Nie chciałem tego zrobić. Czułem się tak, jakbym sam sobie zadał cios, a łzy Faith spotęgowały moje obrzydzenie do samego siebie. Spójrzmy prawdzie w oczy. Jestem wciąż taki, jakim stworzyła mnie Rada, jakim stworzył mnie mój własny ojciec. Nie potrafię się hamować, nie mam żadnej pierdolonej blokady, kiedy jestem w furii. Właściwie jestem jak ten skurwiel, po którym odziedziczyłem gębę i nienawidzę się za to bardziej, niż w ogóle jest to możliwe do opisania.
Kiedy Faith z płaczem dosłownie uciekła z mojego pokoju, poczułem się jak ścierwo. Gniew wyłącza mi mózg i zanim moje myślenie znowu się uruchomi, jest już zazwyczaj za późno, żeby coś naprawić. Straciłem Fai, czułem to.
Z dziką furią cisnąłem te wszystkie szmaty, które miałem ze sobą, do torby, rozbijając przy okazji jakiś wazon. Uczucia rozwalały mnie od wewnątrz. Faith, Sol, nasze dziecko...Nie wiedziałem nawet czy żyją. Bałem się, że już nigdy jej nie zobaczę. Nie miałem pojęcia, co ja tak naprawdę robię, liczyła się tylko moja rodzina, którą wreszcie miałem. Jedyne osoby, które tak naprawdę kochałem.
Zarzuciłem torbę na ramię i ruszyłem korytarzem w kierunku wyjścia, uważając, żeby jeszcze czegoś nie rozpierdolić. Po drodze spotkałem tego wampira i musiałem zacisnąć zęby na tyle mocno, żeby nie rzucić się na niego w połowie wilczej postaci i zedrzeć mu ten ironiczny uśmieszek z mordy.
Trochę bardziej uspokoiłem się dopiero, kiedy poczułem na twarzy suche powietrze Las Vegas.
Wszędzie rozchodził się zapach ludzi, którzy pomimo mroku zapełniali ulice. Ludzie mnie nie obchodzili. Byli bezużyteczni, słabi, beznadziejni. Wampirom dostarczali pokarmu, ale nam tylko i wyłącznie przeszkadzali. Byliśmy lepszą rasą. A teraz mieliśmy żyć z nimi, wmieszać się w tych obrzydliwych przeciętniaków i podporządkować zasadom ich dziwnego świata.
Dlaczego Sol się nie odezwała? Przecież zrobiłaby to od razu, gdyby tylko była w niebezpieczeństwie. Telepatia przychodziła jej równie łatwo w bliskim dystansie, jak i na odległość...
~Sol, gdzie jesteś?
Odpowiedz, błagam... Kochanie, odpowiedz.
-Niech to szlag!- Wywarczałem na głos, gdy nie odebrałem żadnej odpowiedzi, zwracając na siebie ciekawskie spojrzenia przechodniów. - Co się tak gapisz, kretynie?- Syknąłem do chłopaka z rudymi włosami, który zaśmiał się pod nosem.
Zmierzył mnie spojrzeniem brązowych oczu i przestraszony przyspieszył kroku.
Nie dość, że bezużyteczni, to jeszcze w większości brzydcy...Skrzywiłem się z niesmakiem.
Nie wiedziałem, co mam robić. Nie mogłem siedzieć bezczynnie i czekać, aż ktoś przyjdzie i powie mi, że Sol nie żyje, albo co gorsza, aż Alexius z radością przyśle mi tradycyjnie opieczętowaną kopertę z wiadomością, że dostał to, czego chciał. Ameryka jest ogromna, a Sol może być wszędzie. Jeżeli znalazła ją Rada... Mogę już nigdy jej nie odzyskać.
Skup się, Ren.... Kurwa. Od czego mam zacząć? Rozglądnąłem się po brukowanej uliczce, na której stałem. Nikt nie może mi pomóc jej znaleźć. Nikt nie ma takich możliwości poza jedną osobą.
-Tato?- Wymówienie tego słowa nawet w myślach przyprawiło mnie o odruch wymiotny. ~ Spotkaj się ze mną jutro o tej samej porze w Las Vegas.- przekazałem telepatycznie mojemu ojcu.~ Proszę.- Dodałem z naciskiem. Po dłuższym czasie dostałem moją odpowiedź...
(Cain.)
Tak, wiem, że chujowe :)
OdpowiedzUsuńOj tam, oj tam, przesadzasz, choć mogłoby być troszkę dłuższe ;p
UsuńMnie się podoba. Troszeczkę krótkie, ale fajne ;)
OdpowiedzUsuńCzy aby przypadkiem Cain nie był martwy?
OdpowiedzUsuńCzasami nie wszystko jest takim jak się wydaje :D Zresztą chyba nie było napisane, że Cain zginął.
Usuńhttp://nieme-gory.blogspot.com/2014/11/wataha-powietrza-od-rena.html
UsuńW tym opo jasno powiedziano, że Cain żyje.
Jak raz się z tobą zgodzę, Ren - chujowe drogi przyjacielu ;)
OdpowiedzUsuń/Mac