piątek, 21 listopada 2014

(Wataha Powietrza) od Devona

-Pilnuj Sol.
To miłe, że Ren postanowił dać mi jakieś konkretne zadanie, nawet jeśli miało być to niańczenie jego dziewczyny. Zawsze lubiłem Sol i nie miałbym nic przeciwko, gdyby nie to, że nie byłem specjalnie w nastroju na jakiekolwiek obcowanie z ludźmi. 
Ale to nie była prośba. To było polecenie Alfy, a Alfy muszę słuchać nawet jak mi się nie chce.
Rzuciłem więc w kąt strugany przeze mnie kawałek drewna, który powoli zaczynał przypominać jakiś konkretny kształt- tak, tak- przyznaję, że ostatnim czasem nie mam za bardzo nic do roboty oprócz rutynowych czynności, więc postanowiłem zostać "artystą".
Nie spiesznie ruszyłem korytarzem do sypialni Rena i Sol i zerknął przez uchylone drzwi, czy Sol nie jest przypadkiem nago albo coś, bo głupio by tak było wejść w takim momencie, nie?
Niestety była kompletnie ubrana i siedziała właśnie na łóżku, próbując upiąć jakoś włosy (chociaż nie wiem po jaką cholerę).
-Cześć, mała.-Posłałem jej szczery uśmiech i usiadłem na skraju łóżka.
-Ren znowu kazał ci mnie ochraniać?-uniosła brew, rozbawiona. 
-Powiedzmy...-Przyjrzałem się dokładniej jej twarzy. Wyglądała odrobinę blado, a zielone oczy wydawały się jeszcze bardziej wyraziste przez ciemniejsze cienie na powiekach. Światło świec odbijało na jej policzkach cienie długich rzęs. 
Rzuciłem okiem na jej ubranie, które wydawało się trochę za luźne jak na jej proporcje ciała. W całej jej postaci dało się wyczuć jakąś zmianę, ale nie potrafiłem określić na czym polegała.-Dobrze się czujesz?- Spytałem mechanicznie, a kiedy mój wzrok zjechał na jej brzuch, Sol momentalnie objęła się ramionami, chroniąc się przed moim badawczym spojrzeniem.
-Tak...Możesz iść.
-Nie wyglądasz za dobrze...
-Powiedziałam, że wszystko jest okej. Dzięki za troskę, ale wolałabym zostać na chwilę sama. Nie gniewaj się, Devon.-Jej wzrok odrobinę stwardniał.
-Dobrze, ale gdybyś jednak mnie potrzebowała...
-Wiem. Będę wołać. 
Uśmiechnęła się zdecydowanie zbyt nieszczerze jak na mój gust i odrobinę zbyt wykrzywiła przy tym usta, ale nie chciałem się narzucać. 
Rzuciłem jej jeszcze jedno podejrzliwe spojrzenie i zostawiłem ją, zamykając za sobą drzwi. 
Dlaczego, do jasnej cholery, tutaj każdy coś ukrywa?!
Wróciłem po swój kawałek drewna, usiadłem pod drzwiami sypialni Sol i zacząłem strugać, z dziwnym uczuciem niepokoju i złudzenia, że rozwiązanie tej zagadki jest prostsze niż się wydaje.
(Sol?)

czwartek, 20 listopada 2014

(Wataha Wody) od Ice'a

Ostatnio było zbyt cicho, spokojnie... Melancholia unosiła się w powietrzu wraz z opadającymi z drzew liśćmi i zakłócała nawet w miarę szczęśliwe chwile.
Teraz, gdy węszyłem po lesie, szukając intruza- nie potrafiłem się nawet wystarczająco skupić na tym co aktualnie robię. Byłem na siebie tak cholernie zły za to, że właśnie przez mój brak koncentracji, mężczyźnie udało się wcześniej uciec.
Faith smagnęła mnie nosem po pysku.
~Ren powiedział, że możemy przestać szukać. Chyba załatwił sprawę...Wracajmy.
Kiwnąłem głową, zmieniając kierunek truchtu na zachodnie tereny Watahy Powietrza, na których zbierała się teraz ta cała niewielka garstka ludzi, którzy pozostali w Niemych Górach.
Żałosna namiastka rodziny...
~Widziałeś Eliz?~ w oczach Faith zamigotała troska.
~Nie martw się o nią, da radę wrócić sama.
Faith kiwnęła głową niechętnie i poszła w ślad za mną, zwiększając odrobinę tępo.
~Myślisz, że moglibyśmy się wszyscy przenieść do domu na okres zimy? Niedługo zacznie padać śnieg. W jaskiniach jest ciepło, ale brakuje gorącej wody. Nie powinniśmy się narażać na choroby. A w domu jest ciepło, wygodnie i każdy będzie miał dla siebie osobną sypialnię- pokoi wystarczy dla wszystkich.
~Porozmawiaj o tym ze wszystkimi, jeśli chcesz. Wolałbym, żeby to była wspólna decyzja.
~W porządku...
*
-Ren jeszcze nie wrócił?- Hebi wślizgnęła się do głównej groty, w której płonęło ognisko, a zza jej pleców wyłoniła się czarnowłosa dziewczyna o ładnej twarzy ze skośnymi oczami lśniącymi w świetle ognia ciemnym blaskiem. 
-Na to wygląda.-zmierzyłem nowo przybyłą wzrokiem.- Ale może ja mogę ci jakoś pomóc? -Uniosłem brew, czekając na jej odpowiedź. 
-Właściwie tak. To jest Kilmeny...Jest taka jak my, potrafi walczyć i zapewne ma w zanadrzu jakieś przydatne moce- Hebi posłała dziewczynie uroczy uśmiech.- Zastanawiałam się czy nie mogłaby dołączyć do Watahy Ognia. Nie ma gdzie pójść...
-Z zasady nie możemy jej przyjąć na stałe akurat w tym momencie- ale jeśli zasłuży na nasze zaufanie, nie widzę problemu. Właściwie przydadzą nam się nowi ludzie...
-Dziękuję.-Dziewczyna posłała wszystkim szeroki uśmiech. 
Roześmiałem się, podając jej rękę. 
-Jestem Ice. Witam w Niemych Górach. Do Watahy Ognia będziesz mogła dołączyć dopiero, gdy ustalimy kto zostanie jej alfą. Na razie rozważamy kandydatury.-Puściłem oczko do Hebi, która usiadła na przeciwko po turecku. Uśmiechnęła się, a mi zrobiło się ciepło od tego uśmiechu.
Hebi- tak cudowna, w żaden sposób nie zasłużyła na to, co ją spotkało.
-Nie powinnaś iść spać, księżniczko?- pogłaskałem ją po ramieniu, obserwując jak próbuje zamaskować zmęczenie. 
-Ty też powinieneś, loczku.-pogłaskała mnie po policzku.-Kilmeny, dasz sobie radę i znajdziesz jakąś grotę, w której będziesz mogła spać?- Zwróciła się do dziewczyny, pocierając oczy.
-Pewnie.-Uśmiechnęła się.
-Gdybyś czegoś potrzebowała, na pewno mnie znajdziesz. 
-Jasne. Dobranoc.
-Dobranoc.
Hebi ruszyła w stronę korytarza, nieświadomie opierając się na moim ramieniu. Pocałowałem ją w skroń i pociągnąłem za rękę. 
-Spróbuj spać dzisiaj dobrze...-odgarnąłem kosmyk czarnych włosów z jej czoła.
-Spróbuję. W razie gdyby mi się to nie udało, będę krzyczeć.-Uśmiechnęła się sennie. 
-Zawsze krzyczysz. Każdej nocy...I zawsze wtedy jestem przy tobie. Dzisiaj też będę. I jutro. I pojutrze. Zawsze. Pamiętaj...-Przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy, a nasze pulsy stały się nie równe. W rubinowych oczach Hebi zalśniły łzy.
-Pokochałam cię, Ice. Od samego początku, każdy cię kocha. Ale nigdy nie zapomnę o Mac'u...Nie potrafię już dłużej cię wykorzystywać...
-Nie muszę mieć nic więcej. Wystarczy, że będę blisko...Mac kazał mi się tobą zaopiekować...Jeśli tylko będziesz obok, będę szczęśliwy- nieważne w jaki sposób, rozumiesz?
Przez kilka długich sekund patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Cała senność się ulotniła. Słodki zapach mieszał się z goryczą i strachem, a nasze oddechy stały się odrobinę szybsze. 
Najbardziej utkwił mi w pamięci moment, w którym nasze usta się spotkały. To był miękki, delikatny jak piórko pocałunek- ale wystarczył, żebym zrozumiał jak bardzo tego chciałem. 
Dotykaliśmy swoich twarzy, błądziliśmy dłońmi po ciele. Wszystko było takie niespieszne, delikatne, ale intensywne. Wszystkie moje zmysły zamgliły się, a ja widziałem tylko ją. 
Tak bardzo chciałem móc trzymać ją w ten sposób w ramionach, poczuć jej usta na moich..,i tak długo czekałem na ten moment. Tak bardzo ją kochałem, tak bardzo jej pragnąłem...
-Powiedz, jeśli tego nie chcesz, Hebi...-pocałowałem ją w skroń...
-Chcę...
Więcej słów nie było potrzebnych....


(Wataha Powietrza) od Rena

-Pilnuj Sol- rzuciłem do Devona, wybiegając z jaskini w ślad za Ice'm.
Że też kurwa przez całe pieprzone tygodnie nic się nie działo, a kiedy akurat nie byłem przygotowany- na teren wtargnął ktoś z obozu wroga...
Podejrzewałem, że dali sobie wreszcie spokój z  porywaniem mi Sol i Ivo, ale tego nie mogłem być pewien w stu procentach, a jeśli nie wiem czegoś w stu procentach- wolę dmuchać na zimne, zwłaszcza teraz, gdy nie chodzi tutaj już tylko o jej życie.
~Eliz, Faith- dołączcie.~ Wysłałem telepatyczną wiadomość do wilczyc, przy okazji szukając jakiegokolwiek tropu. Poczułem na sobie wzrok Ice'a.
Dorósł ostatnio. Teraz był już mężczyzną, który zasługiwał na stanowisko Alfy. Znał się na swojej robocie, i podejrzewam, że zacząłem lubić go jeszcze bardziej niż kiedyś. Po małym, chudym blondasku wiecznie pozostającym w cieniu swojej siostry, pozostało tylko wspomnienie.
~Jesteś pewien, że ci się nie przywidziało?~ Jakoś nie mam ostatnio za dużo cierpliwości.
~Nie przywidziało mi się, Ren. Jestem zły, że nie zdążyłem go dorwać sam. Na moje oko to był typowy, utalentowany zwiadowca-wojownik szkolony przez Radę. Ciemnowłosy, wysoki- tyle pamiętam.
Rozglądnąłem się po lesie. Dlaczego nie spadł jeszcze cholerny śnieg?! Znanie ułatwiłby nam sprawę.
~Jakoś nie widzę tutaj nikogo, kto by odpowiadał twojemu opisowi, Ice. Spróbujmy się rozdzielić. Jeśli spotkasz po drodze dziewczyny, powiedz im to samo.
~Ja wezmę północną część. Jesteśmy w kontakcie.
*
Moja uwagę przykuł podejrzany szmer niedaleko miejsca, które właśnie okrążałem. Normalnie uznałbym to za złudzenie wiatru, ale czas jakoś nauczył mnie, że nie wszystko jest takie, jakim się wydaje. Cofnąłem się o kilka kroków, starając się, żeby moje ruchy nie spłoszyły ewentualnego intruza i powiodłem nosem po ziemi, szukając obcego zapachu. Zdążyło się już zrobić cholernie ciemno i mimo, że w wilczej postaci niespecjalnie mi to przeszkadzało, to i tak ciemność zawsze była sprzymierzeńcem kogoś, kto starał się pozostać niezauważonym, jednocześnie obserwując kogoś innego. I wtedy poczułem na placach ciężar, który powalił mnie na ziemię. 
Warknąłem, zaskoczony i wściekły, że tego nie przewidziałem i zamknąłem zęby na łapie napastnika. Wyczuwałem jego niepokój pomieszany ze wściekłością i czymś czego nie umiałem nazwać i na ślepo próbowałem odgryźć jakąkolwiek część jego ciała. Gdyby nie był tak kurewsko ciężki, odgryzłbym mu głowę, zanim zdążyłby pisnąć. 
~Przestań walczyć, Ren~ usłyszałem głos, którego tak bardzo nienawidziłem.~Nie chcę dla was źle, tylko coś powiem, a wtedy będziesz mógł zrobić co chcesz- nawet mnie zabić.
Skamieniałem. Puścił mnie. 
Nim zdążyłem się zastanowić, co robię- zmieniłem się w człowieka i złapałem Cain'a z gardło, ciskając nim w pobliskie drzewo. 
-Gówno mnie obchodzi co tutaj robisz, skurwielu! Zabiję cię za to, co zrobiłeś Sol-dziwne, że nie pękła mi żyłka w skroni. Czułem jak wypełnia mnie niepohamowany gniew i żądza krwi. Krwi mojego ojca. -Zapłacisz mi za wszystko szybciej niż planowałem.
Cain podniósł się z ziemi, piorunując mnie spojrzeniem zielonych oczu. A więc jednak. To jego widział Ice. Wszystko się zgadzało. Tylko on dałby radę tak długo pozostawać niezauważonym. 
-Nie zdążyłem jej nic zrobić.-syknął.- Chcę tylko coś powiedzieć, a wtedy zrobisz co będziesz chciał. 
-Po co przyszedłeś?! Żeby dokończyć to, co zacząłeś?-Splunąłem.
-Rada ma w zanadrzu czarownice. Niedługo zrobią tutaj niezły syf. Macie szansę, żeby uciec dopóki nie są jeszcze gotowi- nie bądźcie głupi i się ratujcie. 
-Masz mnie za idiotę, tatusiu?-warknąłem, zbliżając się o krok.-Jeśli myślisz, że podkulimy ogony i uciekniemy, bo tak nam polecił zrobić najbardziej zaufany pachołek Alexiusa, to jesteś w błędzie.
-Nie służę już Alexiusowi. Odchodzę, jak najdalej stąd. Jesteś ostatnią sprawą jaką tu załatwiam.
-Nawróciłeś się? Cudownie...Dzięki za twoje złote rady, ale moja pierdolona cierpliwość się skończyła. 
-Więc mnie zabij. Doskonale wiesz jakie są kary za dezercję Rady. Wolę zostać zabity przez ciebie, z godnością.
-Nie spodziewaj się godności po tym wszystkim co zrobiłeś, sukinsynu. Pierwszy raz cieszę się, że matka nie żyje i nie może zobaczyć tego, czym się stałeś. 
-Gdyby żyła twoja matka, nic nie potoczyłoby się tak jak teraz.-Warknął, a jego spojrzenie momentalnie straciło na blasku.- Kochałem twoją matkę. Kochałem mojego syna, ale oboje straciłem już dawno temu. Mogłem pozwolić cię im zabić, ale robiłem wszystko by uświadczyć Radę w przekonaniu, że to tylko twoje durne wygłupy. Kiedy dowiedziałem się, że zabiliście naszych zwiadowców - zamaskowałem wszystko, a gdy sprawa się wydała- oskarżyłem o wszystko matkę Faith i Ice'a. Chroniłem cię, smarkaczu. Chroniłem i nienawidziłem. Za każde twoje spojrzenie- oczu Lilith. I będę cię nienawidził zawsze. Ciebie i twoją Sol. Bo macie to, co ja straciłem. Będziesz mieć kiedyś syna, Ren i pewnego dnia ktoś ci go odbierze. Jego albo Sol- a wtedy zrozumiesz. 
Zielone oczy zamigotały pod cienką warstwą wilgoci, gdy Cain się cofnął.- Zabij mnie jeśli chcesz.
Nastąpiła chwila ciszy, a powietrze stało się tak gęste, że oddychanie sprawiało mi trudność. Mierzyliśmy się spojrzeniami pełnymi pogardy. Czułem jak pulsują we mnie wszystkie żyły, a mięśnie napinają się, gotowe by wymierzyć sprawiedliwość, na którą tak długo czekałem. A jednak tego nie zrobiłem. Nie mógłbym go zabić- nie chciałem być taki jak on. Żyć z tym do samego końca...
Mimo wszystkiego, co zrobił nadal był moim ojcem. W moich żyłach płynęła jego krew czy tego chciałem, czy nie.  Może i jestem bardziej żałosny niż myślałem.
-Nie tym razem.-pokręciłem głową, biorąc głębszy oddech.-Odejdź i nigdy nie wracaj. 
-Nie chcę łaski.
-To nie łaska. Żyj dalej z tym, co zrobiłeś, pamiętaj o mnie i mamie- jakim byłeś żałosnym ojcem i mężem. A gdy umrzesz ze starości- brzydki, pomarszczony i bezużyteczny - przypomnij sobie, że miałeś kiedyś wszystko, tylko sam się tego pozbyłeś.
Cain wpatrywał się we mnie przez chwilę, aż wreszcie odwrócił się z obojętnym wyrazem twarzy.
-A ty żyj,ciesz się tym co masz, póki jeszcze nie zostało ci to odebrane. Powiedz kiedyś o mnie swojemu dzieciakowi - nawet jeśli ma być to najgorsza prawda.Podejmuj rozsądne decyzje i ratuj tych,których kochasz póki nie jest za późno. Nie stań się taki jak ja i pamiętaj kim byłem. 
-Nikim- zmieniłem się w wilka, czując dziwny spokój i pobiegłem.
~Ojcem.~ Usłyszałem jeszcze w głowie i dopiero, kiedy przebiegłem dłuższą odległość, wracając do domu- zrozumiałem, że przyszedł się pożegnać.
I że się pożegnaliśmy. Na nasz własny sposób.

wtorek, 4 listopada 2014

(Wataha Burzy) od Hebi

- Pasjonujące! - zachwyciłam się nowo przybyłą. Kilmeny wydała mi się naprawdę interesującą osobą, podobnie jak jej umiejętności- Chodź. Przedstawię Cię innym – zaproponowałam chwytając dziewczynę za rękę.
- Okej - uśmiechnęła się trochę niepewnie - Długo będziemy szły? Może w tym czasie mi trochę o życiu tutaj opowiesz?
- Nie ma problemu - mrugnęłam do niej - Od czego tu zacząć... - zamyśliłam się - Na początek przybliżę ci nieco naszą hierarchię i panujące tu reguły. Kiedy będziemy już na miejscu trzeba będzie przedstawić cię Renowi. Widzisz, Kil, niedawno mieliśmy tu niezłe zamieszanie, jeśli mogę to tak nazwać. Wiele się zdarzyło i w związku z tym wszystkim Ren, Alfa Watahy Powietrza, pełni funkcję kogoś w rodzaju "głównego przywódcy" - wcześniej nigdy się nad tym nie zastanawiałam więc, gdy teraz przyszło mi komuś o tym opowiadać nie wiedziałam jak ubrać wszystko w słowa. Moje ostatnie stwierdzenie nieco mnie rozbawiło - Co do Watahy Ognia, do której chcesz dołączyć...Mam nadzieję, że szybko się zaklimatyzujesz. Co prawda Wataha nie podsiada zbyt wielu członków - w tym momencie zaczęłam się zastanawiać czy w ogóle, bo nikogo stamtąd nie widziałam od bardzo dawna - ale mam nadzieję, że to się niedługo zmieni.
 - A co z Alfą Watahy Ognia? - spytała z zaciekawieniem Kil.Znowu musiałam zastanowić się co odpowiedzieć. Poczułam ukłucie w piersi na wspomnienie zmarłego.
 - Czy...coś się stało? - Kil wyglądała na zmieszaną. Pewnie zdziwiło ją moje zachowanie.
 - Eh, nie - zaśmiałam się nerwowo - Przepraszam, więc Alfa Ognia...Alfą Ognia był Macabre.
 - "Był"?
 - Był...- mruknęłam - Już go z nami nie ma. Zginął na wojnie.
- Oh...- dziewczyna jeszcze bardziej się zmieszała - On był dla ciebie ważny?
 To aż tak widać?! To naturalne, że nie uda mi się z tym pogodzić w tak krótkim czasie, ale...Myślałam, że już mi lepiej.
 - Wróćmy do tematu - uśmiechnęłam się najszczerzej jak tylko w tym momencie potrafiłam - Ponieważ Wataha Ognia nie ma przywódcy każdy może ubiegać się o to stanowisko. Chętna? - mrugnęłam do dziewczyny i posłałam jej szelmowski uśmiech na co ta odpowiedziała uśmiechem.
Resztę drogi rozmawiałyśmy o pierdołach.
Naprawdę było mi szkoda, że nie zostanie ze mną dłużej, ale nie mogłam nic na to poradzić. W końcu dotarłyśmy na miejsce.
 - Wolisz tu poczekać czy pójść ze mną?
 - Pójdę - odpowiedziała dziewczyna po krótkim namyśle - Porozglądam się.
- Dobrze. Tylko nie oddalaj się, bo będę musiała cię szukać, a Ren cierpliwością nie grzeszy - zażartowałam.
Ruszyłyśmy szukać Alfy Powietrza.
 (Ren, wygrzebiesz dla nas odrobinkę czasu?:))