środa, 27 maja 2015

Ogłoszenie

Uwaga!
Informuję wszystkich, którzy do tej pory wysyłali swoje opowiadania na GG Desolationn, że przez ten komunikator nie będzie już kontaktu z niniejszym adminem bloga.
Wszystkich więc kierujemy na adres e-mail, na który można będzie wysyłać zarówno swoje uwagi, pytania, jak i opowiadania :

karolina451@interia.eu

Prosimy o wysyłanie opowiadań w ZAŁĄCZNIKACH z powodu późniejszych problemów technicznych z kopiowaniem tekstów bezpośrednio z treści mailów.

Z góry dziękujemy :)
Ekipa NG


wtorek, 26 maja 2015

(Wataha Wody) od Ice'a

-Kim jesteś?- Hespe zmrużyła oczy, próbując dostrzeć coś w ciemności.
-To tylko ja, nie denerwuj się...- Usiadłem obok, pozwalając, żeby światło księżyca padało na moją twarz.- Słyszałem jak śpiewasz.
-Oh, to była piosenka z mojego dzieciństwa... Nie wiem dlaczego przyszła mi do głowy.
Przyjrzałem się jej uważnie. Była dziś inna. Bardziej oddalona od świata. W jej zmęczonych oczach odbijały się pojedyncze światełka widoczne na tle ciemnego nieba.
-Jesteś smutna.- odezwałem się po chwili ciszy.- Stało się coś złego, prawda?
Hespe odwróciła twarz w moją stronę i rzuciła we mnie długim, nieodgadnionym spojrzeniem.
-Tak.- powiedziała w końcu, obejmując się ciaśniej ramionami.
-Jak mogę ci pomóc?- Tylko to pytanie wydawało się na miejscu. Wypytywanie o coś, co sprawia ból nigdy go nie uśmierza.
-Wystarczy, że jesteś.- uśmiechnęła się smutno, sprawiając, że przez moment coś ukłuło mnie w piersi i położyła głowę na moim ramieniu. Oparłem policzek na czubku jej głowy i pogłaskałem ją delikatnie po skroni, próbując dać jej jakiekolwiek poczucie bezpieczeństwa i ciepła. Chociaż przez kilka minut.
-Nie bądź smutna, błagam... Za dużo tutaj już nieszczęścia.-Objąłem ją pocieszająco ramieniem.
Nie miałem pojęcia co się stało, ale jeśli potrzebowała wsparcia, zamierzałem je jej dać.
Hespe była słodka i niewinna. Nie powinna cierpieć z jakiegokolwiek powodu. Ile jeszcze złego musi nas spotkać, żebyśmy byli szczęśliwi?
Wróciłem myślami do Hebi, tak usilnie próbującej mnie przekonać, że wszystko jest w porządku i przymknąłem na chwilę oczy, pozwalając się odprężyć swoim mięśniom. Wszystko przez moment było prostsze. Miarowy oddech Hespe wtulonej w moje ramię, otaczająca nas ciemność i cisza...Nawet wampirzy zapach wydawał się lżejszy i łatwiejszy do zniesienia.
-Masz bardzo kłujący policzek- głos Hespe wyrwał mnie z zamyślenia. Uśmiechnąłem się, rozbawiony jej zafascynowaną miną, kiedy dotykała palcem mojej pokrytej delikatnym zarostem szczęki. Mimo, że z całych sił próbowałem się powstrzymać, wybuchnąłem śmiechem.
-Obiecuje, że rano znów będzie gładki- wykrztusiłem wreszcie.
-Tak też jest dobrze- uśmiechnęła się słodko i pocałowała mnie w podbródek, zatrzymując usta kilka milimetrów dalej od moich o sekundę za długo.
Przez dwa uderzenia serca poczułem do siebie dziwny wstręt, kiedy w głowie pojawił mi się obraz słabej Hebi. dręczonej przez jakąś cholerną chorobę. Chciałem być jak najszybciej przy niej, mieć pewność, że jest bezpieczna i wszystko jest w porządku. Już zbyt wiele przeszła...Jak my wszyscy...
-Powinniśmy iść spać- powiedziałem i podniosłem się z ziemi, pociągając Hespe za sobą.- Obiecaj, że nie będziesz się dziś smucić.
-Obiecuję.- Posłała mi słaby, cholernie nieszczery uśmiech.
-I że następnym razem zaśpiewasz mi tą piękną piosenkę- Odwzajemniłem uśmiech, zdając sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie był tak samo żałosny jak uśmiech Hespe.
-Oczywiście.
-Spróbuj się dziś wyspać. Dobranoc...-powiedziałem, całując ją w policzek i ruszyłem w stronę domu, myśląc tylko o tym jak bardzo pragnę mieć Hebi blisko siebie.
-Dobranoc, Ice...- Głos Hespe rozpłynął się w powietrzu, pozostawiając w moich myślach kojącą bryzę.

(Hebii?)

(Wataha Wody) od Ivalio

 Wpatrzyłem się z pragnieniem na nagiego Nezumi’ego, stojącego pod kaskadami lśniącej wody, spadającego z dziury w suficie groty. Mogłem sobie porównywać moje fantazje z rzeczywistością i zdecydowanie okazywało się, że mój chłopak jest o wiele przystojniejszy niż zapamiętałem.
 Bezwiednie zsunąłem z siebie ubrania i podszedłem do niego od tyłu. Raczej nie dbałem o to, czy poruszam się bezszelestnie. I tak wszelkie odgłosy zagłuszał wodospad. Wtuliłem się w niego, przejeżdżając nosem po jego szyi. Uśmiechnąłem się z czułością, gdy ten z zaskoczenia lekko podskoczył. W pierwszym odruchu chciał mnie odepchnąć, lecz uspokoił się, gdy mnie zobaczył.
- Ivo! Nie rób tak, bo na zawał padnę! Przecież wiesz, że wilka nigdy nie zachodzi się od tyłu. Myślałem, że to jakiś pedofil.- Obrócił się do mnie przodem i ugryzł mnie karcąco w nos. Kolejny czysto wilczy odruch. Gdzieś się błąkał, mój Romeo?
 Pisnąłem po psiemu i spojrzałem na niego uwodzicielsko spod przydługiej grzywki.
- Oj dobra, dobra. Nie wykorzystuj na mnie tego wzroku.- Przyciągnął mnie do siebie, przez co mimo chłodnej wody poczułem gorąco rozchodzące się po moim ciele.- Ivuś, słonko, przeszkadzasz mi w myciu się.- Pogładził mnie po plecach. Przyjemne ciarki przeszły mi wzdłuż kręgosłupa.
- Nie każ mi czekać na ciebie samemu. Nie zostawiaj mnie więcej.- Oparłem czoło na jego ramieniu. Nie przeszkadzało mi to, że woda lała się na chłopaka, a jej rozbryzgi trafiają na moje ciało. Co prawda mogłem zamrozić ten wodospadzik, ale… Wtedy popsułbym ten nawet romantyczny klimat. Tak, był ze mnie pieprzony romantyk. No cóż. Nie sądziłem by Nezi uważał zimno za coś romantycznego, ale cóż. Zwykle o gustach się nie dyskutuje…
- Aż taki teraz niedopieszczony jesteś?- Zaśmiał się i zaczął mi tarmosić włosy, skupiając się przede wszystkim na miejscach za uszami. W jego ramionach robi się ze mnie klucha. Niemęska klucha. Kurde…- Będę to musiał później naprawić.- Wymruczał mi do ucha, co wywołało u mnie falę dreszczy i … podniecenia.
- Chyba nie będziemy mieli na to czasu.- Westchnąłem. Po takim okresie czekania trudno mi było odrzucić tę propozycję. Chętnie poszedłbym z nim do łóżka i oddał rozkoszom, ale… Skoro miałem już Nezumi’ego musiałem zapewnić mu bezpieczeństwo. Jemu i siostrze. Sol była względnie bezpieczna dzięki Renowi i Faith, a mój Nezi będzie bezpieczny w otoczeniu stada.
 Choć nasze stado przez Radę było wewnętrznie rozproszone… Ale to inna sprawa.
- Czasu będziemy mieli od teraz mnóstwo.- Nie zgodził się ze mną Nezi, który zaczął nami lekko kołysać. Pogładziłem w zamyśleniu jego skórę. 
- Mogę cię umyć, jeśli chcesz.- Zaproponowałem, całując jego szyję.
- Akurat o własną higienę wolałbym dzisiaj zadbać sam.- Skrzywił się nieznacznie.- Muszę z siebie zmyć ten cały brud.

* * *

 Plecaki z naszym skromnym dobytkiem leżały koło łóżka. Koniec końców nie pobiegliśmy ze stadem. Skoro Faith i Sol musiały najpierw zahaczyć o tajemnicze miejsce, w którym miała się schować moja siostrzyczka, stwierdziłem, że nie będziemy się śpieszyć z wyjazdem z Niemych Gór. Musieliśmy się sobą nacieszyć. Z resztą powątpiewałem w to, że u wampirów będziemy mieli zapewnioną jako taką prywatność. Więc po co nam pośpiech? Na  spokojnie zamierzaliśmy pojechać do Vegas, znaleźć stado i się znowu do niego przyłączyć. Jeszcze po drodze mieliśmy wytropić moją siostrę. Jak widać nie martwiliśmy się upływem czasu…
 Spojrzałem w stronę Nezi’ego, który właśnie wrócił z groty z wodospadem. Od swojego powrotu miał manię na punkcie mycia się. Nie rozumiałem tego…
- Ivo, już możemy iść.- Rzucił i podniósł z podłogi swój plecak.
- Oke.- Ruszyłem za jego przykładem. Wyszliśmy z kompleksu grot, trzymając się za ręce. Nie musieliśmy zachowywać się dyskretnie, więc pozwalaliśmy sobie na tego typu gesty.- To ruszajmy… Trzeba znaleźć ich zapachy zanim wywietrzeją.
 Nezumi przeciągnął się i sprawnie się przemienił. Z lubością pogładziłem jego miękkie, czarne futro, a następnie sam zmieniłem postać.
 Zaczęliśmy krążyć po okolicy w poszukiwaniu znajomego zapachu. Z lekką nostalgią obchodziłem teren. W końcu złapałem trop.
~Nezi, znalazłem.~ Rzuciłem telepatycznie, a następnie zamachałem ogonem na widok skrzydlatego basiora. Wilk wyszczerzył zęby i pognał za zapachem Sol. Biegłem tuż za nim, zdając się na jego nos. Ja sam skupiałem się na wsłuchiwaniu się w odgłosy lasu i cichym tętencie, który towarzyszył naszemu „galopowi”.
 W pewnym momencie Nezumi zamarł. Poszedłem za jego przykładem.
~Co jest?~ Spytałem zaniepokojony.
~Tu jest ktoś obcy. Ktoś z Rady. Patrz tam po prawej.~
Zgodnie ze wskazówką zlustrowałem otoczenie. Mój wzrok przykuł ruch. Dwa inne wilki przemykały przez las. I… O zgrozo… Szły dokładnie tam, gdzie prowadził zapach Faith.
 Sylwetki obcych szybko zniknęły w gęstwinie. Byli daleko przed nami. W ogóle nie wiedziałem jakim cudem wcześniej nie poczułem ich zapachu.
 Cholera.

( I co dalej, Nezi?)

Od East'a

 Wyciągnąłem się na plastikowym krześle i splotłem dłonie za głową, którą z resztą oparłem o ścianę, potraktowaną neutralną żółtą barwą. Wokół mnie wzdłuż ścian ozdobionych wypocinami małych potworków siedziały przeróżne mamuśki, zaczynając od typowych bizneswomen w wyjściowych sukniach, a kończąc na kurach domowych w wyciągniętych swetrach i przetartych dżinsach. Wszystkie rzucały mi krzywe spojrzenia, na które odpowiadałem łobuzerskim uśmiechem.
 Zerknąłem niecierpliwie na okrągły zegar zawieszony nad tablicami, obwieszonymi kolorowymi (w większości różowymi) bazgrołami, które ktoś pieszczotliwie nazywał rysunkami z okazji Dnia Matki. Te dziwne patyczaki, które miały uchodzić za świętujące swój dzień rodzicielki, wyglądały jak kosmici ociekający różem zamiast krwi, duszone przez nadmiar serc i kwiatków, choć tych drugich na kartkach było o wiele mniej.
 Szczerze nie sądziłem, że pierwszoklasiści narysowali to tylko dlatego, że mieli specyficzne poczucie humoru. Pewnie lepiej rysować nie umieli. Ech. Smutne.
 Jeszcze 5 minut. Jeszcze długie pięć minut musiałem siedzieć w tym szkolnym budynku, wypchanym smakowitymi młodocianymi kąskami. Takie są najlepsze…
 Przekląłem pod nosem, na co oczywiście siedząca obok brunetka gwałtownie się wyprostowała i wciągnęła powietrze. Jej majestatycznie wielki kok zakołysał się niezdarnie, jakby rozważał możliwość oderwania się od głowy zatroskanej obywatelki, pachnącej pieczonymi ziemniakami. No cóż, perfumy, którymi się obficie skropiła tego nie kryły. Nawet gdybym umierał z głodu to bym jej nie tknął. Nie lubię zapachu dań pieczonych na głębokim tłuszczu. Zbytnio mi się to kojarzy z fast foodami. Gdy zgromiła mnie spojrzeniem puściłem jej perskie oko, na co z wielkim oburzeniem odwróciła twarz w drugą stronę.
 A powinna być wdzięczna. W końcu taki przystojniak, jak ja, zwrócił na nią uwagę. No cóż. Ludzkie kobiety. Jak ich nie ugłaszczesz to trudno im będzie przełknąć swoją dumę, no chyba że je w sobie rozkochasz. Wtedy zrobią dla ciebie wszystko i wierny worek z krwią gotowy na zawołanie! Oczywiście mnie ten sposób nudził. Wolę polować na jedzenie, a nie przymilać się do niego.
 By zająć jeszcze więcej miejsca, a tym samym zgorszyć zgromadzone tu kobiety oparłem stopę na swoim udzie, co wiązało się z tym iż ocierałem się kolanem o bok obrażonej mamuśki, która ostentacyjnie się odsunęła. Najśmieszniejsze w tym wszystkim było to, że choć byłem drapieżnikiem to się mnie żadna z tych „dam” nie bała. Może pokażę im swoje ostre kły?
 Zanim zdołałem zrealizować swój pomysł drzwi od Sali nr3 z plakatem promującym czytanie dzieciom na dobranoc, otworzyły się, wypuszczając na wolność chmarę bachorów.
 Gdy dotarł do mnie charakterystyczny smród… Znaczy się zapaszek mojej podopiecznej usiadłem trochę inaczej, tym samym nie narażając się na to, iż potworki będą zahaczać o moją wyciągniętą przed siebie nogę. Oparłem ręce na kolanach, spinając się niczym kot gotowy do skoku. Te malutkie pojemniki z krwią nęciły, dlatego też dla bezpieczeństwa tych „człowieków” wpatrywałem się czujnie drobną brunetkę, uśmiechniętą od ucha do ucha.
- Wujek!- Pisnęła radośnie. Robiła to codziennie i codziennie wyrażała swą radość w ten sam sposób. Wendy przytuliła się do mnie i potarła w psim odruchu głową o moją klatkę piersiową. Poklepałem ją po głowie, przestawiając się na oddychanie ustami.
- Cześć, Wi.- Odpowiedziałem, przewracając oczyma. Gdybym tego nie zrobił mała wypominała by mi to przez całą drogę powrotną do domu.
- Już goście do nas przyjechali?- Spytała, wlepiając we mnie te swoje piękne, duże błękitne ślepia. Podniosłem się z krzesła, chwyciłem w jedną dłoń jej plecak, a w drugą jej drobną dłoń.
- Taa. Już są. Nawet upatrzyłem tam dwie, na oko przyjazne, suczki. Może się tobą zajmą.- Nie patrzyłem na dziewczynkę. Szczerze to nie chciałem zobaczyć nut smutku na jej twarzyczce. Nie chciała zostać oddana. No cóż. Dziwne z niej było stworzenie.
- Przywieźli ze sobą psy?- W głosie młodej dało się słyszeć zdziwienie. Oczywiście zwróciła uwagę na co innego. Wybuchłem niepohamowanym śmiechem. Nie złapała aluzji. Cóż za niewinny szkrab się znalazł w tym gnieździe chorych psychicznie wiedźm.

* * *

 Wchodząc do domu z młodą na szczęście nikogo nie napotkaliśmy. Wszystkie pieski  i wampiry najwidoczniej się rozeszły po pokojach. No cóż. Przynajmniej niczego nie traciłem. No może oprócz zmysłu powonienia. Ten psi smród go powoli zabijał.
- Jak myślisz, jacy oni są?- Mała przez całą drogę mnie wypytywała o wilkołaki. Była tym wszystkim zafascynowała. Musiałem jej nawet tłumaczyć to, że wilkołaki to zwierzęta stadne tak, jak ich dzicy krewni.
- Oprócz tego, że śmierdzący?- Zerknąłem na dziewczynkę, która się oburzyła, słysząc to stwierdzenie.- Ymmm. A bo ja wiem? Może są chorzy na wściekliznę?- Weszliśmy do kuchni. Musiałem znaleźć Wendy coś do jedzenia. Coś, co przynajmniej nadawało się do jedzenia.
Skrzywiłem się, kiedy wilkołaczy zapach się nasilił i spojrzałem z niewinnym wyrazem twarzy na mężczyznę stojącego w drzwiach. Czarne niczym węgiel oczy wypełnione były wrogością. Wku*wiłem go? Niby kiedy?
- Co ci? Umierasz z pragnienia?- Wolałem udawać idiotę aniżeli przeprosić. W rżnięciu głupa nie przeszkadzał mi nawet fakt, iż Wendy z przerażeniem przykleiła mi się do nogi.- No patrz, miałem rację, dlatego nie możesz dać się mu chapsnąć.- Potargałem dziewczynce włosy, próbując jej pokazać, że raczej jest przy mnie bezpieczna.
- Akurat jej nic nie zagraża. Jeśli na kogoś miałbym się rzucać to na ciebie, kretynie.- Wypowiadane przez niego wyrazy zostały dziwacznie przekształcone przez nieustanny warkot.
- Komplementować mnie nie musisz.- Uśmiechnąłem się do czarnowłosego z przekorą. No cóż… Przez to, że reagowali na moje zaczepki nie mogłem się przed wypowiadaniem ich powstrzymać.
- Ciesz się, że osłania cię to dziecko, bo już byś leżał rozszarpany na podłodze.
- Że ni...
- Wujkuuu!- Mała nie dała mi dokończyć. Pociągnęła mnie za dłoń kilka razy.
- No co, Wi?- Oderwałem wzrok od wilkołaka.
- Ten pan wcale tak strasznie nie śmierdzi jak mówiłeś!- W jej głosie było tyle słodkiego zdziwienia, że aż musiałem powstrzymać chichot. Tym samym rozładowała trochę atmosferę.- Zawsze on tak krzyczy? - Rzuciła ciszej, co oczywiście nie zmieniło faktu, iż było to doskonale słyszalne.
- A tego to nie wiem… Może go spytaj?- Dlaczego zawsze, gdy coś do niej mówię zaczynam się robić taki potulny?
- Wujku, uratuj go, niech nie umiera!- Przez dłuższą chwilę próbowałem dojść do tego o co jej chodzi. A… chodziło o te moje pierwsze słowa.
- Dobrze, spokojnie. Masz może ochotę na lemoniadę? Dla was to chyba dosyć upalnie tu jest…- Musiałem spróbować być miły. Musiałem to zrobić ze względu na Wendy. Ech... Dlatego też musiałem ugryźć się w język by znowu nie wylecieć z hejtem.

( Ren? )

(Wataha Wody) od Hespe

Patrzyłam z niedowierzaniem w miejsce, w którym chwilę temu stał jeden z wampirów. Z niemałym trudem próbowałam złapać oddech, jednak to co zobaczyłam było jak najgorszy koszmar na jawie. Stał tam. Uśmiechał się delikatnie, spoglądając wprost na mnie. Jego brązowa grzywka opadała mu na szmaragdowe oczy, których przerażony wyraz z tamtego pamiętnego wieczoru wyrył się w mojej pamięci. Wpatrywałam się w niego prosząc, a nawet błagając w duchu, aby to nie była prawda. A wtedy mój przyjaciel tak jak się pojawił , tak szybko zniknął, pozostawiając po sobie dziwną pustkę i wiele pytań, na które nie chciałam znać odpowiedzi. Gdy ponownie byłam świadoma tego co dzieje się dookoła mnie i już nie patrzyłam w miejsce,  w którym jeszcze chwilę temu stał Mike, zauważyłam że dziewczyny o imieniu Lily i mojej „rodziny” już nie było w pokoju. Westchnęłam ze zmęczenia i powoli wstałam z kanapy, na której siedziałam. Czułam na sobie spojrzenia obecnych jeszcze w pomieszczeniu wampirów, przez co strasznie się speszyłam, co skutkowało ogromnymi rumieńcami na moich policzkach. Idąc w stronę korytarza, w którym zniknęli moi przyjaciele, zerknęłam przelotnie na jednego z nich - chłopaka, który wcześniej obraził moją rasę i już po kilku sekundach zniknęłam im z oczu. Szłam przed siebie, czując lekki niepokój, ponieważ cały czas miałam przed oczami szmaragdowe oczy przyjaciela. Czując wszechogarniające mnie zmęczenie, podeszłam do jednej ze ścian, oparłam się o nią i przymykając delikatnie powieki zsunęłam się powoli na podłogę.
-To niemożliwe. Niemożliwe. Niemożliwe – szeptałam do siebie gorączkowo, a z każdym kolejnym słowem mój głos coraz bardziej drżał – Nie. Nie… Proszę…
Łkałam nie myśląc o tym, że jestem sama na korytarzu, w obcym miejscu. Miejscu wypełnionym wampirami.  To nie było istotne. Najważniejsze i najgorsze były moje obawy. Bałam się, byłam przerażona tym, że to mogła być prawda. Że prawdą mogłoby być to, iż widziałam ducha mojego przyjaciela. Przyjaciela z dzieciństwa. Chłopaka, z którym dorastałam, na którym polegałam całe moje życie. Chłopaka, który kazał mi odejść. Który kazał odejść potworowi. Zawiodłam go. To zdanie wypełniało wszystkie moje myśli. Nie pozwalało mi spokojnie zamknąć oczu, gdyż nasyłało na mnie obrazy jego oczu, uśmiechu. Obraz jego przerażenia i wstrętu.
- Zawiodłam go.
- Nie mów tak… Hespe – usłyszałam nagle dobrze mi znany głos, który sprawił, że w kącikach moich oczu, pojawiły się łzy. Uniosłam powoli głowę, czując jak jej ciężar zgniata mój kręgosłup. Stał tam. Stał kilka centymetrów ode mnie. Stał ubrany w swoją ulubioną szarą bluzę, ciemne, czarne dżinsy i trampki, które kazałam mu kupić zaledwie kilka miesięcy temu. Stał i patrzył się na mnie z troską i spokojem. W jego zielonych oczach dostrzegłam ciepło, którego w nich brakowało, gdy ostatni raz go widziałam. Patrzył na mnie wzrokiem, za którym tęskniłam. Ale nie był to prawdziwy Mike. To była iluzja. Iluzja , po której zrzuceniu zobaczyłam to co powinnam na samym początku. Brunet ubrany był w to samo, jednak jego twarz i ręce były całe pokaleczone,  jakby odłamkami szkła. Liczne rysy, zadrapania siniaki i krew. Mnóstwo krwi spływającej po jego prawym policzku. Cały prawy bok głowy naznaczony jej strużkami. I te jego wiecznie rozczochrane włosy, które teraz były posklejane i czarne od zaschniętej czerwonej cieczy.
- Mike… – zdołałam wydusić, między płytkimi oddechami, bez przerwy patrząc się na chłopaka.
- Jestem tu – uśmiechnął się niepewnie.
- Ale dlaczego? To nie możliwe. To tylko koszmar. Zły sen. Moje wyobrażenia wywołane tęsknotą – wmawiałam sobie. Wiedziałam jednak, że on tu stoi. Że on naprawdę tu jest, że jest duchem. Duch. To właśnie tego słowa bałam się powiedzieć na głos. Mike był martwy i stał przede mną. Był duchem.
- Miałem wypadek Hespe – westchnął widząc moje przerażenie i próby wmówienia sobie, że jest inaczej – Myślałem o tobie. No wiesz. W chwili… W chwili śmierci. Myślałem o tobie. O twoim uśmiechu i rozweselonych oczach.
Zaśmiał się, po czym przykucnął przy mnie. Jego dłoń powędrowała w moją stronę, a ja czekałam. Czekałam wstrzymując oddech i patrząc się w jego szmaragdowe tęczówki. A jego palce musnęły mój policzek. Jego dotyk wywołał we mnie spazmy płaczu, którego nie potrafiłam powstrzymać. Był zimny. Pozostawiał na mojej skórze uczucie, jakbym dotykała policzkiem śniegu. Oplotłam kolana rękoma i spuściłam na nie głowę, oddając się falą łez, które naznaczały moje policzki słonymi stróżkami.
- Nie płacz łobuzie – szepnął, łapiąc mą twarz w swoje dłonie. Zaśmiałam się na te słowa. Łobuzie… Uniosłam oczy na wysokość jego spojrzenia i wlepiłam w niego swój wzrok zamglony łzami.
- Łobuzie?? Dawno nikt tak na mnie nie mówił… - zaśmiałam się co zabrzmiało troszkę histerycznie zważając na okoliczności w jakich je wypowiedziałam.
- Przepraszam za to … Za wszystko. Nie wziąłem pod uwagę tego, że i tobie może być z Tym wszystkim trudno – odparł ni stąd ni zowąd, co dosyć mnie zaskoczyło. Bez słów, uniosłam drżącą rękę w stronę jego twarzy i otulając ją delikatnie,  zaśmiałam się nerwowo
- Wyglądasz okropnie…
- I kto to mówi? Kiedy ty ostatnio jadłaś i spałaś? – wyparował tym swoim denerwującym tonem, który świadczył o jego wyższości.
- To nie ja jestem umazana krwią – szepnęłam, dotykając delikatnie  miejsca, w którym czerwona ciecz zdążyła już zaschnąć.
- A no tak. Kompletnie o tym zapomniałem. Może pomogłabyś mi coś z tym zrobić? – zapytał wskazując najbardziej zakrwawione miejsce.
- Nie mam pojęcia jak cię „umyć”. Może zniknie po pogrzebie?
Chłopak kiwnął głową na znak zrozumienia, po czym znów wrócił do pozycji stojącej. Bez mojej zgody złapał mnie za rękę i pociągnął w swoją stronę, tak abym i ja mogła wreszcie stanąć.
- Muszę się do tego przyzwyczaić – szepnął, lekko zasmucony.
- Do czego?
- Nie czuję… - zaczął spoglądając na mnie, po czym westchnąwszy dokończył - Nie czuję twojego dotyku.
- Mike, ja nadal się dziwię, że w ogóle mogę cię dotknąć, że ty mnie możesz dotknąć. Cieszę się, że w ogóle mogę z tobą rozmawiać i cię widzieć, a co dopiero dotykać – załkałam, po czym uśmiechnęłam się delikatnie, a moja ręka ponownie wylądowała na jego policzku. Chłopak w milczeniu wtulił twarz w moją dłoń. Był taki zimny.
- Zostanę z tobą – powiedział nagle, co wyrwało mnie z zamyślenia.
- Jak to? Nie. Musisz iść. Nie możesz się tułać po ziemi. To nie jest już twoje miejsce Mike. Tam będzie ci lepiej. Nie możesz. – plątałam się w słowach, próbując przemówić mu do rozumu – Nie możesz. Musisz odejść. Nie mogę cię o to prosić. Wiem jakie to trudne dla duchów. „Żyć”, chodzić między ludźmi. Bez ciała. W samotności.
- Nie będę sam – szepnął, ująwszy moją twarz w dłonie – Będę z tobą. Będę nad tobą czuwał i ci pomagał. Będę z tobą rozmawiał. Będę przy tobie. To mi wynagrodzi wszystko.
Wbiłam w niego załzawione oczy, nie wierząc w to co przed chwilą usłyszałam. Uderzyłam chłopaka w pierś, małą piąstką raz i drugi, i płakałam dalej, a ten jak gdyby nigdy nic, przytulił mnie. Położył brodę na czubku mej głowy i tulił mnie dopóki nie pozbyłam się wszystkich łez.
- Ale nie możesz… - dalej próbowałam do niego przemówić, ale ten uciszył mnie tylko i tulił dalej.
- Mogę i będę, a ty nie masz nic do gadania. Odejdę dopiero wtedy, gdy będę pewny tego, że jesteś bezpieczna, a ja już nie jestem ci potrzebny.
Na te słowa ponownie uniosłam na niego wzrok i widząc determinację i powagę w jego oczach, zdołałam tylko westchnąć.
- Nigdy nie przestaniesz być mi potrzebny. Jesteś moim przyjacielem i nim zostaniesz. Bez względu na to kto przewinie i pojawi się w moim życiu – szepnęłam wtulając głowę w jego tors, czując zimno, które od niego aż buchało – Muszę już iść do reszty.
Odsunęłam się od bruneta i uśmiechnęłam się do niego.
- Czyli, że będziesz przy mnie cały czas? – zapytałam, aby się upewnić.
- Będę. .. Nawet wtedy, gdy nie będziesz mnie widziała. Uznaj mnie za swojego Anioła Stróża – zaśmiał się i zniknął, rozpływając się w powietrzu i zostawiając mnie tym samym na środku korytarza całkiem samą.
- Tylko nie rób żadnych głupstw – zaśmiałam się i poszłam w głąb korytarza, w poszukiwaniu reszty watahy, czując cały czas obecność przyjaciela.
Po kilku minutach odnalazłam resztę, która pod moją krótką nieobecności zdążyła się już zadomowić.
- Gdzie byłaś? – usłyszałam nagle za sobą dobrze mi znany głos, a gdy tylko się odwróciłam moim oczom ukazała się piękna twarz, brązowowłosej koleżanki, na której widok rozpromieniłam się jeszcze bardziej.
- Szłam tuż za wami, ale źle się poczułam, więc przykucnęłam na chwilę pod ścianą – wyjaśniłam, pomijając pewne kwestie.
Dziewczyna popatrzyła na mnie podejrzliwie, ale szybko na jej ustach wykwitł delikatny uśmiech.
- Już lepiej? – spytała i widząc jak kiwam twierdząco głową, odetchnęła z ulgą – Nataniel i Ice cię szukali. Martwili się.
- A gdzie Nataniel? – spytałam lekko speszona.
- Myślałam, że najpierw wspomnisz o Ice’ie – zachichotała Aria, po czym spoważniała -  Nataniel poszedł zapolować razem z jedną z wampirzyc.
Kiwnęłam głową ze zrozumieniem i odgarnąwszy włosy za ucho, popatrzyłam na waderę.
- O co chodzi? – spytałam niepewnie, rumieniąc się przy tym. Dziewczyna wbiła we mnie dziwnie podejrzany wzrok po czym zaśmiała się dźwięcznie, jak przystało na damę.
- Czy ty i Nat… Czy wy… No wiesz… Jesteście parą? – zapytała brunetka, patrząc się na mnie wyczekująco.
- Ja i Nataniel? – zaśmiałam się na tę myśl – Nie… My nie…. My nie jesteśmy parą. Nataniel jest… On jest moim przyjacielem.
Wyjaśniłam, co przyszło mi z niemałym trudem, gdyż rzadko rozmawiam o takich rzeczach.
- A dlaczego? – dopytałam się, gdy zdołałam uspokoić swoje serce.
- Nie, nic…. Tak tylko pytałam – sprostowała Aria, a ja już o więcej nie pytałam, bo i po co. Przeciągnęłam się delikatnie, czując jak nagle ogarnia mnie zmęczenie.
- O właśnie… Zapomniałam – zaćwierkała dziewczyna – Mieszkamy razem w pokoju.
 Na te wieści uśmiechnęłam się na tyle, na ile pozwoliło mi zmęczenie, po czym ziewnęłam delikatnie, zakrywając usta dłońmi.
- Trzeci pokój po lewej. Nie siedź długo i przyjdź. Widzę jak jesteś zmęczona. – powiedziała po czym skierowała się do „naszego” pokoju.
Gdy tylko zniknęła za drzwiami westchnęłam i ponownie przeciągnęłam się delikatnie, jak kotka, próbując chodź trochę rozprostować tym kości. Położyłam dłoń na brzuchu, który już zaczął protestować głodówce i rozejrzałam się dookoła. Zjem jutro. Teraz już na to za późno. Pomyślałam po czym, przeszłam niewielką odległość w nieznanym mi kierunku. Szłam kilka minut, aż w końcu trafiłam na wejście do ogrodu. Przeszłam niecałe dwa metry i z ulgą usiadłam na jednej z ławek, które w nim stały. Wreszcie odetchnęłam świeżym powietrzem. Tego było mi trzeba. Odchyliłam głowę do tyłu i ponownie nabrałam do płuc kolejną dawkę tlenu. Westchnęłam przeciągle, ponownie spoglądając na miejsce, w którym się znalazłam. Dopiero teraz dostrzegłam jak było tu ładnie. Na ten widok w mojej głowie pojawił się obraz ogrodu Daisy – mojej drugiej babci, kobiety, która była dla mnie jak matka. Przypomniało mi się jak siadałam razem z nią na ławce, na samym środku ogrodu, a ona z przejęciem i wielką powagą mówiła mi o roślinach, które hodowała. I wieczory, w których klękałam przy jej nogach i tuliłam się do niej nucąc przy tym kołysanki, których sama mnie nauczyła. A ona głaskała mnie wtedy po głowie i policzku. Wypominała mi błędy i chwaliła za dykcję i poprawnie wyśpiewane dźwięki i słowa.
Mimowolnie z moich ust zaczęły płynąć słowa „syreniej” ballady.
My heart is pierced by Cupid,
I disdain all glittering gold,
There is nothing can console me
but my jolly sailor bold.
Wyśpiewywałam  refren piosenki w międzyczasie siadając przy pniu niewielkiego drzewa i bawiąc się źdźbłami trawy, śpiewałam dalej, czując jak ta pieśń porywa mą duszę.

 
-Come all you pretty fair maids,

whoever you may be
Who love a jolly sailor bold
that plows the raging sea,

My heart is pierced by Cupid,
I disdain all glittering gold,
There is nothing can console me
but my jolly sailor bold.

Gdy tylko skończyłam śpiewać ostatnie słowo oparłam się o drzewo i dalej nucąc sobie melodię, nie przestawałam bawić się trawą.
Nagle usłyszałam ciche męskie chrząknięcie, które sprawiło, że ucichłam i przeniosłam wzrok z roślin na gościa, którego sylwetka była całkowicie zanurzona w mroku.
- Kim jesteś? – spytałam niepewnie przybyłego, próbując dojść do tego, kim on może być.

(Ice, potowarzyszysz mi?) 

sobota, 23 maja 2015

(Wataha Burzy) od Hebi

-Za mną proszę - wampirzyca, przypomniałam sobie, że ma na imię Lily, ruszyła w stronę długiego korytarza po drugiej stronie pomieszczenia. Uśmiechała się słodko, ale w zaistniałej sytuacji nawet to przyprawiało mnie o mdłości.
Spojrzałam na Ice'a. Mina blondyna dała mi jasno do zrozumienia, że musiałam teraz wyglądać naprawdę zabawnie.
-Może nie będzie aż tak źle, Księżniczko - usłyszałam szept Ice'a - Przynajmniej będziemy cierpieć razem.
Po tych słowach schylił się i pocałował mnie w skroń.
Nigdy nie miałam powodów by nie wierzyć w słowa Ice'a, więc i tym razem postanowiłam mu zaufać.
***
Nie zdawałam sobie sprawy z tego jaka jestem zmęczona dopóki nie usiadłam na szerokim łóżku w pokoju na końcu długiego korytarza, który dzieliłam z Ice'm. Podróż właściwie nie była długa, ale bardzo męcząca. Przynajmniej dla mnie. Próbowałam skupić się na pierdołach, jak choćby widoki za oknem, ale nic nie potrafiło skutecznie odciągnąć mnie od nieciekawych myśli. Cały czas byłam zdenerwowana. Na początku Kil rozmawiała, albo raczej próbowała zacząć rozmowę ze mną. Na każdy jej przyjazny uśmiech i próbę podjęcia nowego tematu odpowiadałam półsłówkami i niewyraźnymi pomrukami. Zniechęcona tym dziewczyna w końcu dała sobie spokój, ułożyła się wygodniej na fotelu obok i zasnęła. Zazdrościłam jej, bo sama wierciłam się na swoim miejscu, ale nie byłam w stanie zmrużyć oka. Gdy chciałam się napić, ręka trzęsła mi się tak bardzo, że połowę zawartości szklanki wylałam sobie na jeansy. Mogłam tylko dziękować niebiosom, że zdecydowałam się na wodę, a nie na gorącą herbatę. Zauważyłam, że nie tylko ja jestem aż tak zestresowana. Ren był w równie złym humorze co ja, a jego mina dawała każdemu śmiałkowi, którego naszłaby ochota na przyjazną pogawędkę z Alfą Powietrza: "BEZ KIJA NIE PODCHODŹ".
Nie potrafię opisać ulgi jaką odczułam, gdy wreszcie wypuścili mnie z tej metalowej puszki i moje stopy dotknęły ziemi. Nie potrafię też nazwać złości jaka we mnie wstąpiła, gdy poinformowano mnie o konieczności wejścia do kolejnej puszki, tym razem bez skrzydeł. Podróż autostradą zniosłam jeszcze gorzej niż lot samolotem.
Gdy tylko znalazłam się w pokoju miałam ochotę rzucić się na łóżko i nigdy się z niego nie podnosić.
- Aż tak się zmęczyłaś, Księżniczko? - Ice pojawił się obok mnie. Jak zwykle dostałam dreszczy słysząc słowo "Księżniczka".
- Żebyś wiedział...- westchnęłam - Jak długo tu zostaniemy?
- Czułem, że ci się nie spodoba - blondyn posłał mi słaby uśmiech. Też był zmęczony, ale robił wszystko, żeby to ukryć - Musimy wytrzymać...
- Niedobrze mi...
- Rozumiem, że nie jesteś zadowolona, ale chyba trochę przesadzasz...
- Nie! Ja zaraz...
W jednej chwili całe zmęczenie ze mnie wyparowało. Zerwałam się z łóżka i w rekordowym tempie pokonałam dystans dzielący mnie od łazienki. Ice wpadł do niej zaraz za mną i zastał mnie pochyloną nad klozetem. Myślę, że nigdy w życiu nie byłam dla niego tak nieatrakcyjna.
- Co się stało?! Źle się czujesz? Przynieść ci wody? Albo jakieś leki? Albo cokolwiek?
- Chyba umieram...- wykrztusiłam przerywając litanie Ice'a.
Prawie godzinę spędziliśmy w łazience - ja rzygałam, on trzymał mi włosy. Bardzo romantycznie.
- Lepiej? - zapytał, gdy odsunęłam się od toalety.
- Trochę...- wymamrotałam nieco mijając się z prawdą - Możliwe, że zjadłam coś nieświeżego...albo ta podróż...
- Powinnaś odpocząć. Przyniosę ci coś, co powinno pomóc...
Pokręciłam głową, trochę zbyt szybko, bo na powrót zakręciło mi się w głowie.
- Nie trzeba, już mi lepiej, umyję się i odpocznę...
Ice chwilę patrzył mi w oczy.
- Jesteś pewna?
- Spokojnie - posłałam chłopakowi słaby uśmiech.
Myślałam, go to uspokoiło, ale okazało się, że nie do końca. Uparł się, że nie zostawi mnie samej i cały czas siedział przy mnie. Nie protestowałam. Nadal nie czułam się najlepiej.

***

Długo zajęło mi przekonanie Ice'a, że czuję się dobrze i nie umrę jeśli wyjdę z pokoju. Jeszcze więcej czasu straciłam na błądzeniu po korytarzach, aż w końcu ktoś powiedział mi gdzie znajdę pokój Kilmeny.
Kiedy stanęłam pod jej drzwiami było już grubo po północy i wahałam się, czy powinnam wchodzić. Zależało mi na tym, żeby jak najszybciej przeprosić dziewczynę za swoje zachowanie w samolocie, ale nie chciałam jej obudzić.
Usłyszałam kroki, a po chwili mój problem rozwiązał się sam.
Zza rogu wyłoniła się Kilmeny.
- Kil! - ucieszyłam się - Wystraszyłaś mnie, co tu robisz tak późno?
- O to samo mogłabym zapytać ciebie - dziewczyna wydawała się być równie zdziwiona co ja - Nie mogłam spać. Byłam na spacerze. Co tu robisz, Hebi?
- Chciałam cię przeprosić...- zaczęłam spuszczając wzrok. Ostatni raz byłam w takiej sytuacji, gdy miałam 9 lat i "przypadkiem" wrzuciłam plecak brata z całą jego, jak się później okazało cenną, zawartością do rzeki - Chciałam cię przeprosić za to jak cię potraktowałam w samolocie. Chciałabym to zwalić na zmęczenie i zdenerwowanie, ale mimo wszystko, przykro mi...
Kiedy podniosłam wzrok napotkałam ciepły uśmiech czarnowłosej.
- Daj spokój - machnęła ręką - Rozumiem. Może wejdziesz?

(Kil?:))

piątek, 22 maja 2015

(Wataha Wody) od Ice'a

-Jak sobie wyobrażacie ukrywanie tutaj całego stada wilkołaków? Oni potrzebują lasów, muszą polować, biegać, mieć przestrzeń do przemian. Z tego co do tej pory widzieliśmy nie ma na to najmniejszych szans.- Ren mierzył North'a zimnym spojrzeniem.- To nie tak miało wyglądać.
Dodał z naciskiem.
-My nie sami nie garnęliśmy się do pomocy- prawie że odwarknął wampir. Świetnie się zaczyna... nasza "współpraca".- To wy nas o nią poprosiliście.
-Jeśli wam się coś nie podoba, to tam są drzwi.- Wtrącił się najmłodszy z braci, unosząc brwi.
Ren pokręcił głową ze znużeniem. Prawdopodobnie żałował, że nie możemy ich wszystkich po prostu zabić. Stwierdziłem, że teraz moja kolej.
-Nie chodzi o to, że jesteśmy niezadowoleni.- powiedziałem.- Chcemy tylko wiedzieć czy jest jakiś sposób na to, żebyśmy znaleźli się w miejscu bardziej dostosowanym do naszych potrzeb. To wszystko.-wzruszyłem ramionami.
-Problem w tym, że macie trochę za wysokie wymagania- parsknął West.-Dajcie nam chwilę.
-Organizujemy wam znajomości w Chicago. Jeśli uda nam się coś dla was znaleźć....Nie wiem, może jakiś stary dom, kamienicę, cokolwiek...- na pewno wam o tym powiemy. Musimy pomęczyć się ze sobą tylko do tego czasu.  Specjalnie dla was przeznaczyliśmy zachodnie skrzydło domu. Jakoś będziecie musieli znieść mieszkanie w jednym pokoju w dwie, góra trzy osoby. Na tą chwilę nie jesteśmy w stanie zaproponować niczego lepszego.
-Zostaje jeszcze ogród. Do waszej dyspozycji. Nie sikajcie tylko do basenu- East posłał w naszą stronę złośliwy uśmiech. Ren zacisnął szczęki, wypuszczając głośno powietrze z nosa.
-Przysięgam, że nie wytrzymam i go zabiję, jeśli jeszcze raz się odezwie- wysyczał.
-Uspokój się, Ren.-mruknąłem.- Jestem pewien, że chłopak nie jest aż tak głupi, żeby ryzykować.
Rzuciłem East'owi chłodne spojrzenie, przyłapując go na gapieniu się na Hebi i Hespe siedzące na trj samej kanapie. Teraz zaczął działać na nerwy również mnie.
-Skończmy to zanim wszyscy zaczną się żreć.-North potarł oczy ze zmęczeniem.- Ostatnia rzecz. Przez ten czas kiedy będziecie mieszkać tu z nami, postaramy się przystosować was jakoś do życia w ludzkim świecie o ile będziecie współpracować.
-Proste.- prychnął Devon.
-Jeśli to wszystko i nie macie pytań, Lily zaprowadzi was teraz do waszej gościnnej części domu. Czujcie się jak u siebie. Wszystko jest do waszej dyspozycji.-North wstał, wyglądając jakby wreszcie odczuł ulgę, co mnie niezmiernie rozbawiło.
Złapałem Hebi z rękę, wymieniając z nią długie spojrzenie i pociągnąłem ją za sobą.
-Za mną proszę.- Lily uśmiechnęła się słodko i ruszyła w stronę długiego korytarza po drugiej stronie pomieszczenia.
Uśmiechnąłem się na widok niezadowolonej miny Hebi.
-Może nie będzie aż tak źle, Księżniczko- szepnąłem jej do ucha.- Przynajmniej będziemy cierpieć razem.- I pocałowałem ją w skroń.


Od Sashy

Podczas jednej z ostatnich nocy nie mogłam spać. Zasypiałam na kilka minut, po których budziłam się z krzykiem i ciężkim oddechem, by z chwilę przejść ten etap ponownie.
Za którymś razem obudził mnie nie koszmar, ale przenikliwe zimno, wywołujące na mojej skórze gęsią skórkę. Tak cholernie nie chciałam otwierać oczu, bo wiedziałam co zobaczę, kiedy już to zrobię. Tak bardzo nie chciałam, ale wreszcie jednak podniosłam powieki, żeby spojrzeć na ciemną postać stojącą w rogu pokoju.
-Oni tutaj idą!- Syknęła.- Idą.
-Kto?- Spytałam, czując jak moje mięśnie zaczynają się napinać.
-Oni cię znajdą.-Wymamrotała.- Nie uciekniesz! Nie uciekniesz! Nie uciekniesz!- Wysyczała jeszcze raz i zniknęła, zostawiając po siebie straszliwy chłód, który zamienił się w parę.
Jeszcze trochę i pozbędę się tego wynaturzenia... Jeszcze tylko trochę...
*
Leniwie przejechałam paznokciem po idealnie zarysowanej brwi, przyglądając się mojemu odbiciu w lustrze. Z każdym pieprzonym dniem moje oczy stawały się bardziej ludzkie, ale mimo to i tak pozostawały inne. Szare w sposób zdecydowanie odmienny niż bym chciała. Inny wilkołak rozpozna mnie bez problemu. Ludzie jedynie dziwnie na mnie patrzą. Z czymś w rodzaju fascynacji. Niezdrowej fascynacji. Szkoda, że nie zdają sobie sprawy z tego, że jestem tak piękna tylko ze względu na moje magiczne korzenie i, że ta jakże egzotyczna istotka mogłaby ich rozszarpać jednym machnięciem łapy, gdyby tylko przybrała swoją pierwotną, wilczą postać.
Narzuciłam na siebie zielony szal z szyfonu i przejechałam jeszcze raz po gładkich kruczoczarnych falach opadających mi na plecy, żeby upewnić się, że wyglądam dobrze, a potem zamknęłam drzwi swojego mieszkania na klucz, jak każdy normalny śmiertelnik, by następnie wejść do windy i najzwyczajniej w świecie wsiąść do taksówki czekającej na mnie pod budynkiem, która ma mnie zawieść na spotkanie z klientem, jak każdą zwykłą dziewczynę.
No może nie zupełnie każdą. Poza tym, ja nie jestem zwykłą dziewczyną. I nigdy nie będę...


*
W ekskluzywnym barze, do którego zostałam zaproszona panował dziś tłok. Przez lokal przewijało się mnóstwo ubranych w eleganckie, designerskie ciuchy ludzi. Nie odróżniałam się od otoczenia w moim kremowym kombinezonie od Prady, ale mimo wszystko czułam się dziwnie osaczona. Dziwne. Bywałam w takich miejscach całe mnóstwo razy i zawsze czułam się świetnie... Duch z dzisiejszej nocy wyprowadził mnie z równowagi bardziej niż myślałam i cały czas jego głos siedział gdzieś z tyłu mojej głowy. Gdybym chociaż zobaczyła jego twarz...
-Jeszcze tylko kilka minut, moja Piękna- szepnął mi do ucha mężczyzna, który dziś płacił mi za moje towarzystwo i położył dłoń na moim biodrze, wiodąc palcem po nagiej skórze w miejscu, gdzie kombinezon ją odsłaniał.  Tom. Miał na imię Tom. Sięgnęłam po swój kieliszek z whisky i pociągnęłam dwa łyki napoju, który miał mi pomóc zapomnieć o moich pieprzonych zdolnościach z serii 'nadprzyrodzone'.
Odchyliłam lekko głowę i wpiłam się w usta mojego klienta, który wydał cichy jęk aprobaty. Miał ponad trzydzieści lat i był przystojny na swój oryginalny sposób, ale przede wszystkim ładnie pachniał. Dobry zapach wystarczy, by nie czuć odrazy. Czasami.
W całowanie go włożyłam całą swoją frustrację i strach przed całym tym gównem, którego byłam częścią mimo swojej woli, przy okazji sprawiając mu tym przyjemność. Może zapłaci więcej...
Zresztą, pierdole pieniądze. Cieszę się, że nie będę dziś sama. Nawet jeśli mam dzielić łóżko z poznanym przed godziną mężczyzną.
-Cudowna...Nie mogłem trafić lepiej- powiedział, kiedy oderwał ode mnie usta i przeszedł nimi na moją odsłoniętą szyję. -Jak właściwie masz na imię, piękna?
Zastygłam w bezruchu. 
-Natalie- powiedziałam o trzy sekundy za późno. 
Tom wybuchnął gardłowym śmiechem. 
-Dziś możesz być Natalie, jeśli chcesz. Ale zostanę przy słowie "Piękna". Tylko dzisiejszej nocy.
-Tylko dzisiejszej nocy- uśmiechnęłam się słodko i opróżniłam szklankę z whisky jednym haustem. 



czwartek, 21 maja 2015

(Wataha Wody) od Faith

-Jesteś pewna, że jesteś w stanie iść?- Spytałam z naciskiem, obserwując Sol, która chwiejnie stąpała po grząskiej ścieżce, trzymając się za brzuch.- Domyślam się, że z dodatowym ciężarem może to być dość trudne.
-Poradzę sobie.- syknęła przez zaciśnięte zęby. Zirytowałam ją.
-Niech ci będzie, tylko proszę, nie rób mi tego i się nie zabijaj, bo wtedy Ren zabije mnie.
Dalej szłyśmy w milczeniu urozmaiconym jedynie przyspieszonym oddechem Sol. Dziewczyna odezwała się dopiero po kilkunastu minutach, kiedy zmęczenie było większe od jej dumy i determinacji.
-Możemy na chwilę usiąść?- Sapnęła, wycierając końcem palca podejrzaną kropelkę w kąciku oka.
-Tak sądzę.- Rozglądnęłam się wokół. Z każdej strony otaczały nas łąki i lasy, pośród których nie było nawet śladu ludzkiej ręki. Tereny nie były też zajęte przez żadną watahę, były więc całkowicie nienaruszone i godne zaufania. Nikt nas tutaj nie znajdzie.
-Daleko jeszcze?- Sol skrzywiła się przez ułamek sekundy, łapiąc się za bok.
-Jakaś mila. Wszystko w porządku?
-Tak. Lekki skurcz, to wszystko. Możemy dalej iść.

*

Chatka wiedźmy była mała i przytulna. Zbudowana z bali, przykryta dobrą słomą, z małymi oknami i ogródkiem pełnym ziół i kwiatów o dziwnym kształcie. Wewnątrz unosił się zapach kadzideł i olejków, ale w powietrzu nie było nawet śladu dymu. Dom składał się z jednej dużej izby z piecykiem pośrodku, która służyła zarówno jako salon jak i kuchnia. Oprócz tego obok znajdował się jeden średniej wielkości pokój z dwoma łóżkami i szafą, oraz oknem wychodzącym na ogród wraz z niewielką łazienką. Pominę fakt, że weszłyśmy do domu bez pozwolenia, szukając kobiety, o której tak wiele słyszałam. Nie było jej jednak ani w środku, ani na zewnątrz. 
-Pachnie tutaj magią, nie podoba mi się to.- odezwała się Sol.
-Zapach magii to dobry zapach, dziecko.- Wzdrygnęłam się, gdy za moimi plecami zabrzmiał suchy i szorstki głos. Odwróciłam się gwałtownie, stając twarzą w twarz ze staruchą. Kobieta uśmiechała się w dziwny sposób, patrząc na nas oczami w kolorze najjaśniejszego błękitu, jaki kiedykolwiek widziałam. Miała ostro zarysowane policzki, wąskie usta, długie, spięte w misterne warkocze, żółto-białe włosy i pomarszczoną twarz. W rękach trzymała kosz liści dzikiej róży i wilczych jagód. 
-Przepraszamy, że weszłyśmy do środka, ale szukamy Drzewnej Matki - powiedziałam, zerkając na Sol, której twarz nie zdradzała absolutnie żadnych emocji.
-I znalazłyście.- Kobieta postawiła kosz na masywnym drewnianym stole. -Dziewczyna jest bliska rozwiązania.- stwierdziła, patrząc na Sol.
-Jest za młoda na to dziecko. Potrzebujemy twojej pomocy, żeby mieć pewność, że urodzi się zdrowe. Słyszałam, że pomogłaś urodzić się wielu dzieciom.
-To prawda.- Starucha zmarszczyła oczy.- Ale zawsze miałam ku temu powód. Jaki powód, by wam pomóc mam teraz?
-Dziecko, o którym mówimy może posiadać żywioł Ducha.
Drzewna Matka zmarszczyła czoło, przyglądając się Sol. W jej oczach zaiskrzyły niepokojące świetliki.
-Możecie zostać tak długo, jak będzie to konieczne.- Odezwała się w końcu, oblizując wargi.- Nie wolno odwracać się od 'swoich'.

(Sol?)




(Wataha Powietrza) od Rena

Przycisnąłem usta do ciepłej skroni Sol i delikatnie rozmasowałem jej nadgarstki. Miała przyspieszony puls, a jej oddech był zbyt płytki.
-Wszystko w porządku?- przytuliłem ją mocniej, chcąc chociaż odrobinę ją uspokoić.- Jesteś roztrzęsiona.
-Tak. Boję się tylko...-Sol odchyliła się delikatnie, żeby spojrzeć mi w oczy.- Boję się tylko być tam bez ciebie.
-Nigdy nie będziesz sama, Księżniczko.- Powiodłem palcem po jej gładkim policzku.- Wrócę do was tak szybko, jak to tylko będzie możliwe, obiecuję.
-Wiem. Ale jeśli...za późno?- Zieleń oczu Sol stała się jeszcze bardziej wyrazista pod cienką warstwą łez. Skrzywiłem się mimowolnie, czując się jakby ktoś przywalił mi kamieniem w twarz.
-Sol, proszę cię, nie rób mi tego.- pogłaskałem ją po miękkich jak jedwab włosach w kolorze ciemnego złota.- Twoje łzy tną boleśniej niż nóż.
-Przepraszam. To przez to wszystko.-wzruszyła ramionami, a jej ręka odruchowo powędrowała na wypukły brzuch. -Poradzimy sobie, nie musisz się martwić.
Posłałem jej wymuszony uśmiech, który nawiasem mówiąc, chyba nie za bardzo mi wyszedł i pocałowałem ją w usta, przedłużając ten moment jak najdłużej. Potem pocałowałem jeszcze jej wypukły brzuch.
-Trzymaj się, Mały. Tatuś niedługo wróci.

*
Przez cały lot samolotem, a potem drogę autostradą do posiadłości rodziny wampirów myślałem tylko o Sol i o tym, że zostawiłem ją na łasce jakiejś starej kurwy i Faith. 
Podczas podróży wpatrywałem się w ponury, pustynny krajobraz. Słońce prażyło nawet przez przyciemniane szyby jeepa, doprowadzając mnie do szału. Znienawidziłem to miejsce już  po pierwszych dwóch sekundach. Las Vegas nie nadaje się na miejsce, w którym powinniśmy zamieszkać. Temperatura jest tu za wysoka, ale przede wszystkim nie ma tutaj lasów. Po przejechaniu kilkudziesięciu kilometrów jedyne rośliny jakie zobaczyłem to jakieś prymitywne badyle z wystającymi kolcami. 
-Te "badyle" to kaktusy.- West odezwał się niepytany, posyłając mi głupi uśmiech. Przez ułamek sekundy zastanawiałem się czy podsłuchał moje myśli, czy po prostu był to przypadek, ale przypomniałem sobie, że wampiry nie potrafią czytać nam w myślach.
Posłałem mu więc tylko krzywe spojrzenie. Chuj mnie obchodzi nazwa jakiegoś krzaka.
Wciągnąłem powietrze w nozdrza, próbując przyzwyczaić się jakoś do mdlącego, słodkiego w obrzydliwy dla mnie sposób zapachu siedzącego obok wampira. Bezskutecznie. 
Obejrzałem się na siedzących na tylnych siedzeniach pozostałych pasażerów. Jakaś nowa dziewczynka, która według moich prywatnych obserwacji będzie sprawiać problemy, Hespe- zapatrzona w zachód słońca na tle pustyni, Devon i Arya. Ta ostatnia napotkała mój wzrok i przez chwilę patrzyła mi w oczy z nieodgadnionym wyrazem twarzy. 
Wszyscy wyglądali na zmęczonych i nieufnych. Nikt z nas nie czuł się swobodnie w towarzystwie naszych naturalnych wrogów, ale to jest nasza jedyna szansa, by przetrwać.

*
Dom był ogromny i niczym nie przypominał skromnego domku, który Ice wybudował kiedyś w Niemych Górach dla mnie i Faith, kiedy jeszcze byliśmy zaręczeni, 
Wnętrze urządzono w kolorach bieli, kremu, czerni i złota. Nigdy wcześniej nie byłem w takim domu. Zmiennokształtni zawsze trzymali się tradycji, mieszkali w drewnianych lub kamiennych domach, z tradycyjnym wnętrzem, zwykłymi meblami z drewna i surowym wystrojem. Ten dom stanowił tego przeciwieństwo. Meble były lśniące, ściany obwieszone jakimiś pierdołami, a wszędzie wokół zostawiono otwartą przestrzeń. Ilość dziwnych przedmiotów przyprawiała o zawroty głowy. I ten pierdolony upał. Temperatura była najgorsza do zniesienia. 
Wampiry zaczęły po kolei wyłaniać się ze swoich pokoi, mierząc nas niechętnymi spojrzeniami. W komplecie naliczyłem ich sześcioro. Dwie piękne rudowłose wampirzyce: Megan i Anna. Obie tak samo dumne i niezadowolone z naszej wizyty, Lilith- słodka czarnowłosa, East- najmłodszy z braci, z ironią wymalowaną na twarzy, North- najstarszy, o ponurej twarzy i fioletowych oczach oraz West.
-Ja pierdolę, jeśli za chwilę nie wyjdę na świeże powietrze, zwymiotuję.-Syknął Devon pod nosem.
-Mamy ten sam problem, wilczku.- Anna posłała mu słodki uśmiech, ukazując parę zaostrzonych kłów. 
-Zamknijcie się.- warknął North.- Musimy porozmawiać. Bądźcie przez chwilę poważni- rzucił Annie znaczące spojrzenie i zerknął na mnie, dając do zrozumienia, że powinienem uspokoić też swoją watahę. 
-Wyjdziecie na zewnątrz później.-mruknąłem i wskazałem im podbródkiem kanapę. 
Jeszcze tylko trochę, Ren. Ogarniesz to wszystko i wrócisz do swojej słodkiej Sol, powiedziałem sobie w myślach i usiadłem obok Ice'a, zaplatając ramiona na piersi. Teraz musimy wywalczyć dla nich wszystkich jak najlepsze życie.

(Reszta?)

Od Max'a

Kiedy skończyłem robotę (dostarczyłem towar pod ostatni podany mi adres) postanowiłem wstąpić do ,,Naszej" knajpy. Usiadłem przy barze.
-Hej, to co zawsze?- Dziewczyna, a raczej istota za ladą nazywała się Avie... Znałem ją od bardzo dawna.
-Siemka, poproszę dwa razy.- uśmiechnąłem się do niej. 
- Słyszałam, że znów miałeś kłopoty z robotą.- powiedziała nalewając do szklanki whisky. 
-Zaczęły się kłopoty, kiedy szef się zmienił. Ma się za nie wiadomo kogo i chce kontrolować całe miasto, a tak naprawdę jedyną królową ulic Vegas jest nie kto inny jak Anna.
Przed tą wampirzycą wszyscy uciekali. Budziła respekt nie tylko siłą, ale też sprytem. 
-Cicho! Anna wybrała inne życie! Nie jest już częścią nas. Musisz się z tym pogodzić.- Avie szepnęła do mnie nachylając się nad barem.- Mówienie o niej jest niebezpieczne!
 Anna była kiedyś jej najlepszą przyjaciółką, ale wybrała życie bogaczy. Mówiła nam, że kogoś poznała. 
-Co do szefa... to jest źle- dalej szeptała- słyszałam, że chce zwerbować nowych do swoich wojsk...
ulice nie są już bezpieczne. 
-Avie. Czy ulice kiedykolwiek były bezpieczne?
-On wszędzie ma szpiegów! Wilkołaki i Wampiry tracą swoje przywileje i rangę! Od wieków to te istoty były najsilniejsze, ale teraz wszystko jest odwrotnie! On chce zmienić cały system ulicy! 
W chwili kiedy Avie skończyła mówić, do środka weszły jego sługusy. Dwa wilkołaki.
Moje wszystkie mięśnie się napięły. 
-Podaj dwa piwa.- Usiedli przy barze obok mnie.  
-Hej ty, ty nie jesteś czasem Max? Ten którego nazywają ,,Dostawcą idealnym"?- Jeden z nich szturchną mnie mocniej.
-Tak, to ja. 
-Słyszałem że znałeś tą słynną wampirzycę... jak jej było, Anna?-Zaczęli się śmiać.
-Tak, znałem ją. Co was tak śmieszy?
-To, że ona jest zwykłą legendą- znów wybuchli śmiechem.
Avie popatrzyła na nich i powiedziała tylko:
-Panowie chyba powinni się już zbierać. 
Po chwili wstali i wyszli tak, jak kazała im Avie. 
-Kocham te twoje zaklęcia.-Zacząłem się śmiać.
Popatrzyła na mnie i obróciła wzrok na okno.
-Serio? Ja ich nienawidzę.-powiedziała po chwili.


Avie (nie jest  ani człowiekiem, ani wilkołakiem, ani wampirem) 

niedziela, 17 maja 2015

(Wataha Ziemi) od Julie

Było mi strasznie smutno, że muszę ją zostawić, ale cóż. Weszłam do jaskini tak, aby nikt mnie nie zauważył. Spotkanie dobiegło końca. Chyba. Nie obchodzi mnie to zbytnio. Nie słyszałam jaki jest plan, więc obserwowałam co robią inni. Zaczęli się przemieniać. Widziałam, jak niektórzy zmieniają się w piękne wilki. Nie sprawiało im to chyba większych problemów, a mi owszem. Przemieniłam się raz w życiu, i to nie całkiem świadomie. Miałam 6-7 lat. Była po spotkaniu z ojcem. Energia mnie dosłownie i w przenośni rozsadzała, więc aby ją wykorzystać, wymknęłam się lasu (często się wymykam do lasu, czyż nie?). Właśnie wtedy przemieniłam się pierwszy raz. Nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Byłam strasznie przerażona. Nie wiedząc co robię, pobiegłam do pobliskiej wioski. Gdy ludzie mnie zobaczyli, zaczęli rzucać we mnie kamieniami, patykami i czym tylko popadnie. Zaczęłam wyć, piszczeć i uciekać. Hałas zaalarmował chyba moją matkę, bo po chwili wybiegła z zamku wraz z cała swoją obstawą. Wiedziałam, że dostanę niezły opieprz, ale lepsze to niż zostać skatowanym przez ludzi. Oriane powiedziała im, że to tylko jej wilk do eksperymentów wydostał się z klatki i nie mają się czym martwić, bo już mnie zabiera. Nie wiedziałam nic o tym procederze, i dalej nie wiem. Gdy już uspokoiła wieśniaków, zabrała mnie do zamku. Zamknęła mnie w klatce i wstrzyknęła mi jakiś płyn. Zrobiłam się senna, aż w końcu zasnęłam. Rano obudziłam się w swoim pokoju. Taa... Miałam ciekawe dzieciństwo.
Gdy wróciłam do rzeczywistości zauważyłam, że większość już wybiegła. Dobra, weź się w garść Julietto! Musisz się przeistoczyć. Zamknęłam oczy i skupiłam się na tym, aby się zmienić. Po pięciu minutach poczułam, że coś się we mnie zmienia. Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że stoję na czterech łapach. Moja mina musi być przekomiczna. Byłam przerażona, zaskoczona i szczęśliwa, że wreszcie to zrobiłam. Po chwilowej euforii zorientowałam się, że w jaskini nikogo nie ma. Wybiegłam stamtąd i zaczęłam nasłuchiwać. Po chwili usłyszałam ich. Biegli szybko. Muszę się spieszyć. Zdziwiłam się, gdyż nie miałam najmniejszego problemu z dogonieniem ich. Tak jakby jakaś siła pchała mnie do przodu. Dobiegłam do grupy i zwolniłam. Zauważyłam, że wszyscy się znają, niektórzy bawili się ze sobą. Tylko ja biegłam z tyłu. Sama. Jak zwykle.

                                                                             ***

Biegliśmy dosyć długo. W końcu dotarliśmy na jakieś małe lotnisko. Czekał tam na nas nieznany mi wampir, a to dziwne, bo moja matka przyprowadzałam ich do domu wielu. Wszyscy się przemieniliśmy. Zapraszam za mną. Przekazał nam telepatycznie wampir i ruszył w stronę odprawy samolotowej.
    
                                                                            ***

Wylądowaliśmy w Las Vegas. Z lotniska zabrały nas trzy duże samochody, prowadzone przez trzech różnych wampirów. Podróż autem była szybko, ale męcząca. Trwała może jakieś pół godziny, jednak nikt z nas nie był przyzywczajony do jazdy tym czymś. Wraz ze mną z lotniska jechał jeszcze Devon, dziewczyna o imieniu Hespe, inna, której nie zna nawet z imienia i ten czarnooki Alfa- Ren. Cała czwórka wpatrywała się pochmurnie w krajobraz za oknem, nie odzywając się ani słowem podczas gdy ja ucięłam sobie krótką drzemkę.
Kiedy dotarliśmy na miejsce, West poprowadził nas do ogromnego domu, wokół którego okropnie cuchnęło wampirzym zapachem. Wewnątrz było jeszcze gorzej. Kilka wampirów wyłoniło się z korytarzy, taksując na spojrzeniami. Wcześniej musiała tu być jakaś kłótnia, bo można było wyczuć napięcie panujące pomiędzy domownikami. Jedna z wampirek chyba miała uraz do wilkołaków bo powiedziała:
- Witajcie pieski w naszych mało skromnych progach. Prosimy o nie załatwianie swoich spraw na dywanach i trawnikach. - Na co prychnęłam cicho i popatrzyłam na nią spode łba.
- Anna! - Teraz przynajmniej wiem, jak nazywa się nasza "wielbicielka".
- Dobra, dobra... Nie mogę sobie zażartować?
Zaczęłam się nudzić, zaczęłam się bawić moją bransoletką z Menhirem - pięknym, fioletowo zielonym kamieniem. Po chwili spytałam się wampira:
- Przepraszam, że ci przerywam, ale jesteśmy po długiej i męczącej podróży, więc może najpierw pokażesz nam gdzie będziemy spać, czy coś? - wszyscy się na mnie zaczęli gapić. Niektórzy chyba dopiero teraz się zorientowali, że w ogóle istnieję.
- Kim ty niby jesteś, żeby wysuwać jakieś żądania? - spytał niezbyt przyjemnie wampir o fioletowych oczach i ładnej, ostro zarysowanej twarzy,
- Julietta, wszyscy mówią na mnie Julie, córka Oriane i Aarona, lat 13. Coś jeszcze? - odpowiedziałam mu. Wampir popatrzył się na mnie z wyższością i całkowicie mnie zignorował, wracając do rozmowy. Prychnęłam ostentacyjnie, czego nikt nawet nie zauważył
Zaczęła mnie boleć głowa, więc usiadłam na podłodze i uznając, że skoro nikogo nie obchodzę, zapadłam w sen.

 (Ktoś? Coś?;))

poniedziałek, 4 maja 2015

(Wataha Powietrza) od Nezumiego

-Co tu opowiadać... - przewróciłem oczami, sam przecież niewiele wiem. - Jedyne co pamiętam to to, że obudziłem się w jakiejś norze... ale za chuja nie wiem co tam robiłem. - Nie wiem ile czasu tam dokładnie byłem, ale czuję jakby.. coś się we mnie zmieniło. Mój sposób mówienia? Przed chwilą przekląłem, a wcześniej raczej tak po prostu mi się to nie zdarzało. 
-Jak to nie wiesz? - Spojrzał na mnie pytająco, zmrużył powieki... kurde, sam tego nie rozumiem. Co mam mu odpowiedzieć? Powoli wstałem i oparłem się o ścianę... tak łatwiej mi się mówi. 
-Nie wiem... Nic nie pamiętam, skończyło się na rozmowie z koleżanką, a potem... No właśnie, obudziłem się, wyszedłem, sam nawet nie wiem jak tu dotarłem. - Wzruszyłem ramionami, przeczesując włosy do tyłu. Boże... Jakie one tłuste, fuj! Kiedy ja w ogóle ostatnio się myłem... Skrzywiłem się lekko. 
-Pewno zwierzęcy instynkt, czy coś w ten deseń... W ogóle, słyszałem, że wszyscy się przeprowadzają, to prawda? - No... Jak stałem pod jaskinią, to usłyszałem jakieś rozmowy, ostatecznie znalazłem wejście do Ivo i tutaj zostałem z nadzieją, że wróci... Jest taki kochany, nie poszedł beze mnie. 
-Tak, to prawda. Czekałem na Ciebie Nezi. - Mówiąc to, lekko się uśmiechnął. Odetchnąłem... To urocze, znowu czuję się kochany. To takie miłe uczucie. 
-Dziękuję, Ivalio. - wyszeptałem, patrząc mu prosto w oczy. Podszedłem do niego i pocałowałem go lekko w usta, zaraz jednak przypomniałem sobie o swoim braku higieny. 
-Em.. wybacz, za chwilę to powtórzę, tylko.. skoczę się umyć. Aż wstyd w takim stanie kogoś dotykać. -Ta.. ludzkie ciało bardzo szybko robi się wprost obrzydliwie brudne. 
Odsunąłem się i skierowałem w stronę wodospadu.
Stałem pod lejącym się na mnie strumieniem wody... jest kurewsko zimna, jakie to nieprzyjemne. Ubrania rzuciłem gdzieś na ziemię, one też są brudne, od kiedy ja zwracam na to wszystko tak uwagę? 

-Jeszcze zrobimy z Ciebie człowieka. 


No tak! Porwali mnie... wmawiali mi jakieś dziwne rzeczy, to.. jak zachowują się ludzie... po co? Wiem, że Rada chce wszystko zniszczyć, są źli, ale... dobra, chyba po prostu jestem zacofany. Fakt, gdyby takim sposobem wyzbyli się w nas tej.. zwierzęcości zrobilibyśmy się bezbronni, dosłownie tak, jak ludzie... nie wiem, nie mam siły nad tym myśleć, to nie ma sensu. 

(Ivuś, słonko, co teraz?)

niedziela, 3 maja 2015

(Wataha Ziemi) od Julie

Szliśmy dosyć długo. W końcu dotarliśmy do wielkiej jaskini w której zebrały się chyba wszystkie wilki z Niemych Gór. Patrzyłam na wszystko z zachwytem. Oczywiście nie przepuściłam okazji i wdarłam się do paru umysłów dzięki czemu poznałam całą hierarchie. Czarnowłosy chłopak, na oko osiemnastoletni był chyba przywódcą ich wszystkich. Obok niego stała piękna dziewczyna i jakiś chłopak, który był chyba jej bratem. Było dosyć głośno, chyba trafiliśmy na jakąś naradę.                                                                     
- My tu możemy być? Bo zdaje mi się, że trafiliśmy na jaką naradę. – spytałam z niepokojem mojego przewodnika. Devon popatrzył na mnie jak na osobę niespełna rozumu
- Oczywiście że tu możemy być. Sorry młoda, wzywają mnie. – to powiedziawszy zniknął w tłumie.
                                                                           ***
Nie wiedziałam co ze sobą zrobić, więc usiadłam po ścianą i czekałam na rozwój wydarzeń. Chwilę potem z jaskini wybiegł czarnowłosy chłopak z innymi którzy tam stali. Zauważyłam także Devona, ale on biegł za nimi. Jako iż jestem jeszcze tak naprawdę dzieckiem, zaczęło mi się strasznie nudzić. Stwierdziłam, że pójdę zwiedzać jaskinie a potem poszukam Venus.
Jaskinie ciągnęły się w nieskończoność. W końcu, wyczerpana usiadłam pod ścianą w jednej z jaskiń. Po paru długich minutach usłyszałam jakieś hałasy. Zobaczyłam jakiegoś chłopaka, starszego ode mnie. Wyglądał… dziwnie. Jakby nie wiedział gdzie jest. Wiedząc iż może mu to zaszkodzić i tak przejrzałam jego myśli. Zdążyłam tylko zobaczyć jak się nazywa bo chłopak runął na ziemię. Wiedziałam że się to źle skończy… Zaczęłam panikować że go zabiłam. Podeszłam do niego sprawdzić czy oddycha. Oddychał, więc go zostawiłam.
                                                                             ***
Spacerowałam po lesie i nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Łaziłam tak na prawdę bez celu. Ot, żeby zwalczyć nudę. Tylko, że zamiast ją zwalczać, potęgowałam ją jeszcze bardziej. Strasznie męczyła mnie sprawa tego chłopaka z jaskini... Nezumi... dziwne imię... Gdy tak sobie rozmyślałam przyszła do mnie telepatyczna wiadomość.
~Mała, zbieraj się. Jedziemy. 
~Co? Gdzie? Przecież dopiero tu przyszłam...  
~Nie marudź, tylko chodź.
~Dobra, idę.  Dopiero przyszłam, a już się muszę zbierać. No cóż, takie życie... 
Cholera jasna mać! Zapomniałam o Venus....
Znalazłam ją bez problemu, pasła się na wielkiej łące w środku lasu. 
Chodź, musimy iść.  Przekazałam jej telepatycznie.
                                                                      ***
Słuchałam, a właściwie czytałam w myślach "szefa", jak i gdzie się przenosimy. Las Vegas, niezbyt miłe wspomnienia związane z matką, ale cóż. Po tych ich planach, stwierdziłam, że Venus zostanie tutaj. Nie chcę jej narażać na taki stres. Po cichu wyszłam z jaskini i z ciężkim sercem podeszłam do Venus. Z trudem wstrzymywałam łzy.
- Przepraszam. Musze cię zostawić. Jest mi ciężko, ale nie chce cię narażać. Poza tym, tu masz dużo miejsca- lekko się uśmiechnęłam, pocałowałam klacz w chrapy i odeszłam. 

piątek, 1 maja 2015

(Wataha Burzy) od Kayli

Obudziło mnie mocne uderzenie w plecy. Poderwałam się z ziemi i natychmiast skuliłam się, łapiąc się za głowę i wykrzywiając twarz. Cholerny kac! Trwałam w tej pozycji aż ból zelżał trochę ze śmiertelnego na nieznośny. Opuściłam dłonie i wyprostowałam się powoli.
~ Uważasz że było warto? ~ spytała Ona z nutką złośliwości w głosie.
Sama nie wiem. Chyba tak - pomyślałam, wyciągając z kieszeni nieco pomięte pieniądze. Rozejrzałam się dookoła. Otaczały mnie nieznajome drzewa, a za mną znajdował się sporej wielkości głaz. Prawdopodobnie na nim spałam i obudziłam się gdy z niego spadłam. Gdzie ja jestem?
~ Kilka kilometrów na północny zachód od Atlanty ~ odpowiedziała Ona. Super. A jest tu niedaleko jakaś droga w jej kierunku?
~ A po co ci droga?
Skrzywiłam się. Po prostu odpowiedz.
~ Niedaleko, jakieś pięć minut szybkiego marszu na wschód.
Okej. Ruszyłam w stronę wschodzącego właśnie słońca tak szybko jak pozwalała mi na to boląca głowa.
~ Nadal nie rozumiem po co ci droga. Żądam wyjaśnień ~ Ona nie kryła oburzenia.
Jestem głodna i muszę się ogarnąć. Przy drodze na pewno będzie jakaś stacja benzynowa - odparłam.
Po dość długim czasie dotarłam do drogi i zaczęłam iść w stronę miasta. Tak jak przewidywałam po niecałym kilometrze trafiłam na stację. Najpierw skierowałam się do toalety i umyłam twarz w zimnej wodzie. To mnie otrzeźwiło. W trochę lepszym stanie poszłam do sklepu i kupiłam jakieś jedzenie i kawę, przez co zawartość mojej kieszeni zmniejszyła się o dwadzieścia dolarów. Nie było to zbyt smaczne, ale byłam tak głodna, że nie zwróciłam na to większej uwagi. Gdy skończyłam, wyciągnęłam z torby zioła neutralizujące kaca i dosypałam je do kawy. Była ohydna, ale od razu poczułam się lepiej. Westchnęłam z ulgą, co Ona skomentowała cichym prychnięciem. Przewróciłam oczami i ponownie ruszyłam wzdłuż drogi do Atlanty.

*

Po jakiejś godzinie zatrzymała się obok mnie ciężarówka.
- Może panienkę gdzieś podwieźć? - kierowcą okazał się około trzydziestoletni mężczyzna z nadwagą.
- Czy jedzie pan do Atlanty? - spytałam.
- A gdzieżby indziej. Wsiadaj panienko - odparł z wesołym błyskiem w oku. W odpowiedzi uśmiechnęłam się z wdzięcznością i wskoczyłam lekko na siedzenie. Kierowca roześmiał się.
- Co panienka robi o tak wczesnej porze tak daleko od zabudowań? - przyglądał mi się zaciekawiony. Wzruszyłam ramionami i zaczęłam oglądać swoje dłonie.
- Jak panienka nie chce, to nie musi odpowiadać, to nie moja sprawa - zreflektował się mężczyzna, ale jego ciekawość była wręcz namacalna.
- Wracam z imprezy - skłamałam. -Wczoraj zrobiliśmy z kolegami mały wypad poza miasto, upiliśmy się i zostawili mnie, bo uznali, że to świetny dowcip. Całe szczęście, że pan przejeżdżał, bo musiałabym iść do domu na piechotę - uśmiechnęłam się do niego wdzięcznie jak słodka i grzeczna dziewczyna z dobrego domu. Facet popatrzył na mnie i oblizał wargi. Pachniał tak jakby się nad czymś zastanawiał.
- A rodzice panienki nie martwili się? - spytał. Pokręciłam przecząco głową.
- Nie, miałam nocować u koleżanki. Zresztą na pewno nie podejrzewaliby mnie o coś takiego - spojrzałam na niego figlarnie.
~ Kayla ogarnij się! ~ powiedziała Ona.
Dlaczego? - spytałam tylko po to, by Ją zdenerwować. Mruknęła tylko coś niezrozumiałego pod nosem, a ja skupiłam uwagę na swoim rozmówcy.
- To dobrze, bardzo dobrze - pokiwał głową. Oczywiście nie zdawał sobie sprawy z naszej niemej wymiany zdań. Jechaliśmy chwilę w milczeniu.
- A jak zamierzasz mi zapłacić? - spytał zupełnie innym głosem. Teraz w powietrzu dało się wyczuć jego podniecenie. Zesztywniałam.
- Milczysz? W takim razie proponuję, byś mi zapłaciła swoim ciałem.
- Ale co też pan mówi - udawałam słodką idiotkę, której takie rozwiązanie nie przyszłoby do głowy.
- To co słyszysz, panienko - ostatnie słowo wymówił tak jakby to była obelga. Spuściłam głowę.
- Niech się pan zastanowi, bo "panienka" przestanie być taka miła - w moim głosie zadźwięczała groźba. Mężczyzna roześmiał się.
- A co mi może zrobić jakaś głupia nastolatka?
Westchnęłam.
- Twój wybór - jednym ruchem wyciągnęłam z torby sztylet i przycisnęłam do wystającego brzucha kierowcy.
- Teraz będziesz robił to co każę. - przełknął nerwowo ślinę i przytaknął.
- Na początek zawieziesz mnie do centrum miasta, a następnie NIE pójdziesz na policję i nikomu nie wspomnisz o tym co się wydarzyło. W przeciwnym wypadku zostanie z ciebie krwawa miazga. - mężczyzna zbladł i pokiwał głową. Uśmiechnęłam się z satysfakcją.
~ Zabierz mu pieniądze ~ powiedziała Ona. Wyjęłam portfel z jego kieszeni, otworzyłam go i wyciągnęłam z niego banknoty.
- Całkiem niezła sumka. Szkoda, że będziesz się musiał bez niej obyć - mój głos miał temperaturę lodu. Facet wzdrygnął się i nic nie powiedział, a ja usadowiłam się wygodniej na fotelu. Przez całą dalszą drogę milczeliśmy.

*

Szłam ulicą w północnej części Atlanty, mijając po obu stronach różne domki. Trzydzieści cztery, trzydzieści pięć, trzydzieści sześć... To jeszcze nie tu. Spojrzałam na kartkę, którą trzymałam w dłoni, potem znowu na domki. Ile ich jeszcze może być?
Gdy dojechaliśmy na miejsce wysiadłam bez słowa, on odjechał tak szybko, jak tylko pozwalał mu na to ruch na drodze. Zachichotałam na wspomnienie jego wyrazu twarzy. Potem poszłam na policję i poprosiłam o adres domu, w którym mieszkali moi rodzice i wezwałam taksówkę, by zawiozła mnie do podanej dzielnicy.
~ Kayla, oczu nie masz? To tutaj. ~ Ona jak zwykle obserwowała otoczenie gdy ja bujałam w obłokach.
Dzięki, pomyślałam.
Dom rodziców był większy niż się spodziewałam. Był żółty i miał dach w kolorze ciemnego brązu. Wzdłuż płotu rosły tuje.
- Przepraszam - czyjś głos wyrwał mnie z zamyślenia. Spojrzałam w tamtą stronę i ujrzałam jego właścicielkę - drobną staruszkę.
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale muszę zapytać. Czy nie mieszkała tu kiedyś pani rodzina? - Spojrzałam na nią zdziwiona.
- Tak, a skąd pani wie?
- Jest pani bardzo podobna do właścicielki tego domu, która mieszkała tu dwadzieścia lat temu.
- Znała pani moich rodziców?
- Tak, przyjaźniliśmy się. Ale niech pani wejdzie, zaraz zaparzę herbaty.
W domu staruszki panował porządek. Pachniało lawendą. Na komodzie stały jakieś zdjęcia. Staruszka, tylko dużo młodsza z jakimś mężczyzną, jakieś dzieci, pani z dziećmi... Na ostatnim zdjęciu pani z moją rodziną. Podniosłam fotografię. Byli tacy, jak ich zapamiętałam, mama uśmiechała się ciepło, tata również, moje rodzeństwo śmiało się do aparatu. Po moich policzkach spłynęły łzy.
- Pani rodzice byli najmilszymi ludźmi jakich znałam - nie zauważyłam kiedy do mnie podeszła. Spojrzałam na nią.
- Wie pani kto to zrobił?
- Kto ich zabił? Wiem, ale nie wiem dlaczego.
- Powie mi pani? - Staruszka kiwnęła głową.
- Tak, ale najpierw wypijmy herbatę.
Usiadłyśmy przy stole. Herbata była pyszna. Kiedy skończyłyśmy, starsza pani zaczęła mówić.
- Było to dziewiętnaście i pół roku temu. Nigdy nie zapomnę tego dnia. 
około południa przyszedł do mnie jakiś młody chłopak, mógł mieć jakieś dziewiętnaście, dwadzieścia lat. Spytał, czy mieszkają tu państwo Andersonowie. Wskazałam mu ich mieszkanie. Poszedł tam, a po kwadransie coś wybuchło. Podlewałam wtedy kwiatki w ogródku. Po chwili z domu wybiegł tamten chłopak, cały zakrwawiony. Spojrzał na mnie, odwrócił się i uciekł. Nigdy wcześniej ani później nie widziałam, by ktoś tak szybko biegł.
Starsza pani pogrążyła się we wspomnieniach. Poruszyłam się niespokojnie.
- Czy mogłaby pani opisać mi tego chłopaka? - kobieta spojrzała na mnie nieprzytomnie.
- Co? Ach, tak. Był wysoki, miał blond włosy i bliznę na lewym policzku. Miał dość nietypową urodę, taką azjatycką jakby...
Dalej już nie słyszałam. Wiedziałam kto to był. Jeden z najlepszych łowców Rady.
~ Najlepszy, bo jego ojciec już nie żyje.
No tak. Szkoda, że nie znam jego imienia, byłoby łatwiej go odszukać.
~ Nie mogę uwierzyć, że to zrobił. Był jednym z niewielu, którzy nie traktowali nas jak wybryk natury niewarty nawet ich pieprzonej pogardy.
Może to dlatego, że to nas oskarżono o zabicie jego ojca.
~ Ale przecież on też tam był, słyszał jak odmówiłyśmy Panu...
Fakt. Ale...
~ Kayla, przestań go usprawiedliwiać. To co zrobił było niewybaczalne. Poza tym nie mógł wiedzieć, że rodzice cokolwiek dla nas znaczą, nikt nie wiedział. Pewnie zabił ich tylko dlatego, że miał na to ochotę, dlatego nie możemy okazać mu litości.
Masz rację, pomyślałam, czując jak moje serce twardnieje. Trzeba go znaleźć i zabić. I zero litości.
Wstałam z determinacją i mimo protestów starszej pani wybiegłam z domu. Skoczyłam i w powietrzu zmieniłam postać. Wzbiłam się w powietrze i pofrunęłam na północny zachód, tam gdzie ciągnęło nas to dziwne pragnienie, które czułyśmy od czasu gdy przyśniła nam się śmierć i jej wybranka.