środa, 14 maja 2014

(Wataha Ziemi) od Katniss

Po odejściu Mici, zmieniłam ubranie i planowałam wyjść, lecz przeszkodził mi w tym Devon.
-Chyba nie odpowiada ci z lekka moja obecność, kochanie?- patrzył na mnie z rozbawieniem, co zdenerwowało mnie jeszcze bardziej.
-Nie jestem twoim "kochaniem".- warknęłam w jego stronę i odwróciłam się tyłem. Nie miałam ani czasu, ani ochoty na jakiekolwiek pogadanki.
-Oczywiście. Więc nie będzie ci przeszkadzało, jeśli sobie posiedzę?- może robić co chce, ale beze mnie.
-Nie, bo ja wychodzę.- zrobiłam kilka kroków w kierunku wyjścia z jaskini, ale aktualnie nie mogłam się nawet ruszyć.
-Czekaj, kotku. Nie ma pośpiechu...-chłopak złapał mnie za rękę i wciągnął sobie na kolana. O nie! Teraz to pozwala sobie na zbyt wiele. Kopnęłam go dość mocno w stopę. - Ała!
-Puszczaj mnie, chamie!- syknęłam, próbując wyrwać się z jego uścisku.
-Nie. Najpierw wolałbym z tobą porozmawiać o naszym ostatnim spotkaniu. Wtedy byłaś milsza, Kat.
-Nie obchodzi mnie co masz mi do powiedzenia. Byłam pijana.
-Czyżby?- spojrzał na mnie wilkiem.
-Nie, ale nie wiem co mi strzeliło do głowy. Normalnie nie dotknęłabym cię nawet patykiem.
-Niech ci będzie. Chciałbym ci wyjaśnić, ale....
-Ale co?!
-Nie mogę...Są rzeczy, o których nie powinnaś wiedzieć.
-Świetnie, teraz mnie puść.
-Muszę jeszcze tylko zrobić jedną rzecz. Możliwe, że długo nie pożyjemy.
Uśmiechnął się do mnie szelmowsko i pocałował.
-Jak na kogoś, kto tak bardzo się mnie brzydzi, coś za mocno się wczułaś- wybuchł śmiechem.
-Zamknij się!- powiedziałam i pocałowałam go jeszcze mocniej. Miałam gdzieś to wszystko co mówiłam wcześniej, jednak tym razem znałam granice i stanowczo się ich trzymałam. Odsunęłam się od Devona po jakiejś chwili i spojrzałam na niego słodko. – To już mogę iść. – zadeklarowałam, spuszczając wzrok.
- A gdzie się wybierasz? – usłyszałam szept.
- Tam gdzie ty byłeś przed chwilą.- zakomunikowałam i ruszyłam przed siebie.
- Idę z tobą. – w tym zdaniu kryło się więcej troski i strachu niż w żadnym innym. Nie minęło sporo czasu, a już byliśmy w jaskini i przysłuchiwałam się „ogłoszeniom parafialnym”. Aktualnie mówił Ice, a chwile później Ren wraz z Macabre wyszli z jaskini. Wszyscy podeszli do wyjścia i przyglądali się jakimś cieniom, które wyłaniały się po kolei z lasu. Dobrze, że jestem wysoka, to również coś zauważyłam. Byłam pewna, że jest to Rada. Wiedziałam, że Nieme Góry nie są najlepszym miejscem na spędzanie tu reszty swojego życia, ale teraz nie miałam już wyjścia. Byłam członkiem Watahy Ziemi, a więc również byłam w to wszystko zamieszana i również nie przestrzegałam ich reguł. Czułam się dziwnie, bo jeszcze parę miesięcy temu byłam wolną dziewiętnastolatką i mogłam iść gdzie tylko chciałam. Wybrałam właśnie Nieme Góry, a teraz groziła mi śmierć. Jak na razie wszystko toczyło się spokojnie, żadna ze stron nie atakowała. Lecz była to tylko kwestia czasu, przecież chore byłoby załatwianie tego wszystkiego polubownie. Poczułam na sobie czyjś oddech, odwróciłam na chwilę głowę i zobaczyłam za sobą Devon’a, tak jakby mnie przed czymś chronił. Uśmiechnęłam się do niego blado i z powrotem obserwowałam przybyłych gości, razem z resztą mieszkańców Niemych Gór. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz