poniedziałek, 29 czerwca 2015

Od Kayli

~ Kayla, patrz!
Podniosłam głowę i spojrzałam w tamto miejsce. Nic szczególnego, tylko jakiś chłopak o azjatyckiej urodzie. Jednak, gdy przyjrzałam mu się bliżej, zauważyłam dziwne podobieństwo do innego azjaty. Wiał lekki wiatr, przynosząc mi jego zapach, łudząco podobny do zapachu Łowcy. Wsłuchałam się w jego myśli. Choć zwykle odbierałam tylko uczucia i obrazy, tym razem udało mi się usłyszeć kilka słów, przy obrazie jakiejś blondynki o wyglądzie elfki "Cornelia", a przy wspomnieniu mojego wroga numer 1 coś jak "N", "Natty"? Zaczęłam gorączkowo myśleć, N, Natty, od czego to skrót...
~ Może Nataniel? ~ podsunęła Ona.
Nagle mnie olśniło. Znałam jego imię, nie skojarzyłam go, bo nigdy nie słyszałam, by go ktoś tak nazywał, zwykle było to po prostu "numer 3", ale kilka razy słyszałam, że ktoś o imieniu Nataniel ma szansę zostać
najlepszym Łowcą w Radzie. Jak mogłam być tak głupia? Złapałam chłopaka za rękę i wciągnęłam do najbliższej uliczki.
- Witaj, śliczny... - zamruczałam, czując, że jestem blisko.
- A teraz wyćwierkaj mi pięknie... gdzie ten drań Nataniel, którym tak śmierdzisz na kilometr?  Zdezorientowany patrzył się na mnie, nic nie rozumiejąc. Westchnęłam w myślach i zmieniłam postać, przygniatając go do ziemi.
- Kim ty, kurna, jesteś? - usłyszałam zamiast tego, gdy młody również zmienił postać.
- Oooj, zła odpowiedź, wilczku - warknęłam z niezadowoleniem.
- Pytam raz jeszcze: GDZIE JEST NATANIEL? - Jego brak reakcji "nagrodziłam" mocnym uderzeniem ogona. Nagle znikąd mojemu wilczkowi wyrosły skrzydła, których jedno uderzenie rzuciło mną o ścianę.
~ Dobry jest ~ przekazała mi Ona. Ale my jesteśmy lepsze, odparłam i skoczyłam w powietrze, ścigając uciekiniera i wymijając po drodze dwie ogniste kule.
~ No to się zabawimy ~ mruknęła Ona, a ja odpowiedziałam paskudnym uśmiechem i przyspieszyłam. Nie uda mu się uciec przed wyszkolonym przez Radę mordercą, jakim byłam. Uderzyłam jeszcze raz skrzydłami i znalazłam się tuż przed nim.
- Akuku! - drgnął przerażony i trochę zirytowany, zatrzymując się w powietrzu, by po chwili zanurkować ku ziemi. Pomknęłam za nim. Wyrównał lot i obejrzał się, a ujrzawszy mnie, zaczął mocniej uderzać skrzydłami. Nie marnował sił na zbędne kombinacje, leciał prosto przed siebie, a ja jakieś 20 metrów za nim. Musiałam przyznać, że był szybki. Po kilku minutach byliśmy poza miastem.
~ Dobra, teraz możemy pokazać mu na co nas stać ~ mruknęłam potakująco i machnęłam skrzydłami, by znaleźć się tuż nad nim, a następnie złożyłam je, spadając na niego i pociągając w dół. Wilk szarpał się rozpaczliwie, próbując udźwignąć ciężar nas obojga, lecz ja wydłużyłam ogon i owinęłam go wokół jego skrzydeł. Moment później uderzyliśmy w ziemię. Wilk zaskowyczał z bólu. Siła upadku rozdzieliła nas. Kilka
sekund później podniosłam się na nogi. On leżał jeszcze, poruszając się lekko od czasu do czasu. Podeszłam do niego, lekko chwiejąc się na nogach. Przycisnęłam go łapą do podłoża. Spojrzał na mnie, a w jego oczach malował się ból i strach.
- Gadaj, gdzie jest Nataniel - warknęłam, wysuwając do połowy pazury.
- N... Nataniel? - wydukał, krzywiąc się z bólu.
- Dokładnie, Nataniel. Pachniesz nim, więc musiałeś się z nim niedawno spotkać. Gdzie on jest?
- Nie wiem o kogo ci chodzi - powiedział zirytowany.
~ Jak to nie wiesz? Myślałeś o nim, zanim cię złapałyśmy ~ po jaką cholerę Ona się odzywa?
Morda w kubeł, pomyślałam. Wilk patrzył na nas zdezorientowany.
- Co za "my"? I kim ty wogóle jesteś? - w odpowiedzi parsknęłam zniesmaczona. Ten szczeniak chyba nie oczekuje, że będziemy mu się spowiadać z naszego życia. W sumie to gówno mnie obchodzi, czego on
oczekuje, i tak nie miałam najmniejszego zamiaru mu odpowiadać na pytanie.
- Po prostu powiedz, gdzie jest Nataniel, a będziemy mieć to z głowy.
- A dlaczego miałbym ci cokolwiek mówić? - nie no, błagam, on chyba nie ma pojęcia z kim rozmawia. Westchnęłam i przeniosłam ciężar ciała na łapę, którą opierałam na jego piersi. Wilk sapnął ciężko, próbując mi się wyrwać, ale tylko mocniej go przycisnęłam.
- No, właśnie dlatego - powiedziałam.
- Nie wiem - zaskomlił.
- Co to znaczy "nie wiem"? - warknęłam, przybliżając do jego pyska swój i szczerząc zęby po wilczemu.
- Po prostu nie wiem! Wyszedł, zanim się obudziłem.
Zastanowiłam się chwilę nad jego słowami. Czyli musiał wyjść niedługo po powrocie tamtej dziwnej pary. Super, po prostu świetnie. Przez to głupie rozczulanie się nad sobą straciłam okazję do zemsty. Z
warknięciem zeskoczyłam z niego i pomknęłam z powrotem, jednak zanim zdążyłam wzbić się w powietrze, poczułam, jak zęby młodego chwytają mnie za ogon. Z głuchym rykiem skoczyłam na niego, przygważdżając go do ziemi, jednak on był na to przygotowany i zrzucił mnie z siebie mocnym pchnięciem.
- Tak bardzo chcesz zginąć? - spytałam zirytowana.
- Najpierw mi powiedz, kim jesteś - odparł bezczelnie. Zawahałam się. Powiedzieć mu czy nie? Przyznam, że mi zaimponował swoją odwagą.
~ No i co z tego? Zabijmy go.
Nie. Nie chcę już mordować. Przecież po to odeszłyśmy z Rady. Zerknęłam na wilka, który przysłuchiwał się nam z wyraźnym zainteresowaniem. A, walić to. Niech się dowie, niech powie, komu chce. Nie zamierzam się ukrywać tylko dlatego, że Rada mnie ściga. Uciekałam im przez ponad sto lat, to teraz też mi się uda. Z tym postanowieniem podeszłam do wilka.
- Skoro tak bardzo tego pragniesz... - odezwałam się. - Ale najpierw znajdźmy jakieś w miarę cywilizowane miejsce.
Odwróciłam się i skoczyłam w powietrze, lecąc w stronę miasta. Po chwili usłyszałam, jak szczeniak podąża za mną.
- Powiedz mi chociaż jak masz na imię - jęknął, a ja zaśmiałam się pod nosem.
- Kayla - powiedziałam.
- A ja Tsukikasu. Ale możesz mi mówić Uki.
Tsukikasu... To imię odbiło się echem w mojej głowie trącając jakąś strunę, budząc na wpół zapomniane wspomnienie. Skądś kojarzyłam to imię, ale nie potrafiłam sobie przypomnieć skąd.
~ Nieważne, kiedyś sobie przypomnisz ~ wtrąciła się Ona. Westchnęłam i skupiłam się na locie.
***

Wylądowałam w ciemnej uliczce niedaleko jakiejś knajpy. Zmieniłam postać, a Uki po chwili wylądował za mną i zrobił to samo. Spojrzałam na niego przelotnie i gestem kazałam mu iść za sobą. Weszłam do lokalu
i usiadłam przy stoliku w kącie w ten sposób, by mieć widok na wejście i całą salę. Azjata usiadł naprzeciwko mnie i popatrzył na mnie wyczekująco.
- Jesteś głodny? - spytałam, a on pokręcił przecząco głową.
- I tak nie mam przy sobie pieniędzy - powiedział. Wzruszyłam ramionami i zamówiłam butelkę czerwonego wina. Kelner przyniósł ją po kilku minutach i nalał do kieliszka.
- Od czego by tu zacząć... - odezwałam się, gdy już sobie poszedł.
- Może od tego czym jesteś? - wtrącił Tsukikasu.
- Hmmm... Jestem wilkołakiem, na którym Rada przeprowadzała swoje eksperymenty. Przez wiele lat służyłam im jako szpieg i morderca. Byłam najlepsza - powiedziałam z goryczą w głosie.
- I to przez nich jesteś teraz taka... nie-wilcza? - dopytywał się chłopak.
- Nie, to akurat sama sobie zrobiłam.
- Jak? - zapytał z ciekawością.
- Przez przypadek. Znalazłam się w niewłaściwym... a może właściwym miejscu i we właściwym czasie - odparłam, upijając łyk wina. Milczałam przez chwilę, wspominając, jak znalazłam się w Czarnobylu. Uki czekał cierpliwie, a ja poczułam, że chcę mu opowiedzieć o sobie, bo jak tego nie zrobię, to zwariuję. Nie wiem, co mnie skłoniło do zaufania mu, może jego odwaga, może szczerość, a może to po prostu dlatego, że od bardzo dawna nie miałam drugiej osoby, nie licząc Niej, z którą mogłabym normalnie porozmawiać. - Opuściłam Radę jakieś... sto dwadzieścia lat temu i od tamtej pory się ukrywałam. Oni oczywiście mnie ścigali, ale nie za bardzo im się to opłacało - z gardła wyrwał mi się pozbawiony wesołości śmiech.
Tsukikasu spojrzał na mnie pytająco.
- Prawie wszyscy, których za mną wysłali nie żyją. - Zerknęłam na chłopaka, obserwując jego reakcję. Nie był zaskoczony, najwyraźniej spodziewał się czegoś takiego. Albo po prostu umiał dobrze ukrywać swoje uczucia.
- A kim jest osoba, z którą czasem rozmawiasz?
- Ona? Jest drugą częścią mojej natury, tą dziką i bezwzględną, choć ostatnimi czasy stała się nieco bardziej cywilizowana. Wyodrębniła się w wyniku eksperymentów. - przechyliłam kieliszek, wypijając resztę
czerwonego płynu. Następnie spojrzałam na Ukiego z uniesionymi brwiami.
- Dobra, ja już opowiedziałam swoją historię. Czy uczynisz mi ten zaszczyt i zrewanżujesz się tym samym?

(Uki?)

Od Max'a

Stałem przed drzwiami wielkiej posiadłości. Byłem pewny że Anna jest w środku, potrafiłbym rozpoznać jej zapach nawet w Piekle. Pachniała słodko, jak jakiś kwiat. Lecz w jej zapachu było coś dziwnego. Nie potrafię określić co, ale wywoływało to u mnie dziwne uczucie. Niestety wyczuwałem też masę wilkołaków, co było dziwne bo wydawało mi się że mieszkają tu same wampiry. Swoją droga to mają niezłą chatę. Stałem tak przed tymi drzwiami dobre dziesięć minut zastanawiając się czy zapukać. Minęło naście lat odkąd widziałem się z Anną. Po chwili drzwi się otworzyły, a przed moimi oczami pojawiła rudowłosa dziewczyna. Szare jak burzowe chmury oczy patrzyły na mnie z zadziwieniem. Chciałem już się przywitać, kiedy moja dawna przyjaciółka zatkała mi usta ręka i pociągnęła trochę dalej od drzwi. 
 -Co ty, do cholery, tutaj robisz?- Dziewczyna mówiła szeptem i miałem wrażenie że się denerwuje. 
 -Liczyłem raczej na: O Max, tak dawno cię nie widziałam, wejdź do środka.- odpowiedziałem, nieudolnie naśladując jej melodyjny głos. 
 -Przymknij się! Bo cię usłyszy!- Nadal szeptała. 
Nagle z domu wyszła jakaś ciemnowłosa dziewczyna.
 -Anna? Co ty robisz?- Podeszła w naszą stronę i zmierzyła mnie spojrzeniem zielonych oczu. - Kto to? 
 -To... To mój dawny znajomy. Już sobie idzie.- Wysłała mi porozumiewawcze spojrzenie. Odeszła parę kroków. ~Jutro. W południe,  w naszej knajpie. Wszystko ci wyjaśnię. - Usłyszałem w myślach. 
Rude włosy zniknęły za drzwiami domu. 

  
***
Usiadłem przy barze koło mojej dawnej przyjaciółki. 
 -Spóźniłeś się.- powiedziała przeglądając się w kieliszku z czerwonym winem. 
 -Ta... miałem robotę.
Popatrzyła na mnie pytająco.
 -Ty masz robotę? Kto by chciał takiego lebiodę jak ty za pracownika.
 -Wyobraź sobie, że sporo teraz dają za latanie i rozdawanie towaru po mieście.
 -Dobra, Max. Nie przyszłam tu na pogaduszki. Po co mnie szukałeś?- Brzmiała poważnie, nie pasowało mi to do Anny, którą pamiętam sprzed lat.
 -Nieźle się ustawiłaś. Masz teraz kasę, dom. Tyle że, kiedy ty odeszłaś, ulice Vegas stały się gorsze. 
 -Gorsze?- Popatrzyła na mnie pytająco.
 -Tak, ten idiota który teraz jest uważany za najsilniejszego ogłosił, że ty nigdy nie istniałaś. Ludzie zapomnieli kto ich wszystkich chronił przez te wszystkie lata, zapomnieli o tobie Anna. A nie powinni. 
 -Max. To już nie mój problem.- Była wkurzona. - Rozumiem, że kochasz ulice Vegas, to twój dom, ale nie mój. Ja nienawidzę tego wszystkiego. Rozumiesz. Nienawidzę wszystkich lat, które spędziłam na zdobywaniu pozycji i szacunku tych szumowin. Moje życie tutaj to tylko wspomnienie. 
 -Jak możesz tak mówić? Wiem, że jesteś teraz szczęśliwa, żyjąc sobie jak królowa i mając wszystko gdzieś. Ja też bym tak chciał. Ale to niemożliwe Anna. Stąd już się nie da uciec. 
 -Mam to gdzieś. 
 -Oni nie wiedzą, prawda? Wiem, że twoi przyjaciele są z bogatych rodów. Czy to nie ich tak nienawidziłaś? To ich wszystkich chciałaś sprowadzić na dno. Co się stanie jeśli to wszystko im powiem? Znienawidzą cię. Razem z twoim kochanym chłopakiem. 
Kiedy na mnie spojrzała miałem wrażenie jakbym uderzył o dno. Jej ciemnoszare oczy wpatrywały się we mnie, nie okazując żadnych emocji. 
 -Jeśli spróbujesz zbliżyć się do któregokolwiek z nich... nie będę łaskawa. - jej głos był zimny i nieczuły- Zabiję ciebie. Avie. Kogokolwiek. A dobrze wiesz, że nie nie mają ze mną szans. 
Wstała.
-Jeśli nie chcesz zginąć z mojej ręki, więcej się do mnie nie zbliżaj. 

niedziela, 28 czerwca 2015

Od Cain'a

Miałem nie wracać, odciąć się, zaszyć gdzieś na drugim końcu świata z masą pieniędzy i prowadzić wygodne życie bez żadnego kontaktu z przeszłością.
Miałem też zamiar być dobrym człowiekiem. Przynajmniej dopóki nie przypomniałem sobie, że właściwie to człowiekiem nie jestem i w drodze dedukcji doszedłem do wniosku, że nie mogę być też dobry. Przyznam szczerze, że zawsze bawiła mnie słabość innych, te wszystkie czułości i nic niewarte ciepłe słówka. Dobre uczynki jakoś nigdy nie pociągały mnie do tego stopnia, że chciałem się zmienić na lepsze. Może miałem takie złudzenie przez ten krótki czas, kiedy miałem jeszcze piękną żonę i młodego potomka, którzy jakoś sprawiali, że czułem się bardziej...stabilny. Ale tak jak powiedziałem - to było tylko złudzenie.
Ostatniej nocy miałem sen. W moich ramionach leżała Lilith, a fiołkowy zapach jej włosów drażnił mi przyjemnie nozdrza. Jej ciemne oczy koloru obsydianu błyszczały w świetle nocnej lampki, a równie czarne włosy opadały kaskadą na nagie, gładkie ramiona. Wpatrywała się z miłością w nasze dziecko, śpiące między nami w białym kocu i głaskała niemowlę po policzku. Oboje tak idealnie do siebie pasowali. Wszyscy do siebie pasowaliśmy. Trzy czarnowłose głowy idealnych ludzi, tworzących rodzinę. W pewnym momencie Lilith poczuła na sobie mój wzrok i spojrzała mi w oczy. Uśmiechnęła się, a ja wstrzymałem oddech. Była cudowną kobietą. Pełną wdzięku, uroku i słodyczy. Jej uśmiech sprawiał, że na chwilę gasł cały świat.
Odgarnąłem leniwie skręcony kosmyk, opadający jej na twarz i przyciągnąłem kobietę delikatnie do siebie, sprawiając, że nasze usta się zetknęły. Jej wargi były tak cudownie ciepłe i miękkie...Tak słodko było znów poczuć smak jej ust. Nie miałem pojęcia jak bardzo tego pragnąłem przez te wszystkie lata...
I wtedy rozległ się płacz. Bezkształtny głos naszego syna zamienił się w wyraźne słowa dorosłego mężczyzny, a Lilith zniknęła, zostawiając po sobie chłód wdzierający się do mojej sypialni przez otwarty balkon i delikatną woń fiołków unoszącą się w powietrzu, za sprawą mojej własnej chorej wyobraźni.
Leżałem sam w ogromnym białym łóżku, w mojej niewielkiej willi nad Morzem Śródziemnym, a w głowie dźwięczał mi głos Rena:
~Tato? Spotkaj się ze mną jutro o tej samej porze w Las Vegas. Proszę.
Mój syn...Tak. Mała, niewiele znacząca cząstka Lilith. I moja.
~Będę.


Od Mac'a

- Robię się sentymentalny.
Po raz kolejny stwierdziłem fakty.
Po raz kolejny westchnąłem głośno.
I po raz kolejny nikt tego nie usłyszał.
Od jakiegoś czasu praktycznie całe dnie spędzałem na przyglądaniu się uchodźcom z Niemych Gór. Jeszcze trochę i będę mógł to uznać za moje oficjalne hobby, pomyślałem. Już przeszło 30 minut przyglądałem się czytającej książkę Hebi. Kiedy byłem młodszy widziałem jak pewien mężczyzna z Rady, który stracił żonę załamał się do tego stopnia, że zaczął gadać z nagrobkiem. Nie znałem jego imienia, ale w myślach nazywałem go po prostu "Czubkiem" albo "Świrem". Przecież to oczywiste, że nagrobek mu nie odpowie. Nie myślałem wtedy, że to działa w obie strony.
Plusem było to, że coraz dłużej mogłem przebywać poza Niemymi Górami - właściwie wracałem tam, kiedy chciałem, a nie kiedy musiałem. Minusem, że w sumie nic mi to nie dawało. Nadal nie mogłem porozumieć się z nikim, wyłączając Hespe, ale ostatnio nawet z tym miałem problem.
Uśmiechnąłem się do siebie gorzko i zacząłem kląć na czym świat stoi. A ona tylko przewracała postrzępione strony książki i co jakiś czas poprawiała niesforne kosmyki opadające jej na czoło.
To naprawdę było nie do wytrzymania.
***
Doszedłem do wniosku, że jeśli dalej będę spędzał całe dnie na gapieniu się na starych przyjaciół wpędzę się w depresję i jeszcze się kurwa tulipanem potnę. Z dwojga złego wolałem już towarzystwo wiewiórek i szerszeni, które jako jedyne nie opuściły jeszcze Niemych Gór. Po przeprowadzce do Vegas zmiennokształtnych, zwierzęta zaczęły masowo opuszczać to miejsce, widocznie nawet one wyczuły, że coś się święci. Miejsce, które jeszcze miesiąc temu byłem gotów nazwać domem wyglądało jak cmentarzysko. Pojedyncze kopce i niewielkie wzniesienia przywodzące na myśl kurhany tylko dopełniły wizerunku. Cholera, co się dzieje z tym miejscem?
Za plecami usłyszałem szmery, coś jakby ściszone głosy. Odruchowo chciałem się ukryć.
- Ale jak to w ogóle możliwe?!
- Przecież nie mogli tak po prostu wyparować!
- W ogóle nie czuję ich energii..
Dwoje ludzi. Tylko słyszałem ich głosy, byłem zbyt daleko, żeby ich zobaczyć. Nie wyglądało na to, że mogą wyczuć moją obecność, po za tym byli pochłonięci kłótnią, więc postanowiłem do nich podejść.
- Jesteście do niczego - zmroziło mnie. Do rozmowy dołączył trzeci głos, ten rozpoznałem do razu - To oczywiste, że tu nie zostaną, idioci.
- Ale, Panie, w takim razie...
- Milcz - Alexius uciszył jednego z mężczyzn - szatyna średniego wzrostu. - Z każdym słowem stajesz się coraz bardziej irytujący. Nie przerywaj mi, szczurze.
Pomyślałem, że określenie "szczur" pasowało do niego idealnie. Mężczyzna był chudy, a jego twarz do złudzenia przypominała gryzonia. Tylko czekałem aż ze spodni wypadnie mu łysy ogon.
- Uciekli. Próbują ukryć się wśród ludzi. Żałosne. Odeszli, ale nie wszyscy...- usta Alexiusa wykrzywił grymas, który tylko dzięki doświadczeniu rozszyfrowałem jako uśmiech.
- Panie, dziewczyna uciekła z dzieckiem...- bąknął drugi mężczyzna- postawny blondyn. Był wyższy od Alexiusa o ponad głowę, co nie zmieniało faktu, że w tym momencie przypominał dziecko, które nabroiło i czeka na karę.
- Wiem. To bez znaczenia, i tak będzie moja. Ona i ten smarkacz.
Zapanowała cisza. Żaden z pachołków nie odważył się jej przerwać.
- A co do projektu - zaczął mój ojciec - jak przebiegły testy?
Zbliżyłem się jeszcze bardziej chcąc usłyszeć jak najwięcej.
- Doskonale - Szczur wyraźnie nabrał pewności siebie. - 8 na 10 obiektów przeszło testy pomyślnie, to znaczy...żyje.
- Żyje to trochę za dużo powiedziane - wtrącił się wysoki. - Po przebudzeniu żaden nie odzyskał pełni świadomości. Cholera, ożywianie zmarłych to naprawdę brudna robota...
- O to chodzi - Alexius zignorował drugą część wypowiedzi - Przecież zmarli głosu nie mają...
Przez chwilę zdawało mi się, że Alexius patrzy mi prosto w oczy.
- Lar'a przydzielono już do zwykłej jednostki - kontynuował Szczur - Reszta niedługo powinna skończyć testy.
- Doskonale. Co? Co to za spojrzenia? Myślicie, że tego nie widzę?
- Panie...A co z...
Gdybym miał pod ręką coś ostrego prawdopodobnie bym tym rzucił. Najlepiej w głowę mojego ojca. Nie mogłem uwierzyć w to co usłyszałem.
- Ach, To - na twarz Alexiusa powrócił "uśmiech" - Jeszcze przyjdzie na To czas.
- Ty jebany...

sobota, 27 czerwca 2015

(Wataha Powietrza) od Rena

Nie chciałem tego zrobić. Czułem się tak, jakbym sam sobie zadał cios, a łzy Faith spotęgowały moje obrzydzenie do samego siebie. Spójrzmy prawdzie w oczy. Jestem wciąż taki, jakim stworzyła mnie Rada, jakim stworzył mnie mój własny ojciec. Nie potrafię się hamować, nie mam żadnej pierdolonej blokady, kiedy jestem w furii. Właściwie jestem jak ten skurwiel, po którym odziedziczyłem gębę i nienawidzę się za to bardziej, niż w ogóle jest to możliwe do opisania.
Kiedy Faith z płaczem dosłownie uciekła z mojego pokoju, poczułem się jak ścierwo. Gniew wyłącza mi mózg i zanim moje myślenie znowu się uruchomi, jest już zazwyczaj za późno, żeby coś naprawić. Straciłem Fai, czułem to.
Z dziką furią cisnąłem te wszystkie szmaty, które miałem ze sobą, do torby, rozbijając przy okazji jakiś wazon. Uczucia rozwalały mnie od wewnątrz. Faith, Sol, nasze dziecko...Nie wiedziałem nawet czy żyją. Bałem się, że już nigdy jej nie zobaczę. Nie miałem pojęcia, co ja tak naprawdę robię, liczyła się tylko moja rodzina, którą wreszcie miałem. Jedyne osoby, które tak naprawdę kochałem.
Zarzuciłem torbę na ramię i ruszyłem korytarzem w kierunku wyjścia, uważając, żeby jeszcze czegoś nie rozpierdolić. Po drodze spotkałem tego wampira i musiałem zacisnąć zęby na tyle mocno, żeby nie rzucić się na niego w połowie wilczej postaci i zedrzeć mu ten ironiczny uśmieszek z mordy.
Trochę bardziej uspokoiłem się dopiero, kiedy poczułem na twarzy suche powietrze Las Vegas.
Wszędzie rozchodził się zapach ludzi, którzy pomimo mroku zapełniali ulice. Ludzie mnie nie obchodzili. Byli bezużyteczni, słabi, beznadziejni. Wampirom dostarczali pokarmu, ale nam tylko i wyłącznie przeszkadzali. Byliśmy lepszą rasą. A teraz mieliśmy żyć z nimi, wmieszać się w tych obrzydliwych przeciętniaków i podporządkować zasadom ich dziwnego świata.
Dlaczego Sol się nie odezwała? Przecież zrobiłaby to od razu, gdyby tylko była w niebezpieczeństwie. Telepatia przychodziła jej równie łatwo w bliskim dystansie, jak i na odległość...
~Sol, gdzie jesteś?
Odpowiedz, błagam... Kochanie, odpowiedz.
-Niech to szlag!- Wywarczałem na głos, gdy nie odebrałem żadnej odpowiedzi, zwracając na siebie ciekawskie spojrzenia przechodniów. - Co się tak gapisz, kretynie?- Syknąłem do chłopaka z rudymi włosami, który zaśmiał się pod nosem.
Zmierzył mnie spojrzeniem brązowych oczu i przestraszony przyspieszył kroku.
Nie dość, że bezużyteczni, to jeszcze w większości brzydcy...Skrzywiłem się z niesmakiem.
Nie wiedziałem, co mam robić. Nie mogłem siedzieć bezczynnie i czekać, aż ktoś przyjdzie i powie mi, że Sol nie żyje, albo co gorsza, aż Alexius z radością przyśle mi tradycyjnie opieczętowaną kopertę z wiadomością, że dostał to, czego chciał. Ameryka jest ogromna, a Sol może być wszędzie. Jeżeli znalazła ją Rada... Mogę już nigdy jej nie odzyskać.
Skup się, Ren.... Kurwa. Od czego mam zacząć? Rozglądnąłem się po brukowanej uliczce, na której stałem. Nikt nie może mi pomóc jej znaleźć. Nikt nie ma takich możliwości poza jedną osobą.
-Tato?- Wymówienie tego słowa nawet w myślach przyprawiło mnie o odruch wymiotny. ~ Spotkaj się ze mną jutro o tej samej porze w Las Vegas.- przekazałem telepatycznie mojemu ojcu.~ Proszę.- Dodałem z naciskiem. Po dłuższym czasie dostałem moją odpowiedź...

(Cain.)

(Wataha Ognia) od Tsukikasu

Z notatnika Tsukikasu – po wędrówce

Postawiłem jeszcze kropkę i schowałem notatnik do plecaka.
Ile można na niego czekać? Mówił, że wróci za minutkę a ja czekam już dobre osiem.
Wyszedłem na korytarz i akurat na siebie wpadliśmy. Przyglądał mi się ciekawskim wzrokiem, ale obaj milczeliśmy.
Ja także mu się przyjrzałem, wykorzystując tą chwilę kiedy staliśmy tak nieruchomo w ciszy.
Kiedy uratował mnie wtedy, byłem zbyt zszokowany by mu się dokładniej  przyjrzeć, chociaż starałem się…
Jest nieco wyższy ode mnie i wygląda jakoś zbyt idealnie… zupełnie jakby nachodziła na niego jakaś iluzja… Czy to mógł być mój Natty?
-Wiesz kim jestem, prawda?- powiedziałem, przerywając milczenie z nadzieją, że odpowie
"Tak, jesteś moim małym braciszkiem…", ale czego ja się spodziewam… Tak na pewno nie odpowie.
-Chodzi ci o to, że jesteś mieszańcem?- Spojrzał mi na chwilę w oczy, jednak
nagle zjechał wzrokiem na wisiorek i przez kilka sekund nie spuszczał z niego wzroku. Widziałem jak na jego twarzy maluje się zaskoczenie, a potem znowu spoglądał na mnie tym zwyczajnym, obojętnym wzrokiem.
Ale jednak widziałem ten błysk w jego oczach! Czuję, że to naprawdę może być mój starszy brat.
-Tak. - Przytaknąłem.
-Masz gdzie spać ?- Zapytał niespodziewanie, na co przecząco pokręciłem głową.
-Dobra… To możesz u mnie. Jestem sam w pokoju… Ale żeby nie było. Lubię. Ciszę – rzucił, po czym zniknął za drzwiami.
Chwilę stałem nieruchomo, dopiero później dotarło do mnie to, co powiedział.
Powoli i tak jak sobie zażyczył - cicho-  wróciłem do pokoju, z którego wcześniej wyszedłem  i zająłem wolne łóżko siedząc po turecku, wciąż z uśmiechem go obserwując .
Leżał do mnie tyłem, na prawym boku, a jego ciało unosiło się delikatnie w górę i w dół w rytm oddychania…
-A no… przepraszam, że przerywam ciszę. Wiesz jakie jest moje imię, a ja nie znam twojego i… nie wiem jak się do ciebie zwracać…- zacząłem, a on nawet się nie odwracając, powiedział:
-Mów mi na razie "N". - I zamilkł ponownie.
Bezszelestnie położyłem się w tej samej pozycji co on i ostatni raz na niego spoglądając, pomyślałem:
~"N". To brzmi jak… Natty… Dobranoc, braciszku Natty – byłem już niemal pewien, że to mój brat, oczy same mi się zamykały, zasnąłem.
***
Zbudziłem się obolały, łóżko nie było wcale za wygodne.
Spojrzałem na zegarek, wskazywał  22:50 –spałem chyba z dwie godziny i ku mojemu zdziwieniu, byłem przykryty kocem.
Usiadłem na łóżku i  ziewnąłem, przeciągnąłem palcami po włosach odgarniając grzywkę.
Mój wzrok przykuł mały taboret przed łóżkiem… stała na nim karteczka z napisem:

"WYSZEDŁEM NA MIASTO ZAŁATWIĆ PARĘ SPRAW,
JEŚLI ZGŁODNIEJESZ KUCHNIA JEST POKÓJ DALEJ."
                                                                                              N.

Wziąłem karteczkę i schowałem do swego  plecaka, który stał przy łóżku.
Wyjrzałem przez okno, na dole roiło się od ludzi na ulicach, nigdzie nie widać było N’a.
Głodny nie byłem, więc postanowiłem się trochę przejść na "świeżym powietrzu".

***
Gdy wyszedłem, niemal staranował mnie tłum. Wtopiłem się więc w tło ludzi  i starałem udawać, że jestem zwykłym turystą, czy mieszczaninem idącym gdzieś z zamyśleniem…
Nie szedłem zbyt daleko od miejsca, do którego zabrał mnie N.
W okolicy było kilka pojedynczych drzew i  ławek, usiadłem na jednej i obserwowałem.
Wokoło pełno było firm, dużo wysokich budynków, sklepów, kasyn, pubów i hoteli wieżowców.
Przez ulice przechodziły wystrojone  kobiety, prawdopodobnie wybierające się na imprezę lub do pracy jak ci faceci w garniturach. Samochody stały gdzie się dało i nie raz widać było wkurzonych kierowców szukających miejsca do zaparkowania.
Nic nadzwyczajnego…
Westchnąłem i oparłem ręce na kolanach.
Mój wzrok w pewnym momencie przykuła dziewczyna… na oko chyba osiemnastolatka…
Blondyna siedziała samotnie i nieruchomo na ławce obok.
- Witaj, czy wszystko porządku? -odezwałem się do niej.
Zaskoczona wzięła nagły wdech.
- Ja… czekam na brata.- odezwała się.
-Aha…- odparłem, nie wiedziałem co mnie do niej ciągnęło… Czy to ta spokojna aura wokół?
-Masz naprawdę piękne blond włosy… Po matce czy po ojcu?- odezwałem się po chwili ciszy.
Nie odpowiadała chwilę… przyjrzałem się jej dokładniej, miała na sobie białą sukienkę i brązowy różaniec…
- Brat też takie ma- odpowiedziała się nagle.
-Jesteś stąd? W sensie z tego miasta? Ja dopiero niedawno tu przybyłem… Nawet ładna okolica.- zacząłem, lecz ona nie odpowiadała i wciąż wpatrywała się w dal.
-Mam na imię Tsukikasu… A jak ty?- Przedstawiłem się.
-Zadajesz dużo pytań, ale  mogę wyjawić ci je na ucho.- Piękna błękitnooka wreszcie spojrzała mi w oczy Zrobiła gest dłonią, bym do niej podszedł. Nachyliłem głowę, robiąc to co chciała.
~Jestem Corne…- zaczęła szeptać i nagle w jej słowa wciął się męski głos:
-Cornelio. Idziemy?- odezwał się blond włosy mężczyzna, który niespodziewanie się pojawił.
-Jonathan! – wstała z ławki i rzuciła się chłopakowi w ramiona.
- Pa, wilku…- uśmiechnęła się do mnie, machając ręką i odeszła, rozmawiając cicho z tym Jonathanem, o ile się nie przesłyszałem…
Ale chwileczkę… skąd wiedziała, że jestem wilkiem?
*
Przeszedłem się jeszcze trochę prostą drogą i zawróciłem w stronę naszego "hotelu", czyli ogromnej willi, własności wampirzej rodzinki. .
Nagle ktoś zaciągnął mnie do wąskiej i ciemnej uliczki.
-Witaj, śliczny…- odezwała się tajemniczo dziewczyna.
Nie widziałem jej twarzy, była jakby skryta w cieniu… ale chyba mignął mi kosmyk blond włosów…
-A teraz wyćwierkaj mi pięknie… gdzie ten drań Nataniel, którym tak śmierdzisz na kilometr?!-
Z dziewczyny nagle zrobił się wilko-tygrys, który powalił mnie na ziemię.
-Kim ty, kurna jesteś?!- Zawarczałem, zmieniając się w wilka i próbując się wyrwać.
-Oooj, zła odpowiedź, wilczku. Pytam raz jeszcze, GDZIE jest NATANIEL?- Warknęła jak wilk, ale to nie było to zwierzę… Po chwili milczenia oberwałem z ogona, który jakimś cudem wydłużyła!
W ogóle… Nataniel? Czy chodziło jej o mojego brata czy o "N"? A może dwa w jednym?
Nie wahając się wywołałem moje skrzydła i silnym uderzeniem wiatru odepchnąłem ją tak, że walnęła o ścianę. Znowu dziwnie warknęła i zaczęła jakby chwile gadać do siebie...?
Nie czekając aż się otrząśnie, posłałem w nią dwie kule ognia i najszybciej jak umiałem, odleciałem wysoko w powietrze ponad budynki…
Już byłem bezpieczny… czym ona, do cholery, była?!
-Akuku!- nagle znowu wyskoczyła mi przed nos.

(Kayla?)

(Wataha Powietrza) od Sol

Nezumi wybrał się na polowanie, a ja i Ivo rozsiedliśmy się na trawie.
-Sol, czy mógłbym...?- Kiwnął głową na zawiniątko śpiące w moich ramionach.
-Jasne - uśmiechnęłam się i odsunęłam dziecko nieco od siebie, by mógł je zobaczyć, na co mój chłopczyk otworzył szeroko oczka. Zadziwiający był sposób w jaki patrzył na wszystko wokół. Tak jakby rozumiał...
-Ma Twoje oczy- powiedział cicho Braciszek zapatrzony w maleństwo- On ma coś w sobie... Takiego co Ty. Ren tego nie ma. Nikt nie ma...-Zamyślił się na chwilę- Jak właściwie ma na imię?
-Ash Macabre- odpowiedziałam z typowo matczyną dumą i zaczęłam delikatnie bujać maleństwem, ponieważ zaczęło cichutko mruczeć- Ktoś tu chyba zgłodniał.
Bez skrępowania przystawiłam go do piersi i zaczęłam karmić.
-Chyba wiem co możemy zrobić- przerwał ciszę Ivalio.
-A więc mów...
-Najpóźniej do jutra Nezi powinien zregenerować siły i móc przeteleportować się do Las Vegas, gdzie miały zamieszkać Watahy i sprowadzić pomoc. Podróż z noworodkiem i Tobą w tym stanie, gdy ściga nas Rada nie jest dobrym pomysłem, wiesz, że mam rację...- całym sobą przedstawiał zmartwionego starszego brata. Już zniknięcie Nezumiego wykończyło go psychicznie, teraz to wszystko... W przyszłości muszę być lepszą siostrą i nie przysparzać mu tylu trosk.
-A co z Tobą?
-To chyba oczywiste, że zostanę z Tobą. Musisz odpocząć i nabrać na nowo sił, czeka nas daleka podróż.
-Jeśli Twój chłopak się zgodzi to tak zrobimy- odpowiedziałam z westchnięciem po krótkim zastanowieniu. Spojrzałam bratu w oczy i uśmiechnęłam się, gdy na wzmiankę o 'jego chłopaku' na policzki wstąpił mu rumieniec.

* * *

Nezumi wyruszył w południe następnego dnia. Całą noc spał jak zabity, Ivo uparł się, że będzie trzymał nad nami wartę żebym i ja mogła odsapnąć, jednak nie było mi to dane, bo gdy tylko udawało mi się zmrużyć oko, mały dawał o sobie znać. Uroki macierzyństwa. Teraz siedzieliśmy przy ognisku, mimo zbliżającego się lata dzisiejszy dzień był chłodny. Ale czy to temperatura i wiatr były tego przyczyną, czy też to ja odczuwałam dziwny chłód otoczenia, dosłownie jakby czas miał zaraz zamarznąć i się zatrzymać.. W tym momencie do moich nozdrzy dotarł znienawidzony odór.
-Cholera, Ivo czujesz?- spytałam przestraszona. Poczułam jak w jednej sekundzie panika odbija się echem w moim ciele. Teraz nie byłam już sama. Był jeszcze Ash...
-Psy Rady...-odparł Ivalio z furią w oczach- Co najmniej trzech.
Wszystkie moje mięśnie napięły się w wilczym odruchu gotowe do ataku, jednak chyba za późno instynkt dał mi się we znaki. Ktoś złapał mnie od tyłu. Wilki zdążyły przemienić się w ludzi, choć i tak niewiele było w ich twarzach człowieczeństwa. Rada przysłała dwóch lepszych wojowników i zwiadowcę. Z opowieści oraz krótkich odwiedzin w Arkadii, wiedziałam, że to Lar, Luc i Ivan. Postarali się. Ten pierwszy był młodszym bratem samego Alexiusa, a dwóch ostatnich w przeszłości mianowało się "przyjaciółmi" Rena. Uderzyła mnie myśl, że gdyby nie bunt przeciwko Radzie, który zaczęliśmy, to Ren wciąż służby z nimi Radzie, zabijając wspólnie wrogów, śmiejących przeciwstawiać się panującej anarchii.
~Uważaj na jej szczęnię!~ wyłapałam przekaz Lara, który złapał Ivalio za barki, skutecznie unieruchomiając, nim zdąrzył cokolwiek zrobić. Mocniej przycisnęłam do siebie Asha, który cały czas obserwował wszystko szeroko otwartymi oczami bez cienia strachu, ale po paru sekundach poczułam ostrze na szyi.
Bogini, nie pozwól by to się tak skończyło...- Błagałam w duchu. Nie obchodziło mnie co ze mną zrobią, liczył się tylko mój maleńki synek, tak ciepły i kruchy w moich ramionach.
~Przepraszam Sol...~dotarła do mnie myśl Ivalio.
-Luc, gdzie Ty zostawiłeś swój cholerny łeb?!- krzyknął Ivan.-Myślisz, że Alexius będzie szukał mamki dla tego bachora?!
Wojownik odsunął sztylet, a po mojej szyi spłynęła mała strużka ciepłej krwi.
Ash zaczął płakać, najwyraźniej czując jej cierpki, rdzawy zapach w powietrzu.
-Wybacz memu towarzyszowi jego maniery- rzucił od niechcenia Ivan i otarł krew jakąś szmatką- Nie będziesz się rzucać, prawda?- posłał mi paskudny uśmiech i kazał Lucowi mnie puścić. Ivo nie mówił nic, czułam, że było mu wstyd, że nie zdołał nas ochronić, chociaż to nie jego wina. Wszystko stało się za szybko, stał ze spuszczoną głową i powarkiwał na Lara, który go trzymał.
-Ćśś...- próbowałam uspokoić syna,który po paru minutach przestał płakać, i spojrzał na mnie swoimi zielonymi oczkami, idealnym odbiciem moich. Zobaczyłam w nich coś jakby błysk, bliska byłam strachu, jednak to właśnie Ash sprawił, że obawy opuściły mnie tak szybko jak się pojawiły i wydarzyło się coś dziwnego. Patrzyłam na świat z innej perspektywy. Widziałam go oczami Asha, po czym wywnioskowałam, że on używał teraz moich.
Nie trwało to długo, może minutę, a wszystko wróciło do normy. Prawie wszystko.
Nasi oprawcy leżeli nieruchomo na ziemi, a Ivo przyglądał mi się zszokowany i lekko przestraszony.
-J-jak Ty to... Nie wiedziałem, że tak umiesz...
-A-ale to nie ja...- byłam równie zaskoczona jak brat.
-Przecież widziałem, że Ty...
-To Ash- przerwałam mu. Oboje spojrzeliśmy na dziecko, które teraz zamknęło oczy, i ssąc swój paluszek, zasnęło.
Ivo wiedział, że nie kłamię, jednak nie chciał uwierzyć. Luc, Lar i Ivan żyli, ale widocznie znajdowali się w stanie wegetacji lub czegoś bardziej nieokreślonego. Ivo odebrał im broń i związał.
Próbowaliśmy to zrozumieć, jednak niewiele z tego wyszło... Bujałam syna w ramionach, czując jakąś wyjątkową więź między nami. Podejrzewam, że inną niż odczuwają zwykłe matki.
Następnego dnia psy Rady nadal nie odzyskały świadomości. Lecz pojawił się inny znajomy zapach, zapach Nezumiego i kogoś jeszcze, zmierzali tu. 

(Nezumi, Ivo, ktoś tam? ;-: )


piątek, 26 czerwca 2015

Ogłoszenie parafialne

W związku z nadchodzącymi wakacjami mamy dla Was kilka informacji i ogłoszeń.

Po pierwsze, życzymy przyjemnego wypoczynku!

Po drugie, uprasza się użytkowników o NIEIGNOROWANIE adminów.
Jeśli piszemy, to zwykle po to, żeby się czegoś dowiedzieć.
Jeśli przewidujecie swoją dłuższą nieobecność proszę poinformować kogoś z administracji wcześniej.
To samo tyczy się odchodzenia z bloga.
Jeśli nie zamierzacie pisać już w ogóle, kulturalnie byłoby poinformować o tym kogoś z administracji NG, bo później wychodzą nieciekawe sytuacje, w których nie wiadomo kto będzie jeszcze pisać, a kogo postać można już usunąć :///

Dziękujemy
/Administracja NG

środa, 24 czerwca 2015

Od Kayli

Nosz kurwa, gdzie ona może być?! Włóczyłam się po Vegas od dobrych trzech godzin i nadal nie mogłam znaleźć dziewczyny z mojego snu. Byłam pewna, że ona tu jest, bo pragnienie podążania w jakimś konkretnym, określonym kierunku zmalało na tyle, że mogłam je ignorować, ale nadal było wystarczająco mocne, by mnie irytować swoją obecnością, jak zbliżający się ból głowy - niewyraźne pulsowanie pod czaszką, z którym nic nie można zrobić. Potrząsnęłam głową zirytowana. No i jeszcze Ona. Cały czas była niespokojna, zmuszała mnie do rozglądania się na wszystkie strony, zapamiętując układ ulic i przygotowując ewentualną drogę ucieczki. Jak dla mnie podchodziło to pod paranoję, ale jak to mówią, ostrożności nigdy za wiele. Było już późno, może koło północy, gdy go zobaczyłam. Chyba na kogoś polował. Spięłam się i przyczaiłam, ale zanim zdążyłam podejść na tyle, by na niego skoczyć, podszedł do niego jakiś mężczyzna. Warknęłam i wycofałam się, cały czas obserwując mordercę mojej rodziny. Po chwili facet dał Łowcy jakąś kopertę, ten otworzył ją i najwyraźniej usatysfakcjonowany spojrzał w miejsce, gdzie przed momentem stał jego znajomy, który zmył się w chwili, gdy blondyn zajął swoją uwagę podarunkiem. Azjata uśmiechnął się pod nosem i pobiegł w kierunku, z którego przyszedł. Podążyłam ostrożnie za nim, a Ona drżała z ledwo skrywanego podniecenia.
~ W końcu mamy szansę go dopaść ~ mruknęła z zadowoleniem, a ja przyznłam jej rację. Po dłuższym czasie nasz wróg numer 1 wszedł do jakiegoś domu. Podeszłam bliżej i skrzywiłam się, czując mdląco słodki zapach właściwy wampirom. Jednak po dłuższej analizie moją uwagę zwróciła woń piżma przynależąca do wilkołaków i coś jeszcze. Coś, czego nie umiałam do końca sprecyzować, jakby... czarownica?
~ Nie, to nie to, za słabe. Może kolejna hybryda? Zanim nas wygnano, słyszłyśmy, że Pan zamierza nieco poeksperymentować z genami czarownic i wilkołaków.
Możliwe... Minęło przecież dwadzieścia parę lat. Wiele się przez ten czas zmieniło. Trzeba będzie nadrobić zaległości...
~ Kayla! ~ nie no, ta to ma wyczucie... Ale po chwili zrozumiałam, o co Jej chodziło i szybko przeskoczyłam przez najbliższy płot. Z domu wychodziła właśnie para, wampir i wadera. Było w niej coś znajomego, chociaż byłam pewna, że nigdy jej nie spotkałam, była na to za młoda. Ten kształt szczęki, linia ust... Wyglądała bardzo podobnie do innej kobiety, mającej spory wpływ na decyzje Rady. Ona mruknęła potakująco. Za to wampira wogóle nie kojarzyłam, co było dość dziwne, zważywszy na fakt, że miałam dostęp do kartoteki wszystkich wampirów w USA. Przyglądałam mu się przez chwilę, po czym wzruszyłam ramionami. Najwyraźniej był za młody, by coś przeskrobać.
~ Ich zapach... jest dziwny. Tak jakby... Uh, no nie wiem... Jakby nie czuli się do końca swobodnie w swoim towarzystwie, ale... No kurwa, nie mam pojęcia jak to powiedzieć ~ Zaśmiałam się pod nosem z jej braku umiejętności nazywania uczuć.
Chodzi ci o to, że ich do siebie ciągnie?
~ Dokładnie! Jak kota do kocicy w marcu!
Eh, ty i te twoje porównania... No nieważne.
Wróciłam na ulicę i jeszcze raz spojrzałam za nimi. Przedstawiali dość niecodzienny widok. Westchnęłam i wróciłam do obserwowania wampirzo-wilkołaczego domostwa.
~ Kayla...
Hmm?
A dlaczego ty... Dlaczego my... No wiesz... Czemu nie mamy partnera?
Zesztywniałam.
A czemu miałybyśmy mieć?
~ Bo... No wiesz... 
Czekaj, czy ty sugerujesz, że jesteśmy niewyżyte seksualnie?! Wiesz co... Zawiodłam się na tobie. Przecież my nikogo, powtarzam NIKOGO nie potrzebujemy. Poza tym mamy ważniejsze zadanie niż uganianie się za facetami.
~ No i co z tego? To nie znaczy, że nie możemy...
Właśnie to znaczy! I zamknij się już, bo nie mam ochoty więcej słuchać twojego gadania! Nie mamy partnera i nie będziemy mieć! Koniec, kropka!
~ A dlaczego niby?! Czemu to ty decydujesz o naszym losie?! Wiesz jakie to wkurwiające?! Nic nie mogę zrobić bez twojego pozwolenia! 
A jak myślisz dlaczego?! Nie, wcale nie dlatego, że gadać nauczyłaś się dopiero pół roku temu! I nie dlatego, że przez całe życie od TAMTEGO WYDARZENIA musiałam cię pilnować, byś nie pozabijała wszystkich dookoła!
~ Od jakiego kurwa wydarzenia?! Co ty mi tu pierdolisz?!
A od tamtego, kiedy miałam piętnaście lat! I nigdy nikomu nie pozwolę zbliżyć się do mnie na tyle, by doszło do jakiegokolwiek kontaktu fizycznego!
Nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęłam płakać. Oparłam się plecami o ogrodzenie i osunęłam na ziemię. Cała złość na Nią uleciała ze mnie i została tylko rozpacz, upokorzenie i te najmroczniejsze, najbardziej bolesne wspomnienia, jeszcze z czasów, gdy mój umysł należał tylko do mnie, gdy nie musiałam się non stop kontrolować. Wspomnienia z czasów eksperymentów i kilku tygodni tuż po nich. Wszystko do mnie wróciło. Pękła ostatnia bariera między mną i Nią. Ona zobaczyła wszystko to, co ukrywałam w najgłębszych zakamarkach swojego umysłu, zamknięte  i otoczone najgrubszym i najmocniejszym murem, wszystko, czego nie chciałam pamiętać, moje poprzednie życie, sprzed Rady, sprzed eksperymentów, sprzed Niej...
Ona zamilkła. Jej gniew został zastąpiony przez smutek, współczucie, zrozumienie i poczucie winy. Nic już nie mówiła, a ja siedziałam i płakałam. Nagle usłyszłam kroki. To dziwna para wracała do domu. Otarłam twarz, wstałam i uciekłam, byle dalej od tego miejsca.

***
Szłam ulicami Vegas pogrążona we wspomnieniach. Minęło tyle czasu, a ja nadal pamiętałam wszystko z najdrobniejszymi szczegółami. Gdy miałam siedem lat, pierwszy raz zobaczyłam Pana. Moi rodzice zaskoczeni jego nagłą i niespodziewaną wizytą krzątali się wokół niego, nie zwracając uwagi na mnie i moje młodsze rodzeństwo. Staliśmy w drzwiach spoglądając z zaciekawieniem na gościa. Ten jakby wyczuwając nasze spojrzenia zerknął na nas przelotnie.
- Droga Amando, nie kłopocz się jedzeniem, przyszedłem tutaj w jednym konkretnym celu - tu zerknął na mnie, a mama zesztywniała i wyprosiła nas z pokoju. Bawiłam się z bratem i siostrą w chowanego. Była moja kolej, by szukać. Gdy przechodziłam obok salonu usłyszałam moje imię. Przystanęłam i zaczęłam podsłuchiwać pod drzwiami.
- Wasza córka ma ogromny potencjał. Od jutra zostanie moją uczennicą.
- Ale Alexiusie, ona ma dopiero siedem lat. 
- Wiek nie ma znaczenia. Poza tym im młodsze dziecko, tym łatwiej je "ulepszyć".
- Ale...
- Wystarczy, Nicholasie, albo jutro zobaczę Kaylę u siebie, albo wszyscy zginiecie.
Zatkałam uszy i uciekłam stamtąd, nie chcąc już więcej słuchać...


***
- Wypij to.
- Ale Panie... Co to jest?
- Wypij.
Skrzywiłam się lekko i wypiłam podany specyfik. Mienił się wszystkimi kolorami tęczy, ale strasznie śmierdział. Przez chwilę nic się nie działo. Nagle dopadł mnie ogromny ból, rozlewający się po całym ciele. Krzyknęłam i upadłam na kamienną posadzkę. Zwijałam się na ziemi kilka minut, i tak niespodziewanie ból zniknął tak nagle, jak się pojawił. Podniosłam się z trudem i zobaczyłam w dłoni Pana kolejną fiolkę tym razem z płynem w kolorze jadowicie zielonym. Jęknęłam cicho i bez słowa podniosłam ją do ust. Natychmiast wyplułam wszystko, ale ciecz paliła mnie w usta. Poczułam mocne uderzenie w potylicę. Upadłam, a z moich oczu pociekły łzy. Pan znowu podetknął mi naczynie pod nos, a ja zrezygnowana wypiłam do dna. Wiedziałam co się stanie, jeśli zawiodę Pana. Życie mojej rodziny było ważniejsze niż mój ból. Tylko ta myśl mnie utrzymywała przy zdrowych zmysłach. To wszystko dla nich...
***

- Co to znaczy, że nie możesz się się przemienić?!
Spuściłam głowę i nerwowo oblizałam wargi.
- Wybacz, Panie, po prostu nie mogę... Próbowałam wiele razy, ale nie mogę... - powiedziałam łamiącym się głosem.
Pan podszedł bliżej z furią w oczach, a ja skuliłam się najmocniej jak umiałam.
- Ty głupia suko, masz się przemienić i to natychmiast!
Upadłam na kolana i podczołgałam się na czworakach do jego stóp, przepraszając go za to, że nie umiem. Alexius kopnął mnie kilka razy, a ja bałam się poruszyć.
- Nie umiesz? Już ja cię nauczę!
Chwycił mnie za włosy i pociągnął do lochów.

***
Gdy wyczerpały mu się już pomysły na tortury, w ogóle nie przypominałam człowieka, ale nadal nie potrafiłam zmienić postaci. Pan, wściekły, zamknął mnie w pokoju i zabronił dawać mi jedzenie. Po trzech dniach byłam na krawędzi życia i śmierci. Wtedy przyprowadzono mnie do pokoju Pana.
- Nadal twierdzisz, że nie umiesz się przemienić?
Pokiwałam słabo głową. Pan westchnął.
- No trudno. W takim razie do niczego mi się nie przydasz. Oddajcie ją Slaverowi, zasłużył sobie na to.
***
W pokoju Slavera zastałam zastawiony stół. Nawet się nad tym nie zastanawiając rzuciłam się na jedzenie. Pochłaniałam wszystko, co wpadło mi w ręce.  Za sobą usłyszałam stłumiony chichot. Odwróciłam się gwałtownie. Stał tam, uśmiechając się obleśnie. 
- Więc to jest ta moja nagroda? - podszedł bliżej, taksując mnie wzrokiem. - Zbyt dużo ciała to ty nie masz, ale kim ja jestem, by wybrzydzać.
Nagle podniósł mnie i przygwoździł do ściany. Próbowałam się wyrywać, ale byłam osłabiona torturami i głodówką. Slaver jednym ruchem zdarł ze mnie resztki ubrań, jednocześnie opuszczając spodnie. Poczułam ogromy ból między nogami i cały świat zasnuła czerwona mgła. Gdzieś w zakamarkach mojego umysłu przebudziła się jakaś istota, dzika, gniewna i nieokiełznana, pragnąca tylko zniszczenia. Z mojego gardła wyrwał się donośny warkot, gdy z nadludzkim wysiłkiem odepchnęłam Łowcę. Opadłam na ziemię, a moim ciałem wstrząsnął dreszcz. Slaver patrzył na mnie zszokowany.
- Co u... - Nic więcej nie zdążył powiedzieć, bo gdy tylko przemiana dobiegła końca, skoczyłam na niego z furią. Krzyczał bardzo długo i bardzo głośno, a ta nowa, dzika część mnie upajała się tym dźwiękiem. Niespodziewanie otwarły się drzwi, a w nich ukazał się Pan z triumfalnym uśmiechem na twarzy.
- Widzę, że mój plan się powiódł. Od teraz, droga Kaylo, rozpoczyna się twoje nowe życie. Zostajesz awansowana na głównego szpiega i mordercę Rady.
Podeszłam do mojego Pana i położyłam łeb na jego stopach, a on pogładził mnie po karku. Od tamtej pory byłam ulubionym pupilkiem najwyższego członka Rady.

***
- Ej, patrz jak łazisz, szmato! - z zamyślenia wyrwał mnie głos jakiegoś mężczyzny. Popatrzyłam na niego z irytacją, a ten aż się cofnął. Wybełkotał coś przerażony i odszedł, nie oglądając się za siebie. Ci ludzie to już w ogóle nie mają manier. Ale trudno, takie życie. Ona milczała, nieco przygnębiona sytuacją, która sprawiła, że zaistniała jako osobna świadomość. Teraz nie mogła uwierzyć, że dała się tak łatwo oszukać, że była ślepo posłuszna i wierna Panu, że nie zorientowała się wcześniej. Ale w sumie to nie była Jej wina, sama na to pozwalałam, bo uwierzyłam, że będzie lepiej... Westchnęłam, dziwiąc się swojej głupocie i ruszyłam na poszukiwanie jakiegoś noclegu

(Wataha Ognia) od Arii

Stałam sparaliżowana, nie mogąc odezwać się ani jednym słowem, jednocześnie czując na sobie wzrok młodego wampira. Z trudem uniosłam głowę, przyglądając mu się badawczo. Niestety, ale z wielkim trudem musiałam przyznać, iż był on bardzo przystojnym, wysokim chłopakiem. Jego brązowe włosy skrzyły się w przytłumionym świetle, co sprawiało, że miałam ochotę zatopić w nich dłonie, a delikatny zarys mięśni pod cienkim materiałem koszulki korcił niemiłosiernie. Szybko jednak opanowałam niebezpieczne fantazje, które chwilę później mogłyby wypełnić całą moją głowę.
- No chyba, że zdradzisz mi dodatkowo swoje imię. Wtedy już będziesz jedynie urocza - rzekł krwiopijca, puszczając do mnie oczko, na co ja cicho prychnęłam.  
- Chcesz znać moje imię… A przecież ja nie znam twojego – odparłam patrząc mu wyzywająco w oczy. Cały czas czułam na sobie jego wzrok, co nie powiem pochlebiało mi, jednak nie zmieniało to faktu, że nigdy nie byłam postawiana w takiej sytuacji jak ta.
- Powiem ci, ale ty najpierw zdradź swoje – jego uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej, a ja już wiedziałam, że stąpam po cienkim lodzie.
- Czyli mam rozumieć, że dopóki nie wyjawię ci swojego imienia, będę dla ciebie tą … Jak ty to określiłeś… Nieznajomą wilkołaczycą? – zapytałam udając ton jego głosu w chwili, w której wypowiadał te słowa, jednocześnie wbijając w niego twarde spojrzenie.
Wampir przez chwilę, jakby się zastanawiał nad sensem mojej wypowiedzi, po czym ponownie wlepił we mnie to swoje dziwne spojrzenie, które sprawiło, że cała zadrżałam.
- Albo wiesz co? Nie ważne co o mnie myślisz... I tak prędzej, czy później zmienisz zdanie – zaczęłam, po czym uśmiechnęłam się kokieteryjnie – Z chęcią się przejdę… Ale jest jeden maleńki problem.
- Jaki? – chłopak uniósł brew ze zdziwieniem.
- Hmmm…. Nie wydaje ci się, że mojej garderobie może czegoś brakować? – zagaiłam, wskazując ręką obszar od pasa w dół.
- Ja tam nie widzę w tym problemu – zaśmiał się, ponownie przesuwając wzrokiem, wzdłuż mojego ciała, co już kolejny raz wywołało dziwne ciepło i  nieznośny rumieniec na mojej twarzy.
- Dobrze… Skoro tak stawiasz sprawę – zawtórowałam mu i przeszłam obok niego, delikatnie ocierając się swoim ramieniem o jego ramię, na co on delikatnie się spiął, a ja uśmiechnęłam się z niemałą satysfakcją. Stanęłam kilka metrów od niego, patrząc na jego odwróconą sylwetkę.
– Nie waż się odwracać - Warknęłam ściągając przez głowę koszulkę Alfy Wody, w międzyczasie patrząc podejrzliwie na plecy wampira. Szybko wsunęłam na siebie jedyne ubranie jakie miałam. Złapałam za obydwa rękawy, próbując zawiązać je za szyją, jednak nie dawałam rady.
- Może ja pomogę? – zaproponował jasnowłosy, dotykając palcami mojego karku.
- Miałeś się nie odwracać – syknęłam, co mi się nie udało, gdyż zamiast tego z moich ust wydobył się cichy pomruk. Chłopak zwinnie uporał się z zadaniem i po chwili jego dłonie z powrotem spoczęły na moim karku, delikatnie drażniąc moją skórę.
- To co? Idziemy? – zapytał zmysłowym szeptem, zjeżdżając ręką wzdłuż mojej.
Nagle jak gdyby nigdy nic otrząsnęłam się i uświadomiwszy sobie, na co tak naprawdę miałam teraz ochotę, odsunęłam się więc od nieznajomej nadprzyrodzonej istoty.
- Idziemy – przytaknęłam starając się zachować między nami co najmniej czterdzieści centymetrów odstępu.
****
Przez pierwsze pięć minut spaceru i ja i wampir nie odezwaliśmy się do siebie ani jednym słowem. W sumie, gdyby tak dłużej nad tym pomyśle, nie była to denerwująca cisza. Z niemałym zaciekawieniem patrzyłam się na „świat” dookoła, cały czas czując na sobie wzrok krwiopijcy.
- Nie wychodziłaś za często z domu, nie? – usłyszałam jego szczerze zaciekawiony głos, na którego dźwięk odważyłam się unieść na niego wzrok.
- Trudno nazwać domem miejsce, w którym żyłam – westchnęłam i więcej już nie powiedziałam, bo może i dziwnie działała na mnie jego bliskość, ale to co jest prywatną sprawą,  powinno taką pozostać.
- Rozumiem, że  to drażniący temat.
- Tak… Gdy tylko pomyślę, że miałabym tam wrócić. Wrócić do Niego. ..Moje ciało zgłasza sprzeciw – rzuciłam z niemałą odrazą.  Po dłuższej chwili spojrzałam jednak  na niego i uśmiechnęłam się słabo.
- Wracamy? – zaproponowałam, nerwowo zakładając zbłąkany kosmyk  za ucho. Na moje nieszczęście włosy nie zechciały mnie posłuchać i chwilę później znowu opadły na moją twarz.
Wampir z tym swoim uśmiechem stanął przede mną i już drugi raz tej nocy pomógł mi.  Jego dłoń na dość długą chwilę zatrzymała się na moim policzku, który szybko spłonął rumieńcem.
- Nie masz zamiaru się odsunąć? – warknęłam, wbijając w niego wzrok.
- Ale czy na serio tego chcesz, wilczku? – mruknął do mojego ucha.
- Niczego nie pragnę tak bardzo jak tego, abyś się odsunął – odparłam,  tak naprawdę wątpiąc w prawdziwość swoich własnych słów.
- Dobrze. Skoro tego pragniesz – odsunął się ode mnie, dzięki czemu ponownie mogłam oddychać. Oboje popatrzyliśmy się na siebie i przez długą chwilę staliśmy tak bez słowa.
- Chyba powinniśmy wracać – powiedziałam drżącym głosem, kierując się w stronę, z której przyszliśmy.
W drodze powrotnej na darmo próbowałam uspokoić swój oddech i bicie serca, szybko uświadamiając sobie, że to nie jest takie łatwe. Nie, dopóki On idzie tak blisko mnie. Na mojej twarzy ponownie zawitał uśmiech, gdy tylko przeszłam przez próg domu wampirów. Szybkim krokiem poszłam w kierunku korytarza, który prowadził do skrzydła zamieszkałego przez watahę.
 - Nie pożegnasz się? – usłyszałam nagle za sobą, zaczepny ton głosu wampira. Odwróciłam się na pięcie w jego stronę i westchnęłam.
- Masz racje… Gdzie moje maniery – zaćwierkałam niewinnie spuszczając głowę. Gdy ponownie ją uniosłam, na mojej twarzy zawitał zmysłowy uśmiech. Powolnym krokiem podeszłam do niego i zatrzymałam się dopiero wtedy, gdy nasze twarze dzieliło zaledwie dziesięć centymetrów. Z zaciekawieniem obserwowałam jego reakcję... Wampir popatrzył na mnie ze zdziwieniem, przełykając głośno ślinę.
Z udawaną nieśmiałością położyłam dłoń na jego torsie, przysuwając się do niego jeszcze bliżej. Przysunęłam twarz do linii jego szczęki i minimalnie dotykając wargami jego skóry, skierowałam usta w stronę jego ucha. 
- Aria – mruknęłam, po czym odsunęłam się od niego, nadal pamiętając o tym, aby nie odsunąć rąk od jego umięśnionego brzucha, na którym spoczywały. Starałam się uspokoić oddech, myśląc o wszystkim tylko nie o tym, jak cudownie wyglądałby bez tej koszulki.
- Co? – spytał niemrawo, przez co z moich ust wyrwał się cichy chichot.
- Moje imię. Aria – powtórzyłam, odsuwając się od niego o kolejne kilkanaście centymetrów.
- Ja jestem East – odparł po krótkim namyśle, a na jego twarzy ponownie zawitał zawadiacki uśmiech.
- Dziękuję za spacer ….. East – odrzekłam, wypowiadając jego imię najseksowniej, jak tylko umiałam, jednocześnie smakując je w ustach.

( Co ty na to? To koniec spotkania, czy może masz jakiś pomysł? ) 

(Watah Wody) od Hespe

Raz po raz przewracałam się jak nie na jeden bok, to na drugi, bezskutecznie próbując odpędzić od 
siebie koszmary. Niestety, byłam świadoma tego, że nic nie zdoła mi pomóc, ponieważ jestem za 
słaba. Otworzyłam zmęczone oczy i uniosłam się do pozycji siedzącej. Odruchowo rozejrzałam się 
po pokoju i z ulgą stwierdziłam, że nie ma w nim nikogo niepożądanego. Z trudem uspokoiłam 
wzburzony rytm serca i z cichutkim jękiem opadłam z powrotem na poduszkę.
- Znowu masz te koszmary? - usłyszałam nagle głos przyjaciela, który dochodził z przeciwległego 
kąta pokoju. Na moich ustach, jak na zawołanie pojawił się szczery uśmiech, który posłałam 
chłopakowi wyłaniającemu się z półmroku spowijającego pomieszczenie.
- Mike... Długo tu jesteś? - spytałam poklepując miejsce obok siebie. Brunet z uśmiechem na ustach przysiadł koło mnie, obejmując mnie przy tym ramieniem, na którym 
ja położyłam głowę. - Jakiś czas - odparł, całując mnie w czubek głowy. - Zupełnie tak, jak kiedyś - szepnęłam mocniej wtulając się w jego, aż za bardzo materialne ciało. - Oj tak... Pamiętam... - mruknął w moje włosy - A wracając, co śniło ci się tym razem? Uniosłam delikatnie głowę i spojrzałam prosto w te jego zielone oczy. - Zawsze to samo. Ta sama twarz, ten sam głos, te same słowa - wybełkotałam, czując narastającą 
gulę w gardle. - Nadal nie wiesz co to może oznaczać? - dopytywał się, nie przestając głaskać mnie po ramieniu. - Nie - westchnęłam ogarnięta bezsilnością - Nie mam pojęcia. - A co u ciebie? Gdzie byłeś przez cały ten czas? - zapytałam, naśladując ton głosu matki przyjaciela. - Hmm... Tu i tam - odparł, uśmiechając się tajemniczo, co dla mnie było wystarczające, aby 
podejrzewać, iż mnie śledził. - Co widziałeś? - spytałam i uśmiechając się delikatnie, szturchnęłam go w ramię. - Kim jest ten blondyn, z którym rozmawiałaś w ogrodzie? - zapytał nagle chłopak, patrząc na mnie z dziwnym bólem w oczach. Mój uśmiech momentalnie pobladł, a serce zaczęło dudnić w piersi. - To mój Alfa, Mike. - zdołałam wydusić, po długiej ciszy wypełnionej przemyśleniami obu stron. - Jesteś pewna, że nikt więcej? - uniósł brew, jednocześnie wykrzywiając usta w grymasie niesmaku. - Jestem członkiem jego watahy, nikim więcej. Dla niego jestem tylko i wyłącznie członkiem watahy - wychrypiałam, czując coraz większą presję ze strony Mike'a. - Dla niego... Ale kim on jest dla ciebie - padło kolejne pytanie i tylko to, że w tej chwili siedziałam na miękkim materacu łóżka, uratowało mnie przed rozbiciem głowy o podłogę. - Dla mnie... On... - jąkałam się, nie mogąc złożyć myśli w sensowną całość. - Tylko nie kłam, Hes. - Ja.... Nie wiem - poddałam się w końcu - Nie wiem. Nigdy czegoś takiego nie czułam i po prostu 
nie wiem, co mam o tym myśleć. Może to dlatego, że był pierwszą osobą, która wyciągnęła do mnie rękę, gdy tego najbardziej potrzebowałam... - On cię olewa, Hes. Może i ci pomaga, może jest dla ciebie miły, ale nigdy nie pomyśli o tobie tak, jak o tej czarnowłosej dziewczynie - warknął, zrywając się z łóżka. - Mike... - zdołałam wybełkotać. - Nie, Hes. Jak możesz być taka ślepa, taka naiwna? I dziwić się dlaczego tak łatwo cię zrobić - 
wyrzucał z siebie słowa, każdym kolejnym sprawiając mi coraz większy ból. Ostatecznie, gdy 
skończył już swoją wypowiedź, moja twarz była cała mokra od łez. - O co ci chodzi? - Cholera, Hes. O wszystko. O całe to pieprzone życie. O to jak ono się potoczyło. - syknął krążąc 
nerwowo po pokoju. - Mike... Co się zmieniło? - zapytałam bezradnie. - Wszystko - popatrzył na mnie szmaragdowymi oczami, które szkliły się delikatnie w półmroku 
pokoju. - Nie wiem o co ci chodzi, Mike. Jakie "wszystko"? - Hespe, nie jesteśmy już dziećmi. Jak myślisz, co mogłoby się zmienić - szepnął zbliżając się do 
mnie. - Nie... - powstrzymałam go - Myślę, że powinieneś już iść.- Wybełkotałam, próbując powstrzymać kolejną falę płaczu, która zaczęła ogarniać moje zmęczone ciało. Chłopak nie miał jednak 
najmniejszego zamiaru mnie słuchać. Z każdą kolejną sekundą był coraz bliżej mnie. - Nie... Nie podchodź bliżej. Proszę... - Zobaczysz. Sprawię, że zapomnisz o tym chłopaku... Hespe, robię to dla twojego dobra - odparł z bólem w głosie i rozpłynął się w powietrzu pozostawiając po sobie nieznośne zimno, które ogarnęło całe moje ciało. Zimno spowodowane nie tylko jego zniknięciem, ale również to spowodowane jego wcześniejszymi słowami. - Dlaczego ty zawsze musisz mieć rację - załkałam obejmując kolana rękoma, pozwalając łzom 
płynąć.

poniedziałek, 22 czerwca 2015

Od East'a

Nie wiem ile przesiedziałem koło łóżka małej, ale na pewno było to dobre kilka godzin. Wendy miała problemy ze spaniem. Przynajmniej ostatnio, odkąd dowiedziała się, że będziemy mieli gości.  A wcześniej z kolei odwalało jej na punkcie pilnowania mnie i chronienia przed złem.
 To dopiero było zabawne.
 Dorosły wampir ze szczenięciem w roli ochroniarza. Grubo.
 West miał ubaw po pachy. Jego ulubioną zabawą stało się prowokowanie dziewczynki. Rzucał się na mnie, mała w odpowiedzi go atakowała, a wszystko kończyło się tak, iż tarzali się po podłodze. Mój brat oczywiście udawał, że jej ciosy sprawiają, iż zwija się z bólu.
 Z westchnieniem poklepałem śpiącą brunetkę po główce i się podźwignąłem z klęczek do pionu. Po wyjściu z własnego pokoju stanąłem przed drzwiami brata i po chwili zapukałem.
 Roznegliżowany West, jedynie w samych bokserkach i to w dodatku w urocze parowce, stanął przede mną i oparł się ramieniem o próg. Zasłaniał całym sobą widok na swój pokój. Naturalny odruch, pokazujący jedynie tyle, że nie chce mnie na swoim terytorium.
- Czyżby mój mały Daddy potrzebował pomocy?- Uśmiechnął się złośliwie, a następnie spojrzał do tyłu, prawdopodobnie spoglądając na swoją śpiącą kobietę.
- Przeszkodziłem wam w nocnych igraszkach?- Poruszyłem znacząco brwiami, zapominając że przecież przyszedłem tu, by go prosić o kolejną przysługę.
- Nie otworzyłbym ci wtedy, a już na pewno nie zacząłbym tak tej rozmowy.- Mówiąc tak, wzruszył umięśnionymi ramionami. Jak dla mnie przesadnie umięśnionymi. Zapewne wtedy zacząłby rozmowę od przywaleniu mi w twarz. Ach to okazywanie uczuć.- Streszczaj się i mów o co chodzi. Niektórzy tu są zmęczeni.- Przeczesał palcami swoją szopę i zaplótł ręce na piersi, przybierając pozę bodyguard’a.
- Chcę się przejść. Mógłbyś pójść do Wi jakby się obudziła?- Wskazałem kciukiem za siebie, by na pewno skojarzył, w którą stronę ma iść. Nie wiadomo czy o tej godzinie jeszcze na tyle kontaktował ze światem, by ogarnąć o co mi chodzi.
- Do Little Princess? Okej. Niech ci będzie. A teraz spadaj zanim się rozmyślę.- I zatrzasnął za sobą drzwi. W sumie to miałem wątpliwości czy sobie wszystko właściwie zakodował. Jednak sprawdzanie tego akurat o tej godzinie mogło nie należeć do najlepszych pomysłów.
 * * *
 Zszedłem do salonu, w którym dało się wyczuć nutki pieczonego ciasta. Niestety nie przebijały się one przez niemiły smrodek, który zapewne na stałe zagościł w naszym domu.
 Dopiero po chwili zorientowałem się, że w pomieszczeniu znajduje się żywa istota. Żywy psi pomiot. Najgorsze w tych psach było to, że nie nadawały się nawet do jedzenia. To stawiało je w mojej ubogiej hierarchii wartości na niemal samym dole.
 Uniosłem z lekkim zdziwieniem brwi, wpatrując się w dziewczynę, która nerwowo próbowała przekształcić bluzkę w sukienkę. Definitywnie jej to nie wychodziło. Jedynie swoimi nerwowymi gestami zwracała większą uwagę na jej odsłonięte uda i te seksowne, koronkowe majteczki.
 Automatycznie się uśmiechnąłem na ten widok. Z trudem spojrzałem na jej ładną, choć dla mnie za mało egzotyczną, twarz, otoczoną pięknymi, błyszczącymi, brązowymi puklami – chyba zaczynałem tracić rozum ze zmęczenia.
 Napotkałem na drodze speszony, aczkolwiek butny wzrok nieznajomej.
- To może ja już pójdę.- Oznajmiła stanowczo. I zrobiła tak, jak mówiła. Dumnym krokiem mnie ominęła. Ale ja od tak miałem rezygnować z rozrywki? Przestać drażnić kundelki? Nigdy w życiu.
- Ale dlaczego? Dopiero co przyszedłem.- Odwróciłem się w jej kierunku. Mój uśmiech się poszerzył.- Chyba się mnie nie boisz, co?- Te słowa sprawiły, że od razu się zatrzymała i spojrzała na mnie z poirytowaniem. Gdyby nie była wilczkiem mógłbym się pokusić o stwierdzenie, że była naprawdę gorącym towarem.
- Ciebie? Ty nawet straszny nie jesteś, więc nie mam czego się bać.- Prychnęła i znowu obciągnęła koszulkę, przez co mój wzrok zawędrował na wysokość jej pupy.- Nie patrz się tak na mnie, zboczeńcu!- Jej głos był teraz tak wysoki, że mógłbym go nazwać piskiem. W dodatku na jej twarzy wykwitły dwie purpurowe plamy.
- Oj wybacz. Ale przez to, że ciągle zerkasz na swoją piżamę, nie mogę się powstrzymać.- Uniosłem do góry dłonie, pokazując jaki ja jestem wobec tego zjawiska bezbronny.
- Więc zwalasz całą winę na mnie?! Jak ci się coś nie podoba to zamknij oczy i nie patrz!- Zrobiła się jeszcze bardziej czerwona. Słyszałem jak jej serce coraz szybciej pompuje krew, a jej oddech staje się płytszy i nierówny. Nie wiem dlaczego, ale to na mnie podziałało. Błyskawicznie znalazłem się blisko niej. Tak, że niemal ocieraliśmy się o siebie klatkami piersiowymi. Dziewczyna wstrzymała oddech. Po prostu struchlała, zaciskając bezwiednie dłonie na końcu koszuli, która ją zakrywała.
- Zdecydowanie nie patrzyłbym się, gdyby mi się to nie podobało.- Wiedziony jakimś dziwnym impulsem odgarnąłem jej kosmyk włosów za ucho. Jej małżowina była uroczo zaczerwieniona. Aż miało się ochotę skubnąć ją zębami.
 Spojrzałem w dół, na jej piersi i znowu się uśmiechnąłem. Nie miała stanika… Chuchnąłem jej w usta i odsunąłem się zgrabnie o krok.
- Czyżbyś też nie mogła spać?- Spytałem, nie mogąc się pozbyć z twarzy zawadiackiego uśmiechu.
 Szatynka pokiwała bezwiednie głową, jakby próbowała się ocknąć.
- Masz może ochotę na spacer, urocza nieznajoma wilkołaczyco?- W moim głosie mimo wszystko zabrzmiała drwina, gdy wypowiedziałem ostatni przydomek. Już taki byłem. Inaczej nie potrafiłem się porozumiewać. Może właśnie dlatego, żaden mój związek nie trwał dłużej niż tydzień? Wliczając w to związki z kobietami, które zabijałem…- No chyba, że zdradzisz mi dodatkowo swoje imię. Wtedy już będziesz jedynie urocza.- I puściłem jej oko.

( Ario? Co ty na to?)