sobota, 18 października 2014

od North'a

Rodzice jak zwykle przyjęli nas pozornie ciepło.  Przynajmniej mnie. Nigdy nie byłem zbyt wylewny w relacjach z rodziną, a jedyną osobą,  która rozumiała mnie bez słów i głupich tłumaczeń,  był South- moja bratnia dusza, której już nie ma.
Nie mogę powiedzieć,  że nie kocham rodziny. Bo kocham, jeśli w ogóle można to tak nazwać...Ale nie jestem stworzony do ukazywania uczuć,  a nie chcę ranić matki brakiem jakiegokolwiek zainteresowania życiem rodzinnym.  Zresztą przyjechałem do Chicago tylko w jednym konkretnym celu. Żeby porozmawiać z ojcem, a potem jak potulny piesek zrobić to, co mi każą.  Wypełnić te pieprzone obowiązki przyszłej głowy rodu i znów mieć pieprzony spokój.
W gabinecie ojca czułem się cholernie nieswojo. Odkąd pamiętam dobijały mnie te wilcze skóry wiszące na ścianach,  skórzane fotele, ciężkie stare jak świat meble i tony zakurzonych, grubych książek stojących ciasno na regałach. I do tego jeszcze ten przeklęty zapach stęchlizny.
-Tłumaczyłem ci już, że zdobycie tych eliksirów jest dla nas wszystkich priorytetem, ale wasze życie jest tutaj najważniejsze, a ja nie jestem pewien czy współpraca z wilkołakiami jest rozsądna. Słuchasz mnie w ogóle, North? - głos ojca przebijał się przez leniwy tok moich myśli.
Uniosłem brew w odpowiedzi na zrezygnowane spojrzenie ciemnych oczu ojca.
-Słucham, ale to i tak nie zmienia mojego nastawienia,  tato. Bez wspracia czworonogów nie będziemy mieć tak dużych szans. Poza tym trzymanie się ich daje nam doskonałe pole manewru. Nie zmienię decyzji.
-Nie jesteś jeszcze głową rodu, North.
-Dzięki Bogu.
Ojciec westchnął cicho i upił łyk wina z kieliszka, obserwując mnie spod czarnych brwi.
-Dobrze, zrobisz jak zechcesz.  To twoja decyzja.  Proszę Cię tylko o ostrożność.  Nie zniesiemy z mamą straty kolejnego syna...
Skrzywiłem się w odpowiedzi i zdobyłem się na zdawkowe kiwnięcie głową. Nienawidzę takich sytuacji. Chwile słabości wolę spędzać w samotności ze szklanką whisky.
Zapadła chwila ciszy, w której każdy z nas myślał pewnie o tym samym.
-Pójdę już. Dobranoc,  tato.-Rzuciłem, wstając i wyszedłem, żeby zostawić go samego.
Sam miałem ochotę się trochę odizolować,  ale oczywiście jak zwykle ktoś musiał pokrzyżować moje plany. Tym razem Anna.
Wymieniliśmy ze sobą tylko kilka zdań,  a ona już zdążyła mnie zirytować. Nie wiem dlaczego wciąż to robię i daję jej taryfę ulgową...Cóż...życie.
-Czujesz ten smród? - oboje zmarszyliśmy z obrzydzeniem nosy w tym samym momencie
Anna wskazała podbródkiem na pokój na końcu korytarza, w którym zwykle przesiadywał East.-To stamtąd.
Uniosłem brew i ruszyłem w stronę pokoju.
-Fuuj.
-Co to za cholerny smród?!
W przejściu pojawiły się niezadowolone Meg, Lily, West, Mama i nawet Cassie.
Rzuciłem im przelotne spojrzenie i bezceremonialnie otworzyłem drzwi od pokoju East'a.
- Co to, kurwa, jest?! I co to tutaj robi?!-warknąłem zaskoczony na widok dzieciaka uczepionego nogi mojego brata.  Czułem jak cała rodzina zagląda mi przez ramię.
(East?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz