złości, ale nie odważyłam się posłuchać instynktu, który nakazywał mi ucieczkę.
Szliśmy powoli, krok za krokiem, patrząc na obcych i malującą się na ich twarzach gamę emocji. Z nieba zaczął padać gęsty, mokry śnieg, stopniowo przykrywający ziemię pod naszymi stopami.
Nie pamiętam dokładnie jak znalazłam się na scenie, byłam zbyt roztrzęsiona i przerażona tym, co nas czeka. Nie chciałam patrzeć na Radę, wiedząc, że spotkam się z pogardliwymi i pełnymi kpiny spojrzeniami, utkwiłam więc wzrok na moich pobielałych od zaciskania palców dłoniach.
Co dla nas wymyślili....
-Wszyscy doskonale znacie historię o buntownikach- tchórzliwych uciekinierach, którzy wzgardziwszy naszym prawem, postanowili odrzucić władzę Najwyższej Rady, by stworzyć własne, odrębne imperium... - Alexius mówił swobodnym, ironicznym tonem, chodząc wzdłuż sceny z rękami założonymi za plecy. Na słowo "imperium" w tłumie rozległy się pojedyncze parsknięcia i śmiechy. - Przenieśli się do jednego z najbardziej plugawych, ludzkich miast, gdzie zamieszkali pod jednym dachem z wampirami. Czyż to nie godne pożałowania? W trakcie swojej ucieczki zabili wielu naszych braci i sióstr. Złamali nasze najważniejsze prawa i muszą za to ponieść karę. Wpierw jednak, mam zaszczyt zaprezentować Państwu kogoś absolutnie wyjątkowego. Kogoś, bez kogo cała ta budząca śmiech rebelia nie miałaby miejsca...
Wszyscy w jednym momencie odwrócili głowy w stronę młodego mężczyzny, który z trzaskiem upadł u wejścia na scenę, pozostawiając na deskach pod sobą cienką strużkę krwi wciąż płynącą z jego ust. Kiedy uniósł twarz, a jego czarne oczy zamigotały w wątłym świetle wieczornych lamp, moje serce stanęło.
 -Panie i Panowie, przed wami, w całej swej doskonałości- Rennier Foster!


4 komentarze:

  1. O kur... Tego to się na stówę nie spodziewałam...

    OdpowiedzUsuń
  2. Oprócz tego, że opo bardzo mi się podobało, to mam pytanie czysto teoretyczne: czy Rennier nie miał we wcześniejszych opowiadaniach nazwiska "Moon"?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ren jako administrator ma nazwę "Rennier Moon", ale w opowiadaniach nazwisko jego i Cain'a to Foster. Jeśli w jakichś dawnych opowiadaniach było to Moon, to pewnie przez pomyłkę :)

      Usuń