wtorek, 26 maja 2015

(Wataha Wody) od Hespe

Patrzyłam z niedowierzaniem w miejsce, w którym chwilę temu stał jeden z wampirów. Z niemałym trudem próbowałam złapać oddech, jednak to co zobaczyłam było jak najgorszy koszmar na jawie. Stał tam. Uśmiechał się delikatnie, spoglądając wprost na mnie. Jego brązowa grzywka opadała mu na szmaragdowe oczy, których przerażony wyraz z tamtego pamiętnego wieczoru wyrył się w mojej pamięci. Wpatrywałam się w niego prosząc, a nawet błagając w duchu, aby to nie była prawda. A wtedy mój przyjaciel tak jak się pojawił , tak szybko zniknął, pozostawiając po sobie dziwną pustkę i wiele pytań, na które nie chciałam znać odpowiedzi. Gdy ponownie byłam świadoma tego co dzieje się dookoła mnie i już nie patrzyłam w miejsce,  w którym jeszcze chwilę temu stał Mike, zauważyłam że dziewczyny o imieniu Lily i mojej „rodziny” już nie było w pokoju. Westchnęłam ze zmęczenia i powoli wstałam z kanapy, na której siedziałam. Czułam na sobie spojrzenia obecnych jeszcze w pomieszczeniu wampirów, przez co strasznie się speszyłam, co skutkowało ogromnymi rumieńcami na moich policzkach. Idąc w stronę korytarza, w którym zniknęli moi przyjaciele, zerknęłam przelotnie na jednego z nich - chłopaka, który wcześniej obraził moją rasę i już po kilku sekundach zniknęłam im z oczu. Szłam przed siebie, czując lekki niepokój, ponieważ cały czas miałam przed oczami szmaragdowe oczy przyjaciela. Czując wszechogarniające mnie zmęczenie, podeszłam do jednej ze ścian, oparłam się o nią i przymykając delikatnie powieki zsunęłam się powoli na podłogę.
-To niemożliwe. Niemożliwe. Niemożliwe – szeptałam do siebie gorączkowo, a z każdym kolejnym słowem mój głos coraz bardziej drżał – Nie. Nie… Proszę…
Łkałam nie myśląc o tym, że jestem sama na korytarzu, w obcym miejscu. Miejscu wypełnionym wampirami.  To nie było istotne. Najważniejsze i najgorsze były moje obawy. Bałam się, byłam przerażona tym, że to mogła być prawda. Że prawdą mogłoby być to, iż widziałam ducha mojego przyjaciela. Przyjaciela z dzieciństwa. Chłopaka, z którym dorastałam, na którym polegałam całe moje życie. Chłopaka, który kazał mi odejść. Który kazał odejść potworowi. Zawiodłam go. To zdanie wypełniało wszystkie moje myśli. Nie pozwalało mi spokojnie zamknąć oczu, gdyż nasyłało na mnie obrazy jego oczu, uśmiechu. Obraz jego przerażenia i wstrętu.
- Zawiodłam go.
- Nie mów tak… Hespe – usłyszałam nagle dobrze mi znany głos, który sprawił, że w kącikach moich oczu, pojawiły się łzy. Uniosłam powoli głowę, czując jak jej ciężar zgniata mój kręgosłup. Stał tam. Stał kilka centymetrów ode mnie. Stał ubrany w swoją ulubioną szarą bluzę, ciemne, czarne dżinsy i trampki, które kazałam mu kupić zaledwie kilka miesięcy temu. Stał i patrzył się na mnie z troską i spokojem. W jego zielonych oczach dostrzegłam ciepło, którego w nich brakowało, gdy ostatni raz go widziałam. Patrzył na mnie wzrokiem, za którym tęskniłam. Ale nie był to prawdziwy Mike. To była iluzja. Iluzja , po której zrzuceniu zobaczyłam to co powinnam na samym początku. Brunet ubrany był w to samo, jednak jego twarz i ręce były całe pokaleczone,  jakby odłamkami szkła. Liczne rysy, zadrapania siniaki i krew. Mnóstwo krwi spływającej po jego prawym policzku. Cały prawy bok głowy naznaczony jej strużkami. I te jego wiecznie rozczochrane włosy, które teraz były posklejane i czarne od zaschniętej czerwonej cieczy.
- Mike… – zdołałam wydusić, między płytkimi oddechami, bez przerwy patrząc się na chłopaka.
- Jestem tu – uśmiechnął się niepewnie.
- Ale dlaczego? To nie możliwe. To tylko koszmar. Zły sen. Moje wyobrażenia wywołane tęsknotą – wmawiałam sobie. Wiedziałam jednak, że on tu stoi. Że on naprawdę tu jest, że jest duchem. Duch. To właśnie tego słowa bałam się powiedzieć na głos. Mike był martwy i stał przede mną. Był duchem.
- Miałem wypadek Hespe – westchnął widząc moje przerażenie i próby wmówienia sobie, że jest inaczej – Myślałem o tobie. No wiesz. W chwili… W chwili śmierci. Myślałem o tobie. O twoim uśmiechu i rozweselonych oczach.
Zaśmiał się, po czym przykucnął przy mnie. Jego dłoń powędrowała w moją stronę, a ja czekałam. Czekałam wstrzymując oddech i patrząc się w jego szmaragdowe tęczówki. A jego palce musnęły mój policzek. Jego dotyk wywołał we mnie spazmy płaczu, którego nie potrafiłam powstrzymać. Był zimny. Pozostawiał na mojej skórze uczucie, jakbym dotykała policzkiem śniegu. Oplotłam kolana rękoma i spuściłam na nie głowę, oddając się falą łez, które naznaczały moje policzki słonymi stróżkami.
- Nie płacz łobuzie – szepnął, łapiąc mą twarz w swoje dłonie. Zaśmiałam się na te słowa. Łobuzie… Uniosłam oczy na wysokość jego spojrzenia i wlepiłam w niego swój wzrok zamglony łzami.
- Łobuzie?? Dawno nikt tak na mnie nie mówił… - zaśmiałam się co zabrzmiało troszkę histerycznie zważając na okoliczności w jakich je wypowiedziałam.
- Przepraszam za to … Za wszystko. Nie wziąłem pod uwagę tego, że i tobie może być z Tym wszystkim trudno – odparł ni stąd ni zowąd, co dosyć mnie zaskoczyło. Bez słów, uniosłam drżącą rękę w stronę jego twarzy i otulając ją delikatnie,  zaśmiałam się nerwowo
- Wyglądasz okropnie…
- I kto to mówi? Kiedy ty ostatnio jadłaś i spałaś? – wyparował tym swoim denerwującym tonem, który świadczył o jego wyższości.
- To nie ja jestem umazana krwią – szepnęłam, dotykając delikatnie  miejsca, w którym czerwona ciecz zdążyła już zaschnąć.
- A no tak. Kompletnie o tym zapomniałem. Może pomogłabyś mi coś z tym zrobić? – zapytał wskazując najbardziej zakrwawione miejsce.
- Nie mam pojęcia jak cię „umyć”. Może zniknie po pogrzebie?
Chłopak kiwnął głową na znak zrozumienia, po czym znów wrócił do pozycji stojącej. Bez mojej zgody złapał mnie za rękę i pociągnął w swoją stronę, tak abym i ja mogła wreszcie stanąć.
- Muszę się do tego przyzwyczaić – szepnął, lekko zasmucony.
- Do czego?
- Nie czuję… - zaczął spoglądając na mnie, po czym westchnąwszy dokończył - Nie czuję twojego dotyku.
- Mike, ja nadal się dziwię, że w ogóle mogę cię dotknąć, że ty mnie możesz dotknąć. Cieszę się, że w ogóle mogę z tobą rozmawiać i cię widzieć, a co dopiero dotykać – załkałam, po czym uśmiechnęłam się delikatnie, a moja ręka ponownie wylądowała na jego policzku. Chłopak w milczeniu wtulił twarz w moją dłoń. Był taki zimny.
- Zostanę z tobą – powiedział nagle, co wyrwało mnie z zamyślenia.
- Jak to? Nie. Musisz iść. Nie możesz się tułać po ziemi. To nie jest już twoje miejsce Mike. Tam będzie ci lepiej. Nie możesz. – plątałam się w słowach, próbując przemówić mu do rozumu – Nie możesz. Musisz odejść. Nie mogę cię o to prosić. Wiem jakie to trudne dla duchów. „Żyć”, chodzić między ludźmi. Bez ciała. W samotności.
- Nie będę sam – szepnął, ująwszy moją twarz w dłonie – Będę z tobą. Będę nad tobą czuwał i ci pomagał. Będę z tobą rozmawiał. Będę przy tobie. To mi wynagrodzi wszystko.
Wbiłam w niego załzawione oczy, nie wierząc w to co przed chwilą usłyszałam. Uderzyłam chłopaka w pierś, małą piąstką raz i drugi, i płakałam dalej, a ten jak gdyby nigdy nic, przytulił mnie. Położył brodę na czubku mej głowy i tulił mnie dopóki nie pozbyłam się wszystkich łez.
- Ale nie możesz… - dalej próbowałam do niego przemówić, ale ten uciszył mnie tylko i tulił dalej.
- Mogę i będę, a ty nie masz nic do gadania. Odejdę dopiero wtedy, gdy będę pewny tego, że jesteś bezpieczna, a ja już nie jestem ci potrzebny.
Na te słowa ponownie uniosłam na niego wzrok i widząc determinację i powagę w jego oczach, zdołałam tylko westchnąć.
- Nigdy nie przestaniesz być mi potrzebny. Jesteś moim przyjacielem i nim zostaniesz. Bez względu na to kto przewinie i pojawi się w moim życiu – szepnęłam wtulając głowę w jego tors, czując zimno, które od niego aż buchało – Muszę już iść do reszty.
Odsunęłam się od bruneta i uśmiechnęłam się do niego.
- Czyli, że będziesz przy mnie cały czas? – zapytałam, aby się upewnić.
- Będę. .. Nawet wtedy, gdy nie będziesz mnie widziała. Uznaj mnie za swojego Anioła Stróża – zaśmiał się i zniknął, rozpływając się w powietrzu i zostawiając mnie tym samym na środku korytarza całkiem samą.
- Tylko nie rób żadnych głupstw – zaśmiałam się i poszłam w głąb korytarza, w poszukiwaniu reszty watahy, czując cały czas obecność przyjaciela.
Po kilku minutach odnalazłam resztę, która pod moją krótką nieobecności zdążyła się już zadomowić.
- Gdzie byłaś? – usłyszałam nagle za sobą dobrze mi znany głos, a gdy tylko się odwróciłam moim oczom ukazała się piękna twarz, brązowowłosej koleżanki, na której widok rozpromieniłam się jeszcze bardziej.
- Szłam tuż za wami, ale źle się poczułam, więc przykucnęłam na chwilę pod ścianą – wyjaśniłam, pomijając pewne kwestie.
Dziewczyna popatrzyła na mnie podejrzliwie, ale szybko na jej ustach wykwitł delikatny uśmiech.
- Już lepiej? – spytała i widząc jak kiwam twierdząco głową, odetchnęła z ulgą – Nataniel i Ice cię szukali. Martwili się.
- A gdzie Nataniel? – spytałam lekko speszona.
- Myślałam, że najpierw wspomnisz o Ice’ie – zachichotała Aria, po czym spoważniała -  Nataniel poszedł zapolować razem z jedną z wampirzyc.
Kiwnęłam głową ze zrozumieniem i odgarnąwszy włosy za ucho, popatrzyłam na waderę.
- O co chodzi? – spytałam niepewnie, rumieniąc się przy tym. Dziewczyna wbiła we mnie dziwnie podejrzany wzrok po czym zaśmiała się dźwięcznie, jak przystało na damę.
- Czy ty i Nat… Czy wy… No wiesz… Jesteście parą? – zapytała brunetka, patrząc się na mnie wyczekująco.
- Ja i Nataniel? – zaśmiałam się na tę myśl – Nie… My nie…. My nie jesteśmy parą. Nataniel jest… On jest moim przyjacielem.
Wyjaśniłam, co przyszło mi z niemałym trudem, gdyż rzadko rozmawiam o takich rzeczach.
- A dlaczego? – dopytałam się, gdy zdołałam uspokoić swoje serce.
- Nie, nic…. Tak tylko pytałam – sprostowała Aria, a ja już o więcej nie pytałam, bo i po co. Przeciągnęłam się delikatnie, czując jak nagle ogarnia mnie zmęczenie.
- O właśnie… Zapomniałam – zaćwierkała dziewczyna – Mieszkamy razem w pokoju.
 Na te wieści uśmiechnęłam się na tyle, na ile pozwoliło mi zmęczenie, po czym ziewnęłam delikatnie, zakrywając usta dłońmi.
- Trzeci pokój po lewej. Nie siedź długo i przyjdź. Widzę jak jesteś zmęczona. – powiedziała po czym skierowała się do „naszego” pokoju.
Gdy tylko zniknęła za drzwiami westchnęłam i ponownie przeciągnęłam się delikatnie, jak kotka, próbując chodź trochę rozprostować tym kości. Położyłam dłoń na brzuchu, który już zaczął protestować głodówce i rozejrzałam się dookoła. Zjem jutro. Teraz już na to za późno. Pomyślałam po czym, przeszłam niewielką odległość w nieznanym mi kierunku. Szłam kilka minut, aż w końcu trafiłam na wejście do ogrodu. Przeszłam niecałe dwa metry i z ulgą usiadłam na jednej z ławek, które w nim stały. Wreszcie odetchnęłam świeżym powietrzem. Tego było mi trzeba. Odchyliłam głowę do tyłu i ponownie nabrałam do płuc kolejną dawkę tlenu. Westchnęłam przeciągle, ponownie spoglądając na miejsce, w którym się znalazłam. Dopiero teraz dostrzegłam jak było tu ładnie. Na ten widok w mojej głowie pojawił się obraz ogrodu Daisy – mojej drugiej babci, kobiety, która była dla mnie jak matka. Przypomniało mi się jak siadałam razem z nią na ławce, na samym środku ogrodu, a ona z przejęciem i wielką powagą mówiła mi o roślinach, które hodowała. I wieczory, w których klękałam przy jej nogach i tuliłam się do niej nucąc przy tym kołysanki, których sama mnie nauczyła. A ona głaskała mnie wtedy po głowie i policzku. Wypominała mi błędy i chwaliła za dykcję i poprawnie wyśpiewane dźwięki i słowa.
Mimowolnie z moich ust zaczęły płynąć słowa „syreniej” ballady.
My heart is pierced by Cupid,
I disdain all glittering gold,
There is nothing can console me
but my jolly sailor bold.
Wyśpiewywałam  refren piosenki w międzyczasie siadając przy pniu niewielkiego drzewa i bawiąc się źdźbłami trawy, śpiewałam dalej, czując jak ta pieśń porywa mą duszę.

 
-Come all you pretty fair maids,

whoever you may be
Who love a jolly sailor bold
that plows the raging sea,

My heart is pierced by Cupid,
I disdain all glittering gold,
There is nothing can console me
but my jolly sailor bold.

Gdy tylko skończyłam śpiewać ostatnie słowo oparłam się o drzewo i dalej nucąc sobie melodię, nie przestawałam bawić się trawą.
Nagle usłyszałam ciche męskie chrząknięcie, które sprawiło, że ucichłam i przeniosłam wzrok z roślin na gościa, którego sylwetka była całkowicie zanurzona w mroku.
- Kim jesteś? – spytałam niepewnie przybyłego, próbując dojść do tego, kim on może być.

(Ice, potowarzyszysz mi?) 

4 komentarze:

  1. Ależ z największą przyjemnością... /Ice

    OdpowiedzUsuń
  2. Po prostu zajebiste, normalnie nie wiem jak to inaczej określić. Brawo Hespe!!! ;) XD
    Ps. Co to za ballada?

    OdpowiedzUsuń
  3. Kocham Twoje opowiadania. Jest w nich coś takiego... Widać, że wczuwasz się w swoją postać. Starasz się wszystko opisywać tak, aby czytający mógł to sobie dokładnie wyobrazić i udaje ci się to :) Widać, że nie pierwszy raz piszesz i szczerze, mam nadzieję, że nie ostatni ;3 Styl masz lekki i przyjemny, nie powtarzasz się, co też jest ogromnym plusem. Podsumowując: Moim zdaniem Hespe jest jedną z najbardziej realnych postaci. Widać, że odzwierciedla charakter i ogólnie osobę autora. Gratuluję i czekam na więcej <3 / Kim

    OdpowiedzUsuń