środa, 15 października 2014

(Wataha Powietrza) od Rena

Trzask gałęzi wyrwał mnie z myśli o Sol i jej głupich pomysłach,  które doprowadzają mnie do szału. Podniosłem głowę,  rozglądając się za możliwym intruzem, ale jedyne co przykuło moją uwagę to powalone drzewo, zapewne przez jakiegoś frajera podczas bitwy. Muszę przyznać,  że Nieme Góry o tej porze roku i w zaistniałych okolicznościach wyglądały głównie upiornie i odpychająco, a te cholerne bezlistne konary drzew zdecydowanie nie pomagały, zwłaszcza gdy w nocy przypominały bardziej ludzkie postacie niż sztywne,  bezwartościowe drzewa. Nasłuchiwałem jeszcze przez chwilę,  Nastawiając moje wilcze uszy, ale tym razem usłyszałem tylko smętne huczenie jesiennego wiatru.
Rzuciłem podejrzliwe spojrzenie na las w chwili, gdy w głowie pojawił mi się głos Hebi:
~Ren, coś złego dzieje się z Sol. Chodź tutaj.
Po karku przeszedł mi dreszcz strachu.  Sol, dziecko...Wiedziałem,  że to wszystko się źle z skończy!  Cholerne przeczucia...
                                                                                          ***
-Ren, naprawdę przepraszam, nie wiedziałam, że tak się to skończy!-Hebi próbowała spowrotem wkupić się w moje łaski, odrobinę nie skutecznie. Jeśli mam być szczery to miałem ochotę na nią warczeć i powstrzymywałem się tylko ze względu na to, co przeszła całkiem niedawno.  Z litości.
-Hebi, idź już, proszę Cię. Dość jej wrażeń na dzisiaj. Powinna się wyspać.
Syknąłem zirytowany, zerkając na bladą Sol, leżącą na łóżku.  Taka krucha, delikatna i bezbronna.
Hebi bez słowa wyszła z pokoju, zdając sobie chyba sprawę,  że jeśli jak najszybciej nie zejdzie mi z oczu, poleje się krew.
Byłem wkurwiony.  Na Sol, na Hebi i nawet na Mac'a. Na każde z osobna za coś innego.
Sol nigdy mnie słucha,  cały czas wpieprza się w kłopoty i naraża siebie i dziecko na niebezpieczeństwo,  Hebi myśli tylko o sobie i wciąga innych w swoje cierpienie, nie dotrzega tego jak szybko musiał dorosnąć przy niej Ice, i że trzyma się jakoś tylko dla niej (co widzę nawet ja), a na Mac'a jestem zły...Za to, że mnie zostawił samego z tym całym gównem.
Sol poruszyła się lekko, nieświadomie układając usta w bardzo ponętny sposób. Zanotowałem w myślach,  że zaczęły wracać jej kolory, co oznaczało,  że mija osłabienie.  Jak na moje oko tym razem nie stało się jic poważnego,  ale było blisko. Stanowczo ZA blisko. Byłem na nią cholernie zły,  ale patrząc nią jak zwykle zmiękłem i zamiast się ana nią wydrzeć,  położyłem się obok. Nie mam pojęcia kiedy to zaczęło mi się tak bardzo podobać,  ale dotykanie jej brzucha, słuchanie bicia serca naszego dziecka...Może się zmieniłem.  Może dorosłem... Albo to ona mnie zmieniła. A teraz ich dwoje.
-Kocham Cię, dziewczynko. Mimo, że robisz mi takie okrutne rzeczy.- Powiedziałem bardziej miękko niż chciałem i pocałowałem ją w ucho.
-Ja Ciebie też, Skarbie...-powiedziała słabo,  dając mi pewność,  że już nie śpi.
-Moja mała, słodka Sol...- Objąłem ją, czując,  że tego potrzebuje. Że ja też tego potrzebuję.
-Boję się Ren... Tak strasznie boję się tego wszystkiego... Wojny, utraty bliskich, boję się o Ciebie, o dziecko... a co jeśli nie dam rady z tym wszystkim? Co jeśli nie będę gotowa, a ten dzień nadejdzie? To cudowne uczucie, wiedzieć, że stworzyliśmy razem nowe życie, że ono się we mnie rozwija, ale przecież możemy je stracić...
Zaskoczyła mnie. Czułem jak ze sobą walczy i nie miałem pojęcia co zrobić. Zwlaszcza,  że to dziecko było mojaą winą.  Bo trzeba było kurwa zachować celibat.
Teraz naraziłem to co kocham najbardziej i nigdy sobie tego, kurwa, nie wybaczę.
-Nawet nie wiesz jak mi przykro Sol...-Jęknąłem,  w chwili gdy do groty wpadł Ice.
-Przepraszam, że przeszkadzam,  ale widzieliśmy zwiadowcę Rady. Zbieramy pościg.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz