środa, 31 grudnia 2014

(Wataha Wody) od Ivalio

 Ostatnio... Kompletnie nic się nie dzieje. Nie wiadomo czy to źle, czy dobrze. Dawno nie widziałem Sol... Nie mam pojęcia co się dzieje z Nezumim i w dodatku nie wiem czy od tak mogę sobie pójść go szukać. Z góry zakładam, że nie. Przecież nie wiadomo czy zaraz nas nie zaatakują, czy nie stanie się coś złego. Nic nie wiadomo. To mnie męczy.
 Biegnę z Elizabeth przez las. Czuję jak moje mięśnie pracują, słyszę swój oddech i odgłos łap, uderzających o ziemię. Zabawne wydaje mi się to, że zacząłem się trzymać z tą dziewczyną. Może wpłynęło na nas to, że mamy podobną moc? Możemy razem trenować, nie bojąc się, że zrobimy sobie krzywdę? Możemy poznawać nowe możliwości naszych sił. Muszę przyznać, że zaskoczyła mnie tym, że jest taką optymistką.
~Dobiegniemy do tamtych splecionych ze sobą drzew i zawracamy.~ Oznajmiłem i przyspieszyłem, starając się znaleźć radość w tym zwykłym biegu.
~Jasne, jasne, może pozwolę ci tym razem wygrać.~ W mojej głowie rozległ się jej wilczy śmiech, prychnąłem tylko w odpowiedzi. Coś nam  w nawyk weszły te nieme rozmowy.
                                                                  * * *
- Jak tam to twoje skaleczenie?- Eliz siedziała pod jednym z drzew i przyglądała mi się tymi swoimi pustymi, zielonymi oczami.
- Nadal nie chce się goić.- Mruknąłem spokojnie i powędrowałem dłonią do ramienia, w które nie tak dawno temu zranił mnie Glenn. Miałem tam rankę, można by rzec zadrapanie, otoczoną nieciekawym siniakiem ciemnej, niemalże atramentowej barwy. Nie chwaliłem się tym, ale ta dziewczyna sama do tego doszła. Coraz mniejszy opór czułem jednak przed tym, że wnikała raz za razem w moją przeszłość, choć jej o to nie prosiłem.
- Może powinieneś z tym do kogoś iść?- Spytała, formując w dłoniach lodowego wróbla. Zauważyłem, że lubiła ożywiać swoje lodowe rzeźby.
- Ech. Do kogo niby? Do Ice'a? Faith? Sol? A może do Devona? Każda z tych osób z pewnością by się tym przejęła.- Znów niemalże warknąłem, ale zielonooka już się do tego przyzwyczaiła.
- Wiesz. Z pewnością jakbyś od tej ranki zginął... Jedna z najgłupszych śmierci. Zupełnie bez powodu. Niepotrzebna.- Uśmiechnęła się sceptycznie, muskając opuszkami palców główkę swojej nowej zabawki.
- Faktycznie, morali to by nie podniosło.- Wywróciłem oczami i zacząłem rzucać szklanymi igłami do drzewa, znajdującego się na przeciw mnie.
- A jak tam twoja rozmowa z Sol?- Tym razem widziałem na jej twarzy rozbawienie. Pytanie zadane zupełnie bez sensu, gdyż wiedziała, że nic z tego nie wyszło.
- Równie dobrze mogłabyś się spytać jak tam moje poszukiwanie Nezi'ego.- Gwałtownym ruchem wyrzuciłem lodowy nóż z dłoni. Z satysfakcją obserwowałem lot mojego tworu i to, jak wbija się w suchą korę.
- No co ty nie powiesz. Tak samo nasza organizacja obrony przed Denalczykami leży i kwiczy.- Dmuchnęła na ptaszka, który od razu się poruszył i zaczął skakać po jej dłoni.
- A co? Twoje ambicje nie pozwalają ci na armię orłów, lodowych miśków i Bóg wie czego jeszcze?- Uniosłem jedną brew i podniosłem się z ziemi.
- A żebyś wiedział.- Dała odlecieć ptakowi i również wstała.- To jak, wracamy?
- A co innego mielibyśmy robić?- Wcisnąłem ręce w kieszenie spodni.
- No, a bo ja wiem... Na przykład moglibyśmy popróbować stworzyć na naszych ciałach jakieś lodowe osłony... Także byłby to kreatywnie zmarnowany czas.- Posłała mi jeden z tych swoich "czarujących" uśmiechów.
- Kreatywnie zmarnowany... Dobre sobie...
                                                                 * * *
 Wróciliśmy i znowu zacząłem się kręcić po korytarzach. Ostatnimi czasu ciężko mi było usiedzieć w miejscu. Ciągnęło mnie gdzie indziej, ale to nie było ważne. Przynajmniej miałem do kogo otworzyć usta. Może uda mi się porozmawiać z kimś innym, niż z Elizabeth. Albo i nie...
 Odprowadziłem wzrokiem Devona i Faith, idących w stronę pokoju Sol.
 Jednak... Pogadam ze ścianą... Będzie... Ciekawie...
 Odwróciłem się i znowu zacząłem iść.

wtorek, 23 grudnia 2014

(Wataha Wody) od Faith

-Mówiąc, że z nią porozmawiam, nie miałam na myśli tego, że zrobię to NATYCHMIAST.-Sol posłała Devonowi wściekłe spojrzenie.
To smutne, że mimo tego wszystkiego, co się wydarzyło, nadal podświadomie widziała we mnie zagrożenie dla szczęścia jej i Rena.
Chcąc być absolutnie szczera, musiałabym przyznać, że tak naprawdę nigdy nie przestałam całkowicie kochać Rena. Ostatnio nie układało nam się jakoś szczególnie z Hoax'em, zwłaszcza, że nie pamiętam nawet kiedy ostatnio się widzieliśmy. Nie mam tez pojęcia gdzie aktualnie przebywa, negocjując pomoc dla Niemych Gór, ani kiedy wróci. Ale mimo wszystko...Ren to przeszłość. Sol powinna przestać widzieć we mnie choć cień rywalki.
-Przepraszam, ale jedynym sposobem na to, żebyś to naprawdę zrobiła, było natychmiastowe działanie. Więc...Czekamy, Sol. Co miałaś powiedzieć Faith?-Devon uniósł wyczekująco brew.
Jego wiadomość trochę mnie zdziwiła, przyznaję. Chyba każdy poczułby się odrobinę niepewnie, gdyby ktoś nagle oznajmił mu, że " Potrzebuję cię teraz. Sprawa życia i śmierci- dosłownie." Więc przyszłam.
Stałam teraz z założonymi rękami, podejrzliwie obserwując otulającą się kocem Sol.
Jej wyraz twarzy wyrażał niepewność, co wydało się dość absorbujące. Sol zazwyczaj była nawet zbyt pewna tego, co robi.
-Devon twierdzi, że być może możesz mi pomóc...-Sol zwróciła się do mnie, a jej zielone oczy wydawały się być odrobinę zamglone. Ślad po rozpaczy. Skąd ja to znam?
-Zobaczymy.-wzruszyłam ramionami.- Słucham...
-Może lepiej będzie, jeśli ci to pokażę...-Sol delikatnie (powiedziałabym nawet, że nieufnie) zsunęła z siebie koc, prostując sylwetkę. Zielone oczy wskazały na dół, a moje poszły w ślad za nimi. I wtedy to zobaczyłam. Idealnie zaokrąglony brzuch, emanujący dodatkową energią widoczną gołym okiem.
-Nosisz dziecko...-wyobrażam sobie jak musiałam wtedy wyglądać. Na wszelki wypadek chwyciłam klamkę, gdybym miała zemdleć z wrażenia.
-Jak widać-stwierdziła cicho Sol, delikatnie kładąc dłoń w miejscu, gdzie dziecko zaczęło kopać i z powrotem usiadła na łóżku.
-To przecież około 4 miesiąc!-Krzyknęłam, przerażona tym, co mi pokazała.- Za mniej niż miesiąc urodzisz dziecko!
Nagle przed oczami stanęły mi różne obrazy. Momentalnie zebrało mi się na mdłości, kiedy wyobraziłam sobie Rena z Sol. Mogłam być na jej miejscu. Sama się tego pozbawiłam, a teraz nigdy już nie będzie odwrotu. Zaczęło do mnie docierać,  że ONA urodzi jego dziecko. Zawsze pozostaną ze sobą połączeni.
Dotarło do mnie, że nigdy nie pozbędę się tego, co czuję do Rena, i że to pozostanie moim przekleństwem do końca. Będę patrzyć na to dziecko...Stworzone z ich dwoje...
-Za miesiąc?-Sol momentalnie zbladła.-To za szybko...
-Wilkołaki rosną dużo szybciej niż ludzie. Przestają się tak szybko starzeć dopiero, kiedy osiągną dorosły wiek.-Wzięłam głęboki oddech. Devon też wyglądał na zdenerwowanego.
-Wiedziałem, że to niedługo- rzucił, masując sobie skronie.
Ogarnij się, Faith! Ona potrzebuje pomocy.-Upomniałam się myślach.
-Spokojnie. Zajmę się tym...Coś wymyślę. Dobrze, że mi powiedziałaś, Sol. Muszę się chwilę zastanowić jak ci pomóc. Do tego czasu nigdzie nie wychodź, leż w łóżku i dobrze się odżywiaj. Ukrywanie tej ciąży nie ma już większego sensu. Porozmawiam z Renem, żebyś nie musiała się tym martwić.
Chyba oszalałam, ale chcę im pomóc. Za miłość nie powinni dostać kary. A ja dopilnuję, żeby dziecko Rena, obojętnie jaki ból będzie mi sprawiać, było szczęśliwe. Zacznę od tego, że pomogę mu przyjść na świat.
-Dziękuję...-Sol patrzyła na mnie dziwnie szklistym wzrokiem.
-Podziękujesz mi jak już będzie po wszystkim.-rzuciłam i wybiegłam szukać Rena.
(Ren?)

(Wataha Powietrza) od Devona

Patrzę na ewidentnie zbyt wzdęty jak na moje oko brzuch Sol i nie wierzę w to, co widzę. Kurwa mać, dziewczyna jest w ciąży! I to jeszcze w dość późnym stadium.  Ja piernicze, co ja gadam? Przecież to nie choroba,  tak? To normalne...Kobiety zachodzą w ciążę- muszą,  bo wszyscy byśmy już dawno wyginęli i tak dalej...Ale do cholery! ONA jeszcze nie tak dawno była dzieckiem!
-Jesteś w ciąży?!- Nie wiem jak mogłem zadać tak idiotyczne pytanie, po tym co powiedziała, jednocześnie patrząc na jej brzuch, ale musiałem się upewnić,  że to co widzę to faktycznie TO, na co wszystko wskazuje.
-Bystry jak nigdy.
Musiałem zrobić sobie przerwę na jeden odrobinę głębszy oddech. Przydałby się wprawdzie jakiś jeden głębszy kieliszek, ale musiałem się zadowolić tym co miałem.
-To dziecko Rena, tak?
-Oczywiście! - Gdyby jej wzrok potrafił zabijać, pewnie byłbym już martwy. ..
-Przepraszam, kolejne głupie pytanie. Chciałem się upewnić, na wszelki wypadek....
-Teraz nie jestem pewna czy dobrze zrobiłam, że ci powiedziałam.- Tu skrzywiła się lekko, próbując wygodniej usadowić się na łóżku. Dość pokaźny brzuszek raczej jej w tym nie pomagał. Wydaje mi się, że jakieś dodatkowe kilka kilo do dźwigania raczej nie było dla dziewczyny o tak drobnej sylwetce zbyt małym wyzwaniem.
Za młoda...Stanowczo byt  młoda...
-Więc jak długo chcieliście ukrywać przed wszystkimi coś takiego? Dziewczyno, przecież ty niedługo urodzisz dziecko!
Sol zmierzyła mnie badawczym spojrzeniem, a ja dostrzegłem w zielonych oczach cień strachu.
-Mam nadzieję, że jeszcze nie w najbliższym czasie. Nie wiem nic o wilkołaczej ciąży, bo wychowywałam się w ludzkiej rodzinie. Nikt tutaj nie ma takiej wiedzy, bo przekazuje się ją dopiero gdy zawrze się z kimś związek małżeński. Nie mam pojęcia czego się spodziewać.  Potrzebuje pomocy.
-Ile dokładnie to już trwa?
-To trzeci...może czwarty miesiąc.  Ciężko mi dokładnie powiedzieć.
-Nie mam pojęcia jak udało wam się tak długo to ukrywać. Dlaczego w ogóle mi o tym powiedziałaś?
-Nie wiem...Chyba dlatego, że ty też kiedyś zdradziłeś mi swoją tajemnicę...To nie ma znaczenia. Będziemy to trzymać w tajemnicy, dopóki nie znajdziemy jakiegoś rozwiązania.
Westchnąłem, lekko zdezorientowany. I co ja mam teraz, kurwa zrobić? Sol potrzebuje opieki. Ja nie jestem żadną pierdoloną położną, a Ren chyba nie do końca wie co robi. Po co ja się w ogóle pakowałem w jakąś przyjaźń, do cholery?!
-Jak mogę ci pomóc?-Wydusiłem w końcu.
-Czuję się coraz gorzej, a brzuch jest z każdym dniem bardziej widoczny. Nie mogę wychodzić na zewnątrz, zresztą Ren by się wściekł... Potrzebuję...towarzystwa?
-Pewnie.- tyle jestem w stanie z siebie dać.- Ale musisz mi coś obiecać.
-Słucham.
-Przestaniecie się z tym ukrywać. Powiesz to przynajmniej Faith, może ona znajdzie kogoś, kto jakoś ci pomoże. To nie jest zabawa. Uważam, że zostało ci niedużo czasu do końca ciąży...
-Dobrze. Porozmawiam z Faith.
-Dziękuję.-Jakoś mi ulżyło, że ktoś jeszcze oprócz mnie zostanie wciągnięty w cały ten chaos.
To przerażające. Wciąż pamiętam Sol jako małą dziewczynkę, a teraz...patrzę na kobietę, która spodziewa się dziecka. I to jeszcze najprawdopodobniej najważniejszego dziecka, jakie w ogóle może przyjść teraz na świat. Mam nadzieję, że się mylę, ale w kościach mam przeczucie, że syn lub córka Rena Fostera może sporo namieszać w i tak już zagmatwanej historii potomków Rady...
(ktokolwiek?)

środa, 10 grudnia 2014

(Wataha Powietrza) od Sol

Nie orientowałam się co dzieje się wokół mnie, czułam się tak jakby coś wysysało ze mnie całą życiową energię, znów zebrało mi się na wymioty. Spróbowałam upiąć włosy, gdy ktoś zajrzał do mojego pokoju.
-Cześć, Mała.- Dev posłał mi przyjacielski uśmiech i przysiadł obok mnie.
-Ren znowu kazał ci mnie ochraniać?-Niekiedy bawiła mnie jego troska.
-Powiedzmy...- Zaczął mi się uważniej przyglądać, a mnie ogarnął lęk.
-Dobrze się czujesz?- Jego badawcze spojrzenie jeszcze raz przeleciało po moim ciele i wyraźnie zatrzymało się na większym niż normalnie brzuchu, objęłam się ramionami.
-Tak...Możesz iść.
-Nie wyglądasz za dobrze...- powiedział, wstając i posłał mi jeszcze jedno przyjacielskie spojrzenie.
-Powiedziałam, że wszystko jest okej. Dzięki za troskę, ale wolałabym zostać na chwilę sama. Nie gniewaj się, Devon.
-Dobrze, ale gdybyś jednak mnie potrzebowała...-Albo się łudzę, albo w jego głosie zabrzmiała nuta zmartwienia.
-Wiem. Będę wołać. -powiedziałam szybko. Nie chciałam, żeby dłużej ze mną zostawał, mogłabym powiedzieć za dużo. W końcu uważam go za przyjaciela...
Wyszedł i przymknął drzwi, opadłam na na posłanie i wtuliłam się w pościel, z wyraźną ulgą wciągałam w nozdrza zapach Rena.
Gdzie też on się tak długo podziewał, że zostawił mnie pod opieką Devona?
Ech... Tak bardzo chciałabym móc się z nim tym podzielić... Kiedyś to ja ujawniłam jego sekret, a teraz sama wiele przed nim skrywam... Devon zasługuje na szczerość.
Mimo, że niedługo i tak prawdopodobnie wszystko się wyda... Nawet jeśli nie przez mój wygląd, zbliża się dzień przyjścia dziecka na świat...
-Devon, możesz przyjść?
Zawahałam się, ale on już stał przede mną.
-Zmienne masz humorki.- zaśmiał się nieco zdezorientowany moim zachowaniem.
Udałam, że nie zauważyłam kpiny w jego głosie.
-Pogadasz ze mną?- zaproponowałam, a jego mina zrzedła.
-Co się stało?
Usiadłam na łóżku, a on przysunął się i usadowił na krześle tak byśmy rozmawiali twarzą w twarz.
-Nie uważasz, że ostatnio za dużo tajemnic w Niemych Górach?- spytałam nieśmiało- Jest nas coraz mniej i przestajemy sobie ufać, nigdy nie wiadomo czy przyjaciel nie pokaże swego drugiego lica...
-Tak, masz rację. Ale do czego zmierzasz?
-Myślę po prostu, że powinieneś o czymś wiedzieć... Zależy mi na tym byś nie czuł, że nasza przyjaźń straciła na wartości czy coś w tym stylu...
-Sol, zaczynam się bać.- zaśmiał się krótko.- Przestań owijać w bawełnę, po prostu powiedz to co chcesz powiedzieć.
-Pierw musisz obiecać, że zachowasz to dla siebie, nie chcę dla nich kłopotów..
-Dla nich? Dla k...
-Po prostu obiecaj- przerwałam mu.
-Obiecuję- posłał mi ten swój szarmancki uśmiech.
Zdjęłam dużą, luźną bluzę, pod którą miałam białą bokserkę, ściśle przylegającą do mojego zaokrąglonego brzuszka.
-Dla Rena i dla Dziecka...


(Dev, zaufałam Ci, nie spierdol tego )

piątek, 21 listopada 2014

(Wataha Powietrza) od Devona

-Pilnuj Sol.
To miłe, że Ren postanowił dać mi jakieś konkretne zadanie, nawet jeśli miało być to niańczenie jego dziewczyny. Zawsze lubiłem Sol i nie miałbym nic przeciwko, gdyby nie to, że nie byłem specjalnie w nastroju na jakiekolwiek obcowanie z ludźmi. 
Ale to nie była prośba. To było polecenie Alfy, a Alfy muszę słuchać nawet jak mi się nie chce.
Rzuciłem więc w kąt strugany przeze mnie kawałek drewna, który powoli zaczynał przypominać jakiś konkretny kształt- tak, tak- przyznaję, że ostatnim czasem nie mam za bardzo nic do roboty oprócz rutynowych czynności, więc postanowiłem zostać "artystą".
Nie spiesznie ruszyłem korytarzem do sypialni Rena i Sol i zerknął przez uchylone drzwi, czy Sol nie jest przypadkiem nago albo coś, bo głupio by tak było wejść w takim momencie, nie?
Niestety była kompletnie ubrana i siedziała właśnie na łóżku, próbując upiąć jakoś włosy (chociaż nie wiem po jaką cholerę).
-Cześć, mała.-Posłałem jej szczery uśmiech i usiadłem na skraju łóżka.
-Ren znowu kazał ci mnie ochraniać?-uniosła brew, rozbawiona. 
-Powiedzmy...-Przyjrzałem się dokładniej jej twarzy. Wyglądała odrobinę blado, a zielone oczy wydawały się jeszcze bardziej wyraziste przez ciemniejsze cienie na powiekach. Światło świec odbijało na jej policzkach cienie długich rzęs. 
Rzuciłem okiem na jej ubranie, które wydawało się trochę za luźne jak na jej proporcje ciała. W całej jej postaci dało się wyczuć jakąś zmianę, ale nie potrafiłem określić na czym polegała.-Dobrze się czujesz?- Spytałem mechanicznie, a kiedy mój wzrok zjechał na jej brzuch, Sol momentalnie objęła się ramionami, chroniąc się przed moim badawczym spojrzeniem.
-Tak...Możesz iść.
-Nie wyglądasz za dobrze...
-Powiedziałam, że wszystko jest okej. Dzięki za troskę, ale wolałabym zostać na chwilę sama. Nie gniewaj się, Devon.-Jej wzrok odrobinę stwardniał.
-Dobrze, ale gdybyś jednak mnie potrzebowała...
-Wiem. Będę wołać. 
Uśmiechnęła się zdecydowanie zbyt nieszczerze jak na mój gust i odrobinę zbyt wykrzywiła przy tym usta, ale nie chciałem się narzucać. 
Rzuciłem jej jeszcze jedno podejrzliwe spojrzenie i zostawiłem ją, zamykając za sobą drzwi. 
Dlaczego, do jasnej cholery, tutaj każdy coś ukrywa?!
Wróciłem po swój kawałek drewna, usiadłem pod drzwiami sypialni Sol i zacząłem strugać, z dziwnym uczuciem niepokoju i złudzenia, że rozwiązanie tej zagadki jest prostsze niż się wydaje.
(Sol?)

czwartek, 20 listopada 2014

(Wataha Wody) od Ice'a

Ostatnio było zbyt cicho, spokojnie... Melancholia unosiła się w powietrzu wraz z opadającymi z drzew liśćmi i zakłócała nawet w miarę szczęśliwe chwile.
Teraz, gdy węszyłem po lesie, szukając intruza- nie potrafiłem się nawet wystarczająco skupić na tym co aktualnie robię. Byłem na siebie tak cholernie zły za to, że właśnie przez mój brak koncentracji, mężczyźnie udało się wcześniej uciec.
Faith smagnęła mnie nosem po pysku.
~Ren powiedział, że możemy przestać szukać. Chyba załatwił sprawę...Wracajmy.
Kiwnąłem głową, zmieniając kierunek truchtu na zachodnie tereny Watahy Powietrza, na których zbierała się teraz ta cała niewielka garstka ludzi, którzy pozostali w Niemych Górach.
Żałosna namiastka rodziny...
~Widziałeś Eliz?~ w oczach Faith zamigotała troska.
~Nie martw się o nią, da radę wrócić sama.
Faith kiwnęła głową niechętnie i poszła w ślad za mną, zwiększając odrobinę tępo.
~Myślisz, że moglibyśmy się wszyscy przenieść do domu na okres zimy? Niedługo zacznie padać śnieg. W jaskiniach jest ciepło, ale brakuje gorącej wody. Nie powinniśmy się narażać na choroby. A w domu jest ciepło, wygodnie i każdy będzie miał dla siebie osobną sypialnię- pokoi wystarczy dla wszystkich.
~Porozmawiaj o tym ze wszystkimi, jeśli chcesz. Wolałbym, żeby to była wspólna decyzja.
~W porządku...
*
-Ren jeszcze nie wrócił?- Hebi wślizgnęła się do głównej groty, w której płonęło ognisko, a zza jej pleców wyłoniła się czarnowłosa dziewczyna o ładnej twarzy ze skośnymi oczami lśniącymi w świetle ognia ciemnym blaskiem. 
-Na to wygląda.-zmierzyłem nowo przybyłą wzrokiem.- Ale może ja mogę ci jakoś pomóc? -Uniosłem brew, czekając na jej odpowiedź. 
-Właściwie tak. To jest Kilmeny...Jest taka jak my, potrafi walczyć i zapewne ma w zanadrzu jakieś przydatne moce- Hebi posłała dziewczynie uroczy uśmiech.- Zastanawiałam się czy nie mogłaby dołączyć do Watahy Ognia. Nie ma gdzie pójść...
-Z zasady nie możemy jej przyjąć na stałe akurat w tym momencie- ale jeśli zasłuży na nasze zaufanie, nie widzę problemu. Właściwie przydadzą nam się nowi ludzie...
-Dziękuję.-Dziewczyna posłała wszystkim szeroki uśmiech. 
Roześmiałem się, podając jej rękę. 
-Jestem Ice. Witam w Niemych Górach. Do Watahy Ognia będziesz mogła dołączyć dopiero, gdy ustalimy kto zostanie jej alfą. Na razie rozważamy kandydatury.-Puściłem oczko do Hebi, która usiadła na przeciwko po turecku. Uśmiechnęła się, a mi zrobiło się ciepło od tego uśmiechu.
Hebi- tak cudowna, w żaden sposób nie zasłużyła na to, co ją spotkało.
-Nie powinnaś iść spać, księżniczko?- pogłaskałem ją po ramieniu, obserwując jak próbuje zamaskować zmęczenie. 
-Ty też powinieneś, loczku.-pogłaskała mnie po policzku.-Kilmeny, dasz sobie radę i znajdziesz jakąś grotę, w której będziesz mogła spać?- Zwróciła się do dziewczyny, pocierając oczy.
-Pewnie.-Uśmiechnęła się.
-Gdybyś czegoś potrzebowała, na pewno mnie znajdziesz. 
-Jasne. Dobranoc.
-Dobranoc.
Hebi ruszyła w stronę korytarza, nieświadomie opierając się na moim ramieniu. Pocałowałem ją w skroń i pociągnąłem za rękę. 
-Spróbuj spać dzisiaj dobrze...-odgarnąłem kosmyk czarnych włosów z jej czoła.
-Spróbuję. W razie gdyby mi się to nie udało, będę krzyczeć.-Uśmiechnęła się sennie. 
-Zawsze krzyczysz. Każdej nocy...I zawsze wtedy jestem przy tobie. Dzisiaj też będę. I jutro. I pojutrze. Zawsze. Pamiętaj...-Przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy, a nasze pulsy stały się nie równe. W rubinowych oczach Hebi zalśniły łzy.
-Pokochałam cię, Ice. Od samego początku, każdy cię kocha. Ale nigdy nie zapomnę o Mac'u...Nie potrafię już dłużej cię wykorzystywać...
-Nie muszę mieć nic więcej. Wystarczy, że będę blisko...Mac kazał mi się tobą zaopiekować...Jeśli tylko będziesz obok, będę szczęśliwy- nieważne w jaki sposób, rozumiesz?
Przez kilka długich sekund patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Cała senność się ulotniła. Słodki zapach mieszał się z goryczą i strachem, a nasze oddechy stały się odrobinę szybsze. 
Najbardziej utkwił mi w pamięci moment, w którym nasze usta się spotkały. To był miękki, delikatny jak piórko pocałunek- ale wystarczył, żebym zrozumiał jak bardzo tego chciałem. 
Dotykaliśmy swoich twarzy, błądziliśmy dłońmi po ciele. Wszystko było takie niespieszne, delikatne, ale intensywne. Wszystkie moje zmysły zamgliły się, a ja widziałem tylko ją. 
Tak bardzo chciałem móc trzymać ją w ten sposób w ramionach, poczuć jej usta na moich..,i tak długo czekałem na ten moment. Tak bardzo ją kochałem, tak bardzo jej pragnąłem...
-Powiedz, jeśli tego nie chcesz, Hebi...-pocałowałem ją w skroń...
-Chcę...
Więcej słów nie było potrzebnych....


(Wataha Powietrza) od Rena

-Pilnuj Sol- rzuciłem do Devona, wybiegając z jaskini w ślad za Ice'm.
Że też kurwa przez całe pieprzone tygodnie nic się nie działo, a kiedy akurat nie byłem przygotowany- na teren wtargnął ktoś z obozu wroga...
Podejrzewałem, że dali sobie wreszcie spokój z  porywaniem mi Sol i Ivo, ale tego nie mogłem być pewien w stu procentach, a jeśli nie wiem czegoś w stu procentach- wolę dmuchać na zimne, zwłaszcza teraz, gdy nie chodzi tutaj już tylko o jej życie.
~Eliz, Faith- dołączcie.~ Wysłałem telepatyczną wiadomość do wilczyc, przy okazji szukając jakiegokolwiek tropu. Poczułem na sobie wzrok Ice'a.
Dorósł ostatnio. Teraz był już mężczyzną, który zasługiwał na stanowisko Alfy. Znał się na swojej robocie, i podejrzewam, że zacząłem lubić go jeszcze bardziej niż kiedyś. Po małym, chudym blondasku wiecznie pozostającym w cieniu swojej siostry, pozostało tylko wspomnienie.
~Jesteś pewien, że ci się nie przywidziało?~ Jakoś nie mam ostatnio za dużo cierpliwości.
~Nie przywidziało mi się, Ren. Jestem zły, że nie zdążyłem go dorwać sam. Na moje oko to był typowy, utalentowany zwiadowca-wojownik szkolony przez Radę. Ciemnowłosy, wysoki- tyle pamiętam.
Rozglądnąłem się po lesie. Dlaczego nie spadł jeszcze cholerny śnieg?! Znanie ułatwiłby nam sprawę.
~Jakoś nie widzę tutaj nikogo, kto by odpowiadał twojemu opisowi, Ice. Spróbujmy się rozdzielić. Jeśli spotkasz po drodze dziewczyny, powiedz im to samo.
~Ja wezmę północną część. Jesteśmy w kontakcie.
*
Moja uwagę przykuł podejrzany szmer niedaleko miejsca, które właśnie okrążałem. Normalnie uznałbym to za złudzenie wiatru, ale czas jakoś nauczył mnie, że nie wszystko jest takie, jakim się wydaje. Cofnąłem się o kilka kroków, starając się, żeby moje ruchy nie spłoszyły ewentualnego intruza i powiodłem nosem po ziemi, szukając obcego zapachu. Zdążyło się już zrobić cholernie ciemno i mimo, że w wilczej postaci niespecjalnie mi to przeszkadzało, to i tak ciemność zawsze była sprzymierzeńcem kogoś, kto starał się pozostać niezauważonym, jednocześnie obserwując kogoś innego. I wtedy poczułem na placach ciężar, który powalił mnie na ziemię. 
Warknąłem, zaskoczony i wściekły, że tego nie przewidziałem i zamknąłem zęby na łapie napastnika. Wyczuwałem jego niepokój pomieszany ze wściekłością i czymś czego nie umiałem nazwać i na ślepo próbowałem odgryźć jakąkolwiek część jego ciała. Gdyby nie był tak kurewsko ciężki, odgryzłbym mu głowę, zanim zdążyłby pisnąć. 
~Przestań walczyć, Ren~ usłyszałem głos, którego tak bardzo nienawidziłem.~Nie chcę dla was źle, tylko coś powiem, a wtedy będziesz mógł zrobić co chcesz- nawet mnie zabić.
Skamieniałem. Puścił mnie. 
Nim zdążyłem się zastanowić, co robię- zmieniłem się w człowieka i złapałem Cain'a z gardło, ciskając nim w pobliskie drzewo. 
-Gówno mnie obchodzi co tutaj robisz, skurwielu! Zabiję cię za to, co zrobiłeś Sol-dziwne, że nie pękła mi żyłka w skroni. Czułem jak wypełnia mnie niepohamowany gniew i żądza krwi. Krwi mojego ojca. -Zapłacisz mi za wszystko szybciej niż planowałem.
Cain podniósł się z ziemi, piorunując mnie spojrzeniem zielonych oczu. A więc jednak. To jego widział Ice. Wszystko się zgadzało. Tylko on dałby radę tak długo pozostawać niezauważonym. 
-Nie zdążyłem jej nic zrobić.-syknął.- Chcę tylko coś powiedzieć, a wtedy zrobisz co będziesz chciał. 
-Po co przyszedłeś?! Żeby dokończyć to, co zacząłeś?-Splunąłem.
-Rada ma w zanadrzu czarownice. Niedługo zrobią tutaj niezły syf. Macie szansę, żeby uciec dopóki nie są jeszcze gotowi- nie bądźcie głupi i się ratujcie. 
-Masz mnie za idiotę, tatusiu?-warknąłem, zbliżając się o krok.-Jeśli myślisz, że podkulimy ogony i uciekniemy, bo tak nam polecił zrobić najbardziej zaufany pachołek Alexiusa, to jesteś w błędzie.
-Nie służę już Alexiusowi. Odchodzę, jak najdalej stąd. Jesteś ostatnią sprawą jaką tu załatwiam.
-Nawróciłeś się? Cudownie...Dzięki za twoje złote rady, ale moja pierdolona cierpliwość się skończyła. 
-Więc mnie zabij. Doskonale wiesz jakie są kary za dezercję Rady. Wolę zostać zabity przez ciebie, z godnością.
-Nie spodziewaj się godności po tym wszystkim co zrobiłeś, sukinsynu. Pierwszy raz cieszę się, że matka nie żyje i nie może zobaczyć tego, czym się stałeś. 
-Gdyby żyła twoja matka, nic nie potoczyłoby się tak jak teraz.-Warknął, a jego spojrzenie momentalnie straciło na blasku.- Kochałem twoją matkę. Kochałem mojego syna, ale oboje straciłem już dawno temu. Mogłem pozwolić cię im zabić, ale robiłem wszystko by uświadczyć Radę w przekonaniu, że to tylko twoje durne wygłupy. Kiedy dowiedziałem się, że zabiliście naszych zwiadowców - zamaskowałem wszystko, a gdy sprawa się wydała- oskarżyłem o wszystko matkę Faith i Ice'a. Chroniłem cię, smarkaczu. Chroniłem i nienawidziłem. Za każde twoje spojrzenie- oczu Lilith. I będę cię nienawidził zawsze. Ciebie i twoją Sol. Bo macie to, co ja straciłem. Będziesz mieć kiedyś syna, Ren i pewnego dnia ktoś ci go odbierze. Jego albo Sol- a wtedy zrozumiesz. 
Zielone oczy zamigotały pod cienką warstwą wilgoci, gdy Cain się cofnął.- Zabij mnie jeśli chcesz.
Nastąpiła chwila ciszy, a powietrze stało się tak gęste, że oddychanie sprawiało mi trudność. Mierzyliśmy się spojrzeniami pełnymi pogardy. Czułem jak pulsują we mnie wszystkie żyły, a mięśnie napinają się, gotowe by wymierzyć sprawiedliwość, na którą tak długo czekałem. A jednak tego nie zrobiłem. Nie mógłbym go zabić- nie chciałem być taki jak on. Żyć z tym do samego końca...
Mimo wszystkiego, co zrobił nadal był moim ojcem. W moich żyłach płynęła jego krew czy tego chciałem, czy nie.  Może i jestem bardziej żałosny niż myślałem.
-Nie tym razem.-pokręciłem głową, biorąc głębszy oddech.-Odejdź i nigdy nie wracaj. 
-Nie chcę łaski.
-To nie łaska. Żyj dalej z tym, co zrobiłeś, pamiętaj o mnie i mamie- jakim byłeś żałosnym ojcem i mężem. A gdy umrzesz ze starości- brzydki, pomarszczony i bezużyteczny - przypomnij sobie, że miałeś kiedyś wszystko, tylko sam się tego pozbyłeś.
Cain wpatrywał się we mnie przez chwilę, aż wreszcie odwrócił się z obojętnym wyrazem twarzy.
-A ty żyj,ciesz się tym co masz, póki jeszcze nie zostało ci to odebrane. Powiedz kiedyś o mnie swojemu dzieciakowi - nawet jeśli ma być to najgorsza prawda.Podejmuj rozsądne decyzje i ratuj tych,których kochasz póki nie jest za późno. Nie stań się taki jak ja i pamiętaj kim byłem. 
-Nikim- zmieniłem się w wilka, czując dziwny spokój i pobiegłem.
~Ojcem.~ Usłyszałem jeszcze w głowie i dopiero, kiedy przebiegłem dłuższą odległość, wracając do domu- zrozumiałem, że przyszedł się pożegnać.
I że się pożegnaliśmy. Na nasz własny sposób.

wtorek, 4 listopada 2014

(Wataha Burzy) od Hebi

- Pasjonujące! - zachwyciłam się nowo przybyłą. Kilmeny wydała mi się naprawdę interesującą osobą, podobnie jak jej umiejętności- Chodź. Przedstawię Cię innym – zaproponowałam chwytając dziewczynę za rękę.
- Okej - uśmiechnęła się trochę niepewnie - Długo będziemy szły? Może w tym czasie mi trochę o życiu tutaj opowiesz?
- Nie ma problemu - mrugnęłam do niej - Od czego tu zacząć... - zamyśliłam się - Na początek przybliżę ci nieco naszą hierarchię i panujące tu reguły. Kiedy będziemy już na miejscu trzeba będzie przedstawić cię Renowi. Widzisz, Kil, niedawno mieliśmy tu niezłe zamieszanie, jeśli mogę to tak nazwać. Wiele się zdarzyło i w związku z tym wszystkim Ren, Alfa Watahy Powietrza, pełni funkcję kogoś w rodzaju "głównego przywódcy" - wcześniej nigdy się nad tym nie zastanawiałam więc, gdy teraz przyszło mi komuś o tym opowiadać nie wiedziałam jak ubrać wszystko w słowa. Moje ostatnie stwierdzenie nieco mnie rozbawiło - Co do Watahy Ognia, do której chcesz dołączyć...Mam nadzieję, że szybko się zaklimatyzujesz. Co prawda Wataha nie podsiada zbyt wielu członków - w tym momencie zaczęłam się zastanawiać czy w ogóle, bo nikogo stamtąd nie widziałam od bardzo dawna - ale mam nadzieję, że to się niedługo zmieni.
 - A co z Alfą Watahy Ognia? - spytała z zaciekawieniem Kil.Znowu musiałam zastanowić się co odpowiedzieć. Poczułam ukłucie w piersi na wspomnienie zmarłego.
 - Czy...coś się stało? - Kil wyglądała na zmieszaną. Pewnie zdziwiło ją moje zachowanie.
 - Eh, nie - zaśmiałam się nerwowo - Przepraszam, więc Alfa Ognia...Alfą Ognia był Macabre.
 - "Był"?
 - Był...- mruknęłam - Już go z nami nie ma. Zginął na wojnie.
- Oh...- dziewczyna jeszcze bardziej się zmieszała - On był dla ciebie ważny?
 To aż tak widać?! To naturalne, że nie uda mi się z tym pogodzić w tak krótkim czasie, ale...Myślałam, że już mi lepiej.
 - Wróćmy do tematu - uśmiechnęłam się najszczerzej jak tylko w tym momencie potrafiłam - Ponieważ Wataha Ognia nie ma przywódcy każdy może ubiegać się o to stanowisko. Chętna? - mrugnęłam do dziewczyny i posłałam jej szelmowski uśmiech na co ta odpowiedziała uśmiechem.
Resztę drogi rozmawiałyśmy o pierdołach.
Naprawdę było mi szkoda, że nie zostanie ze mną dłużej, ale nie mogłam nic na to poradzić. W końcu dotarłyśmy na miejsce.
 - Wolisz tu poczekać czy pójść ze mną?
 - Pójdę - odpowiedziała dziewczyna po krótkim namyśle - Porozglądam się.
- Dobrze. Tylko nie oddalaj się, bo będę musiała cię szukać, a Ren cierpliwością nie grzeszy - zażartowałam.
Ruszyłyśmy szukać Alfy Powietrza.
 (Ren, wygrzebiesz dla nas odrobinkę czasu?:))

środa, 22 października 2014

(Wataha Ognia) od Kilmeny

Wędrowałam po nieskończonych terenach, poszukując miejsca, w którym nie będę odmieńcem. Błąkałam się po terenach zniszczonych przez wojnę. Byłam na skraju wycieńczenia, gdy nagle ujrzałam… światła. Nienaturalne światła. Zaparło mi dech w piersi, aż tu…
- Kim jesteś? – zabrzmiał żeński głos za mną.
Włosy mi stanęły dęba. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
- Jestem Kilmeny… - mruknęłam z zagubioną nutką uprzejmości – mieszkałam w Arkadii…
Zdumiona dziewczyna zmierzyła mnie od stóp do głów. Była bardzo ładna – jednak ja speszyłam się. Nie to, żebym była jakoś mega szkaradna. Chodzi o to, że… w bitwie uległam czarom, które ujawniały po części to, kim byłam. Moje ciało pozyskało uszy wilcze. Uszy wilcze i śnieżnobiały, długi ogon.
Byłam wilkołakiem.
Dziwnym wilkołakiem.
- Jesteś wilkołakiem? – spytała z zainteresowaniem dziewczyna. O kurde, ona mi w myślach czyta, czy co do cholery?
- Tak – odpowiedziałam bez większego namysłu.
- Nazywam się Hebi – mruknęła nieznajoma, wyciągając do mnie rękę – wyglądasz jakoś tak… dziwnie.
- Wybacz! – pisnęłam, przypominając sobie, że przyspieszyłam magicznie swój krok.
Uszy i ogon zniknęły. Ale nie tylko one – całe moje ubranie się zmieniło. Z krótkiej tuniki płóciennej, przeznaczonej dla ludzi posługujących się w walce magią na odległość, powstała krystaliczno-metalowa zbroja, odkrywająca płaski brzuch. Za pazuchę wciśnięty był miecz. Spięłam włosy w długi kucyk.
- Skutki uboczne magii? – spytała zaciekawiona Hebi – więc walczyłaś?
- Mhm. Ej, tak w ogóle to Ty też jesteś… no wiesz… wilkołakiem? – mruknęłam, szurając nogami.
- Tak – dziewczyna wpatrywała się we mnie uporczywym wzrokiem, aż brakło mi słów.
- Żyjecie tutaj? To znaczy… jest was więcej? – oczy mi błyszczały.
- Tak! – ucieszyła się Hebi – rozumiem, że szukasz miejsca, w którym mogłabyś osiąść?
- Owszem – powiedziałam z ożywieniem.
- A więc chodź, Kilmeny! – zawołała zadowolona – mogę Cię nazywać Kil? Tak, tak będzie fajnie.
- Nie ma sprawy – wzruszyłam ramionami.
- A więc, Kil, jakim żywiołem władasz? Jesteśmy podzieleni na pięć Watah, jeśli chodzi o to miejsce, to znaczy Nieme Góry. Może dołączysz do Burzy? – spytała, szczerząc zęby.
- Oh, wybacz, Hebi… - mruknęłam z zażenowaniem – władam Ogniem.
Pokazałam jej kulę niebieskiego ognia, które trysnęła z mojej ręki. To była czysta magia, więc nie przemieniłam się.
- Ogółem walczę – zaczęłam – ale mam też zdolności lecznicze i wspomagające! – orzekłam z dumą.
- Pasjonujące! – zachwyciła się Hebi, ale gdzieś w jej oczach czaił się żal.
Było mi trochę smutno, że ją zostawię.
- Chodź. Przedstawię Cię innym – zaproponowała.
 - Okej. Długo będziemy szły? Może w tym czasie mi trochę o życiu tutaj opowiesz?
(Hebi?)

Kilmeny


Kilmeny jako człowiek

Kilmeny jako wilk

Kilmeny w trakcie używania mocy
Imię: Kilmeny.
Płeć: Samica.
Żywioł: Ogień.
Moce: Zwinność, niewidzialność, uleczanie, bariery i wspomaganie broni i umiejętności na pewien czas (podczas używania umiejętności, pomijając te lecznicze, zmienia wygląd).
Stanowisko: Wojownik ze zdolnościami uzdrowiciela.
Rodzina: Zginęła podczas wojny.
Partner/Partnerka: Brak.
Charakter: Przyjacielska, pomocna, opiekuńcza, dusza przywódcy, odważna, natrętna, kreatywna, (nie)litościwa.
Kontakt: Na razie brak.

niedziela, 19 października 2014

od East'a

- Co to, kurwa, jest?! I co to tu robi?!- Wkurzone warknięcie, które sprawiło, że mała schowała się za mną ze zlęknioną miną.
- Łoho... Przestraszyłeś to.- Powiedziałem, starając się nie oddychać przez nos. Zwyczajnie nie zniósłbym zapachu, który zapewne na mnie został. Kurde, będę musiał się porządnie wyszorować. Tylko czy to coś da?
- Ale jedzie.- Najwidoczniej ktoś z zebranego tłumku ze swobodą wyraził swoje odczucia. W sumie się nie dziwiłem.
- Mógłbyś to wyjaśnić?- North lekko się skrzywił. Przynajmniej nieco spuścił z tonu, ignorując przy okazji moją uwagę.
- A mógłbyś uchylić okno?- Ruda wtrąciła swoje pytanko, machając dłonią przed twarzą.
- Pewnie i tak nic to nie da.- Wywróciłem oczami i spojrzałem w dół.- Wytłumaczyć mogę, choć sam nie rozumiem co tu się dzieje.- Zauważyłem sucho. I po co było tresować się na łowce? Przy Wendy wytrenowany zmysł węchy tak cholernie bolał.- Mogłabyś w końcu mi powiedzieć po co tu... em.. przyleciałaś?- Spytałem, przecierając przy okazji dłonią oczy. Halo, stoję obok tego, halo, mam najgorzej! Mimo wszystkich tych niedogodności mój głos był miękki i ciepły. Mięknę? A to ciekawe.
- Y-y.- Wendy pokręciła z przestrachem głową, mocniej przyczepiając się do mojego kolana. I gdzie tu ta wojowniczka, co to przeleciała na swych skrzydełkach przez połowę kontynentu, by mnie przed czymś ochronić? Właśnie... nadal nie czaję o co jej chodziło.
- Dzięki za współpracę. Tak więc to jest Wendy, którą poznałem w Los Angeles. Jak czuć jest to pół wilk w dodatku z uzdolnieniami magicznymi, a jest tu ponieważ... Właśnie do tego próbowałem dotrzeć, gdy tu wparowaliście.- Powiedziałem i nieco zakłopotany potarłem dłonią tył głowy.
- No to dowiedz się.- North zgromił mnie wzrokiem, a ja odpowiedziałem mu spojrzeniem wyrażającym jak bardzo mi nie pomaga.
- Jak mam się tego dowiedzieć skoro ją WYSTRASZYŁEŚ warcząc, szczerząc się, wrzeszcząc i przeklinając?- Wyrzuciłem zirytowany. Obserwowałem jak North przeciera dłonią twarz i wchodzi do pokoju, siadając na kanapie. Reszta tłumku też rozlokowała się w strategicznych miejscach pokoju- tzn przy otwartych oknach.
- Czy teraz mógłbyś spróbować wyciągnąć te informacje z tego dziecka?- Matka jako jedyna z całego towarzystwa nie miała problemów z milszym nazwaniem Wendy. Może dla tego, że zawsze miała słabość do uroczych maleństw? Nie żebym był uroczy i w ogóle...
- Jasne, jasne.- Przysiadłem przy małej i spojrzałem w te jej oczy, które od razu we mnie wlepiła. Uśmiechnąłem się do niej zawadiacko, jakby to miało rozluźnić całą atmosferę.- No to jak będzie, mała, wyjaśnisz mi o co chodziło z tym całym umieraniem?
 Po pewnym czasie oczekiwania mała pokiwała głową.
( Wendiś? )

sobota, 18 października 2014

od North'a

Rodzice jak zwykle przyjęli nas pozornie ciepło.  Przynajmniej mnie. Nigdy nie byłem zbyt wylewny w relacjach z rodziną, a jedyną osobą,  która rozumiała mnie bez słów i głupich tłumaczeń,  był South- moja bratnia dusza, której już nie ma.
Nie mogę powiedzieć,  że nie kocham rodziny. Bo kocham, jeśli w ogóle można to tak nazwać...Ale nie jestem stworzony do ukazywania uczuć,  a nie chcę ranić matki brakiem jakiegokolwiek zainteresowania życiem rodzinnym.  Zresztą przyjechałem do Chicago tylko w jednym konkretnym celu. Żeby porozmawiać z ojcem, a potem jak potulny piesek zrobić to, co mi każą.  Wypełnić te pieprzone obowiązki przyszłej głowy rodu i znów mieć pieprzony spokój.
W gabinecie ojca czułem się cholernie nieswojo. Odkąd pamiętam dobijały mnie te wilcze skóry wiszące na ścianach,  skórzane fotele, ciężkie stare jak świat meble i tony zakurzonych, grubych książek stojących ciasno na regałach. I do tego jeszcze ten przeklęty zapach stęchlizny.
-Tłumaczyłem ci już, że zdobycie tych eliksirów jest dla nas wszystkich priorytetem, ale wasze życie jest tutaj najważniejsze, a ja nie jestem pewien czy współpraca z wilkołakiami jest rozsądna. Słuchasz mnie w ogóle, North? - głos ojca przebijał się przez leniwy tok moich myśli.
Uniosłem brew w odpowiedzi na zrezygnowane spojrzenie ciemnych oczu ojca.
-Słucham, ale to i tak nie zmienia mojego nastawienia,  tato. Bez wspracia czworonogów nie będziemy mieć tak dużych szans. Poza tym trzymanie się ich daje nam doskonałe pole manewru. Nie zmienię decyzji.
-Nie jesteś jeszcze głową rodu, North.
-Dzięki Bogu.
Ojciec westchnął cicho i upił łyk wina z kieliszka, obserwując mnie spod czarnych brwi.
-Dobrze, zrobisz jak zechcesz.  To twoja decyzja.  Proszę Cię tylko o ostrożność.  Nie zniesiemy z mamą straty kolejnego syna...
Skrzywiłem się w odpowiedzi i zdobyłem się na zdawkowe kiwnięcie głową. Nienawidzę takich sytuacji. Chwile słabości wolę spędzać w samotności ze szklanką whisky.
Zapadła chwila ciszy, w której każdy z nas myślał pewnie o tym samym.
-Pójdę już. Dobranoc,  tato.-Rzuciłem, wstając i wyszedłem, żeby zostawić go samego.
Sam miałem ochotę się trochę odizolować,  ale oczywiście jak zwykle ktoś musiał pokrzyżować moje plany. Tym razem Anna.
Wymieniliśmy ze sobą tylko kilka zdań,  a ona już zdążyła mnie zirytować. Nie wiem dlaczego wciąż to robię i daję jej taryfę ulgową...Cóż...życie.
-Czujesz ten smród? - oboje zmarszyliśmy z obrzydzeniem nosy w tym samym momencie
Anna wskazała podbródkiem na pokój na końcu korytarza, w którym zwykle przesiadywał East.-To stamtąd.
Uniosłem brew i ruszyłem w stronę pokoju.
-Fuuj.
-Co to za cholerny smród?!
W przejściu pojawiły się niezadowolone Meg, Lily, West, Mama i nawet Cassie.
Rzuciłem im przelotne spojrzenie i bezceremonialnie otworzyłem drzwi od pokoju East'a.
- Co to, kurwa, jest?! I co to tutaj robi?!-warknąłem zaskoczony na widok dzieciaka uczepionego nogi mojego brata.  Czułem jak cała rodzina zagląda mi przez ramię.
(East?)

czwartek, 16 października 2014

(Wataha Wody) Od Ivalio

 Czułem się wewnętrznie rozdarty. Stałem w jednym miejscu, mając do wybrania trzy drogi. Byłem niespokojny, ciągle węszyłem, kręcąc się niezdecydowanie w kółko.
 Czemu wojna jest taka głupia, że trzyma nas ciągle w niepewności?
 Grrrr... I jeszcze te orły. No dobra, dobra, fajnie, ma co patrolować teren, no ale żeby wypuścić stwory w powietrze, które sobie pofrunęły Bóg wie gdzie, obiecać mi chwilę na rozmowę i odejść?
 Zmrużyłem ślepia.
 Nie jej wina. Z resztą, chyba coś się z nią działo. Czy Ren zawsze był tak przewrażliwiony na punkcie Sol?
 Zaczynam żałować, że nie wiem o Sol wszystkiego i nigdy nie będę wiedzieć.
 Znowu powęszyłem.
 Nezi, mój kochany Nezi, mój Nezuś, mój Nezumi, mój skarb.
 Niespokojnie zatańczyłem w miejscu.
 Kilka sekund temu Ice prosił bym wrócił, bo intruz wdarł się na nasze terytorium, ale ja nie mogłem... Ciągnęło mnie w zupełnie innym kierunku.
 Ktoś zabrał mi Nezumiego!
 Znowu kuło mnie w piersi. Bałem się o niego. Co się mogło stać mojemu Aniołkowi? A jak cierpi? Jak wyrwali mu skrzydła? Jak torturowali?
 To prosta odpowiedź. Zajebię skurwysynów.
 Wraz z tą myślą wyszczerzyłem zęby i zawarczałem.
 A trzecim zapachem był po prostu zapach tych orłów. Poniekąd chciało mi się oddać zwykłemu, psiemu instynktowi, który kazał mi za nimi gonić, szczekając jak najgłośniej się da, by zapomnieć o problemach.
 Nigdy nie zrozumiem tej swojej wilczej części siebie.
 Zawalczyłem z samym sobą, odwróciłem się i pognałem w stronę domu.
                                                                   * * *
 Całkowicie nie w humorze pojawiłem się koło domów i przemieniłem w człowieka, od razu przybierając pozę ukazującą moje zirytowanie, wkurzenie i ogólnego doła emocjonalnego.
- Nie musimy czekać na resztę, damy sobie radę we dwójkę. Z resztą to będzie dobra okazja do sprawdzenia umiejętności walki moich tworów.- Już na wstępie do moich uszu dobiegł głos Eliz.
 Sol jej nie lubi.
 Stanąłem kilka kroków od niej, mierząc ją niechętnym spojrzeniem. Zauważyłem, że Ice przygląda się mi znad jej ramienia. Ten poważny Ice.
- Masz tu czekać.- Słychać było po nim, że jest zmęczony i to bardzo.- Za chwilę wrócę tu z poleceniami od Rena i nie chcę znowu być zmuszonym ratować tyłek kogoś, kto się przecenił. W końcu rada też ma doskonale uzdolnione wilki i nie zawsze będziemy z nimi wygrywać. Dlatego stój tu i nie waż się drgnąć.- Spojrzał na nią podminowany i pobiegł w swoją drogę.
  Zerknąłem na szarobure niebo, a dokładniej na kołującego orła, starając się zabić go wzrokiem.
- O, cześć Ivo. Chodź, pogonimy go. We dwójkę na pewno damy radę.- Elizabeth była bardzo pewna siebie i wyrażała sobą zdeterminowanie, entuzjazm i całkowitą ekstazę.
- Jak chcesz. Ja będę człowiekiem, ty psem i pobawimy się w przynieś patyk. Będziesz miała co ganiać.- Burknąłem, pokazując jak bardzo jestem wkurzony.
 Na twarzy Elizabeth odmalowało się zdziwienie.
- Coś się stało?- Widać było, że jest zmartwiona w dodatku lekko przechyliła głowę co mówiło mi, że coś robi.
 Warknąłem, na chwilę nie patrząc na to, że Eliz jest sprzymierzeńcem, że zachowuję się jak wariat, że nie patrzę na jej uczucia i ogółem jestem jednym wielkim chamem, który normalnie jest cichy, nieaktywny i smutny.
 Dookoła mnie zawirował śnieg, jak zwykle, gdy byłem wściekły. Na szczęście moc Elic była podobna i mogła uniknąć przypadkowych ciosów z mojej strony.
- Kim jest Nezi?- Spytała cicho. Widać było, że mi współczuje. Czy nie powinna współczuć Hebi? To ona straciła kogoś ważnego. Mnie tam lepiej zostawić w spokoju.
- Nie musisz nic wiedzieć.- Wywarczałem.
- Okej, okej. Chcę tylko pomóc.- Podniosła ręce, ukazując swe poddanie i nagle poczułem jak po mojej głowie przestają wirować niepotrzebne, rozpraszające mnie myśli.
- Won z mojej głowy.- Nie wiem kto to zrobił, ale ... gniew zniknął, a przynajmniej został przytępiony.- Przepraszam. Nie jestem sobą. Wybacz, Eliz.- Zeszło ze mnie wszystko i miałem ochotę walnąć się na twarz w śnieg i spocząć tam na wieki. Byłbym ładną wycieraczką?
- Po prostu... poczekajmy na resztę, dobrze? Nie śpię już którąś noc z rzędu i jestem wykończony fizycznie oraz psychicznie, więc mam huśtawki nastroju. W dodatku miałem ochotę przeprowadzić motywującą mnie rozmowę, która by nieco mnie uspokoiła, ale jak widać nici z moich planów. Wybacz.- Westchnąłem.
( Eliz? Reszta? )

środa, 15 października 2014

(Wataha Powietrza) od Rena

Trzask gałęzi wyrwał mnie z myśli o Sol i jej głupich pomysłach,  które doprowadzają mnie do szału. Podniosłem głowę,  rozglądając się za możliwym intruzem, ale jedyne co przykuło moją uwagę to powalone drzewo, zapewne przez jakiegoś frajera podczas bitwy. Muszę przyznać,  że Nieme Góry o tej porze roku i w zaistniałych okolicznościach wyglądały głównie upiornie i odpychająco, a te cholerne bezlistne konary drzew zdecydowanie nie pomagały, zwłaszcza gdy w nocy przypominały bardziej ludzkie postacie niż sztywne,  bezwartościowe drzewa. Nasłuchiwałem jeszcze przez chwilę,  Nastawiając moje wilcze uszy, ale tym razem usłyszałem tylko smętne huczenie jesiennego wiatru.
Rzuciłem podejrzliwe spojrzenie na las w chwili, gdy w głowie pojawił mi się głos Hebi:
~Ren, coś złego dzieje się z Sol. Chodź tutaj.
Po karku przeszedł mi dreszcz strachu.  Sol, dziecko...Wiedziałem,  że to wszystko się źle z skończy!  Cholerne przeczucia...
                                                                                          ***
-Ren, naprawdę przepraszam, nie wiedziałam, że tak się to skończy!-Hebi próbowała spowrotem wkupić się w moje łaski, odrobinę nie skutecznie. Jeśli mam być szczery to miałem ochotę na nią warczeć i powstrzymywałem się tylko ze względu na to, co przeszła całkiem niedawno.  Z litości.
-Hebi, idź już, proszę Cię. Dość jej wrażeń na dzisiaj. Powinna się wyspać.
Syknąłem zirytowany, zerkając na bladą Sol, leżącą na łóżku.  Taka krucha, delikatna i bezbronna.
Hebi bez słowa wyszła z pokoju, zdając sobie chyba sprawę,  że jeśli jak najszybciej nie zejdzie mi z oczu, poleje się krew.
Byłem wkurwiony.  Na Sol, na Hebi i nawet na Mac'a. Na każde z osobna za coś innego.
Sol nigdy mnie słucha,  cały czas wpieprza się w kłopoty i naraża siebie i dziecko na niebezpieczeństwo,  Hebi myśli tylko o sobie i wciąga innych w swoje cierpienie, nie dotrzega tego jak szybko musiał dorosnąć przy niej Ice, i że trzyma się jakoś tylko dla niej (co widzę nawet ja), a na Mac'a jestem zły...Za to, że mnie zostawił samego z tym całym gównem.
Sol poruszyła się lekko, nieświadomie układając usta w bardzo ponętny sposób. Zanotowałem w myślach,  że zaczęły wracać jej kolory, co oznaczało,  że mija osłabienie.  Jak na moje oko tym razem nie stało się jic poważnego,  ale było blisko. Stanowczo ZA blisko. Byłem na nią cholernie zły,  ale patrząc nią jak zwykle zmiękłem i zamiast się ana nią wydrzeć,  położyłem się obok. Nie mam pojęcia kiedy to zaczęło mi się tak bardzo podobać,  ale dotykanie jej brzucha, słuchanie bicia serca naszego dziecka...Może się zmieniłem.  Może dorosłem... Albo to ona mnie zmieniła. A teraz ich dwoje.
-Kocham Cię, dziewczynko. Mimo, że robisz mi takie okrutne rzeczy.- Powiedziałem bardziej miękko niż chciałem i pocałowałem ją w ucho.
-Ja Ciebie też, Skarbie...-powiedziała słabo,  dając mi pewność,  że już nie śpi.
-Moja mała, słodka Sol...- Objąłem ją, czując,  że tego potrzebuje. Że ja też tego potrzebuję.
-Boję się Ren... Tak strasznie boję się tego wszystkiego... Wojny, utraty bliskich, boję się o Ciebie, o dziecko... a co jeśli nie dam rady z tym wszystkim? Co jeśli nie będę gotowa, a ten dzień nadejdzie? To cudowne uczucie, wiedzieć, że stworzyliśmy razem nowe życie, że ono się we mnie rozwija, ale przecież możemy je stracić...
Zaskoczyła mnie. Czułem jak ze sobą walczy i nie miałem pojęcia co zrobić. Zwlaszcza,  że to dziecko było mojaą winą.  Bo trzeba było kurwa zachować celibat.
Teraz naraziłem to co kocham najbardziej i nigdy sobie tego, kurwa, nie wybaczę.
-Nawet nie wiesz jak mi przykro Sol...-Jęknąłem,  w chwili gdy do groty wpadł Ice.
-Przepraszam, że przeszkadzam,  ale widzieliśmy zwiadowcę Rady. Zbieramy pościg.

(Wataha Burzy) od Hebi

Bardzo martwiłam się o Sol, kiedy zasłabła, jednak Ren zapewniał, że się nią zajmie. Cóż, co jak co, ale sprzeciwić się Alfie Powietrza łatwo nie jest. Właściwie i tak byłabym bezużyteczna, jeśli chodzi o wszelkie umiejętności lekarskie (czy nawet bandażowanie palca) jestem do niczego. Biorąc pod uwagę to, że nadal nie ochłonęłam po ponownym spotkaniu Mac'a mogłabym tam tylko przeszkadzać. Po znalezieniu się we własnej grocie w Jaskini Burzy próbowałam się uspokoić, żeby poukładać sobie to wszystko w głowie. Nie trwało to zbyt długo, bo zasnęłam. Gdy się obudziłam mogłam stwierdzić, że był już wieczór, bo przez szczeliny w skale nie wpadało już żadne światło.
Postanowiłam się rozejrzeć i poszukać innych członków Watahy. Gdy wyszłam na zewnątrz zobaczyłam Dark'a opartego plecami o skałę i zapatrzonego w gwiazdy.
- Jak się czujesz? - spytałam nieśmiało przerywając ciszę.
Chłopak się odwrócił, po jego wyrazie twarzy zrozumiałam, że był zdziwiony, że ja zadaję to pytanie.
- Normalnie - odparł wkładając ręce do kieszeni.
Zamyśliłam się. Właśnie zrozumiałam, że z całej Watahy Burzy została tylko nasza dwójka.
Westchnęłam.
- Ren, Faith, Nivra, Macabre. Kiedy tu przybyłam ich Watahy już istniały - podeszłam bliżej mówiąc bardziej do siebie niż do chłopaka - Utworzyli je stawiając na ich czele osoby, które najbardziej się do tego nadawały. Wiesz jak powstała Wataha Burzy? - uśmiechnęłam się na wspomnienie tego dnia, kiedy wszyscy spotkaliśmy się po raz pierwszy. Nikt w tedy nie przypuszczał, że to się tak potoczy - Weszłam, powiedziałam, że zakładam tu Watahę i wybrałam sobie jakieś odludzie. Chcę powiedzieć, że to był zwykły kaprys gówniary. Wierzyłam, że podołam zadaniu jednak nie wszystko zawsze idzie po naszej myśli...
Urwałam. Gwiazdy zapłonęły nienaturalnie szkarłatem, ale widziały to tylko moje oczy.
- Dążysz do czegoś...? - zbity z tropu moim zachowaniem Dark nie mógł już wytrzymać ciszy.
- Jeżeli teraz odejdziesz - odwróciłam się do niego - nie będzie to dezercja. Nikt nie będzie miał ci tego za złe. Prawdę mówiąc nawet się nie zdziwię.
Powoli ruszyłam do Jaskini. Dark milczał. Zatrzymałam się w wejściu.
- Jednak ja zostanę tu do końca - dodałam cicho, nawet nie wiedząc czy mężczyzna to usłyszał czy też nie - Mogę być ostatnią waderą w Niemych Górach, ale nie odpuszczę, bo Mac też nie odpuścił....

wtorek, 23 września 2014

(Wataha Powietrza) od Sol

- Sol...Dziękuję.-Hebi uśmiechnęła się serdecznie- Jestem twoją dłużniczką.
- Nie dziękuj- Traktowałam te rolę bardziej jako obowiązek, jednak martwiło mnie, że Mac przeciągnął ją na tamten świat... Pocałunek cienia znakuje ludzi tylko raz. Mogła tam zostać, lub zyskać umiejętność widzenia duchów...- Ale Mac nie powinien był nigdzie zabierać twojej duszy. Mówiłam mu, żeby z tobą rozmawiał w moim ciele...
- Nawet teraz łamie zasady...- Hebi znów się uśmiechnęła.
Spróbowałam wyczytać czy moje podejrzenia się sprawdzą...
Cóż... Hebi się ucieszy.
Teraz będzie mogła widzieć swojego Kochanka. Pod warunkiem, że on będzie chciał jej się pokazać.
Ruszyłyśmy z powrotem w pogodnych nastrojach, gdy nagle zakręciło mi się w głowie i zebrało na wymioty.
-Sol! Nic Ci nie jest?- Hebi podtrzymała mnie jedną ręką,a drugą zebrała moje włosy.
Z Renem zdecydowaliśmy, że nikt się nie dowie o dziecku wcześniej niż będzie to konieczne i zbyt widoczne, żeby to ukrywać, więc skłamałam:
-To przez kontakt z tamtym światem...Czasem tak mam gdy wyczerpię za dużo energii.
-Możesz iść dalej?- spytała z troską.
Wyprostowałam się.
-Myślę, że tak.- powiedziałam i znów mnie zemdliło.
~Ren, coś się dzieje z Sol...~
Doszedł do mnie przekaz myślowy Hebi. Wyczułam także, że Ren już nas namierza.
~Chyba nie da rady sama wrócić...Jest strasznie blada~
Po chwili już nic do mnie nie docierało, zemdlałam.

* * *

-Ren, naprawdę przepraszam, nie wiedziałam, że tak się to skończy!- gdzieś z przestrzeni dobiegł głos Hebi, było mi ciepło i wygodnie, przenieśli mnie do łóżka. Chyba spałam dość długo.
-Hebi, idź już, proszę Cię. Dość jej wrażeń na dzisiaj. Powinna się wyspać.
Następnym dźwiękiem, które do mnie dotarły były kroki odchodzącej Hebi i zamykanych drzwi.
Ren położył się obok mnie, odgarnął moje loki z twarzy i głaskał po policzku, zszedł niżej na szyję, po mostku, aż dotarł do delikatnie zaokrąglonego brzucha, który zaczęłam maskować luźniejszymi ubraniami. Wsunął dłoń pod materiał i delikatnie pieścił moją skórę.
-Kocham Cię, Sol...- powiedział miękko, całując mnie delikatnie w ucho.
-Ja Ciebie też, Skarbie...-powiedziałam ciszej niż on i uchyliłam powieki.
-Moja mała, słodka Sol...- przytulił mnie do siebie mocno.
-Boję się Ren... Tak strasznie boję się tego wszystkiego... Wojny, utraty bliskich, boję się o Ciebie, o dziecko... a co jeśli nie dam rady z tym wszystkim? Co jeśli nie będę gotowa, a ten dzień nadejdzie? To cudowne uczucie, wiedzieć, że stworzyliśmy razem nowe życie, że ono się we mnie rozwija, ale przecież możemy je stracić...
Płakałam w jego ramionach. Wszystko co się ostatnio stało, uderzyło we mnie z wielką siłą i nie potrafiłam się opanować...

(Ren, tak, znowu Ty, Skarbie )

sobota, 6 września 2014

(Wataha Burzy) od Hebi

Ice chyba sam nie do końca zdawał sobie sprawę z tego jak bardzo mi pomógł i jak byłam mu wdzięczna. Sam przecież też nie miał teraz lekko, a mimo to stale męczył się ze mną. W nocy bez przerwy dręczyły mnie koszmary, ale kiedy czułam jak obejmują mnie jego silne ramiona, wracało do mnie poczucie bezpieczeństwa. Gdyby nie on, z pewnością nie potrafiłabym się tak szybko podnieść. Może nawet w ogóle bym się nie podniosła...
Miałam nadzieję, że wszystko już sobie uporządkowałam, że nigdy nie zapomnę o tym co się stało, ale nie będę żyła przeszłością, że sprawię, że Mac będzie ze mnie dumny...
Czasami wydaje mi się, że czuję jak jego szkarłatne oczy za mną podążają. Prawdę mówiąc czułam się winna, że nie było mnie przy nim kiedy umierał. Było mi źle, że nie zdążyłam mu powiedzieć o wszystkim co czuję, że moje "kocham cię" zawsze poprzedzało "chyba" albo "wydaje mi się", że nigdy nie potrafiłam powiedzieć tego, co tak bardzo chciałam i że mamy tak niewiele wspólnych wspomnień... Kiedy Ice przypomniał mi o zebraniu, na którym powinny pojawić się wszystkie Alfy,  pomyślałam, że znam kogoś kto mógłby pomóc mi to wszystko naprawić. 

*** 
- Chodź. - Ren złapał rękę Sol i lekko pociągnął ją za sobą, jednak mu w tym przeszkodziłam. 
- Mogę ci ją porwać, Ren? - uśmiechnęłam się do Alfy Powietrza, dotykając ramienia dziewczyny. Ren uniósł jedną brew i otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale Sol go uprzedziła. 
- Zobaczymy się później - powiedziała, całując go 
- Nie szlajajcie się za długo i uważajcie na siebie - mruknął z niezadowoleniem Ren i ruszył w kierunku jaskiń. Kiedy upewniłam się, że ja i Sol zostałyśmy same, chciałam przejść do rzeczy. Niestety, uświadomiłam sobie, że nie mam pojęcia co powiedzieć. Przecież to, o co chciałam poprosić, nie było zabawką pod choinkę... 
- Moje kondolencje Hebi...- Sol przerwała ciszę. 
- Sol...- spojrzałam jej w oczy - Głupio mi o to prosić, jednak jesteś jedyną osobą, która może mi pomóc. 
- Śmiało - dziewczyna wyglądała na zaciekawioną.
- Chciałabym...- głos prawie mi się załamał, ale musiałam dokończyć- Chciałabym ostatni raz z nim porozmawiać.
- Nie ma problemu. Trochę mnie to męczy, jednak czego się nie robi dla siostry? Kiedy usłyszałam odpowiedź Sol poczułam jak do oczu mimowolnie napływają mi łzy. Cholera, obiecałam sobie, że już nie będę płakać!
Poczułam ogromną wdzięczność do stojącej przede mną dziewczyny.
- Przepraszam...- bąknęłam, kiedy zostałam przez nią przytulona. - On zawsze jest przy tobie, bez trudu się połączymy. Musisz tylko dać mi chwilę - tłumaczyła Sol - Uwierz, że wiele duchów krąży wokół nas. Kiwnęłam głową dając znak, że rozumiem. Dziewczyna złapała moją rękę. - Tęskniłem Hebi...- prawie krzyknęłam, kiedy po dłuższej chwili, Sol przemówiła głosem Macabre'a. - Mac... - zaczęłam. - Chwileczkę Hebi - przerwał mi "Mac" - Sol,
pozwolisz, że przeniesiemy się gdzieś indziej z Hebi? Będę mógł ci oddać ciało, bo wiesz...Niektórych rzeczy nie wypada mi teraz robić - chłopak najwyraźniej podjął próbę żartu.
- Przeniesiemy się gdzieś? Jak ty chcesz...- chciałam zapytać jak chce to zrobić, ale w połowie zdania zrozumiałam i zaniemówiłam. Patrzyłam na moje oparte o ścianę ciało z szeroko otwartymi oczami. Kiedy się obróciłam zobaczyłam, że mojej dłoni nie trzyma już
Sol tylko czarnowłosy mężczyzna. - Mac...!
Wiatr, który wcześniej był ledwo wyczuwalny, teraz
stał się silniejszy i bardziej porywisty. Wydawało mi się, że wszystko wokół zaczęło wirować, oraz otoczenia zamazał się całkowicie i przybrał postać bezkształtnych plam. W ciągu kilku sekund wiatr zaczął zwalniać. Gdy ustał całkowicie, mogłam stwierdzić, że znalazłam się w całkiem pustej przestrzeni. - Co się stało? - wykrztusiłam patrząc na Mac'a.
- Hm, powiedzmy, że zabrałem twoją duszę na spacer...W każdym razie nie przejmuj się, zaraz wrócisz do swojego ciała... - Ale gdzie jesteśmy teraz? - Właściwie to sam nie wiem...Wydaje mi się, że to po prostu przestrzeń przeznaczona dla dusz, które...no wiesz.
Wpatrywałam się w czerwonookiego chłopaka jak w obrazek. Nie mogłam uwierzyć, że go widzę, że z nim rozmawiam, że to naprawdę on. Byłam w takim szoku, że wszystko, łącznie z jego słowami, bardzo wolno docierało do mojej świadomości. Nie wiedziałam jak na to zareagować.
"Chrzanić rozsądek!" Zdecydowałam się zwyczajnie rzucić byłemu Alfie Ognia na szyję. - Mac! Tak się cieszę, że cię widzę! Ty idioto! Nie!
To ja jestem idiotką! Przepraszam! Przepraszam, że mnie przy tobie nie było! Cholera, tak się cieszę, że tu jesteś! Chciałam...
- H-hebi...ja...się t-trochę...du-uszę...! - Hm, widzę, że nadal masz to samo poczucie humoru! - żachnęłam się, zwalniając uścisk i patrząc prosto w oczy chłopaka - Wytłumaczysz mi jak można udusić kogoś kto... Miałam ochotę odgryźć sobie ten długi jęzor. - Wiesz, jesteś bardzo zdolną dziewczyną! - Macabre posłał mi szelmowski uśmiech. - Mac, chciałam ci powiedzieć...- zdałam sobie sprawę z tego, że już drugi raz tego dnia nie wiem jak zamienić moje uczucia na słowa. - Nie musisz Hebi. - popatrzyłam zdziwiona na
uśmiechniętego mężczyznę - Wiem...Myślisz, że nikt nie jest w stanie rozszyfrować twoich uczuć pod tą "maską"? Chyba zapomniałaś, że ja nie jestem...nie byłem tak do końca "normalny".
Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, Mac delikatnie
zatkał mi usta swoimi. Do końca naszego ostatniego spotkania nie mówiliśmy nic. Nie
musieliśmy. Nasze ciała zawsze dogadywały się lepiej niż usta. Nie zapomnę
ostatnich słów, jakie usłyszałam od Mac'a na pożegnanie, będąc już jedną nogą na ziemi, i jego smutnego uśmiechu. Zamknęłam oczy. Kiedy je otworzyłam, zobaczyłam stojącą nade mną Sol.
- Sol...Dziękuję - uśmiechnęłam się do dziewczyny
Jestem twoją dłużniczką.
- Nie dziękuj - dziewczyna odwzajemniła uśmiech - Ale
Mac nie powinien był nigdzie zabierać twojej duszy. Mówiłam mu, żeby z tobą rozmawiał w moim ciele...
- Nawet teraz łamie zasady...- zażartowałam. Sol przyjrzała mi się dziwnie przenikliwie, ale za raz się uśmiechnęła. Razem poszłyśmy w stronę, w którą wcześniej udał się Ren.  Czułam się o niebo lepiej, kiedy w głowie nadal szumiały mi te słowa: "Zawsze będę cię
kochał".