Spałam ok. 15 min. Nie ma co, pospałam sobie. Spotkanie
informacyjne, jak to nazwałam, trwało nadal. –
Organizujemy wam znajomości w Chicago. Jeśli uda nam się coś dla was znaleźć….
Nie wiem, może jakiś stary dom, kamienicę, cokolwiek…- na pewno wam o tym powiemy.
Musimy się pomęczyć ze sobą tylko do tego czasu. Specjalnie dla was
przeznaczyliśmy zachodnie skrzydło domu. Jakoś będziecie musieli znieść
mieszkanie w jednym pokoju we dwie, góra trzy osoby. Na tą chwilę nie jesteśmy w
stanie zaproponować niczego lepszego.- Uuu, Chicago. Robi się coraz ciekawiej. Już współczuję osobie, która będzie miała ze mną pokój. Żadna istota
ludzka bądź nadprzyrodzona nie mogła ze mną wytrzymać więcej niż pięć minut.
Taki mój urok. Wampir
imieniem East, jeżeli się nie mylę, wtrącił swą niezwykle inteligentną uwagę o
załatwianiu swych potrzeb, czym zdenerwował większość osób znajdujących się w
pokoju, szczególnie Alfę Powietrza. Widać było, że ci dwaj nie pałają do miłością.
– Jeśli to wszystko i nie macie pytań, Lily zaprowadzi was teraz do
waszej gościnnej części domu. Czujcie się jak u siebie. Wszystko jest do waszej
dyspozycji.- Wszyscy zaczęli wstawać, wliczając także i mnie, chociaż nie poszłam w tym kierunku, co
inni. Oni skierowali się do pokoi, a ja do wyjścia. Chciałam sprawdzić w
jakiej kondycji jest dom mojej matki. Plusem było to, że stał daleko stąd i
podczas drogi mogłam pomyśleć.
***
Dotarłam na miejsce po pół godzinie. Dom był bardzo starym
budynkiem. Zbudowany został ok. VIII wieku. Był duży, to trzeba było przyznać. Nad bramą widniał herb mojego rodu – cztery czerwone pola na których po kolei znajdował się czarny lew, złote jabłko, wyjący
wilk i złota tarcza. U góry były zapisane jakieś słowa, ale przez rdze nie
można było ich odczytać. Brama była wykonana z mosiądzu. Pchnęłam furtkę, która
była umiejscowiona z boku, a ta zaskrzypiała, ale się otworzyła. Przede mną
rozpościerał się las, który zajmował 1/3 posiadłości. Przeszłam na podjazd i
zobaczyłam naszego ogrodnika- Christophera.
- Witam panienkę! Dawno panienki nie było.
- Witaj Chris. Tak się złożyło, że nie mogłam tu bywać. Marco i Elizabeth
w domu?
- Oczywiście. Niestety muszę zostawić panienkę i wrócić do
pracy- odpowiedział z uśmiechem i ruszył w stronę ogrodu usytuowanego z tyłu
budynku.
Marco to wampir, który służy w naszej rodzinie od początku.
Elizabeth to jego żona, kucharka a zarazem moja niańka. Weszłam do ogromnego holu
i skierowałam się do kuchni, gdzie miałam nadzieję spotkać niańkę. Oczywiście,
nie pomyliłam się.
- Julietto! Moja kochana! Jak ja za tobą tęskniłam! Marco!
Chodź tutaj! Julietta wróciła
Po chwili do kuchni wszedł Marco.
- Czyżby wzrok mnie mylił? Nie zapowiadałaś, że
przyjedziesz.
- Przepraszam, Marco. Ta podróż wyszła tak jakoś
spontanicznie. Poza tym, chciałam wam zrobić niespodziankę.
- Och, Marco. Przecież nic się nie stało. Julietto,
opowiadaj. Co u ciebie?
- Wolałabym, żebyś mówiła do mnie Julie. Nie używam już
swojego pełnego imienia.- Powiedziałam z zakłopotaniem i zaczęłam opowiadać. O
tym, jak uciekłam z domu, o moich nowych ‘’znajomych’’ i o tym, jak się tu
znalazłam.
- No to się porobiło.- stwierdziła z westchnieniem
Elizabeth. Ciszę przerwał mój żołądek domagający się jedzenia.
- Kochanieńka, kiedy ty ostatnio jadłaś?
- No cóż… Nie przypominam sobie.- sama się sobie dziwie, że
tyle wytrwałam bez jedzenia.
- Leć się przebrać, a ja coś ugotuje.- przytuliłam
Elizabeth, porwałam z misy na stole jabłko i pobiegłam na piętro. Nie mogłam
już usłyszeć wymiany zdań pomiędzy małżeństwem.
- Biedna mała. Widać, że jest tym wszystkim przytłoczona.
Jeszcze jak się dowie o tym wszystkim… Może się załamać.
- Jest silna. Przetrwa to. Poza tym, najgorsze jeszcze przed
nią, jak sama zauważyłaś. Wojna jeszcze się nie skończyła.
- Wiem, Marco. Wiem...- gospodyni westchnęła i zajęła się tym,
co jej najlepiej wychodzi- gotowaniem.
***
Zastałam swój pokój takim, jakim go zostawiłam, gdy ostatnio
tu byłam. Na łóżku leżały jakieś ubrania, sweter przewieszony przez oparcie
krzesła, słuchawki rzucone na stoliku przy łóżku. Czułam jednak, że coś się
zmieniło, tylko nie wiem co. Wszystko jest przecież tak jak wcześniej. Chociaż
nie. Na biurku leżała kremowa koperta z moim imieniem na górze. Gdy podeszłam
do biurka, zauważyłam, że koperta wykonana jest z papieru czerpanego. Takich
kopert używa tylko jedna osoba. Mój ojciec. Przez chwilę obracałam kopertę w
dłoniach i zastanawiałam się czy ją otworzyć. Jednak otworzyłam.
Julietto!
Przykro mi, że nie
mogę Ci tego powiedzieć osobiście, ale gdy uciekłaś nie mogłem się z Tobą
skontaktować. Podejrzewałem, że mogłaś dołączyć do tej zgrai wygnańców. Może
jednak zrobiłem błąd, że Ci o nich nie opowiedziałem i nie przestrzegłem?
Wracając do sedna. Dobrze wiesz, że płynie w Tobie krew wilka i czarownicy.
Jesteś jedyną z niewielu osób na świecie z takim pochodzeniem, więc pewnie domyślasz się, że nie
powstałaś przypadkowo. Stworzyliśmy Cię w laboratorium Rady, by sprawdzić czy
takie stworzenie w ogóle przeżyje. Od początku zakładaliśmy, że umrzesz od razu, lecz ty żyjesz nadal...
Nie mieliśmy planu co zTobą zrobić, więc musieliśmy błagać Oriane, żeby Cię
przyjęła pod opiekę. Ja grałem twojego ojca, ona matkę. Wychowaliśmy Cię jak własne dziecko, wraz z Naszą prawdziwą córką - Merys. Gdy miałaś kilka lat,
zaczęliśmy badać twoje predyspozycje do walki. Odkryliśmy, że możesz posługiwać
się wszystkimi żywiołami. Posiadasz także wszystkie moce wiedźm. Nie chcieliśmy, żebyś dowiedziała się o tym za wcześnie, więc poprosiliśmy znajomą czarownice,
by rzuciła na ciebie czar, który ‘’zamknie’’ twoje moce do czternastego roku życia.
Poza tym, będziesz musiała wybrać, jaką rasę wybierasz. Oczywiście, jeżeli
wybierzesz wilki, miejsce w Radzie na ciebie czeka. Jeśli jednak wybierzesz czarownice, Twój los skieruje się do Chicago, gdzie przyjmą Cię one z otwartymi ramionami.
Twój opiekun
Aaaron
Gdy skończyłam czytać list, mój świat się zawalił. Wszystko
w co wierzyłam stało się kłamstwem. Wszyscy mnie okłamywali. Z listem w dłoni
zbiegłam ze schodów i skierowałam się do kuchni.
- Wiedzieliście o tym?! – pytam z łzami w oczach. Nie wiem
nawet, kiedy zaczęłam płakać.
- Julietto…
- Nie mów tak do mnie! Wiedzieliście o tym, że jestem jakąś
cholerną hybrydą stworzoną do badań?! Mówcie!
- Wiedzieliśmy, ale…
- I nic mi nie powiedzieliście?! Czemu?!
- Twoja matka nam zakazała.
- To nie jest już moja matka! Wiecie co?! Nienawidzę was!
Was i tej całej popieprzonej rodzinki!
- Dziecko, jak ty się wyrażasz?!
- Tak jak chce! Nie możecie mi już nic zakazać.- wybiegłam z
kuchni z płaczem. Słyszałam, że Elizabeth chce za mną pobiec, ale Marco ją
powstrzymał. Jaka ja byłam głupia, że im wszystkim wierzyłam. Zamknęłam się w
pokoju na klucz i padłam na łóżku. Myślałam nad tym wszystkim dobre kilka
minut. Mój wzrok padł na list od niego. Chciałam go zniszczyć, chciałam żeby
nie istniał. Wstałam z łóżka i podeszłam do biurka. Wzięłam go do rąk z
zamiarem podarcia go, lecz wydarzyło się coś, co pokrzyżowało moje plany. Moje
ręce zaczęły się palić, wraz z listem. Wypuściłam go z rąk i ze strachem
patrzyłam na moje dłonie. Spojrzałam na kalendarz. To dziś. Moje czternaste
urodziny przypadały właśnie dziś. Z przerażeniem wpatrywałam się w kartkę. Z
niemym krzykiem wbiegłam do łazienki próbując ugasić płonące dłonie. Bez
skutków. Nagle poczułam silny ból głowy i po sekundzie znalazłam się w
nieznanej mi kuchni. Gdy już uspokoiłam oddech zauważyłam, że przygląda mi się
wampir, mała dziewczynka i Alfa Watahy Powietrza. Jak się tu znalazłam, nie
wiem, ale gdy zauważyłam, że moje dłonie nadal płoną wstrzymałam oddech.
- Jak to zatrzymać?! -
myślałam, że zadałam to pytanie w myślach, lecz nie. Wypowiedziałam je
na głos.
- Uspokój się, to po pierwsze. Spróbuj je po prostu stłumić.-Odezwał się czarnooki Alfa.
- Ale jak?
- Po prostu. Wyobraź sobie, że one znikają. I tyle. –
zrobiłam tak, jak powiedział i podziałało.
- Dziękuję za pomoc. I przepraszam za moje dosyć głupie
zachowanie – uśmiechnęłam się blado i na chwiejących się nogach weszłam do
salonu i upadłam na kanapę. Czułam na sobie ich zdziwione spojrzenia, ale nie
przejmowałam się tym. Powieki same mi opadły. Miałam dziwny sen. Znajdowałam
się w ciemniej komnacie. Przede mną stały dwie czary. Za nimi w pół okręgu
stały zakapturzone postacie. Nagle wszystkie te postacie odezwały się chórem;
- Wybieraj – echo rozniosło się po komnacie. Przestraszona
tym wszystkim okręciłam się wokół własnej osi szukając jakiegoś wyjścia. Niestety
takowego nie znalazłam. Gdy wróciła do swojego poprzedniego położenia postacie
zniknęły. Zostały tylko dwa ogromne naczynia. Podeszłam do nich z wahaniem. Na
jednym z nich wyryty był pół księżyc, a na drugim zwiędła róża. Podeszłam do
tego z księżycem. Dotknęłam lekko tafli wody opuszkami palców. Na tafli
pojawiła się starsza wersja mnie. Przemieniałam się w wilka. Ale to nie
wyglądało jakbym przemieniała się dla przyjemności. To wyglądało jakbym
uciekała. I nie myliłam się. Gdy już się przemieniłam, zaczęłam biec jak
szalona, a za mną biegły dwa wilki. Zagonili
mnie w jakąś ślepą uliczkę. Przemieniliśmy się w tym samym czasie. Wyjęłam sztylet
z pochwy. Zaczeła się walka. Cięłam nożem na oślep. W pewnym momencie wytrącili
mi nóż z ręki i powalili na ziemię. Wyrywałam się, ale trzymali mnie mocno.
Jeden z nich podniósł nóż i zamachnął się na mnie. Nóż był kilka milimetrów od
mojej twarzy. W tym momencie obraz zniknął. Zdenerwowana spróbowałam tego samego sposobu, co wcześniej. Musnęłam taflę i czekałam. Nic
się niestety nie wydarzyło. Włożyłam rękę do wody i mocniej nią poruszyłam. Nie
wywołało to jednak wizji, tylko powrót do rzeczywistości. Otrząsnęłam się i
wstałam. Wróciłam do kuchni gdzie zastałam czarnowłosego, który teraz próbował zrobić sobie coś do jedzenia, z zmarszczonym czołem oglądając dziwne pudełka, w których znajdowało się coś, co ponoć nadawało się do spożycia. Przypomniał mi się
mój pomysł i postanowiłam go wprowadzić w życie.
- Ty jesteś Ren, prawda?-Chłopak rzucił mi krótkie spojrzenie przez ramię i kiwnął głową.- Dzięki jeszcze raz, że mi pomogłeś.
Zauważyłam także, że nie bardzo podoba się tobie i innym mieszkanie u wampirów,
więc mam propozycje. Mam dom, pół godziny drogi stąd. Jest to willa z mnóstwem
pokoi ale też z dużym terenem zielonym. Dom stoi pusty, więc jeżeli tylko
chcecie, możecie tam zamieszkać. – przekazałam swoją propozycje i czekałam na
odpowiedź.
To ja mówiłam o załatwianiu swoich potrzeb ale cii.....~Anna
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńNa środku :). http://pl.tinypic.com/view.php?pic=ffcrh0&s=8#.VYBKSMXwHbU
UsuńCiebie uwzględniłam w poprzednim opo :)
Nie no, to z czterema żywiołami to przesada. Poza tym Aria już jest "żywą pochodnią", a wgl to czarownice są związane głównie z ziemią. Wydaje mi się to takie sztuczne...
OdpowiedzUsuń1. Mam rozumieć, że jeśli ktoś ma już jakąś moc, to inna osoba już jej mieć nie może?
Usuń2. Nie jestem czarownicą, tylko hybrydą, a hybrydy mają zwykle moce obu gatunków (tak to sobie zawsze wyobrażałam)
3. Jeżeli wydaje ci się to sztuczne to bardzo mi przykro :cc
Co do jedynki, to dobrze by było nie ściągać z innych lub czytać, jakie mają moce, by w miarę możliwości była różnorodność. Dwójka: obu gatunków, okej. Ale który wilkołak włada wszystkimi żywiołami naraz? W regulaminie jest napisane, by nie robić ze swych postaci "bogów"
OdpowiedzUsuńMamy chyba inne wyobrażenie bogów, ale spoko xD Coś wykombinuje w następnym opo :)
UsuńDzięki xd
OdpowiedzUsuńDom z VIII wieku?! W Chicago? Ale może jakaś indiańska chatka... Nie no, ciągle mi coś nie pasuje. Na pewno z VIII w.? Niech ktoś mi powie jak wygląda dom z (jeszcze raz to napiszę) VIII wieku, proszę.
OdpowiedzUsuńOczywiście jak wygląda taki dom w Chicago czy tam w Nowym Yorku, bo teraz już mi się coś kręci.
OdpowiedzUsuńI rzeczywiście trochę przesada z tymi mocami. Bez urazy dla autorki :)
Nie w Chicago tylko w Las Vegas xD I to nie w mieście tylko na uboczu, tak na prawdę poza miastem. A co do mocy, to masz racje :/ Teraz to do mnie dotarło. Ale już mam pewien pomysł żeby temu zaradzić :)
Usuń