sobota, 31 maja 2014

(Wataha Powietrza) od Rena

-Czy to Ci wystarczy?-Are podszedł do mnie i odważnie patrzył mi w oczy. Pochyliłem się tak, że nasze twarze dzieliło zaledwie kilka milimetrów. Byłem wkurwiony, ale nie mogłem złamać słowa. Ten pojeb mnie zaskoczył. Szkoda tylko, że zapomniał, że ja też jestem sprytny.
-Myślę, że w nagrodę za twoje osiągnięcie pozwolę ci żyć.- Uśmiechnąłem się przebiegle.- Do czasu, kiedy znajdę Sol. Jak uważasz? Powie nam prawdę o tym, kto ją zdradził?
-Chętnie posłucham jej wersji wydarzeń, Alfo- Are pozostawał niewzruszony, ale w jego oczach czaił się ledwo widoczny strach.
-Ivo, nasz przyjaciel Are chciałby zaczekać na Sol w jakiejś ładnej bryle lodowej- zwróciłem się do Ivalio.
-Chętnie spełnię jego życzenie.-Białowłosy chłopak uśmiechnął się nieśmiało. Nareszcie może się na coś przydać...Może po tym wszystkim nawet go polubię?
-Chwila, chyba nie chcecie mnie zamrozić?!- Are wyglądał na dużo bardziej zaniepokojonego niż wcześniej. Ciekawe dlaczego?
-Powiedziałem, że pozwolę ci żyć, dopóki nie będę pewny, że to ty jesteś zdrajcą, ale nie powiedziałem gdzie. W sopli lodu przynajmniej będziesz nieszkodliwy.
-Zostaw chłopaka, Rennier.-Odwróciłem się, słysząc za plecami zimny jak lód głos. Tylko nie ten kutas!
-Bo?-Uniosłem brew, patrząc wprost w szare oczy Alexiusa. Tym razem był sam, co było kurewsko dziwne. Mogłem dać w zakład swoją rękę, że cała jego "mała" drużynka, którą zabrał z Arkadii pewnie chowała się gdzieś teraz w krzakach.
-Bo chcemy mieć go żywego. Maxon nie będzie zadowolony, kiedy jego syn wróci do domu w postaci rzeźby lodowej.
-Gówno mnie to obchodzi. Mów, gdzie jest Sol, stary kutasie!-Warknąłem, zaciskając ręce w pięści. Ivalio i Darender gapili się na nas jak niepełnosprawni psychicznie.
-Powinieneś zapytać o to raczej swojego ukochanego ojca. Wprost nie mógł się doczekać spotkania sam na sam z twoją laleczką.-Uśmiechnął się złośliwie, wiedząc, że tym samym zagra mocno na moich nerwach. Kurwa, że co?! Przed oczami wyświetliło mi się tysiące obrazów, z tym, co mógł jej zrobić Cain. Boże, tylko nie to. Zaszlachtuję skurwiela własnoręcznie.
-Jeśli kłamiesz...-warczę.
-Dlaczego miałabym, Ren? Znasz swojego ojca na tyle dobrze, żeby wiedzieć, do czego jest zdolny.
-Pierdol się- syknąłem i już miałem biec. Sam nie wiem gdzie. Po Sol? Kiedy poczułem na plecach zimne ostrze.- Rose...-Wykrztusiłem z siebie, napotykając spojrzenie brązowych oczu Rose. Nic się nie zmieniła.
-Witaj Ren.-Powiedziała.-Żałuję, że spotykamy się w takich okolicznościach.
Rozejrzałem się. Otaczał nas zwarty krąg wojowników Rady. Ktoś przykładał Ivalio nóż do gardła, a w powietrzu unosił się tępy zapach krwi. Chyba mojej, bo gdy spojrzałem na dół, po moim ramieniu spłynęła krew. Kiedy, kurwa zdążyłem się zranić? Byłem w chujowej sytuacji. Żadnej broni. Jeden na około pięciu. Zaskoczony i wkurwiony. Zajebiście beznadziejnie. Nie tak wyobrażałem sobie moją śmierć.
-Nie masz pojęcia jak bardzo mi przykro, że muszę kazać im cię zabić, Ren.-Alexius zaśmiał się smutno.- Mój najlepszy wojownik...Zabity przez swoich przyjaciół z rodzinnego domu.
Faktycznie, ile w tym ironii...Znałem każdego z obecnych tu ludzi. Z niektórymi chodziłem nawet do szkoły...A Rose była moją dziewczyną w szóstej klasie. Zaiste chujowe zakończenie.
-Możesz stanąć po naszej stronie, Ren- Rose powiedziała z nadzieją. Chyba żal jej było mnie zabijać.
Splunąłem na ziemię.
-Teraz tu jest moja rodzina.- Uśmiechnąłem się.
~Ice, chodźcie pobawić się z Alexiusem~ Wysłałem jeszcze, zanim skumulowałem w sobie moc i odepchnąłem wszystkich moją siłą kinetyczną.

(wszyscy???)

(Wataha Burzy) od Isabelli

Poczułam, że stało się coś złego. Moje serce biło jak oszalałe. Stałam teraz jak słup soli. Spostrzegłam, że Sol nie ma już dłuższą chwilę. Zaczęłam się o nią nieźle martwić. Wtedy zobaczyłam, że do jaskini wbiega zadyszany chłopak, ten, z którym wyszła. Ubranie miał poplamione i w kilku miejscach roztargane. Nie wyglądał najlepiej. Zaczął coś tam tłumaczyć, ale jak dla mnie kłamał. To nie mogła być prawda. Znam tą dziewczynę już dość długo i wiem, że nie oddałaby się ot tak w ręce wroga. Byłam bardzo wkurzona, a poziom złości, który się we mnie znajdował wzrósł do maksimum. Wybuchłam. Oskarżyłam go o kłamstwo w żywe oczy. Oczywiście nikt, (no może kilka osób) mi nie uwierzył. Płakałam teraz w ramionach Ice’a. Bardzo się bałam, że mogę już jej nigdy nie zobaczyć lub, że stanie jej się jakaś krzywda. Kiedy nieco się uspokoiłam, opuściłam ukochanego i przeszłam pod opiekę Katniss i Devon’a, którzy właśnie wrócili z jaskini Watahy Powietrza wraz z zapasem broni. Kat spojrzała na mnie, dosłownie błagając, żebym się ogarnęła. Ja jednak nie byłam w stanie. Przez cały czas, kiedy pomagałam w przygotowaniach do wojny po policzkach spływały mi strumienie łez, które biernie wycierałam rękawem swetra. Co się ze mną dzieje?! Wszyscy potrzebują teraz sprawnych wojowników, a ja jestem jak zwykle kulą u nogi, która co chwilę wpada w histerię. Już sama mam tego dość. Nie mogłam się na niczym skupić. Myślami cały czas byłam przy Sol. To było nie do zniesienia. Musiałam się czymś zająć, żeby nie zwariować.
- Poćwiczmy Twoją tarczę.- Katniss uśmiechnęła się do mnie blado. Najwyraźniej musiała dostrzec to, co się ze mną teraz dzieje. Wszyscy to już pewnie zauważyli, bo Ice również miał zaniepokojony wyraz twarzy.- Skup się i spróbuj otoczyć nią wszystkich tu zgromadzonych.- patrzyła na mnie w skupieniu.- Powoli, ale starannie.- skoncentrowałam wszystkie swoje myśli tylko na tym, aby osłonić wszystkich w jaskini. To może się nam bardzo przydać na polu bitwy. Jednak jestem do czegoś potrzebna. Niestety, osłoniłam tylko siebie i Kat. Sprawdzałyśmy moją moc poprzez to, że Katniss miała za zadanie zadawać im lekki ból, a ja miałam ich przed nim osłonić.
- Nie dam rady.- spuściłam wzrok w dół. Moje myśli się rozbiegały. Tyle spraw nęciło się w mojej głowie, że nie potrafiłam się skupić tylko na jednym.
- Spokojnie, powoli.-dziewczyna położyła mi rękę na ramieniu.- Spróbuj raz jeszcze, nie poddawaj się kotek.- puściła do mnie oczko i wysłała falę bólu. Dla zgromadzonych nie było to przyjemne, ale tylko tak mogłam sprawdzić swoje umiejętności. Byłam absolutnie skupiona. Starałam się myśleć o rzeczach przyjemnych, aby nic nie zakłóciło mojej kontroli nad umysłem. Udało się! Tarcza się poszerzyła. W końcu! Objęłam nią Ice’a, Devon’a, Nivrę, Mici no i oczywiście siebie i Katniss. Zasmuciłam się, bo były to osoby stojące najbliżej mnie, ale lepiej tyle niż nic. Uśmiechnęłam się krzywo do dziewczyny, która biła mi brawo.
- Jeszcze raz. Teraz uda Ci się w stu procentach. Postaraj się, ponieważ zwiększam ilość bólu.- ramiona mi opadły. Mogła mi tego nie mówić, to wywarło na mnie jedynie tylko jeszcze większą presję. Pomyślałam o tym, jak poznałam tych wszystkich ludzi, którzy tutaj byli i o tym, że nigdy nie pozwolę ich skrzywdzić. Tak to działa. Moja tarcza rozpostarła się na całą jaskinię. Opuściłam tylko jednego członka Niemych Gór. Chłopaka, który pozwolił porwać bardzo ważną dla mnie osobę. Katniss znów biła mi brawo.
- Uspokój się!- uderzyłam ją w rękę i zaśmiałam się.
- Poćwiczmy to jeszcze przez chwilę.- oddała mi. – Hm..masz całkiem niezłe moce.- uśmiechnęła się i gestem ręki nakazała mi powtórzyć „ćwiczenie” 

(Wataha Ziemi) od Katniss

W drodze do jaskini Watahy Powietrza Devon milczał jak grób. Był bardzo czujny i nie spuszczał mnie z oczu. Czy on naprawdę brał mnie za taką ofermę, która kompletnie nie poradzi sobie w walce? Zaśmiałam się. Wszyscy podchodzili do tego bardzo poważnie, przecież co ma być to będzie, taki los był nam pisany. Ja się tam nawet cieszę, bo miałam już cholernie dość tej sielanki. Za niedługo z każdego mieszkańca Niemych Gór zrobiłby się wesoło hasający po łące baranek. No kurwa! Skoro ta jakaś tam Rada ustaliła jakieś reguły to mogliby ich chociaż w pewnym stopniu przestrzegać, a nie żyć jak powaleni na kocią łapę z myślą, że „wszystko będzie dobrze”. Czy ci wszyscy ludzie są naprawdę tak cholernie naiwni?! Miałam nadzieję, że jest tu chociaż jeden racjonalnie myślący człowiek, który postanowił zorganizować nam jakąkolwiek pomoc. No halo w nieco ponad dwadzieścia osób nie damy rady, nawet z tymi ich „mocami”. Nie wierzyłam w to, że przeżyjemy. Ja to bym wolała umrzeć jako pierwsza. Wkurwiało mnie już to, że Devon śledził każdy mój ruch, nawet to jak kładę stopę.
- Weź się człowieku ogarnij.- machnęłam mu przed oczami ręką, a on tak jakby wyrwał się z transu.
- O co Ci chodzi?- zapytał zdumiony.
- Gapisz się na mnie jak idiota.- uniosłam brwi do góry, a chłopak się zmieszał.- Rusz się trochę, bo nie zajdziemy tam do jutra.- pogoniłam go uderzając jego lewe ramię i ruszyłam szybko przed siebie nie zważając na to jakim tempem on idzie. Chciałam jak najszybciej wrócić. Kiedy wchodziłam do jaskini usłyszałam w oddali jakieś krzyki. Ktoś chyba wołał „kto tu jest”, ale gówno mnie to obchodziło. Przyszłam tu po coś i nie miałam zamiaru interesować się czymś innym.
- Poczekaj!- usłyszałam głos zdyszanego chłopaka za mną.
- Czego?- odwróciłam się niechętnie w jego stronę.
- Zaraz wracam.- pocałował mnie przelotnie i gdzieś zniknął. W pierwszej chwili pomyślałam, co on kurwa wyprawia?! Jakim prawem ot tak mnie całuje. Ale z drugiej strony lubiłam jego bliskość. Dobra, ważniejsze było to, że zostawił mnie samą, a tego ekwipunku było w chuj dużo. „Dzięki.”-wysłałam mu w myślach. Jakoś ten szajs zabrałam i udałam się w drogę powrotną. Nie chciałam na niego czekać, nie jest małym dzieckiem i równie dobrze może wrócić sam. Przeszłam kawałek drogi i usłyszałam za sobą czyjeś kroki, ten ktoś był w oddali, ale był. Zatrzymałam się gwałtownie i zorientowałam się, że ta osoba mnie goni.
- Mogłaś poczekać kochanie, nie musiałabyś tego wszystkiego dźwigać sama. Daj to.- Devon chwycił mnie w talii jednocześnie przejmując ode mnie trzy czwarte broni.- Nie ładnie z Twojej strony tak uciekać.- skarcił mnie palcem. Chyba miał ze mnie niezły ubaw.
- A co, miałam tam czekać na zbawienie?- zapytałam z irytacją w głosie.- Wleczesz się jak ślimak.- stwierdziłam.
- I vice versa.- chłopak uśmiechnął się do mnie blado i przyśpieszył lekko. Z łatwością dotrzymywałam mu kroku, nie zważając na to, że nawet lekko go wyprzedzałam. Kiedy wróciliśmy, zauważyłam, że atmosfera jest napięta, a Bella wydziera się na jakiegoś chłopaka. Przez chwile myślałam, że go pobije, ale to nie było zapisane w jej zachowaniu. To raczej on był bardziej skłonny uderzyć ją, a jeżeli by ją chociaż tknął to by tego na pewno gorzko pożałował. Wierzyłam jej. Nie powiedziałabym, że ten cały „Are” wyglądał na sympatycznego i w sumie będąc na jej miejscu, też oskarżyła bym go o kłamstwo. Nie znałam tej dziewczyny, którą porwali, ale widziałam, że była ważną osobą dla Belli. Także starałam się jej jakoś pomóc, żeby się tak bardzo nie martwiła. Ciągle płakała, a ja nie mogłam nic z tym zrobić. Ice patrzył na mnie z wyrzutem, że nie potrafię jej uspokoić, choć na chwilę. Wiadomo, że takie zamartwianie się męczy. Widać było po nim, że sam by się nią najchętniej zajął, ale nie miał na to czasu. Postanowiłam znaleźć jej zajęcie, żeby skupić na czymś jej myśli. Od razu do głowy przyszła mi myśl, żeby ją podszkolić w używaniu jej mocy. Opowiadała mi trochę o sobie kiedyś i o tym, że kiedy ten wieśniak próbował się do niej dobrać użyła tarczy. Dobry pomysł, aby potrenować jej rozszerzanie. Ta tarcza chroni przed każdą magią, a więc jeżeli osłoniłaby przynajmniej znaczną część mieszkańców Niemych Gór, moglibyśmy pokonać Radę. Problem polegał na tym, że jeżeli osłaniałaby innych (ponad dziesięć osób) to ona nie byłaby pod ochroną i trzeba by było ją osłaniać. Wymyśliłyśmy już nawet sposób na trening, nie spodobało się to zbytnio zebranym, ale otrzymałyśmy zgodę głównego przewodniczącego, który obecnie znajdował się w jaskini (Ice’a). Nie miałam pojęcia gdzie znajdowała się teraz Hebi i nie wiedziałam kompletnie co się dzieje z Macabre i Renem. Belli szło całkiem nieźle. Faktycznie po tym kiedy objęła prawie wszystkich w jaskini (wszystkich oprócz chłopaka, który pozwolił porwać Sol, zrobiła to specjalnie, widziałam po jej minie, kiedy na niego patrzyła) sama straciła kontrolę nad sobą i poczuła dość silną falę bólu. Żałowałam, że kazałam jej to zrobić, ale nie miałam innego wyboru, jeżeli nie chciałam, aby znowu zalała się łzami. 

(Wataha Wody) od Faith

Kiedy Sol prawie siłą wciągnęła mnie do łazienki i zamknęła drzwi, zaczęłam się bać o swoje bezpieczeństwo. Uspokoiłam się trochę, kiedy przypomniałam sobie, że w domu są jeszcze inni. Jeden krzyk, a któreś z nich na pewno by się zorientowało, że coś jest nie tak. Sol już raz kogoś zabiła, a teraz była zbyt roztrzęsiona, żeby się opanować...Nie poradziłabym sobie z jej mocami, w razie gdyby...Spróbowała mnie skrzywdzić.
-Faith, co tu się dzieje? Od kiedy bratasz się z wampirami i skąd wiedziałaś, że jestem w Arkadii? A najważniejsze, co ci strzeliło do głowy, żeby mnie ratować? Przecież mogło być ich więcej, mogli złapać tez ciebie, Faith...nie wybaczyłabym sobie, gdyby złapano was z mojego powodu. Ratowanie mnie ściągnęło na was wszystkich Radę!- Ku mojemu zaskoczeniu po jej policzkach popłynęły łzy. Nie zastanawiając się nad tym co robię, objęłam ją ramionami, ignorując nieprzyjemne wspomnienie o tym, że właśnie pocieszam dziewczynę, która uwiodła Rena. Mojego Rena. Kiedy ją przytuliłam, dotarło do  mnie, że nie mam już do niej o to żalu. Nie trudno jest zakochać się w Renie.
-Po pierwsze: Uspokój się- pogładziłam ją po plecach.- Po drugie: Jak pewnie zauważyłaś, nie jesteśmy już małymi dziećmi i wiemy co robimy. Nie dalibyśmy się tak po prostu złapać, nawet gdyby było ich więcej. Po trzecie: Rada już dawno ma nas na muszce, więc jedno wykroczenie więcej nic nie wniesie do naszej i tak już kiepskiej sytuacji.
-Ale skąd wiedziałaś, że tam jestem?-Nie dawała za wygraną. Otarła policzki mokre od łez.
-Od jakiegoś czasu Ice próbował nawiązać ze mną kontakt, ale moja tarcza nie pozwalała mu na dotarcie do mnie. W Nowym Jorku wilkołak ma wielu wrogów. Lepiej jest chronić przed nimi swoje myśli...Ostatnio wyłączyłam na chwilę osłonę, i wtedy Ice przekazał mi, że zostałaś porwana. Raczej nie miałam za dużo do myślenia. Nie wiadomo, do czego byłby zdolny ten dupek.
-Czemu po tym, jak odbiłam ci Rena, postanowiłaś się dla mnie narażać?- W jej zielonych oczach błysnęła podejrzliwość.
-Obiecałam, że będę wam pomagać.-Powiedziałam sucho, opierając się na krawędzi umywalki.-Poza tym, nie mam już do ciebie o to żalu. Szczerze mówiąc zależy mi na szczęściu Rena, a skoro ty potrafisz mu je dać...Jestem ci za to wdzięczna.- Nie mogłam uwierzyć, że powiedziałam to na głos, ale mina Sol...Mówiła wszystko.
Sol wyglądała na zdołowaną, zdezorientowaną i...zmęczoną. Nie dziwne. Jakieś dwie godziny wcześniej ta męska dziwka- Cain, próbował ją zgwałcić. Ren wpadnie w szał, kiedy już się dowie. Zawsze obwiniał się o całe zło tego świata...Pewnie ciężko mu będzie wybaczyć sobie to, że Sol dostała się w ręce Rady.
-Co do wampirów...-kontynuowałam dość rzeczowo.- Na razie poznałaś North'a i Westa. To bracia. Później poznam cię z Lily, Meg i ... i Cassie.-Imię ostatniej dziewczyny powiedziałam po dłużej przerwie. Sama nie do końca rozumiałam jej relację z resztą. Była ich częścią, jednocześnie nie będąc jedną z nich.- Są po naszej stronie. Przekonanie ich do współpracy zajęło mi trochę czasu, ale ostatecznie możemy na nich liczyć. Musisz wytrzymać z nimi tylko dwa dni. Ren pewnie wychodzi ze skóry...Dasz radę przekazać mu, że wszystko z tobą w porządku, czy ja mam to zrobić?
-Ja to zrobię.
-Ale za chwilę. Najpierw musimy jakoś doprowadzić cię do porządku. Zobaczymy, co da się z nimi zrobić...-Przeczesałam palcami jej długie, splątane teraz włosy. Najbardziej drażnił mnie fakt, że mimo tej zalanej łzami twarzy, podkrążonych oczu, poplątanych włosów i rozerwanego ubrania...Sol nadal była śliczna.
-Kąpiel powinna ci pomóc- podeszłam do wanny i odkręciłam kurek z wodą, dolewając do wody fiołkowego olejku.- Myślę, że zakopiemy wojenny topór.- Uśmiechnęłam się do niej i obserwując zdumienie w jej oczach, pomogłam jej zdjąć resztki, które zostały z jej ubrań.

czwartek, 29 maja 2014

(Wataha Powietrza) od Sol

Gdy było już na prawdę blisko ktoś wszedł do komnaty...Po tym, co zrobił z Cain'em poznałam, że to wampir... Trochę się bałam, bije od niego taki nieprzyjemny chłód...
-Ty skurwysynu! Jesteś ścierwem i pożałujesz za to.-W głowie rozbrzmiewały mi ostatnie słyszane słowa.
-Kim wy jesteście, do cholery?!-usłyszałam głos tego paskudnego Arkadyjczyka. Zaczęłam przełamywać zaklęcia, które na mnie narzucono moją własną magią.
-Weźmy go jako zakładnika. Po tak dużej utracie krwi będzie za słaby żeby walczyć.-Odezwał się chłopak podobny do tego pierwszego. Różniły ich tylko kolor włosów i oczu. Ten pierwszy był ciemnowłosy z przenikliwymi fioletowymi oczami, a drugi miał na głowie grzywę złocistych włosów i intensywnie zielone oczy. Obaj byli przystojni, a ciemnowłosy wyglądał na trochę starszego od blondyna. Dotarło do mnie, że są braćmi.
-Jak chcesz. Zajmij się tą małą, a ja zaniosę go do samochodu.
Jeden z przybyłych chłopaków spojrzał na mnie z politowaniem, a ja zdałam sobie jak żałośnie muszę wyglądać. Po pokonaniu kilku zaklęć wiążących mogłam zacząć wyczytywać jego uczucia. Poczułam w nim głód, pragnienie, żądze krwi... Podniósł mnie z niesamowitą lekkością.
-Ty jesteś Sol...-To było raczej stwierdzenie, a nie pytanie.- Nie możesz mówić?
Pokręciłam głową przecząco.
-Czy on...cię skrzywdził?- Znów zaprzeczyłam, a on wypuścił ze świstem powietrze.
-Zabiorę cię w bezpieczne miejsce.- Oparłam głowę o jego tors i przymknęłam oczy. Mimo tego co w nim widziałam, czułam się bezpiecznie. Był silny, wysoki i taki...opanowany?
-Miałaś czekać w samochodzie...-Mruknął niosący mnie chłopak. Poczułam zapach Faith. Lekko się uśmiechnęłam, a moja świadomość odpłynęła w nieznane. Zemdlałam.

*
Otworzyłam oczy, leżałam na ciemnej tapicerce. Położył mnie tak delikatnie, że tego nie poczułam.
Kiedy samochód ruszył z piskiem opon, jedna z postaci zaklaskała cicho w dłonie.
-Gratuluję, chłopcy-powiedziała ta sama osoba. W aucie było tyle... Nie umiem tego nazwać, oni w ogóle się nie pilnowali, a od napływających myśli rozbolała mnie głowa...Tak, jakby dzielili się między sobą wszystkimi uczuciami i emocjami...Wszyscy oprócz ciemnowłosego. Jego myśli pozostawały w ukryciu.
-Rzygać mi się chce tym waszym szczęściem.- Powiedział. Mnie także...
Przełamałam ostatnie zaklęcia i zwróciłam się do 'starej przyjaciółki'. Faith wyglądała na nieco spiętą.
-Kim oni, do cholery są?-Spróbowałam usiąść.
-Nie wstawaj jeszcze. Oni nic ci nie zrobią, są ze mną. - Zlustrowała mnie spojrzeniem złotych oczu.
-Cain...On...-Podniosłam się, mimo jej słów.
-Jest nieprzytomny. Za godzinę dojedziemy do Albany, tam porozmawiamy.
Żyje. To dobrze. Gdy nie będzie im potrzebny, pewnie go zabiją...Ale zaraz, co?
-Do Albany?-Przeciągnęłam się, zaskoczona.
-Tak. Prześpimy tam dwie noce i zdecydujemy co zrobić z Cain'em. Później dostarczymy cię do Niemych Gór. Cain obudzi się za kilkanaście godzin. Jad wampira znacznie spowolni jego regenerację. Przynajmniej na to liczymy...
-O to nie musisz się martwić, wilczyco- wtrącił się jeden z wampirzych wybawicieli.- I tak powinien mi dziękować, że nie zafundowałem mu większej dawki jadu. Ta szuja nie zasługuje na litość. Kiedy już dojedziemy, z chęcią dam mu najokrutniejszą śmierć, jaką może sobie wyobrazić. Nie lubię jak źle traktuje się kobiety, nawet jeśli są wilkołakami.
-Nie możesz go zabić, przykro mi...- Chłopak rzucił mi pytające spojrzenie, jednocześnie kierując samochodem. -Nie ty dałeś mu życie, więc nie ty mu je odbierzesz.
Wierzę w to, co powiedziałam, choć raz sama złamałam tę zasadę, ale to co innego. Ja nad sobą nie panowałam. Spojrzał na mnie po raz ostatni, ale nie mogłam z tego spojrzenia nic wywnioskować. Dziewczyny z przodu rozmawiały między sobą o czymś błahym. Dojechaliśmy na miejsce. Faith zaprowadziła mnie do łazienki i podała czyste ubrania. Złapałam ją za nadgarstek i wciągnęłam do pomieszczenia. Zamknęłam drzwi.
-Faith, co tu się dzieje? Od kiedy bratasz się z wampirami i skąd wiedziałaś, że jestem w Arkadii?A najważniejsze, co Ci strzeliło do głowy, żeby mnie ratować? Przecież mogło być ich więcej, mogli złapać też Ciebie, Faith...Nie wybaczyłabym sobie gdyby złapano was z mojego powodu. Ratowanie mnie ściągnęło na was wszystkich Radę!-Nie wiem kiedy wybuchnęłam płaczem, a Faith przytuliła mnie do siebie jak starsza siostra. Po tym wszystkim, co jej zrobiłam...Razem z Renem.

(Faith, wytłumaczysz mi to wszystko.?)

(Wataha Powietrza) od Darendera

-Zagrasz o swoje życie?
Stoję nieruchomo i wpatruję się w posadzkę... Sylvia dała się złapać. Nie wierzę, że się naraziła...
-Are?- Ren warczy, oczekując odpowiedzi, a ja śmieję się krótko.
-Odpowiedź jest chyba prosta- uśmiecham się do wszystkich. Chyba wzbudzam tu za dużą sensacje. Lista osób, które chciałyby mi poderżnąć gardło drastycznie się wydłuża.
-Zawiążcie mu oczy- syczy ciemnowłosa. Gdy ruszamy, odpowiadają jej zdziwione spojrzenia zgromadzonych. -Nie może znać położenia wiedźmy, żeby nie przesłać go posiłkom. Najlepiej byłoby pilnować jego połączeń telepatycznych.
-Mówisz to teraz, gdy jedna z dwóch telepatek zdolna do tego jest w niewoli, a druga wyjechała - parsknął Alfa mojej watahy. Ciemnowłosa spuściła wzrok, ale podeszła i zawiązała mi oczy czarną chustą. Po kilkunastu minutach byliśmy na miejscu.
Oczy przyzwyczajone do ciemności uderzył blask śniegu. Śnieg w środku lata?!
Po chwili dostrzegam Sylvię... Skuta lodem wydaje się milsza.
-Mam ją rozmrozić?-Powiedział jakiś białowłosy chłopak...zaraz, czy to nie Ivo? Teraz bardziej przypomina starszego brata Sol.
Na myśl o niej przeszył mnie nieprzyjemny dreszcz. Cholera, teraz będzie musiała zastąpić tę nieudolną wiedźmę.
-To nie będzie konieczne- wtrącam. - Moglibyście?- Palcami wskazuje, żeby się odsunęli.
Wykonałem kilka ruchów, by zobaczyli jak działa moja magia i wycelowałem powietrznym ostrzem w bryłę lodu. Odwróciłem się przodem do Ivo, Rena i Ciemnowłosej, którzy do tej pory stali za mną.
-Chyba jednak wzięło Cię sumienie - Ren już chciał pozbawić mnie głowy.
Uniosłem palec wskazujący, tak by się wstrzymał, a połowa bryły wraz z połową ciała Sylvii zsunęła się na ziemię. Po chwili lód stopniał i z przeciętej wiedźmy obficie wytoczyła się krew.
-Czy to Ci wystarczy?-podszedłem do Rena, tak, że dzieliło nas zaledwie pół kroku i patrzyłem w jego czarne ponure oczy.


(Ren, wasza wysokość?)

środa, 28 maja 2014

(Wataha Burzy) od Hebi

Mniej więcej pół godziny po tym jak wyruszałam za Alfami Ognia i Powietrza zgubiłam ich. Zrozumiałam, że był to raczej słaby pomysł, bo zostawiłam moją Watahę w jaskini, a teraz sama błąkam się po lesie.
Zaklęłam pod nosem i zawróciłam. Plułam sobie w brodę na myśl o moim nagłym "olśnieniu": "Zostaw wszystko, leć za dwoma dorosłymi facetami, mogą mieć kłopoty!". Pieprzona logika.
Manewrowałam między gałęziami i konarami drzew, uważałam żeby nie wypłoszyć jakiegoś zwierzęcia mogącego wywołać hałas ani samej nie wydać głośniejszego dźwięku. Cały czas czułam coraz więcej obcych zapachów. Z tego co Mac zdołał z siebie wydusić i z wcześniejszej rozmowy z Ice'em zdołałam wywnioskować, że gdyby doszło do walki moja przegrana lub wygrana będzie zależała od tego jak szybko i na ile dobrze uda mi się rozgryźć przeciwnika. Do tego dochodzi jeszcze szczęście, które nigdy nie daje mi pewności czy stanie po mojej stronie czy wypnie się na mnie. Mimo wszystko liczyłam na drobną rozrywkę w postaci starcia.
Kiedy przemykałam się przez las mijałam paru ludzi. Po ich zachowaniu i wyglądzie wnioskowałam, że należą do Rady. Jednym mogłam przyjrzeć się  dłużej, na innych... Szkoda mi było czasu. Pokrzywieni, zniekształceni, wypaczeni i nieostrożni - zwykli najemnicy. Większość tych, których mijałam, mimo iż sprawiali nieco lepsze wrażenie, również nie wyglądała na zabójców i wojowników. Bardzo dobrze rozumiem, że nie należy oceniać książki po okładce, ale z chwili na chwilę zaczynałam się coraz bardziej upewniać, że Ice i Mac chcieli nas wystraszyć na zapas, żebyśmy zwyczajnie byli czujniejsi. Osoby, które mijałam wstyd byłoby nawet zaatakować z zaskoczenia.
"Padnij!" już niemal całkowicie straciłam nadzieję na zabawę tej nocy, kiedy w głowie usłyszałam głos, który milczał od  pięciu lat. Zrobiłam unik w ostatniej chwili, ostrze przeleciało tuż nad moim uchem.
- Ja pierdolę...- syknęłam częściowo zaskoczona atakiem, a częściowo ostrzeżeniem otrzymanym od starej "przyjaciółki"...
"Już nie śpisz?" posłałam myśl.
"Urocza jak zawsze, większość ludzi by podziękowała" głos Inferno zdawał się odbijać jak echo w mojej głowie. Jeszcze się do tego nie przyzwyczaiłam.
Podniosłam się i spojrzałam na osobę, która mnie zaatakowała.
"Przygotuj się" usłyszałam. Mój demon był teraz ze mną, a to oznaczało, że zacznie prawdziwa zabawa...
(Droga Rado, kto chce się bawić?)
Hebi - przemiana w Inferno 

(Wataha Wody) od Faith

Bogato urządzona sala były wypełniona ludźmi, muzycy grali spokojną melodię, a w moim kieliszku została tylko odrobina szampana. Od natłoku napływających do mnie myśli i emocji zebranych, bolała mnie głowa. Pulsujący ból w skroniach  nie opuszczał mnie już od dnia, kiedy przyjechałam do Nowego Jorku, a moja "tarcza" stawała się coraz słabsza. 
Prześledziłam wzrokiem całą śmietankę towarzyską Nowego Jorku, kiedy moje oczy odnalazły fiołkowe spojrzenie chłopaka z ciemnymi kosmykami niesfornie opadającymi na czoło. North uśmiechnął się cierpko, czyniąc się jeszcze przystojniejszym i powoli ruszył w moją stronę.
-Zatańczysz?-Zapytał wyciągając dłoń. Fioletowe spojrzenie jego oczu pozostawało zimne.
-Chętnie. -Skłamałam, podając mu dłoń. Zaczęliśmy poruszać się w powolnym rytmie muzyki wraz z innymi parami. Wibrując między nami napięcie było wręcz namacalne. Zaczęłam nawet żałować, że nie ma ze mną Haox'a. Garnitur stanowił dla niego granicę bezwzględną i pewnie musiałabym użyć siły, żeby go tu zaciągnąć. 
-Ładna sukienka- stwierdził sucho North, lustrując moją błękitną sukienkę z dekoltem w kształcie serca, wyszywanym kryształkami, opadającą luźnie ku ziemi.
-Dzięki. Musiałam się jakoś dopasować do tego całego przepychu- wzruszyłam ramionami, uśmiechając się niewinnie.- Ale nie sądzę, że chcesz rozmawiać o mojej sukience. 
-Nie. Chciałem ci tylko powiedzieć...że się zgadzamy.
-Pomożecie nam?-Uniosłam brew, zadowolona z siebie. Ciężko było ich do tego przekonać.
-Tak, ale nie za darmo i po raz ostatni. Mam nadzieję, że będziesz o tym pamiętała.
-Będę. Dostaniecie to czego chcecie - powiedziałam poważnie.- Jesteśmy lojalni wobec przyjaciół.
-Nie jesteśmy jeszcze waszymi przyjaciółmi, wilczyco-warknął, odgarniając niesforny kosmyk z czoła.
-W takim razie ujmę to inaczej: My dotrzymujemy naszych obietnic. Nie jesteśmy Radą.
-Lepiej dla was, żeby tak było- mruknął ostrzegawczo. 


***
Na widok omdlałej Sol nie poczułam nic oprócz żalu. Taka delikatna, własność Rena, którą traktował jak swoją osobistą lalkę na wystawę...Była teraz obszarpana i blada jak ściana. 
-Miałaś czekać w samochodzie...- Mruknął sucho North. Trzymał Sol tak, jakby zupełnie nic nie ważyła.
Uśmiechnęłam się przepraszająco i ruszyłam za chłopakiem do samochodu, który zaparkowałam tuż pod murem. West, Meg, Cassie i Lily czekali już w środku, a w bagażniku świszczał urywany oddech ojca Rena. Wciąż nie mogłam uwierzyć w to, że mój niedoszły teść dał się tak łatwo podejść...
Usiadałam na tylnym siedzeniu obok Meg, która wyglądała na czymś wkurzoną i jak zwykle uśmiechniętej Lily. North położył Sol w poprzek na trzech wolnych siedzeniach za nami, a sam usiadł za kierownicą. Kiedy samochód ruszył z piskiem opon, Lily zaklaskała cicho w dłonie. 
-Gratuluję, chłopcy- przechyliła się do przodu, żeby podarować Westowi mokrego całusa w usta.
-Rzygać mi się chce tyt\m waszym szczęściem- North zmarszczył nos z konsternacją i dodał gazu, gdy jeden z bardziej kumatych strażników sięgnął po strzelbę, widząc uciekające z Arkadii auto terenowe.
Sol jęknęła cicho. Najwyraźniej zaklęcie "uciszające" użyte przez Cain'a przestawało działać.
-Kim oni, do cholery są?-Wyjąkała, próbując podnieść się z fotela.
-Nie wstawaj jeszcze. Oni nic ci nie zrobią, są ze mną. 
-Cain...On...
-Jest nieprzytomny. Za godzinę dojedziemy do Albany, tam porozmawiamy.
-Do Albany?-Zamrugała nerwowo. Z każdą chwilą odzyskiwała sprawność ruchów.
-Tak. Prześpimy tam dwie noce i zdecydujemy co zrobić z Cain'em. Później dostarczymy cię do Niemych Gór. Cain obudzi się za kilkanaście godzin. Jad wampira znacznie spowolni jego regenerację. Przynajmniej na to liczymy...
-O to nie musisz się martwić, wilczyco- wtrącił się North.- I tak powinien mi dziękować, że nie zafundowałem mu większej dawki jadu. Ta szuja nie zasługuje na litość. Kiedy już dojedziemy, z chęcią dam mu najokrutniejszą śmierć, jaką może sobie wyobrazić.-Uśmiechnął się diabolicznie.- Nie lubię jak źle traktuje się kobiety, nawet jeśli są wilkołakami.

wtorek, 27 maja 2014

Od North'a

-Albo zdejmij te przeklęte buciory, albo bądź ciszej!-Warknąłem do Westa, kiedy na ziemię spadł kolejny kamień strącony z muru przez jego stopę.
-Co to za różnica czy złapią nas tutaj, czy w pałacu?- Żachnął się.-I tak pewnie wylądujemy za kratkami w śmierdzących lochach, albo nabiją nasze łby na bale 'dla przykładu' innych idiotów.
-Mów za siebie- odezwała się Lily. Zgromiła Westa wzrokiem i odgarnęła z ramienia gruby kasztanowy warkocz.- Ja nie mam zamiaru wylądować w lochach. Nawet z tobą.
-Ja też nie- mruknął.- Ale musimy się liczyć z tym, że ta zabawa tak się może skończyć.
-Nie skończy się, jeśli będziesz cicho, kretynie.-Syknąłem do brata i przeskoczyłem nad ostatnim murem, ochraniającym Arkadię, sam nie wiem nawet przed czym. Reszcie poszła w moje ślady i po drugiej stronie została tylko Cassie, która była zdecydowanie za niska, żeby przeskoczyć dwumetrowy mur.
-Jak zwykle w tyle- uśmiechnąłem się do dziewczyny i podałem jej rękę, pomagając jej wejść na górę. 
-Przykro mi, że jestem dla ciebie ciężarem, North.-Powiedziała spokojnie, ale uśmiechnęła się prawie niezauważalnie. Widziałem dołeczki w jej policzkach, za każdym razem kiedy się TAK uśmiechała. Tak nieśmiało, trochę smutno i trochę nieszczerze. Musiałem wytężyć wzrok, żeby lepiej jej się przyjrzeć w tych cholernych ciemnościach. Wyglądała na zaniepokojoną...czymś.
-Cassie razem z Lily zostaną pod murem, a ja i North pójdziemy po tą ich dziewczynę.- West zaczął uzupełniać magazynek swojego pistoletu. 
-A ja?-Rude włosy Meg zafalowały wokół jej twarzy, kiedy przekrzywiła głowę na bok.
-Ty będziesz czekała przed budynkiem. Zatrzymasz każdego, kto będzie próbował tam wejść.
-Może być. Zastanawiam się tylko, kto dał ci prawo do rozkazywania. Myślałam, że North jest najstarszy...
-West też ma coś do powiedzenia- powiedziałem sucho.-Chodźmy, bo zdążą ją zabić, zanim tam dotrzemy.
Weszliśmy przez tylne drzwi niezauważeni przez żadnego strażnika, zostawiając Meg przy wejściu. Nie wiem ile schodów minęliśmy, kierowani zapachem świeżej krwi i odgłosami rozmów. Korytarze ciągnęły się w nieskończoność, aż do momentu, kiedy zapach ludzi stał się bardziej intensywny za drzwiami. Wyczuwałem dwóch wilkołaków, ale z pokoju nie dobiegał głos tylko jednej osoby - mężczyzny. 
~Dawaj~ Wyczytałem z jego myśli, napotykając spojrzenie niebieskich oczu brata. 
Jednym kopniakiem otworzył drzwi i z warkotem przesunąłem się o krok bliżej, widząc ten ohydny obrazek. Facet leżał na drobnej dziewczynie, przyciskając ją mocno do materaca. Przez chwilę zastanawiałem się czy nie pomyliliśmy przypadkiem pokoi nie przeszkodziliśmy "komuś" w intymnej sytuacji, ale kiedy zobaczyłem łzy dziewczyny, obficie płynące po jej policzkach i zagubione spojrzenie, nie miałem już złudzeń. West też wydawał się wkurwiony tym, co właśnie zobaczył i nie zastanawiając się skoczył do mężczyzny i szarpiąc go za włosy, wyszarpał go znad blondynki. Nie ruszała się. 
-Ty skurwysynu!- Syknął West.- Jesteś ścierwem i pożałujesz za to.
Nie musiałem czekać na specjalne zaproszenie. W jednej chwili moje kły odnalazły jego gardło i wybiły się, zapewne boleśnie, w pulsującą krwią tętnicę. Krew wilkołaków nie należała do rarytasów, ale nie chodziło tutaj o to, żeby się najeść. Rozprułem krtań wilkołaka, czując na brodzie ciepłą krew.
-Kim wy jesteście, do cholery?!-Sapnął, łapiąc się za szyję, zaskoczony. 
-Weźmy go jako zakładnika. Po tak dużej utracie krwi będzie za słaby żeby walczyć-zignorowałem go.
-Jak chcesz.- West wzruszył ramionami i zadał jeńcowi solidny cios w nos, co ostatecznie unieruchomiło ofiarę. Prawdopodobnie obudzi się za kilkanaście godzin...Niestety wilkołaki regenerują się równie szybko jak my. - Zajmij się tą małą, a ja zaniosę go do samochodu.
Dopiero teraz zwróciłem uwagę na jasnowłosą dziewczynę, leżącą bez ruchu na łóżku, z poplątanymi włosami, szeroko otwartymi oczami i podartymi ubraniami. Wyglądała żałośnie i urządził ją tak ten kutas.
Wziąłem ją na ręce. Była lżejsza od piórka, ale pachniała niesamowicie kusząco jak na wilkołaka. Zdawało mi się, że chce coś powiedzieć, ale żadne słowo nie wychodziło z jej ust. 
-Ty jesteś Sol...-To było raczej stwierdzenie, a nie pytanie.- Nie możesz mówić?
Pokręciła głową, krzywiąc się przy tym, a po jej policzku spłynęła łza. 
-Czy on...cię skrzywdził?-Ciężko mi było o to pytać, ale musiałem.
Pokręciła głową przecząco. Na szczęście...Odetchnąłem z ulgą.
-Zabiorę cię w bezpieczne miejsce.- Powiedziałem jeszcze i ruszyłem labiryntem korytarzy do wyjścia, gdzie czekała na mnie Faith. 
-Miałaś czekać w samochodzie...-Mruknąłem sucho. 

(Faith?)

poniedziałek, 26 maja 2014

(Wataha Powietrza) od Levi

Przez jakiś czas byłam oddalona od Niemych Gór, chciałam odpocząć trochę od ludzi...Zdecydowanie samotność mi bardziej pasowała, lecz ten niepokój nie dawał mi spokoju. Cały czas miałam wrażenie że coś złego się dzieje w Niemych... Postanowiłam więc skrócić sobie ten "odpoczynek" i wrócić.
 Gdy byłam już na terenie Niemych Gór, stwierdziłam, że oblecę wszystko z góry i "zbadam" sytuację. Nie wiedziałam co się dzieje ... Wszyscy walczą wszędzie ... Zleciałam na ziemie i stanęłam za krzakami żeby się rozejrzeć. Ktoś tam stał.
-Kto tu jest?! – rozejrzał się dookoła i wyjął nóż. Nie rozpoznałam kto to. Przesunęłam się trochę w stronę drzewa i dalej nasłuchiwałam.
-Kto tu, do cholery jest?! – Krzyknął ponownie. Chyba kojarzę ten głos...
-To nie jest śmieszne! – Krzyknął i dalej stał nieruchomo. Przyjrzałam się mu lepiej.
-Kto tu jest?! – Warknął nieco zirytowanym głosem. Jak się lepiej przyjrzałam dostrzegłam tą znajomą twarz. To ten no... Nezumi, on mnie wtedy zaprowadził do watahy powietrza.
-Wybacz nie rozpoznałam Cię na początku. Jeśli dobrze pamiętam jesteś Nezumi?-wyszłam zza krzaków.
-To tylko ty ... Tak, i co w związku z tym?-Obojętnie odpowiedział.
-Co tu się dzieję? Kim są ci ludzie?-Od razu zasypałam go pytaniami.
-Rada nas zaatakowała...
-Co?! Rada?!-Coś mi się obiło o uszy, jednak nie wiedziałam za dużo, w sumie prawie wcale o radzie...
-Tak...-chyba nadal mało wiem o tym miejscu ...

(Nezumi?)

sobota, 24 maja 2014

(Wataha Ognia) od Macabre

Las stawał się coraz gęstszy, manewrowałem między drzewami, krew stryja zdążyłam niemal całkowicie zaschnąć mi na rękach. Gdy nad tym teraz myślałem, prawdopodobnie wyświadczyłem Radzie przysługę. Nawet nie próbowałem szukać Rena, już kilkukrotnie wpierdalał się w gorsze bagna. Bardziej martwiłem się o Hebi. Chuj wie co jej strzeli do głowy, przeszło mi przez myśl. Poza tym, chcąc nie chcąc, plan tej skończonej cioty się powiódł - zatrzymał nas na tyle długo żeby Rada zdążyła dotrzeć do Watah. Ren pobiegł ratować Sol, Hebi prawdopodobnie włóczyła się gdzieś po lesie i postanowiła działać na własną rękę, Faith mogła być w chuj daleko i nie mieć pojęcia o żadnej wojnie, a ja mogłem się tam znaleźć co najmniej za kwadrans. W tym układzie oznaczało to wejście w środku walki. Można było oczywiście liczyć na Ice'a i resztę.
Kiedy teraz o tym myślałem, dochodziłem do wniosku, że prawie 70% "wojowników" Rady nie nadaję się nawet na świniopasy, a dawać im do ręki broń to jak uczyć lamę gry na pianinie. No i jeszcze mój najukochańszy ojciec... Gdybym potrafił sprawić żeby to mężczyźni, a nie kobieto rodzili dzieci zrobiłbym to tylko po to żeby to Alexius, a nie moja matka zmarł przy porodzie.
Las się przerzedzał. Zaczynałem dostrzegać niewyraźne zarysy postaci i strzępki rozmów. Zwolniłem. Zapach nie należał do kogoś kogo pragnąłbym spotkać. Były to dwie osoby - Alexius i jakiś młody wojownik. Ten drugi szybko ukłonił się i zniknął za drzewami.
Uśmiechnąłem się do siebie.
- To chyba jednak mój szczęśliwy dzień - stwierdziłem wychodząc z cienia.

(Wataha Powietrza) od Rena

-Kurwa mać- dreszcz strachu przeszedł mi po karku. Macabre uniósł brew pytająco, a Lar wrzeszczał coś, co praktycznie w ogóle nie przebijało się przez moją świadomość. - Muszę iść.
-Że co?! Gdzie, do cholery?!- Macabre wciąż trzymał w ręce tępy nóż.
-Te szmiry- wskazałem na Lar'a- porwały Sol. Mój ojciec..On...Kurwa, muszę ją znaleźć, chuj wie do czego jest zdolny ten kutas.
-Skąd wiesz? A Hebi? Co z nią?-Macabre wyglądał na zdenerwowanego.
-Cain wysłał mi telepatyczną wiadomość. Co do Hebi...Nie mam pewności, ale wydaje mi się, że jest bezpieczna.
-Dobra...Idź, ale pospiesz się, bo szlag mnie trafi jak zostanę tutaj sam w charakterze niańki.
Skinąłem głową i pobiegłem.
*
-Jak to nie wiesz, co się z nią stało?!-Wrzasnąłem do Ice'a, chodząc tu i z powrotem po jaskini. 
-Musiała wyjść, kiedy było zamieszanie...Ten chłopak z twojej watahy...Are, czy jakoś tak..-wskazał na Darendera, ostrzącego właśnie miecz.- Mówił, że porwali ją podwładni Rady. 
-I nic z tym nie zrobiłeś?! Ice, do cholery, miałeś jej pilnować!-Warknąłem, wściekły. 
-Dowiedziałem się jakąś chwilę temu. Poza tym chłopak nie pamięta szczegółów. Pogadaj z nim sam.
-Tak zrobię- nadal warczę.-Are! Chodź tu!- zawołałem do chłopaka, który powoli do mnie podszedł.- Ty cholerny zdrajco- złapałem go za szyję i przycisnąłem do ściany.- Wiedziałem, że ktoś z Rady prędzej, czy później okaże się ścierwem. Nabrałeś Ice'a, ale nie zrobisz tego samego ze mną. Gadaj, komu ją oddałeś, skurwielu?!-Syknąłem.
-Nie mam z tym nic wspólnego, Alfo- Chłopak udawał niewiniątko.-Widziałem tylko tą czarownicę, Sylvię. Więcej nie pamiętam. 
-Masz mnie za idiotę?! Alexius nie kazałby Sylvii samej dostarczaj niewolnicy. Ktoś musiał jej w tym pomóc i to byłeś ty. Gadaj więc, gdzie ją zaniosłeś, zanim wyrwę ci język!- Całe pomieszczenie wypełniała cisza. Nikt się nie odzywał. Wszystkie oczy skupione były na nas.
-Nikogo nigdzie nie zaniosłem-chłopak dalej patrzył mi twardo w oczy. Urodzony szpieg i kłamca. 
-Łżesz!-Bella wyrywa się z uścisku Ice'a i spluwa w twarz Are. Zaciskam mocniej palce na jego gardle. 
-Za zdradę karą jest śmierć- warczę, słuchając jak chłopak się dusi.- Dałem ci szansę, której nie wykorzystałeś...
-Skąd wiesz, że kłamię?!-Are zmarszczył brwi.
~Mam wiedźmę, Sylvię. Co mam robić?~ W mojej głowie rozległo się pytanie Ivalio. Niech to. Czemu akurat teraz?! Uśmiechnąłem się diabolicznie do Darendera. 
-Nie wiem, ale za chwilę się dowiem. Pójdziesz ze mną i zabijesz wiedźmę Sylvię. Jeśli mówisz prawdę, zrobisz to bez problemu, jeśli nie to ja zabiję ciebie. Uroczy układ nieprawdaż? Mam nadzieję, że ci odpowiada. 
-Grasz ze mną o życie?-Chłopak uśmiechnął się podstępnie, zapewne knując w głowie jakiś plan.
-Czemu nie?-Wzruszyłem ramionami z ironicznym uśmiechem.- Zagrasz o swoje życie?
(Are?)

(Wataha Wody) od Ivalio

-Dość tej pogadanki. Pushoo. – Kobieta unieruchomiła mnie tym jednym słowem. To mnie wkurzało. To sprawiało, że krew we mnie się zagotowała. Cisnąłem w nią na próbę lodowe sople. Ta tylko wyciągnęła dłoń i lód stracił prędkość, upadając. To mnie tylko podbudowało. To był jeden z najsłabszych ataków. Warkot wymknął się między zaciśniętych warg. Nie dam się jej tak łatwo, zetrę jej z ust ten podstępny uśmieszek. Nie jestem jej zabawką. Kobieta przywołała kruka. Wiadomość. Ona chce wysłać wiadomość. Tak jak ci inni ludzi robili, gdy byłem zamknięty w grocie. Jakie to znajome…
-Zanieś wiadomość do naszego, Pana.- szepcze wiedźma do ptaka, ale ja wszystko słyszę.- Powiedz mu, że Ivalio jest już nasz.
  Na te słowa wściekłem się jeszcze bardziej. Jak ona śmie tak mówić?
  Obserwowałem jak kruk odlatuje. Potem przeniosłem wzrok na czarownice.
- No, chłopczyku, to teraz mamy chwilę na zaprzyjaźnienie.- Na jej twarzy ciągle tkwił ten okropny uśmiech. Nie docenia mnie, a mnie się nie nie docenia.
~ Lepiej mnie puść, ostrzegam, albo spotka cię coś gorszego~ Warknąłem jej ogłuszająco w głowie.
- Cóż ty możesz zrobić, dziecko?- Spytała nonszalancko i lekceważąco. – Jesteś tylko małym szczeniakiem, który próbuje ugryźć swojego właściciela. A to bardzo niegrzecznie, wiesz?- Ciągle patrzyła na mnie pogardliwie. Za co ona się ma?!
 Ostrzegłem ją. Nie skorzystała. Nie zamierzam się już hamować. Zmrużyłem oczy, patrząc na nią jak drapieżca na swą ofiarę. Zabawa się skończyła. Ja chcę KRWI.
 Zauważyłem, że w jej oczach rozbłysła wesołość. Zupełnie, jakby cieszyła się, że to jeszcze nie koniec.
 Moja świadomość się osunęła gdzieś w głąb mnie.
* * *
 Przyniesiesz mi jej głowę, a za to cię będzie czekać nagroda. Idź już- Pan odprawił mnie machnięciem ręki. Miał ważniejsze sprawy na głowie, niż doglądanie jednego ze swych eksperymentów. Zwłaszcza tego, który bez naporu umysłu bezustannie się buntował. Zupełnie, jakby nie mógł zrozumieć, dlaczego Jego wola jest ważna.
 Bo jedynym co mnie trzymało zwykle na powierzchni było wspomnienie Sol. Tego jej śmiechu. Świadomość, że ona jeszcze żyje, zwykle dodawała mi sił. Jednak zawsze trzeba się przygotować przed buntem, by jak najbardziej ,,pogryźć,, wroga. Tak więc i tym razem wycofałem się z cichym warkotem i poszedłem zapolować na kolejną sukę.
Moje fiołkowe oczy zaczęły świecić niczym neony, a przefarbowane włosy zafalowały wokół mojej głowy, zmieniając barwę na białą.
~ Zginiesz. ~ Wysłałem pojedynczą myśl, a potem…
 Wszystko wybuchło. Kaskady zgromadzonego lodu na ziemi, wraz z śniegiem wzbiły się w powietrze, pociągając za sobą kobietę. Wrzask. Upajający wrzask.
  Przestałem być unieruchomiony. Śnieg zawirował dookoła mnie, a ja zawyłem ku niebu, ogłaszając swą "Krwawą Noc".
 Wzbiłem się w niebo, ciągnięty swoją mocą. Pojawiłem się tuż nad nią. Dookoła ciągle były góry śniegu. Walnąłem w nią, rozdzierając pazurami jej bok. Krew. Przyciągnąłem ją, wbijając wyostrzone zęby w jej szyję. Krew. Poczułem ją w ustach, upiłem łyk bez opamiętania, a potem cisnąłem w nią tony śniegu, które grzmotnęły nią o ziemię. O dziwo ciągle żyła.
  Warcząc zimno, chłodno, bezlitośnie podszedłem do dziewczyny. Czy już wyczerpała swoje siły? Ja nawet nie zdążyłem się rozkręcić. Prychnąłem, podczas gdy włosy ciągle wirowały mi naokoło twarzy. Były dokładnie tej samej barwy, co pukle Sol. Czemu je kiedyś przefarbowałem? Nie miałem pojęcia, ale aktualnie nie to się liczyło.
 Pochyliłem się nad krwawiącą kobietą.
- Czym ty jesteś? – Spytała w przypływie gniewu. Bała się mnie? Czy może… jeszcze miała jakieś siły?
 Oblizałem wargi z kropel jej krwi.
- Sługą Pana. – Wywarczałem machinalnie.
-To nie możliwe, ty jesteś więźniem. –Wycharczała, plując krwią.
- A ty jesteś niemalże trupem.- Nadepnąłem jej na pierś, a ta krzyknęła. Zaśmiałem się ochryple. Chcę ją zabić… Taak…
  Pazurem przejechałem po jej policzku, zostawiając krwawiącą rysę.
  Temperatura była zabójczo niska. Ale ta suka się uczepiła życia.
  C-czy ja… zabijam? J-ja nie zabijam.. J-ja jestem dobry… J-ja… Nie…
  Wątpliwości były małe, ale były.
 - Oszczędzę cię, Suko. – Wymówiłem ostatnie słowo tak, jakby mogło ją zabić.- Ale tylko po to, by zapewnić ci coś gorszego od śmierci…
  Podniosłem rękę tak, że zawisła nad nią. Ogarnął ją lodowy kokon. – Miłych, zimnych snów ci życzę.
  Rozległ się przeraźliwy wrzask, który lekko zarysował lodową pokrywę, jednak rysy zaraz się zabliźniły, a kokon pogrubiał. Była zamknięta na głucho.
  Zadowolony oblizałem z krwi palce i znowu zawyłem. Włosy przestały wirować. Były białe jak śnieg. Żar w oczach przygasł. Spojrzałem na zimny sopel. Co ja mam teraz zrobić? Niemalże ją zabiłem. Teraz była w zawieszeniu, nie mogła się ani uleczyć, ani korzystać z magii. Co teraz? Wrócić? Czy ruszyć dalej bez celu.
~ Mam wiedźmę, Sylvię. Co mam robić?~ Wysłałem pytającą myśl do Rena, siadając po turecku koło sopla. W otępieniu czekałem. Czy jestem potworem?

(Ren?)

Ivalio podczas "przemiany"

czwartek, 22 maja 2014

Opowiadanie gościnne - od Sylvii (wiedźma)

Z tą rzekomo "wszechpotężną" Sol poszło mi zbyt łatwo. Szczerze powiedziawszy, jak dla mnie jest tylko ładną buzią i niczym więcej. Nie potrafi nawet panować nad swoimi mocami...Pff...Choć przyznaję, że ma potencjał, o którym Alexius nie powinien wiedzieć. Nie pozwolę, żeby zamienił mnie na tą blondyneczkę.
Co do jej brata...Jak mu było? Ivalio? Zresztą...Jakie to ma znaczenie? Pan rozkazał go znaleźć i to mi wystarczy.
Czuję go na kilometr. Co prawda nie pachnie Sol, ale jego moc jest wyczuwalna. Nie boję się jego umiejętności zamrażania, nawet kiedy widzę całe hektary ziemi pokrytej śniegiem, pomimo lata. Naiwny. Zostawił po sobie tak widoczne ślady, że nawet ślepy by go znalazł.
Jestem zniecierpliwiona i znudzona za razem...To takie nudne...Chciałabym w końcu zmierzyć się z kimś, kto będzie w stanie mnie pokonać. A wątpię, że będzie to ten cały Ivalio.
Jedyne, co mnie interesuje, to moja nagroda za jego dostarczenie. Alexius zwykł wiedzieć, co najbardziej lubię.
Widzę go i jestem szczerze zdziwiona. Zupełnie niepodobny do siostry, z lawendowymi oczami i granatowymi włosami. Chudy i nie za wysoki, na pierwszy rzut oka dość kruchy- jedyna cecha wspólna z jego siostrą.
Chcę się z nim chwilę pobawić w kotka i myszkę. Celowo podkręcam jego wyobraźnię i zarzucam na siebie magiczną zasłonę, która pozwala mi na bycie niewidzialną. Chłopak jest zły. Gotowy by mordować, głodny krwi i nieopanowany. Nieopanowanie to najgorsza cecha kogoś, kto ma potężne moce.
Mieszam mu w głowie i przejmuje kontrolę nad jego myślami. Osaczam go od wewnątrz, żeby nie był w stanie uciec. Chcę, żeby czuł się zagubiony, osaczony, bezwartościowy. Żeby wiedział, gdzie jest jego miejsce.
~Nie zbliżaj się!~Krzyczy do mnie telepatycznie. Walczy.~Kto tu jest? KTO TU JEST?
Uśmiecham się perfidnie i zrzucam niewidzialną powłokę, pozwalając, żeby zobaczyły mnie lawendowe oczy chłopaka. Warczy do mnie ostrzegawczo, ale mnie to nie rusza. Już jest jak mucha złapana w sieć pająka.
-Nikt nie nauczył cię, że w towarzystwie kobiety nie należy warczeć, Ivalio?-Pytam z przekąsem.
-Nie znam cię.
-Ale ja znam ciebie. Jestem Sylvia i prawdopodobnie się zaprzyjaźnimy.-Okrążam go.-Lub znienawidzimy.
-Jesteś z Rady- stwierdza oschle.
-Tak. A ty jesteś moim więźniem, chłopaczku. Już czas, żebyś dołączył do swojej siostry.
-O czym ty mówisz, do cholery?!-Wygląda na przestraszonego. Trudno powiedzieć, czy bardziej boi się o siostrę, czy o siebie.
Wzdycham z rezygnacją. Nie chce mi się z nim dłużej bawić.
-Dość tej pogadanki. Pushoo. - Unieruchamiam chłopaka zaklęciem. Nie może się ruszyć, ale wciąż jest groźny. Jego oczy płoną gniewem, kiedy ciska we mnie lodowe sople. Wyciągam rękę, a lód opada na ziemię z hukiem. Uśmiecham się podstępnie i przywołuję do siebie kruka.
-Zanieś wiadomość do naszego, Pana.- szepczę do ptaka, który usiadł na moim ramieniu.- Powiedz mu, że Ivalio jest już nasz.




środa, 21 maja 2014

(Wataha Powietrza) od Nezumiego

Proszę... Byleby Ivo nigdzie nie wychodził, nie chcę by mu się coś stało. Z resztą... Co tu się, do cholery dzieje?! Czy tylko ja do końca tego wszystkiego nie rozumiem? Wnerwia mnie to, że nawet nie mogę nic zrobić... A było tutaj tak spokojnie. Szedłem dalej przed siebie. Było w miarę cicho... Ta cisza była trochę dziwna. Cały czas czułem się obserwowany, ale starałem się tym nie przejmować. To na pewno tylko moja bujna fantazja, nic więcej. Po drodze nuciłem sobie jakąś piosenkę. W pewnej chwili usłyszałem szelest.
-Kto tu jest?! – rozejrzałem się dookoła. Jako, że byłem w ludzkiej postaci, wyjąłem tylko nóż.. Szczerze bardziej mi się podobała ta forma, niż wilcza. Nie usłyszałem żadnej odpowiedzi. Stałem jeszcze chwilę, po czym znowu zapytałem.
-Kto tu, do cholery jest?! – Byłem nieźle wkurzony... Może mi się tylko zdawało? Jednak po chwili znowu to usłyszałem. Jakiś szelest w krzakach.
-To nie jest śmieszne! – Krzyknąłem i czekałem na to, czy ktoś się pojawi… Na pewno mi się nie zdawało. Jestem tego pewien. Ostrze noża delikatnie odbijało światło księżyca…A ja? A ja nawet nie wiem gdzie jestem. Stwierdziłem, że zapytam po raz ostatni.
-Kto tu jest?! – Warknąłem przy tym nieco zirytowany.

(To co? Jest tu ktoś? Czy może tylko mi się wydaje?)

wtorek, 20 maja 2014

(Wataha Powietrza) od Sol

 -T-ty...-te słowa nie chcą przejść mi przez gardło-Jesteś ojcem Rena...
-Zaczynam rozumieć, co mój syn w tobie widzi- Cain wydaje się lekko zamyślony, nalewa sobie trunku, w którym rozpoznaje Whisky. Świetnie. Będę musiała użerać się z podpitym teściem...- Masz na imię Sol, prawda? Nie masz pojęcia jak bardzo mi przykro, że muszę cię skrzywdzić...Jeśli nie wydasz swoich przyjaciół oczywiście.
-Więc śmiało- rzucam stanowczo, on jest tak głupi czy naiwny? Nigdy nie wydam swoich.
-Jeszcze nie teraz, najdroższa...-Gładzi mnie po policzku, popija i dalej mnie dotyka. Moje mięśnie się napinają, aż ciało delikatnie drga. SEKSISTOWSKA ŚWINIA...-Wiesz...Ren zachował się bardzo nieodpowiednio. Długo zastanawiałem się nad tym, jaką karę mu wymierzyć. Baty nie wchodzą w grę. Nie rusza go to już odkąd skończył 6 lat...Zostaje jeszcze kilka innych możliwości, ale ostatecznie zdecydowałem się na coś, co naprawdę da mu do myślenia.
Ren...Jak można być tak zapatrzonym w siebie, by karać własne dziecko?
-Jesteś zwykłym tyranem, Cain- odsuwam się od jego zachłannych dłoni, on jednak mnie przytrzymuje.
-Przez grzeczność nie zaprzeczę. Ale nie martw się, aniołku. Dla ciebie mam zamiar zrobić wyjątek.
Przygotowałam się na wszystko...Ale nie na to. Jego paskudne ręce zaczęły rozpinać moją bluzkę...
-Zostaw mnie!-Instynktownie warczę na niego. Jak opętana rzucam się. Czemu on nie może się odsunąć? Do oczu podchodzą mi łzy...Kara dla Rena... Przepraszam, Kochanie, przepraszam...
-Silenthio.
Tracę kontrolę nad własnymi ruchami. Nie mogę mówić, choć chcę krzyczeć. Jego ohydne łapska przenoszą mnie na łóżko i dalej rozbierają...
-Ciii- zbliża się do mnie i całuje po szyi. staram się uciec od jego bliskości...To nie Ren! Wszystko jest inne...
Jeśli przez to Cain nie skrzywdzi Rena, może warto? Dla niego?
-Ta mała należy do Twojego dziedzica! Jej ciało jest JEGO, cudzołożniku!-Najwyraźniej ona może przeze mnie mówić...Kochana Stara Wiedźma...Cain lekko zszokowany brnął dalej, zacisnęłam zęby, a po policzku spłynęła łza. Przepraszam Ren...

Od Cain'a (Alfa wojowników Rady, ojciec Rena)

Patrzę na Rena, a przed oczami mam obraz jego matki. Te same czarne oczy i czarne, lekko kręcone włosy. Zawsze przypominał mi trochę Lilith. Niepokorna, niezdyscyplinowana, opryskliwa i dumna, ale piękna i mądra Lilith. Choć chyba nie wystarczająco, skoro dała się zabić, za złamanie zasad. Ren stanowi jej idealne podobieństwo. No, oczywiście oprócz przystojnych rysów, które jakimś cudem udało mu się odziedziczyć po mnie. Zawsze sprawiał problemy i gdybym to nie ja był jego ojcem, pewnie już dawno kazano by się go pozbyć. Nienawidzi mnie. Nienawiść bije od niego odkąd zabiłem jego matkę. I dobrze. Dzięki temu jest silny, ale skurwysyn na stanowczo za dużo sobie pozwala. Nie postawię go już do pionu. Nie udało mi się go też wychować według własnych reguł, ani reguł Rady. Nie chcę go zabijać. To mój jedyny prawowity potomek. Bękartów mi  nie brakuje, ale nigdy nie przyznam się do dziecka dziwki. Muszę utrzymać Rena przy życiu, ale jeszcze nie wiem jak. Alexius chyba ma inne plany.
Czekam  chwilę aż Rada pójdzie, po czym warczę coś do syna ostrzegawczo i podążam w ślad za resztą.
-Mamy tą małą, panie- Sylvia przynosi wieści Alexiusowi, który kiwa głową z aprobatą.
-Jak zwykle niezawodni - mówi.- Teraz znajdź mi jeszcze jej brata.
-Po czym go poznam?- pyta rudowłosa wiedźma. Jeden z lepszych okazów w kolekcji Rady.
-Wierzę, że sama znajdziesz jakiś sposób- Mruczy. Już na pierwszy rzut oka widać, że nie wykorzystuje dziewczyny tylko w sposób magiczny. Z tego, co słyszałem, dobrze bawią się razem także nocami...
Dziewczyna kiwa głową i odchodzi. Jak zwykle zbyt pewna siebie...
-Cain, nie będziesz potrzebny przez najbliższe kilka godzin- zwraca się do mnie Alexius.- Nie będziemy podejmowali żadnych działań z udziałem twoich wojowników, dopóki nie wrócisz. Masz pobiegnąć do Arkadii i wydobyć z tej małej, to o czym rozmawialiśmy.
-Oczywiście- mówię, niezadowolony i odchodzę. Bez ukłonu. Alfa nikomu się nie kłania. Nawet swojemu panu.
***
Wchodzę do dworu. Kurwa, jak tu gorąco! Idę szybko, w kierunku pomieszczenia, z którego dobiegają głosy. Jestem już w progu, kiedy uderza we mnie obraz, który mam przed oczami. Na fotelu siedzi śliczna dziewczynka. No, dziewczyna. Jasne włosy spływają kaskadą po jej ramionach, zielone oczy jaśnieją wściekłością, a blada skóra mieni się lekko w świetle księżyca. Jest drobna. Jej nadgarstki są spętane magicznym węzłem, spod którego widać krew.Aaron podchodzi do mnie niecierpliwie.
-Cain- mówi.- Nie zabijaj jej. Reszta gówno mnie obchodzi. 
-Wiem, możesz zostawić nas samych- uśmiecham się leniwie, a oczy dziewczyny robią się wielkie.
-T-ty...-zaczyna.-Jesteś ojcem Rena...
-Zaczynam rozumieć, co mój syn w tobie widzi- ignoruję ją i nalewam sobie whisky.- Masz na imię Sol, prawda?- Nie odzywa się, więc mówię dalej.-Nie masz pojęcia jak bardzo mi przykro, że muszę cię skrzywdzić...Jeśli nie wydasz swoich przyjaciół oczywiście.
-Więc śmiało- warczy. Zadziorna i słodka jednocześnie. Lubię takie. Widocznie mamy podobny gust z Renem.
-Jeszcze nie teraz, najdroższa...-głaskam ją pieszczotliwie po policzku. Wzdryga się, co tylko podsyca moje rozbawienie. Pociągam łyk trunku i wiodę palcem wzdłuż jej szyi i obojczyka.-Wiesz...Ren zachował się bardzo nieodpowiednio. Długo zastanawiałem się nad tym, jaką karę mu wymierzyć. Baty nie wchodzą w grę. Nie rusza go to już odkąd skończył 6 lat...Zostaje jeszcze kilka innych możliwości, ale ostatecznie zdecydowałem się na coś, co naprawdę da mu do myślenia. 
-Jesteś zwykłym tyranem, Cain- syczy dziewczyna, próbując się odsunąć. Nie pozwalam jej. Bawi mnie jej opór. Uśmiecham się chytrze. 
-Przez grzeczność nie zaprzeczę. Ale nie martw się, aniołku. Dla ciebie mam zamiar zrobić wyjątek.
Sięgam do pierwszego guzika jej bluzki. Dziewczyna wstrzymuje oddech. Umyślnie powoli rozpinam kolejne guziki. Czuję jak rośnie we mnie podniecenie, kiedy spod materiału ukazuje się nagie ciało. Idealne. 
-Zostaw mnie!-dziewczyna ukazuje zęby i warczy ostrzegawczo, wierzgając na wszystkie strony. 
-Silenthio-Wypowiadam jedyne zaklęcie, jakie znam. Ruchy dziewczyny się spowalniają, a ona sama milknie. Przynajmniej kilka minut spokoju. W sam raz, jak dla mnie. Podnoszę ją i kładę na łóżku. Patrzy na mnie błagalnie, ale nie ruszają mnie jej słodkie minki. Ta suka poniesie karę za winy Rena.
Mniej delikatnie rozpinam jej spodenki i kładę dłoń na talii. 
-Ciii- syczę jej do ucha i zaczynam wędrować ustami po jej skórze. Wije się pode mną, ale nie ma szans. 
Wysyłam do Rena telepatyczną wiadomość : " Pozdrowię od ciebie Sol ".
Tak, to będzie dla niego największa kara. Coś, czego nigdy mi nie wybaczy. Coś, co da mu do myślenia. Coś, za co będę się smażył w piekle.  
Najgenialniejsza kara, jaką mogłem wymyślić dla tej dwójki. Sol i Ren będą cierpieć razem. Ciekawe tylko które bardziej?



poniedziałek, 19 maja 2014

(Wataha Powietrza) od Rena

Z trudem hamowałem napływające do mnie obrzydzenie. Cain patrzył na mnie swoimi zielonymi oczami i uśmiechał się chytrze. Na pewno dostarczyłem mu nie lada rozrywki. Nie codziennie udaje mu się przecież mnie powkurwiać. Dziwna relacja ojca z synem, ale tylko taką znam.
-Jesteś tak samo nieposłuszny jak twoja matka, Ren-wywarczał.-Później porozmawiamy o dalszej części twojej kary.
Błysnął białymi zębami i odszedł w ślad za resztą Rady. O czym on, kurwa mówił?! Jak to DALSZA część kary? Mój ojciec jest nieobliczalny i chuj wie, co mógł wymyślić. Powinienem go zabić kilkanaście lat temu, kiedy po raz pierwszy wymierzał mi baty i pieprzył się z pierwszą lepszą dziwką na moich oczach.
Zostaliśmy we trójkę: Ja, Mac i Lar- nieszczególnie lubiany brat Alexiusa. W sumie to nie mogliśmy trafić lepiej. Lar był kompletnym beztalenciem i zakałą rodziny, a w dodatku on był jeden, a nas dwóch.
-To nie było mądre posunięcie, stryjku - Mac patrzył nieufnie na Lar'a, nie zdejmując z twarzy kpiącego uśmiechu.- Znając twoje umiejętności...Może być całkiem zabawnie. Czekaj, czekaj...Co to było? Ach, właśnie. Nie masz ŻADNYCH umiejętności. 
-Daj spokój, Mac - Lar uśmiechnął się leniwie.- Oboje dobrze wiemy, ze to wszystko nie ma sensu. Nie chcecie z nami walczyć, uwierzcie mi na słowo. Dajcie nam tylko tych cholernych zakładników, a damy wam spokój. Nie sądzę, żeby był z nich jakiś wieli pożytek. Prawdę mówiąc, powinniście nam jeszcze za nich zapłacić- przerwał, bo Macabre splunął mu w twarz. Miło.
-Widzę, że nie jesteście skłonni do rozejmu...Trudno- Lar otarł twarz ze wściekłością.-W takim razie, będę stał w pierwszy rzędzie, kiedy Rada karze nabić wasze zakute łby na belki.
-Właśnie taką mam nadzieję.
-Dobra, skoro już sobie wszystko wyjaśniliśmy, to myślę, że możemy przystąpić do wyrywania my języka- Odezwałem się do Macabre'a, ignorując jasnowłosego.
-Ja raczej myślałem o kastracji...
Zerknąłem na Lar'a, który przez chwilę wyglądał, jakby ktoś uderzył go w twarz.
-Nie jesteście zabawni - warknął.
-A powinniśmy?-Uniosłem brew z rozbawieniem.
Mac skinął głową i puścił do mnie oczko.
"Pospiesz się, nie mamy całego dnia" usłyszałem w głowie.
Poszukałem w sobie telekitycznej mocy, która po chwili uderzyła w Lar'a, przygważdżając go do drzewa.
-Nie dasz rady wydostać się z telekitycznego uścisku, Rena, Wójaszku- Zaśmiał się Mac.
-Rozpoczniecie tym wojnę! Kretyni, nie rozumiecie?!
-Najpierw język, potem kastracja - syknąłem, do przyjaciela.
-Oczywiście. Wolisz sztylet, czy nóż do mięsa?-Zapytał.
-Weź ten do mięsa. Jest bardziej tępy- podpowiedziałem, kiedy w półmroku błysnęło srebrne ostrze.
Moja pewność została zachwiana dopiero w momencie, kiedy w mojej głowie pojawił się drwiący głos mojego ojca :
"Pozdrowię od ciebie Sol."

(Mac?)


(Wataha Wody) od Ivalio

Coś poszło nie tak.
Stoję na szczycie wzniesienia i nic nie rozumiem. Dlaczego sygnał płynący z naszyjnika, wrócił do miejsca, z którego wybiegłem? O co chodzi?
Sol? Boże, jak ja mam ją znaleźć?
Obejrzałem się za siebie w poszukiwaniu niebezpieczeństwa. Czułem, że coś tu jest. Tylko jedno ważne pytanie – Co?
Widzę za sobą tylko śnieg. Śnieg, szron, lód, sople, drzewa, oślepiającą dla postronnych biel. Sprowadziłem w środku lata zimę? Czy aż tak nad sobą nie panuję?
Boję się wrócić za sygnałem. Tak, boję się. Dlaczego? Ponieważ znowu czułem głód krwi, którego, jak sądziłem, już dawno się pozbyłem w mym dawnym więzieniu. Dlaczego teraz wrócił? Czy nie będę potrafił nad sobą zapanować wśród przyjaciół? Czy wyrządzę krzywdę Nezumi’emu? Mojemu aniołkowi? A-ale…
Skrzypnięcie.
Kto tu jest?
Rozglądam się niespokojnie. Nie, niemożliwe, by ktoś mnie wyśledził. Błagam, ja nie chcę z nikim rozmawiać. Nie, nie  teraz, gdy jestem tak rozchwiany. Śnieg zawirował dookoła mnie. Jestem bezpieczny. Nikt mi nic nie zrobi, chyba że… Nie, wykluczam taką możliwość.
Jeśli Aaron tu się zjawi, jeśli zjawi się tu Alexius ja… Wykorkuję. Puszczą mi wszystkie nerwy. Znowu stanę się zwierzęciem, które nie posiada własnego rozumu i istnieje tylko po to, by zabijać. Nie chcę taki być. Ja taki nie jestem, ale … byłem.
Znowu wyczuwam kogoś.
Kto tu jest?
Zaczynam ostrzegawczo warczeć. ’’Nie zbliżaj się’’. Wysyłam myśl do potencjalnego wroga.
Krew, mnóstwo krwi. Dźwięk łamanych kości. Upiorne krzyki zamrażanych żywcem osób. Błaganie o litość. Czerwień wśród bieli. Taka idealna, taka sycąca i tylko dla mnie. Smak mięsa i ciepłego płynu, który jako jedyny rozgrzewa moje zamarznięte jestestwo. Tak, chcę zabijać. Tak, będę zabijać. Tak, służba to moje życie. Tak, śnieg zawsze będzie okrutną siłą, godną powalenia innych.
Śmierć. Będę niósł śmierć dla mego Pana. Mój Pan chce krwi, dlatego ja też jej pragnę. Niech będę Białym Aniołem Śmierci, skoro mój Pan tego chce. Żyję tylko dla niego.
”Nie zbliżaj się!” To samo ostrzeżenie. Kto tu jest? KTO TU JEST?
Czuję jak powoli tracę kontrolę. Jeśli ten ktoś się nie pojawi ja go ZABIJĘ.
( Więc, czy ktoś tam jest? )


niedziela, 18 maja 2014

(Wataha Powietrza) od Darendera

Towar odstawiony na miejsce. Chyba czas zbudować zaufanie wśród 'towarzyszy'. Wbiegam do jaskini zdyszany, nie ukrywając śladów po walce z Sol. Wiele osób przygląda mi się ze zdziwieniem, Ice podchodzi i przypiera mnie do ściany.
-Gdzie jest Sol?!-krzyczy mi w twarz.
-Porwali ją...
-C-co..?-Puszcza chwyt, a ja upadam i rozmasowuje obolałe miejsce na szyi...
-Chciała porozmawiać ze mną w cztery oczy, wyszliśmy z jaskini...Tam...-udałem wstrząśniętego-Po chwili pojawili się podwładni Rady...Walczyliśmy, ale byli zbyt silni...Ledwo uszedłem z życiem...Właściwie zabiliby mnie na miejscu, ale kazali mi przekazać wiadomość...
Słuchają mnie z uwagą, wyciągam z kieszeni wisiorek Sol i 'dławiąc łzy' mówię:
-Powiedzieli...
-Gadaj!- wrzeszczy dziewczyna Ice'a ze łzami w oczach.
-Powiedzieli, że w pewnym czasie ją wypuszczą, ale jeśli będziemy próbowali ją odbić...Wtedy tylko ten szklany kwiat po niej zostanie.
Ostatnie zdanie mówię z jakąś siłą. Zawsze miałem dar przekonywania, myślę.
-Przepraszam, źle Cię osądziłem...-Ice podaje mi dłoń i pomaga wstać.
-Nie winię Cię...-spuszczam wzrok, choć wcale nie jest mi wstyd.
Nie rozumiem tylko jednego... Aaron pozwolił mi zabrać jej wisiorek, a przecież dzięki temu Ivo mógł ją namierzyć i sam oddać się w nasze ręce...
Czyżby coś knuł?
Z zamyślenia wyrywa mnie ta sama ciemnowłosa, która wcześniej na mnie wrzeszczała. Teraz się na mnie rzuca, za ramiona łapie ją Ice.
-Łżesz psie!-Pluje mi w twarz, ostatkami woli zmuszam się by jej nie uderzyć-Znam Sol! Ta mała nie dała by się złapać, łżesz!
Ice przyciąga ją do siebie i przytula, dziewczyna płacze mu w ramionach...
Tylko ta jedna mi nie uwierzyła. Mój ojciec ma dar wpajania, może coś z tego odziedziczyłem? Uśmiecham się do siebie i z dala od ciemnowłosej pomagam w przygotowaniach.

sobota, 17 maja 2014

Opowiadanie gościnne - od Lar'a (brat Alexiusa)

Przyglądanie się słownym potyczkom Alexiusa, Caina i ich pyskatych gówniarzy zaczęło być nudne jakieś 5 minut temu, a znając ich możliwości mogło to trwać jeszcze całą noc. Mój brat nie był człowiekiem, który łatwo dawał się wciągać w takie rzeczy, ale jego syn miał do tego wybitny talent. Cóż, gdyby nie zrobił sobie bachora z dziwką pewnie nie byłoby nikogo, kto mógłby zedrzeć mu z twarzy tę kamienną maskę. Gdybym nie nienawidził Mac'a bardziej niż Alexiusa, uznałbym to za wyjątkowo zabawne. Chociaż, jakby się zastanowić...Tak, to nadal było zabawne.
- Widzę jak się szczerzysz, Lar - głos brata wyrwał mnie z zamyślenia.
- Cieszę się na spotkanie z bratankiem - rzuciłem dość obojętnie - Co nie, Mac?
- Jakby jeden nie wystarczył musiało pofatygować się aż dwóch socjopatów...- mruknął czarnowłosy chłopak.
Rada przewidziała, że dzieci mogą sprawiać problemy z tymi dwoma na czele. Dopóki się nimi nie zajmiemy nasz plan będzie narażony na niepowodzenie. Najwygodniej byłoby przeciągnąć ich na drugą stronę, ale w przeciwieństwie do reszty ja nie widziałem nawet najmniejszej szansy na to, że moglibyśmy się dogadać. Nie wymyśliłem też ani jednej rzeczy, która mogłaby ich skutecznie zastraszyć lub służyć szantażowi. Jak do tej pory wszystko co mówił mój brat działało tylko na naszą niekorzyść. Nawet pomijając to wszystko, Rennier i Macabre nie byli typami osoby, które byłyby skłonna iść na tego typu układ.
- Patrz na siebie, Króliku Doświadczalny - wycedziłem obrzucając bratanka gardzącym spojrzeniem - Teraz patrz na ojca, bo skończysz jak on - z bachorem po dziwce!
"Próbujesz wkurwić jego czy mnie?" usłyszałem zimny głos brata w głowie.
Spojrzałem na niebo. Straciliśmy już dość dużo czasu na owoce zabaw Cain'a i Alexiusa, więc to na pewno nie był odpowiedni moment na kłótnie.
"Zostawcie ich mnie i idźcie szukać reszty" wysłałem myśl do pozostałych.
"Nie można ich zabić" powiedział Alexius, nie przestając negocjować z synem, chociaż bardziej przypominało teraz zwykłe ubliżanie sobie.
"W każdym razie jeszcze nie" poprawíł go Cain.
"Sugerujecie, że nie wiem jak obchodzić się z dziećmi czy, że nie umiem się hamować?" fakt, zdarzało mi się, ale nie jestem tak głupi za jakiego ma mnie mój brat i pojmuję powagę sytuacji.
Cain i Alexius chwilę wymieniali zdania między sobą, w końcu jednak dostałem "pozwolenie".
"Spierdol coś, a wrzucimy cię z nimi do rzeki" usłyszałem bonus w postaci ostrzeżenia od Alexiusa.
"Co tylko Panowie rozkażą" odpowiedziałem posyłając Mac'owi i Ren'owi uśmiech mogący zwiastować tylko jedno.

(Wataha Wody) od Ivalio

Siedziałem cicho w grocie, trzymając za dłoń Nezumi’ego. Czułem jego niepokój, troskę. Sam nie byłem pewny. To wszystko działo się za szybko. Przecież dopiero wróciliśmy. Jaka wojna? Co się dzieje? Gdzie Faith? Ice Alfą? Szok. Po prostu szok. Siedziałem cicho i słuchałem przemów. Nic nie mówiłem.  Niektórzy wyszli przed jaskinię, a ja dalej siedziałem w środku. Nezi spojrzał na mnie ciemnymi oczami. 
– Ivo, zostań tu, proszę.
Wiedziałem, że jest przestraszony. Martwi się o MNIE. Kiwnąłem głową. 
– Zostanę.
Granatowowłosy chłopak wyszedł.
Sol. Nie czuję Sol. Co się dzieje? Gdzie moja siostra?
Panika. Brałem głębokie oddechy. Temperatura w grocie gwałtownie spadała. Moja moc chciała mnie ochronić, odciąć od świata. Nezumi. Sol. Niebezpieczeństwo. Rada.
Zacząłem się cofać, aż dotknąłem ściany groty. Rada tu jest. Czego ode mnie znowu chcą? Czułem jak głód krwi próbuje przejąć nade mną władzę. Zabijać. Poczuć krew. Zamrażać. Było to uczucie mocniejsze od strachu. Mogło przejąć nade mną kontrolę. Wybiegłem na dwór tylnym wyjściem, przemieniłem się w lawendowego wilka i pognałem przed siebie. Dookoła mnie wirował śnieg. Oszraniałem drzewa i krzewy. Sople zaczęły zwisać z gałęzi. Nie mogłem tego powstrzymać, choć tym samym zostawiałem wyraźny trop. Uniosłem pysk i zawyłem ogłuszająco. Na niebie zebrały się ciemne chmury, zaczął prószyć śnieg.
 Już mnie nie znajdą. Wbiegłem do kanionu. Wszędzie zimno, mimo lata. Sol. Muszę znaleźć Sol.
 Zatrzymałem się w pół kroku. Trwałem w bezruchu.
Sol. Moje myśli rozeszły się po całej okolicy, niczym płatki śniegu niesione przez wiatr. Stałem się naturą, a natura była mną. Czułem obecność ludzi. Tych z Arkadii i z Watah. Sol. Dalsze poszukiwania. Próbowałem się czegoś uchwycić. Przecież nie mogła tak nagle wyparować. Naszyjnik. Dałem Sol naszyjnik. Otworzyłem oczy. Jeśli go nie zdjęła, to bez trudu powinienem ją zlokalizować.
 Znowu pognałem do przodu za tym nikłym sygnałem.
Naszyjnik. Jedyna nadzieja. Znajdę ją.


(Wataha Wody) od Ice'a

~Faith, słyszysz mnie?~Od kilku minut bezskutecznie próbowałem połączyć się telepatycznie z siostrą. Albo udawała, że mnie nie słyszy, albo była tak zajęta, że nie skupiała w sobie swojej całej mocy. Niech to szlag.~ Faith, potrzebuję twojej pomocy...Rada tutaj jest i to nie wygląda dobrze...Faith? Faith?! Odezwij się!
Dałem za wygraną po kilku minutach bez odpowiedzi. Mam tylko nadzieję, że nic jej nie jest...Świat ludzi jest dla nas niebezpieczny...Nie możemy zmieniać dowolnie formy, mamy wiele wrogów i przede wszystkim musimy się ukrywać. Faith zawsze była rozsądna, ale to może być niewystarczające. Miała szukać dla nas sojuszników, a tymczasem narażała się na śmierć. Nie wiem kto w tej chwili mógł być w gorszej sytuacji. My, czy ona i Hoax?
W milczeniu obserwowałem Sol i Are. Ren prosił, żebym miał na nią oko, a ten koleś wydawał mi się niegodny zaufania. Szkoda, że Sol miała inne zdanie, bo po kilku minutach gdzieś z nim wyszła. Zastanawiałem się czy za nimi nie iść, ale koniec końców zostałem w jaskini, pomagając w zbieraniu broni i układaniu planu. Nie byłem do końca za wojną, ale nie mieliśmy innego wyjścia. Wszyscy byli gotowi walczyć. Wszystko jedno jak. Ważne, żeby obronić się przed Radą.
-Zabierzcie miecze z groty Rena-powiedziałem do Katniss i Devona.- Wataha Powietrza ma też coś w rodzaju własnej zbrojowni. Nie pytajcie skąd to wiem...Idźcie zebrać wszystko, co znajdziecie. Łuki, kusze, miecze, sztylety...Wszystko się przyda.
Jedyna wataha, która była przygotowana na wojnę...Właściwie powinniśmy teraz wszyscy dziękować Renowi za jego przewidywalność...Zawsze patrzył na wszystko okiem wojownika.
-Kiedy masz zamiar pozwolić im wyruszyć w teren?-Przy moim boku pojawiła się Nivra.
-Musimy poczekać na jakieś wieści od Rena, albo Macabre'a-wzruszyłem ramionami.-Musimy czekać.
-Myślę, że powinieneś jednak coś..hmm...Powiedzieć.
-Dobra-westchnąłem.-Słuchajcie wszyscy!-Podniosłem głos, zwracając na siebie uwagę wszystkich zebranych.-Jeśli dojdzie do walki, atakujcie tylko i wyłącznie na rozkazy Alf, niekoniecznie swoich. W walce nie ma reguł. Nie gwarantuję wam, że wyjdziemy z tego cało, ale musicie pamiętać, żeby nie wydawać się nawzajem w ręce wroga. Chronimy się i wspieramy, a jeśli ktoś ma zamiar nas zdradzić, lepiej niech zrobi to teraz i przejdzie od razu na stronę wroga.
Nikt się nie poruszył.
-Zróbcie wszystko, żeby przeżyć. Żeby wygrać.-Dodałem jeszcze i skinąłem, na znak zakończenia mojej "przemowy". Jeszcze nie do końca przyzwyczaiłem się do bycia Alfą...
Kiedy wszyscy wrócili do swoich zajęć, poszedłem poszukać Sol. Przepatrzyłem wszystkie możliwe korytarze, ale nigdzie nie było śladu ani jej, ani Darendera. Poczułem, jak przez moje ciało przechodzi zimny dreszcz niepokoju. Oparłem się o ścianę i wziąłem głęboki oddech, wpijając palce w moje włosy.
Sol zniknęła.

piątek, 16 maja 2014

(Wataha Powietrza) od Sol

-Nie wiem, wszystko zależy od Ciebie, Sol.
Nic więcej już nie powiedział, ja także nie. Pff... Gdyby cokolwiek zależało ode mnie...Czy może śmierć byłaby lepszym rozwiązaniem? Nie wydam przecież Ivalio...Ani nikogo innego. Głęboki oddech, chłodna analiza. Nie mogą grzebać mi w głowie. Mogą blokować moje działania i zdolności, ale nie zabronią mi ochrony przed takimi jak oni. Nieme Góry są teraz ogarnięte walką. Zanim się zorientują...Ja mogę być już martwa. Myślę, że Ren i Macabre znają już resztę celów tych łajdaków, a jeśli przekażą to reszcie może uda się ich obronić...Miejmy nadzieję, że będę jedyną ofiarą.
Westchnęłam zrezygnowana... A kłamstwo? Czy to się uda?
Raczej nie... Żaden handel wymienny też nie wchodzi w grę...
Cholera jasna! Ren...Tak bardzo chciałabym Cię jeszcze zobaczyć...
Aaron wracał jeszcze parę razy. Za każdym razem odchodził z niczym, ostatecznie przeklął mnie na wszystkie diabły i powiadomił, że teraz pojawi się ktoś, kto mnie złamie. Splunęłam mu w twarz, a ten mnie spoliczkował...
-Daję ci ostatnią szansę. Otrząśnij się, dziewczyno! Inni nie są tacy jak ja- odwrócił się jeszcze w drzwiach. Przez chwilę wyglądał, jakby było mu mnie żal.
Pokręciłam głową ze złością i słysząc ciche westchnięcie, spojrzałam w stronę drzwi. Na tym piekielnym fotelu czekałam na swój wyrok...

Opowiadanie gościnne - od Aaron'a (szaman i łowca Rady)

-Delikatniej! -warknąłem, kiedy Darender rzucił niedbale bezwładne ciało dziewczyny na kanapę.-Potrzebujemy jej żywej, a nie przyda nam się ze złamanym karkiem.
-Wybacz -wzruszył ramionami.-Ale nie sądzę, że jest aż tak krucha, na jaką wygląda. Uwięziła mnie zanim straciła przytomność.
Spojrzałem z powątpiewaniem na drobną blondynkę o delikatnej twarzy i miękkich włosach, pogrążoną teraz w głębokim, magicznym śnie, utkanym dla niej przez Sylvię. Wyglądała raczej jak płatek śniegu, a nie ktoś, kto posiada niebanalne moce i zdolności, które pozwoliły jej spętać młodego mężczyznę.
-Nie czujesz do siebie żadnego obrzydzenia, po tym, jak ich zdradziłeś?-Spytałem chłopaka.
Zawahał się przez chwilę, zerkając na Sol, ale wzruszył ramionami.
-Wykonałem tylko zadanie, które przydzielił mi ojciec. To wszystko.
-Więc wracaj do Niemych Gór i czekaj na dalsze rozkazy. Nie masz wiele czasu.
-Wiem. Powodzenia, Aaronie. Ta Mała potrafi być waleczna.
Skinąłem głową, i kiedy chłopak wyszedł podszedłem do wciąż nieprzytomnej dziewczyny.
-Halahasai -szepnąłem zaklęcie i obserwowałem, jak dziewczyna powoli otwiera oczy. Zielone, pomyślałem i uśmiechnąłem się ponuro. Na oko miała może z 16 lat. Taka młoda...Smutne.
-Kim jesteś?-Spróbowała rozwiązać magiczny węzeł na swoich nadgarstkach.
-To nic nie da. Magiczne węzły Sylvi są dosłownie nie do rozwiązania-powiedziałem.
-Mogę cię zabić w każdej chwili, więc chciałabym chociaż wiedzieć z kim mam do czynienia. Proszę...
-Nazywają mnie Aaron. Przykro mi, Sol, ale nie możesz mnie zabić. Przynajmniej dopóki działa moje zaklęcie blokujące.
Wyglądał na przestraszoną i zagubioną. Skrzywiła się i odwróciła wzrok.
-Czego chcecie?-Kiedy znów na mnie spojrzała, jej zielone oczy były delikatnie zaszklone łzami.
-Na pewno nie chcemy cię skrzywdzić. Chcemy cię tylko po naszej stronie. Kiedy będziemy w stu procentach pewni, że tak jest, będziesz wolna.
-Nie wierzę w ani jedno twoje słowo- zacisnęła zęby.-Co to za miejsce?
-Jesteśmy w Arkadii, w pałacu głównym. Może odrobinę ponuro, ale funkcjonalnie.-Rozejrzałem się po ciemnej sali. Ciężkie bordowe zasłony zasłaniały ogromne okna, nie wpuszczając ani odrobiny światła, kryształowe żyrandole wisiały smętni, a mahoniowe meble stały wypełnione wszelkimi przedmiotami, pod złoto zielonymi ścianami.- Ta wiedza nie powinna ci zaszkodzić, bo razem z mocami, straciłaś na jakiś czas swoją zdolność telepatii. Odzyskasz wszystko, dopiero gdy ci na to pozwolę. Nie możemy ryzykować, że przekażesz komuś ze swoich przyjaciół miejsce naszej lokalizacji.
-Dlaczego to robisz?-Zapytała, patrząc mi prosto w oczy. Tyle bólu, nienawiści...W parze zielonych oczu.
-Służę Radzie i wykonuję ich rozkazy, nawet kiedy ich nie popieram. Nie ruszaj się.-Nim zdążyła zaprotestować, wziąłem ją na ręce i przeniosłem na duży, wyściełany jedwabiem fotel.- Wystarczy, że powiesz mi tylko, gdzie znajdę twojego brata i jakie mam moce. Nie zrobimy mu krzywdy.
-Nie wierzę ci- pokręciła głową i przymknęła oczy.-Będziecie mnie tutaj trzymać do końca życia, bo nic wam nie powiem.
-Zrobisz to. Inaczej zostanę odsunięty, a na moje miejsce przyjdzie ktoś, kto cię złamie. I nie będzie miał litości.
-A ty ją masz?
-Nie wiem, wszystko zależy od ciebie, Sol.

(Wataha Powietrza) od Darendera

Ledwo tu przybyłem, a już rozpętują wojnę...Nie dali mi nawet chwili, żeby wzbudzić wśród nich zaufanie...
Podchodzę do Sol.
-Powinnaś się ukryć.
-Are...
-Po pierwsze: jesteś jednym z celów Rady, po drugie: zazwyczaj dopada Cię strach i paraliż,więc byłabyś ciężarem, po trzecie: co Ty wogóle możesz zrobić? Słyszałem, że uderzasz energią, ale ile razy zdołasz to zrobić? Zwiadowcy przed śmiercią przesyłali do Rady to czego się dowiedzieli.
-Tym razem Ci zaufam, nie mam wyboru...Chodź.
Wyszliśmy przed jaskinię jakimś bocznym wyjściem.
-Nie rozumiem Cię.
-Nie oczekuje po piesku Rady, by mnie rozumiał.
Śmieję się, by nie pokazać jak bardzo jest mi to nie na rękę.
-Czyli jednak mnie przejrzałaś...To po co gadka o zaufaniu?
-Ice się przyglądał, nie chciałam robić kłopotu. Sama się Tobą zajmę.
Tym razem szczerze wybucham śmiechem. Trzeba wysłać staruszkowi wiadomość.
-No więc odpowiedz mi na trzecie z pytań. Co potrafisz?
-Przekonasz się- posyła mi przelotny uśmiech.-Ostatnio trenowałam...Odkąd przy spotkaniu z Faith coś zauważyłam.
-Co takiego?
Po krótkiej konfrontacji zostałem unieruchomiony...Cholera! Gdzie ta wiedźma?!
-J-jak?
-Duch to nie tylko dusza, duch to połączenie wszystkich żywiołów i dusza- szepcze.-Teraz już na pewno nie uciekniesz zdrajco.
-Chyba, że go uwolnię-w końcu widzę Sylvię.
Po spotkaniu i małej potyczce z Sol, biegnę z Sylvią i nieprzytomną Małą do Arkadii. Sylvia wraca do naszego Pana i przekazuje mu wiadomość.
-Zadanie wykonane, Panie.
-Jak zwykle niezawodni.-Odpowiada chłodno Alexius.

(Wataha Powietrza) od Sol

Każdy szykował się jak umiał, niektórzy testowali swoje moce, inni dobierali broń lub sparowali się ,jeszcze inni uważali, że są gotowi i przyglądali się wydarzeniom przed jaskinią.
-Powinnaś się ukryć.
Zaskoczona odwróciłam się w kierunku, z którego dochodził głos.
-Are...
-Po pierwsze: jesteś jednym z celów Rady, po drugie: zazwyczaj dopada Cię strach i paraliż, więc byłabyś ciężarem, po trzecie: co Ty wogóle możesz zrobić? Słyszałem, że uderzasz energią, ale ile razy zdołasz to zrobić? Zwiadowcy przed śmiercią przesyłali do Rady to czego się dowiedzieli.
Przyglądałam mu się i rozważałam...Czy mogę mu zaufać?
-Tym razem Ci zaufam, nie mam wyboru...Chodź.
Wyszliśmy przed jaskinie moim 'prywatnym' mało znanym wyjściem.
-Nie rozumiem Cię.
-Nie oczekuje po piesku Rady, by mnie rozumiał.
Zaśmiał się krótko.
-Czyli jednak mnie przejrzałaś...To po co gadka o zaufaniu?
-Ice się przyglądał, nie chciałam robić kłopotu. Sama się Tobą zajmę.
Roześmiał się. Poczułam, że wysyła komuś telepatyczny sygnał. To nie wróży nic dobrego, muszę się śpieszyć.
-No więc odpowiedz mi na trzecie z pytań? Co potrafisz?
-Przekonasz się- posłałam mu przelotny uśmiech.-Ostatnio trenowałam...Odkąd przy spotkaniu z Faith coś zauważyłam.
-Co takiego?
Po prawej był mały staw. Mały, ale wystarczy...Tylko jak go tam zapędzić?
 'Masz jeszcze cztery żywioły dziecino' szepnęła mi ta Stara Czarownica, za którą tak tęskniłam...
-Zbyt długo się zastanawiasz-szepnął pojawiając się za mną i uderzył w moje plecy podmuchem wiatru. Poleciałam na drzewo. Nie chciałam pozostawać mu dłużna, używając panowania nad żywiołem ziemi. Postawiłam za nim kamienną ścianę, jednak on tego nie spostrzegł i rozpaliwszy na dłoni iskrę, strzeliłam w niego kulą ognia. Swoją magią odbił mój atak...Szlag. Uderzyłam więc czystą energią. Wylądował tak, jak chciałam, na kamiennej płycie. Jego kończyny zostały przykute kamiennymi kajdanami do ściany.
-J-jak?-wyjąkał
-Duch to nie tylko dusza, duch to połączenie wszystkich żywiołów i dusza- wyszeptałam. Wodą ze stawu zmoczyłam go całego i zamroziłam tę wodę.
-Teraz już nie uciekniesz, zdrajco-wysyczałam mu do ucha.
-Chyba, że go uwolnię-za mną stała rudowłosa kobieta w kapturze. Poznałam w niej czarownicę. Miałam pojęcie o magii, jednak nie aż takie by odeprzeć jej zaklęcia...Poczułam się senna, zakręciło mi się w głowie, a po chwili opadłam na ziemię...

(Wataha Wody) od Ivalio [+18]

Dwie ludzkie sylwetki widoczne na wysokich skałach, na tle jasnego nieba. Dwie splecione ze sobą dłonie. Dwa tak zależne od siebie umysły. Czujny wzrok chłopców jest skierowany na kotlinę.
 Ludzie zmieniają płynnie kształt. Czarny i lawendowy wilk. Nezumi i Ivalio. Stworzenia te wznoszą pyski ku niebu. Z ich piersi wydobywa się powitalne i pełne tęsknoty wycie.
 Z nieba, mimo pięknej pogody, spadają białe płatki śniegu niesione przez łagodny wiatr.
 ,,Wróciliśmy, w końcu wróciliśmy."
                                                               * * *
 Ciepła dłoń powoli sunęła po moim nagim udzie. Skrzące się oczy Neziego wpatrują się w moje ciało. Przeze mnie przechodzą ciepłe dreszcze podniecenia. Przyjemność.
 Nezi wie co odczuwam, wie, że mnie tym pobudza.
 Chłopak przewraca mnie na plecy i zawisa nade mną. Przejeżdżam palcami po jego wspaniałym, umięśnionym torsie. Delikatnie ochładzam swoją "zdolnością" jego rozpalone ciało, ale to tylko jeszcze bardziej wzmacnia, rosnące w nim napięcie. Lubię się tak z nim droczyć.
 Moja chłodna dłoń spoczęła na jego policzku. Granatowowłosy wtula w nią twarz i przymyka oczy. Po chwili je otwiera, nachyla się i mnie całuje. Gorączkowo oddaję pocałunki, ale on nie daje się ponieść emocjom i robi wszystko spokojnie, powoli, z uczuciem. Powoli pogłębia pocałunek.
 Uchylam usta, chcąc więcej. Chcę znowu zasmakować jego ciała. Chcę, byśmy znowu się złączyli. Całkowicie ze sobą zespolili.
- Neziii. –Wyjęczałem, ocierając się o niego.
- Ciii… -Wyszeptał i zamknął mi usta kolejnym ciepłym całusem. Powoli oblizał moje wargi. Obcałował całą moją twarz. Podgryzł moje ucho. Zajęczałem.
 Znowu graliśmy w grę. On udawał obojętnego, a ja starałem się go złamać.
 Ponownie się o niego otarłem, lekko drapiąc paznokciami jego plecy. Dokładnie tak, jak lubił.
-Neziii.-Zajęczałem mu seksownie do ucha.
 Zostałem zignorowany.
 Nezumi zassał skórę na mojej szyi. Powoli zaczął mnie po niej lizać. Czułem każdym nerwem nawet najlżejszy ruch ukochanego. Mojego aniołka.
 Jego palce błądziły po moim brzuchu, powoli schodząc niżej. Cały pod nim drżałem. Tak bardzo chciałem więcej. Oplotłem nogami talię chłopaka. Masowałem dłońmi jego boki, a on zassał jeden z moich sutków.
 Jęknąłem. Nigdy nie kryłem tych odgłosów podczas gry wstępnej. To zwykle one łamały granatowowłosego. Przestawał się mną tak bardzo zajmować.
 Jego usta zajęły się drugą wypustką, by po chwili zjechać niżej. Oblizał moje podbrzusze.
 Podniosłem się na ramionach, patrząc na Neziego, znajdującego się między moimi nogami. Serce mocno biło mi w piersi. To mój partner. Tylko mój.
 Kiedy przestaliśmy się siebie wstydzić?
 Jeden z jego palców zaczął drażnić skórę dookoła mojego wejścia. Druga dłoń zacisnęła się na moim przyrodzeniu. Jęknąłem, wypychając biodra do przodu.
 Wsunął się we mnie jeden z palców.
 Czemu wszystko dzieje się tak wolno? Zajęczałem cicho.
- Spokojnie, zaraz zaczniemy.- Znowu dostałem od niego kolejnego całusa.
 Jego dłoń zaczęła rytmicznie masować moje przyrodzenie. Czułem te powolne ruchy w górę i w dół.
 Dołożył drugi palec, dokładnie mnie rozciągając. Kochałem tę jego delikatność. Był taki, choć doskonale widział, że stosunek z nim nigdy mnie nie bolał. Muszę też jednak przyznać, że nie zawsze byłem na dole, ale dzisiaj jego dzień… Więc robimy to tak, jak on to lubi. Trzy palce. Wsuwały się i wysuwały. Rozciągały.
 Poruszałem niecierpliwie biodrami. Wolałem szybką grę i długi seks. Zaś Nezi wolał wszystko robić powoli z uczuciem, delikatnością i dokładnością. Wszystko było z nim takie długie. Jak ja to kocham.
 Wyjąwszy palce, w końcu podniósł moje biodra, a ja rozłożyłem ochoczo nogi. Byłem tylko ja i on. Pocałował rumieńce, które wykwitły na moich policzkach.
- Słodki jesteś, kochanie.- Wymruczał, patrząc na mnie zamglonymi pożądaniem oczyma.
-Wieem. – Odpowiedziałem, przeciągając wyraz. Muszę, chcę, kocham.
 Pochylił się w moją stronę i wszedł szybkim ruchem. On też już nie potrafił się powstrzymać.
 Poczułem lekki dyskomfort. Nezi jakimś sposobem to wyczuł i czekał w bezruchu, masując dłonią moje prącie.
 Gdy to wypełnienie stało się przyjemne, poruszyłem się pod nim. Zacząłem postękiwać. Jego dłoń. Mmmm.
 Pierwszy ruch był powolny, dokładny, płynny. Gdy trafił w moje czułe miejsce, zareagowałem wygięciem się w łuk. Przyspieszył, celując dokładnie w to samo miejsce. Oboje jęczeliśmy.
 Dookoła rozkwitały lawendowe kwiaty. Wszystko pachniało Nezim. Dookoła nas utworzyła się "bańka" z ciepła naszej rozkoszy, a dookoła wariowały nasze żywioły. Tańczyły ze sobą w gwałtownym tańcu dominacji. Było dokładnie tak, jak przy każdym naszym stosunku. Nie potrafiliśmy jeszcze nad tym panować. Zbyt było to powiązane z naszymi emocjami. Jednak przestrzeń, w której żywioły ze sobą się splatały, stawała się coraz mniejsza.
 Pod sufitem kotłowała się Zorza, niczym piękny obraz naszej miłości.
 Tylko my. Ja i on.
 Granatowowłosy doszedł po pewnym czasie. Dokładnie w tym samym momencie, co ja. Wyszedł ze mnie i opadł obok na łóżko. Wtuliłem się w niego. Ja pachniałem nim, a on mną.
- Było cudownie.- Skwitowałem z uśmiechem.”Kocham cię” Posłałem mu, przesyconą szczęściem myśl.
- Ja ciebie też, moje ty małe światełko…
                                                        * * *
 Biegliśmy przez las. Razem czuliśmy się bezpiecznie. Nasze partnerstwo było naprawdę silne i mocno wiążące. Omijaliśmy kolejne drzewa pełni wątpliwości.
 Co się działo w watahach? Jak nas przyjmą? Co nas ominęło?
 Nie znałem odpowiedzi na te pytania, ale miałem nadzieję, że ktoś nam na nie odpowie. Ktokolwiek.
 Uspokajała mnie jedynie bliskość czarnego wilka. Z nim nie zginę. Z nim jestem silny.
 Nasze pokryte sierścią ciała, stapiały się z otoczeniem.
 Stanęliśmy koło koło jaskini, zmieniając od razu postać, na ludzką.
Co tu się działo? W środku było pełno wilków. Wszystko działo się tak szybko. Ren i Macabre gdzieś wyszli, a reszta została. Moja siostra coś mówiła, wszyscy przyznawali jej rację....Nie do końca nadążałem za tym, co się działo. Złapałem dłoń granatowowłosego. Czekałem.

( Odpowie nam Ktokolwiek? )