czwartek, 21 maja 2015

(Wataha Powietrza) od Rena

Przycisnąłem usta do ciepłej skroni Sol i delikatnie rozmasowałem jej nadgarstki. Miała przyspieszony puls, a jej oddech był zbyt płytki.
-Wszystko w porządku?- przytuliłem ją mocniej, chcąc chociaż odrobinę ją uspokoić.- Jesteś roztrzęsiona.
-Tak. Boję się tylko...-Sol odchyliła się delikatnie, żeby spojrzeć mi w oczy.- Boję się tylko być tam bez ciebie.
-Nigdy nie będziesz sama, Księżniczko.- Powiodłem palcem po jej gładkim policzku.- Wrócę do was tak szybko, jak to tylko będzie możliwe, obiecuję.
-Wiem. Ale jeśli...za późno?- Zieleń oczu Sol stała się jeszcze bardziej wyrazista pod cienką warstwą łez. Skrzywiłem się mimowolnie, czując się jakby ktoś przywalił mi kamieniem w twarz.
-Sol, proszę cię, nie rób mi tego.- pogłaskałem ją po miękkich jak jedwab włosach w kolorze ciemnego złota.- Twoje łzy tną boleśniej niż nóż.
-Przepraszam. To przez to wszystko.-wzruszyła ramionami, a jej ręka odruchowo powędrowała na wypukły brzuch. -Poradzimy sobie, nie musisz się martwić.
Posłałem jej wymuszony uśmiech, który nawiasem mówiąc, chyba nie za bardzo mi wyszedł i pocałowałem ją w usta, przedłużając ten moment jak najdłużej. Potem pocałowałem jeszcze jej wypukły brzuch.
-Trzymaj się, Mały. Tatuś niedługo wróci.

*
Przez cały lot samolotem, a potem drogę autostradą do posiadłości rodziny wampirów myślałem tylko o Sol i o tym, że zostawiłem ją na łasce jakiejś starej kurwy i Faith. 
Podczas podróży wpatrywałem się w ponury, pustynny krajobraz. Słońce prażyło nawet przez przyciemniane szyby jeepa, doprowadzając mnie do szału. Znienawidziłem to miejsce już  po pierwszych dwóch sekundach. Las Vegas nie nadaje się na miejsce, w którym powinniśmy zamieszkać. Temperatura jest tu za wysoka, ale przede wszystkim nie ma tutaj lasów. Po przejechaniu kilkudziesięciu kilometrów jedyne rośliny jakie zobaczyłem to jakieś prymitywne badyle z wystającymi kolcami. 
-Te "badyle" to kaktusy.- West odezwał się niepytany, posyłając mi głupi uśmiech. Przez ułamek sekundy zastanawiałem się czy podsłuchał moje myśli, czy po prostu był to przypadek, ale przypomniałem sobie, że wampiry nie potrafią czytać nam w myślach.
Posłałem mu więc tylko krzywe spojrzenie. Chuj mnie obchodzi nazwa jakiegoś krzaka.
Wciągnąłem powietrze w nozdrza, próbując przyzwyczaić się jakoś do mdlącego, słodkiego w obrzydliwy dla mnie sposób zapachu siedzącego obok wampira. Bezskutecznie. 
Obejrzałem się na siedzących na tylnych siedzeniach pozostałych pasażerów. Jakaś nowa dziewczynka, która według moich prywatnych obserwacji będzie sprawiać problemy, Hespe- zapatrzona w zachód słońca na tle pustyni, Devon i Arya. Ta ostatnia napotkała mój wzrok i przez chwilę patrzyła mi w oczy z nieodgadnionym wyrazem twarzy. 
Wszyscy wyglądali na zmęczonych i nieufnych. Nikt z nas nie czuł się swobodnie w towarzystwie naszych naturalnych wrogów, ale to jest nasza jedyna szansa, by przetrwać.

*
Dom był ogromny i niczym nie przypominał skromnego domku, który Ice wybudował kiedyś w Niemych Górach dla mnie i Faith, kiedy jeszcze byliśmy zaręczeni, 
Wnętrze urządzono w kolorach bieli, kremu, czerni i złota. Nigdy wcześniej nie byłem w takim domu. Zmiennokształtni zawsze trzymali się tradycji, mieszkali w drewnianych lub kamiennych domach, z tradycyjnym wnętrzem, zwykłymi meblami z drewna i surowym wystrojem. Ten dom stanowił tego przeciwieństwo. Meble były lśniące, ściany obwieszone jakimiś pierdołami, a wszędzie wokół zostawiono otwartą przestrzeń. Ilość dziwnych przedmiotów przyprawiała o zawroty głowy. I ten pierdolony upał. Temperatura była najgorsza do zniesienia. 
Wampiry zaczęły po kolei wyłaniać się ze swoich pokoi, mierząc nas niechętnymi spojrzeniami. W komplecie naliczyłem ich sześcioro. Dwie piękne rudowłose wampirzyce: Megan i Anna. Obie tak samo dumne i niezadowolone z naszej wizyty, Lilith- słodka czarnowłosa, East- najmłodszy z braci, z ironią wymalowaną na twarzy, North- najstarszy, o ponurej twarzy i fioletowych oczach oraz West.
-Ja pierdolę, jeśli za chwilę nie wyjdę na świeże powietrze, zwymiotuję.-Syknął Devon pod nosem.
-Mamy ten sam problem, wilczku.- Anna posłała mu słodki uśmiech, ukazując parę zaostrzonych kłów. 
-Zamknijcie się.- warknął North.- Musimy porozmawiać. Bądźcie przez chwilę poważni- rzucił Annie znaczące spojrzenie i zerknął na mnie, dając do zrozumienia, że powinienem uspokoić też swoją watahę. 
-Wyjdziecie na zewnątrz później.-mruknąłem i wskazałem im podbródkiem kanapę. 
Jeszcze tylko trochę, Ren. Ogarniesz to wszystko i wrócisz do swojej słodkiej Sol, powiedziałem sobie w myślach i usiadłem obok Ice'a, zaplatając ramiona na piersi. Teraz musimy wywalczyć dla nich wszystkich jak najlepsze życie.

(Reszta?)

1 komentarz:

  1. Wreszcie! Już zaczynałam się martwić że nikt nie napisze... Ufff, Ren ratujesz mi życie ;)

    OdpowiedzUsuń