niedziela, 17 maja 2015

(Wataha Ziemi) od Julie

Było mi strasznie smutno, że muszę ją zostawić, ale cóż. Weszłam do jaskini tak, aby nikt mnie nie zauważył. Spotkanie dobiegło końca. Chyba. Nie obchodzi mnie to zbytnio. Nie słyszałam jaki jest plan, więc obserwowałam co robią inni. Zaczęli się przemieniać. Widziałam, jak niektórzy zmieniają się w piękne wilki. Nie sprawiało im to chyba większych problemów, a mi owszem. Przemieniłam się raz w życiu, i to nie całkiem świadomie. Miałam 6-7 lat. Była po spotkaniu z ojcem. Energia mnie dosłownie i w przenośni rozsadzała, więc aby ją wykorzystać, wymknęłam się lasu (często się wymykam do lasu, czyż nie?). Właśnie wtedy przemieniłam się pierwszy raz. Nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Byłam strasznie przerażona. Nie wiedząc co robię, pobiegłam do pobliskiej wioski. Gdy ludzie mnie zobaczyli, zaczęli rzucać we mnie kamieniami, patykami i czym tylko popadnie. Zaczęłam wyć, piszczeć i uciekać. Hałas zaalarmował chyba moją matkę, bo po chwili wybiegła z zamku wraz z cała swoją obstawą. Wiedziałam, że dostanę niezły opieprz, ale lepsze to niż zostać skatowanym przez ludzi. Oriane powiedziała im, że to tylko jej wilk do eksperymentów wydostał się z klatki i nie mają się czym martwić, bo już mnie zabiera. Nie wiedziałam nic o tym procederze, i dalej nie wiem. Gdy już uspokoiła wieśniaków, zabrała mnie do zamku. Zamknęła mnie w klatce i wstrzyknęła mi jakiś płyn. Zrobiłam się senna, aż w końcu zasnęłam. Rano obudziłam się w swoim pokoju. Taa... Miałam ciekawe dzieciństwo.
Gdy wróciłam do rzeczywistości zauważyłam, że większość już wybiegła. Dobra, weź się w garść Julietto! Musisz się przeistoczyć. Zamknęłam oczy i skupiłam się na tym, aby się zmienić. Po pięciu minutach poczułam, że coś się we mnie zmienia. Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że stoję na czterech łapach. Moja mina musi być przekomiczna. Byłam przerażona, zaskoczona i szczęśliwa, że wreszcie to zrobiłam. Po chwilowej euforii zorientowałam się, że w jaskini nikogo nie ma. Wybiegłam stamtąd i zaczęłam nasłuchiwać. Po chwili usłyszałam ich. Biegli szybko. Muszę się spieszyć. Zdziwiłam się, gdyż nie miałam najmniejszego problemu z dogonieniem ich. Tak jakby jakaś siła pchała mnie do przodu. Dobiegłam do grupy i zwolniłam. Zauważyłam, że wszyscy się znają, niektórzy bawili się ze sobą. Tylko ja biegłam z tyłu. Sama. Jak zwykle.

                                                                             ***

Biegliśmy dosyć długo. W końcu dotarliśmy na jakieś małe lotnisko. Czekał tam na nas nieznany mi wampir, a to dziwne, bo moja matka przyprowadzałam ich do domu wielu. Wszyscy się przemieniliśmy. Zapraszam za mną. Przekazał nam telepatycznie wampir i ruszył w stronę odprawy samolotowej.
    
                                                                            ***

Wylądowaliśmy w Las Vegas. Z lotniska zabrały nas trzy duże samochody, prowadzone przez trzech różnych wampirów. Podróż autem była szybko, ale męcząca. Trwała może jakieś pół godziny, jednak nikt z nas nie był przyzywczajony do jazdy tym czymś. Wraz ze mną z lotniska jechał jeszcze Devon, dziewczyna o imieniu Hespe, inna, której nie zna nawet z imienia i ten czarnooki Alfa- Ren. Cała czwórka wpatrywała się pochmurnie w krajobraz za oknem, nie odzywając się ani słowem podczas gdy ja ucięłam sobie krótką drzemkę.
Kiedy dotarliśmy na miejsce, West poprowadził nas do ogromnego domu, wokół którego okropnie cuchnęło wampirzym zapachem. Wewnątrz było jeszcze gorzej. Kilka wampirów wyłoniło się z korytarzy, taksując na spojrzeniami. Wcześniej musiała tu być jakaś kłótnia, bo można było wyczuć napięcie panujące pomiędzy domownikami. Jedna z wampirek chyba miała uraz do wilkołaków bo powiedziała:
- Witajcie pieski w naszych mało skromnych progach. Prosimy o nie załatwianie swoich spraw na dywanach i trawnikach. - Na co prychnęłam cicho i popatrzyłam na nią spode łba.
- Anna! - Teraz przynajmniej wiem, jak nazywa się nasza "wielbicielka".
- Dobra, dobra... Nie mogę sobie zażartować?
Zaczęłam się nudzić, zaczęłam się bawić moją bransoletką z Menhirem - pięknym, fioletowo zielonym kamieniem. Po chwili spytałam się wampira:
- Przepraszam, że ci przerywam, ale jesteśmy po długiej i męczącej podróży, więc może najpierw pokażesz nam gdzie będziemy spać, czy coś? - wszyscy się na mnie zaczęli gapić. Niektórzy chyba dopiero teraz się zorientowali, że w ogóle istnieję.
- Kim ty niby jesteś, żeby wysuwać jakieś żądania? - spytał niezbyt przyjemnie wampir o fioletowych oczach i ładnej, ostro zarysowanej twarzy,
- Julietta, wszyscy mówią na mnie Julie, córka Oriane i Aarona, lat 13. Coś jeszcze? - odpowiedziałam mu. Wampir popatrzył się na mnie z wyższością i całkowicie mnie zignorował, wracając do rozmowy. Prychnęłam ostentacyjnie, czego nikt nawet nie zauważył
Zaczęła mnie boleć głowa, więc usiadłam na podłodze i uznając, że skoro nikogo nie obchodzę, zapadłam w sen.

 (Ktoś? Coś?;))

1 komentarz:

  1. Niech Ice wreszcie napisze, smutno tu bez niego :(

    OdpowiedzUsuń