Nezumi wybrał się na polowanie, a ja i Ivo rozsiedliśmy się na trawie.
-Sol, czy mógłbym...?- Kiwnął głową na zawiniątko śpiące w moich ramionach.
-Jasne - uśmiechnęłam się i odsunęłam dziecko nieco od siebie, by mógł je zobaczyć, na co mój chłopczyk otworzył szeroko oczka. Zadziwiający był sposób w jaki patrzył na wszystko wokół. Tak jakby rozumiał...
-Ma Twoje oczy- powiedział cicho Braciszek zapatrzony w maleństwo- On ma coś w sobie... Takiego co Ty. Ren tego nie ma. Nikt nie ma...-Zamyślił się na chwilę- Jak właściwie ma na imię?
-Ash Macabre- odpowiedziałam z typowo matczyną dumą i zaczęłam delikatnie bujać maleństwem, ponieważ zaczęło cichutko mruczeć- Ktoś tu chyba zgłodniał.
Bez skrępowania przystawiłam go do piersi i zaczęłam karmić.
-Chyba wiem co możemy zrobić- przerwał ciszę Ivalio.
-A więc mów...
-Najpóźniej do jutra Nezi powinien zregenerować siły i móc przeteleportować się do Las Vegas, gdzie miały zamieszkać Watahy i sprowadzić pomoc. Podróż z noworodkiem i Tobą w tym stanie, gdy ściga nas Rada nie jest dobrym pomysłem, wiesz, że mam rację...- całym sobą przedstawiał zmartwionego starszego brata. Już zniknięcie Nezumiego wykończyło go psychicznie, teraz to wszystko... W przyszłości muszę być lepszą siostrą i nie przysparzać mu tylu trosk.
-A co z Tobą?
-To chyba oczywiste, że zostanę z Tobą. Musisz odpocząć i nabrać na nowo sił, czeka nas daleka podróż.
-Jeśli Twój chłopak się zgodzi to tak zrobimy- odpowiedziałam z westchnięciem po krótkim zastanowieniu. Spojrzałam bratu w oczy i uśmiechnęłam się, gdy na wzmiankę o 'jego chłopaku' na policzki wstąpił mu rumieniec.
-Sol, czy mógłbym...?- Kiwnął głową na zawiniątko śpiące w moich ramionach.
-Jasne - uśmiechnęłam się i odsunęłam dziecko nieco od siebie, by mógł je zobaczyć, na co mój chłopczyk otworzył szeroko oczka. Zadziwiający był sposób w jaki patrzył na wszystko wokół. Tak jakby rozumiał...
-Ma Twoje oczy- powiedział cicho Braciszek zapatrzony w maleństwo- On ma coś w sobie... Takiego co Ty. Ren tego nie ma. Nikt nie ma...-Zamyślił się na chwilę- Jak właściwie ma na imię?
-Ash Macabre- odpowiedziałam z typowo matczyną dumą i zaczęłam delikatnie bujać maleństwem, ponieważ zaczęło cichutko mruczeć- Ktoś tu chyba zgłodniał.
Bez skrępowania przystawiłam go do piersi i zaczęłam karmić.
-Chyba wiem co możemy zrobić- przerwał ciszę Ivalio.
-A więc mów...
-Najpóźniej do jutra Nezi powinien zregenerować siły i móc przeteleportować się do Las Vegas, gdzie miały zamieszkać Watahy i sprowadzić pomoc. Podróż z noworodkiem i Tobą w tym stanie, gdy ściga nas Rada nie jest dobrym pomysłem, wiesz, że mam rację...- całym sobą przedstawiał zmartwionego starszego brata. Już zniknięcie Nezumiego wykończyło go psychicznie, teraz to wszystko... W przyszłości muszę być lepszą siostrą i nie przysparzać mu tylu trosk.
-A co z Tobą?
-To chyba oczywiste, że zostanę z Tobą. Musisz odpocząć i nabrać na nowo sił, czeka nas daleka podróż.
-Jeśli Twój chłopak się zgodzi to tak zrobimy- odpowiedziałam z westchnięciem po krótkim zastanowieniu. Spojrzałam bratu w oczy i uśmiechnęłam się, gdy na wzmiankę o 'jego chłopaku' na policzki wstąpił mu rumieniec.
* * *
Nezumi wyruszył w południe następnego dnia. Całą noc spał jak zabity, Ivo uparł się, że będzie trzymał nad nami wartę żebym i ja mogła odsapnąć, jednak nie było mi to dane, bo gdy tylko udawało mi się zmrużyć oko, mały dawał o sobie znać. Uroki macierzyństwa. Teraz siedzieliśmy przy ognisku, mimo zbliżającego się lata dzisiejszy dzień był chłodny. Ale czy to temperatura i wiatr były tego przyczyną, czy też to ja odczuwałam dziwny chłód otoczenia, dosłownie jakby czas miał zaraz zamarznąć i się zatrzymać.. W tym momencie do moich nozdrzy dotarł znienawidzony odór.
-Cholera, Ivo czujesz?- spytałam przestraszona. Poczułam jak w jednej sekundzie panika odbija się echem w moim ciele. Teraz nie byłam już sama. Był jeszcze Ash...
-Psy Rady...-odparł Ivalio z furią w oczach- Co najmniej trzech.
Wszystkie moje mięśnie napięły się w wilczym odruchu gotowe do ataku, jednak chyba za późno instynkt dał mi się we znaki. Ktoś złapał mnie od tyłu. Wilki zdążyły przemienić się w ludzi, choć i tak niewiele było w ich twarzach człowieczeństwa. Rada przysłała dwóch lepszych wojowników i zwiadowcę. Z opowieści oraz krótkich odwiedzin w Arkadii, wiedziałam, że to Lar, Luc i Ivan. Postarali się. Ten pierwszy był młodszym bratem samego Alexiusa, a dwóch ostatnich w przeszłości mianowało się "przyjaciółmi" Rena. Uderzyła mnie myśl, że gdyby nie bunt przeciwko Radzie, który zaczęliśmy, to Ren wciąż służby z nimi Radzie, zabijając wspólnie wrogów, śmiejących przeciwstawiać się panującej anarchii.
~Uważaj na jej szczęnię!~ wyłapałam przekaz Lara, który złapał Ivalio za barki, skutecznie unieruchomiając, nim zdąrzył cokolwiek zrobić. Mocniej przycisnęłam do siebie Asha, który cały czas obserwował wszystko szeroko otwartymi oczami bez cienia strachu, ale po paru sekundach poczułam ostrze na szyi.
Bogini, nie pozwól by to się tak skończyło...- Błagałam w duchu. Nie obchodziło mnie co ze mną zrobią, liczył się tylko mój maleńki synek, tak ciepły i kruchy w moich ramionach.
~Przepraszam Sol...~dotarła do mnie myśl Ivalio.
-Luc, gdzie Ty zostawiłeś swój cholerny łeb?!- krzyknął Ivan.-Myślisz, że Alexius będzie szukał mamki dla tego bachora?!
Wojownik odsunął sztylet, a po mojej szyi spłynęła mała strużka ciepłej krwi.
Ash zaczął płakać, najwyraźniej czując jej cierpki, rdzawy zapach w powietrzu.
-Wybacz memu towarzyszowi jego maniery- rzucił od niechcenia Ivan i otarł krew jakąś szmatką- Nie będziesz się rzucać, prawda?- posłał mi paskudny uśmiech i kazał Lucowi mnie puścić. Ivo nie mówił nic, czułam, że było mu wstyd, że nie zdołał nas ochronić, chociaż to nie jego wina. Wszystko stało się za szybko, stał ze spuszczoną głową i powarkiwał na Lara, który go trzymał.
-Ćśś...- próbowałam uspokoić syna,który po paru minutach przestał płakać, i spojrzał na mnie swoimi zielonymi oczkami, idealnym odbiciem moich. Zobaczyłam w nich coś jakby błysk, bliska byłam strachu, jednak to właśnie Ash sprawił, że obawy opuściły mnie tak szybko jak się pojawiły i wydarzyło się coś dziwnego. Patrzyłam na świat z innej perspektywy. Widziałam go oczami Asha, po czym wywnioskowałam, że on używał teraz moich.
Nie trwało to długo, może minutę, a wszystko wróciło do normy. Prawie wszystko.
Nasi oprawcy leżeli nieruchomo na ziemi, a Ivo przyglądał mi się zszokowany i lekko przestraszony.
-J-jak Ty to... Nie wiedziałem, że tak umiesz...
-A-ale to nie ja...- byłam równie zaskoczona jak brat.
-Przecież widziałem, że Ty...
-To Ash- przerwałam mu. Oboje spojrzeliśmy na dziecko, które teraz zamknęło oczy, i ssąc swój paluszek, zasnęło.
Ivo wiedział, że nie kłamię, jednak nie chciał uwierzyć. Luc, Lar i Ivan żyli, ale widocznie znajdowali się w stanie wegetacji lub czegoś bardziej nieokreślonego. Ivo odebrał im broń i związał.
Próbowaliśmy to zrozumieć, jednak niewiele z tego wyszło... Bujałam syna w ramionach, czując jakąś wyjątkową więź między nami. Podejrzewam, że inną niż odczuwają zwykłe matki.
Następnego dnia psy Rady nadal nie odzyskały świadomości. Lecz pojawił się inny znajomy zapach, zapach Nezumiego i kogoś jeszcze, zmierzali tu.
-Wybacz memu towarzyszowi jego maniery- rzucił od niechcenia Ivan i otarł krew jakąś szmatką- Nie będziesz się rzucać, prawda?- posłał mi paskudny uśmiech i kazał Lucowi mnie puścić. Ivo nie mówił nic, czułam, że było mu wstyd, że nie zdołał nas ochronić, chociaż to nie jego wina. Wszystko stało się za szybko, stał ze spuszczoną głową i powarkiwał na Lara, który go trzymał.
-Ćśś...- próbowałam uspokoić syna,który po paru minutach przestał płakać, i spojrzał na mnie swoimi zielonymi oczkami, idealnym odbiciem moich. Zobaczyłam w nich coś jakby błysk, bliska byłam strachu, jednak to właśnie Ash sprawił, że obawy opuściły mnie tak szybko jak się pojawiły i wydarzyło się coś dziwnego. Patrzyłam na świat z innej perspektywy. Widziałam go oczami Asha, po czym wywnioskowałam, że on używał teraz moich.
Nie trwało to długo, może minutę, a wszystko wróciło do normy. Prawie wszystko.
Nasi oprawcy leżeli nieruchomo na ziemi, a Ivo przyglądał mi się zszokowany i lekko przestraszony.
-J-jak Ty to... Nie wiedziałem, że tak umiesz...
-A-ale to nie ja...- byłam równie zaskoczona jak brat.
-Przecież widziałem, że Ty...
-To Ash- przerwałam mu. Oboje spojrzeliśmy na dziecko, które teraz zamknęło oczy, i ssąc swój paluszek, zasnęło.
Ivo wiedział, że nie kłamię, jednak nie chciał uwierzyć. Luc, Lar i Ivan żyli, ale widocznie znajdowali się w stanie wegetacji lub czegoś bardziej nieokreślonego. Ivo odebrał im broń i związał.
Próbowaliśmy to zrozumieć, jednak niewiele z tego wyszło... Bujałam syna w ramionach, czując jakąś wyjątkową więź między nami. Podejrzewam, że inną niż odczuwają zwykłe matki.
Następnego dnia psy Rady nadal nie odzyskały świadomości. Lecz pojawił się inny znajomy zapach, zapach Nezumiego i kogoś jeszcze, zmierzali tu.
(Nezumi, Ivo, ktoś tam? ;-: )
Taki maluch i już mu się ujawniają moce? Pomysł fajny, tylko czy aby nie za wcześnie? Wybacz, jeśli to wygląda na hejt, po prostu trochę mnie to zdziwiło
OdpowiedzUsuńAsh ma żywioł Ducha, jeden z tych potężnych, rzadko spotykanych i potężnych :) To był tylko jeden malutki pokaz, bo w ten sposób uratował swoją matkę- nawet jeśli nieświadomie :3
UsuńSłodziak i już taki odważny i utalentowany :)
OdpowiedzUsuńA brata Alexa nie zabił Mac?
OdpowiedzUsuńWidocznie nie :^^
UsuńWy jesteście straszni - niby wiem żeby spodziewać się niespodziewanego, ale co mi to daje? xD
UsuńNie straszni, tylko bezwzględni xd /Ren
UsuńA ja się teraz będę jarać zarumienionym Ivo na wzmiankę o chłopaku, tralalala~ @w@ ~Nezumi
OdpowiedzUsuń