piątek, 1 maja 2015

(Wataha Burzy) od Kayli

Obudziło mnie mocne uderzenie w plecy. Poderwałam się z ziemi i natychmiast skuliłam się, łapiąc się za głowę i wykrzywiając twarz. Cholerny kac! Trwałam w tej pozycji aż ból zelżał trochę ze śmiertelnego na nieznośny. Opuściłam dłonie i wyprostowałam się powoli.
~ Uważasz że było warto? ~ spytała Ona z nutką złośliwości w głosie.
Sama nie wiem. Chyba tak - pomyślałam, wyciągając z kieszeni nieco pomięte pieniądze. Rozejrzałam się dookoła. Otaczały mnie nieznajome drzewa, a za mną znajdował się sporej wielkości głaz. Prawdopodobnie na nim spałam i obudziłam się gdy z niego spadłam. Gdzie ja jestem?
~ Kilka kilometrów na północny zachód od Atlanty ~ odpowiedziała Ona. Super. A jest tu niedaleko jakaś droga w jej kierunku?
~ A po co ci droga?
Skrzywiłam się. Po prostu odpowiedz.
~ Niedaleko, jakieś pięć minut szybkiego marszu na wschód.
Okej. Ruszyłam w stronę wschodzącego właśnie słońca tak szybko jak pozwalała mi na to boląca głowa.
~ Nadal nie rozumiem po co ci droga. Żądam wyjaśnień ~ Ona nie kryła oburzenia.
Jestem głodna i muszę się ogarnąć. Przy drodze na pewno będzie jakaś stacja benzynowa - odparłam.
Po dość długim czasie dotarłam do drogi i zaczęłam iść w stronę miasta. Tak jak przewidywałam po niecałym kilometrze trafiłam na stację. Najpierw skierowałam się do toalety i umyłam twarz w zimnej wodzie. To mnie otrzeźwiło. W trochę lepszym stanie poszłam do sklepu i kupiłam jakieś jedzenie i kawę, przez co zawartość mojej kieszeni zmniejszyła się o dwadzieścia dolarów. Nie było to zbyt smaczne, ale byłam tak głodna, że nie zwróciłam na to większej uwagi. Gdy skończyłam, wyciągnęłam z torby zioła neutralizujące kaca i dosypałam je do kawy. Była ohydna, ale od razu poczułam się lepiej. Westchnęłam z ulgą, co Ona skomentowała cichym prychnięciem. Przewróciłam oczami i ponownie ruszyłam wzdłuż drogi do Atlanty.

*

Po jakiejś godzinie zatrzymała się obok mnie ciężarówka.
- Może panienkę gdzieś podwieźć? - kierowcą okazał się około trzydziestoletni mężczyzna z nadwagą.
- Czy jedzie pan do Atlanty? - spytałam.
- A gdzieżby indziej. Wsiadaj panienko - odparł z wesołym błyskiem w oku. W odpowiedzi uśmiechnęłam się z wdzięcznością i wskoczyłam lekko na siedzenie. Kierowca roześmiał się.
- Co panienka robi o tak wczesnej porze tak daleko od zabudowań? - przyglądał mi się zaciekawiony. Wzruszyłam ramionami i zaczęłam oglądać swoje dłonie.
- Jak panienka nie chce, to nie musi odpowiadać, to nie moja sprawa - zreflektował się mężczyzna, ale jego ciekawość była wręcz namacalna.
- Wracam z imprezy - skłamałam. -Wczoraj zrobiliśmy z kolegami mały wypad poza miasto, upiliśmy się i zostawili mnie, bo uznali, że to świetny dowcip. Całe szczęście, że pan przejeżdżał, bo musiałabym iść do domu na piechotę - uśmiechnęłam się do niego wdzięcznie jak słodka i grzeczna dziewczyna z dobrego domu. Facet popatrzył na mnie i oblizał wargi. Pachniał tak jakby się nad czymś zastanawiał.
- A rodzice panienki nie martwili się? - spytał. Pokręciłam przecząco głową.
- Nie, miałam nocować u koleżanki. Zresztą na pewno nie podejrzewaliby mnie o coś takiego - spojrzałam na niego figlarnie.
~ Kayla ogarnij się! ~ powiedziała Ona.
Dlaczego? - spytałam tylko po to, by Ją zdenerwować. Mruknęła tylko coś niezrozumiałego pod nosem, a ja skupiłam uwagę na swoim rozmówcy.
- To dobrze, bardzo dobrze - pokiwał głową. Oczywiście nie zdawał sobie sprawy z naszej niemej wymiany zdań. Jechaliśmy chwilę w milczeniu.
- A jak zamierzasz mi zapłacić? - spytał zupełnie innym głosem. Teraz w powietrzu dało się wyczuć jego podniecenie. Zesztywniałam.
- Milczysz? W takim razie proponuję, byś mi zapłaciła swoim ciałem.
- Ale co też pan mówi - udawałam słodką idiotkę, której takie rozwiązanie nie przyszłoby do głowy.
- To co słyszysz, panienko - ostatnie słowo wymówił tak jakby to była obelga. Spuściłam głowę.
- Niech się pan zastanowi, bo "panienka" przestanie być taka miła - w moim głosie zadźwięczała groźba. Mężczyzna roześmiał się.
- A co mi może zrobić jakaś głupia nastolatka?
Westchnęłam.
- Twój wybór - jednym ruchem wyciągnęłam z torby sztylet i przycisnęłam do wystającego brzucha kierowcy.
- Teraz będziesz robił to co każę. - przełknął nerwowo ślinę i przytaknął.
- Na początek zawieziesz mnie do centrum miasta, a następnie NIE pójdziesz na policję i nikomu nie wspomnisz o tym co się wydarzyło. W przeciwnym wypadku zostanie z ciebie krwawa miazga. - mężczyzna zbladł i pokiwał głową. Uśmiechnęłam się z satysfakcją.
~ Zabierz mu pieniądze ~ powiedziała Ona. Wyjęłam portfel z jego kieszeni, otworzyłam go i wyciągnęłam z niego banknoty.
- Całkiem niezła sumka. Szkoda, że będziesz się musiał bez niej obyć - mój głos miał temperaturę lodu. Facet wzdrygnął się i nic nie powiedział, a ja usadowiłam się wygodniej na fotelu. Przez całą dalszą drogę milczeliśmy.

*

Szłam ulicą w północnej części Atlanty, mijając po obu stronach różne domki. Trzydzieści cztery, trzydzieści pięć, trzydzieści sześć... To jeszcze nie tu. Spojrzałam na kartkę, którą trzymałam w dłoni, potem znowu na domki. Ile ich jeszcze może być?
Gdy dojechaliśmy na miejsce wysiadłam bez słowa, on odjechał tak szybko, jak tylko pozwalał mu na to ruch na drodze. Zachichotałam na wspomnienie jego wyrazu twarzy. Potem poszłam na policję i poprosiłam o adres domu, w którym mieszkali moi rodzice i wezwałam taksówkę, by zawiozła mnie do podanej dzielnicy.
~ Kayla, oczu nie masz? To tutaj. ~ Ona jak zwykle obserwowała otoczenie gdy ja bujałam w obłokach.
Dzięki, pomyślałam.
Dom rodziców był większy niż się spodziewałam. Był żółty i miał dach w kolorze ciemnego brązu. Wzdłuż płotu rosły tuje.
- Przepraszam - czyjś głos wyrwał mnie z zamyślenia. Spojrzałam w tamtą stronę i ujrzałam jego właścicielkę - drobną staruszkę.
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale muszę zapytać. Czy nie mieszkała tu kiedyś pani rodzina? - Spojrzałam na nią zdziwiona.
- Tak, a skąd pani wie?
- Jest pani bardzo podobna do właścicielki tego domu, która mieszkała tu dwadzieścia lat temu.
- Znała pani moich rodziców?
- Tak, przyjaźniliśmy się. Ale niech pani wejdzie, zaraz zaparzę herbaty.
W domu staruszki panował porządek. Pachniało lawendą. Na komodzie stały jakieś zdjęcia. Staruszka, tylko dużo młodsza z jakimś mężczyzną, jakieś dzieci, pani z dziećmi... Na ostatnim zdjęciu pani z moją rodziną. Podniosłam fotografię. Byli tacy, jak ich zapamiętałam, mama uśmiechała się ciepło, tata również, moje rodzeństwo śmiało się do aparatu. Po moich policzkach spłynęły łzy.
- Pani rodzice byli najmilszymi ludźmi jakich znałam - nie zauważyłam kiedy do mnie podeszła. Spojrzałam na nią.
- Wie pani kto to zrobił?
- Kto ich zabił? Wiem, ale nie wiem dlaczego.
- Powie mi pani? - Staruszka kiwnęła głową.
- Tak, ale najpierw wypijmy herbatę.
Usiadłyśmy przy stole. Herbata była pyszna. Kiedy skończyłyśmy, starsza pani zaczęła mówić.
- Było to dziewiętnaście i pół roku temu. Nigdy nie zapomnę tego dnia. 
około południa przyszedł do mnie jakiś młody chłopak, mógł mieć jakieś dziewiętnaście, dwadzieścia lat. Spytał, czy mieszkają tu państwo Andersonowie. Wskazałam mu ich mieszkanie. Poszedł tam, a po kwadransie coś wybuchło. Podlewałam wtedy kwiatki w ogródku. Po chwili z domu wybiegł tamten chłopak, cały zakrwawiony. Spojrzał na mnie, odwrócił się i uciekł. Nigdy wcześniej ani później nie widziałam, by ktoś tak szybko biegł.
Starsza pani pogrążyła się we wspomnieniach. Poruszyłam się niespokojnie.
- Czy mogłaby pani opisać mi tego chłopaka? - kobieta spojrzała na mnie nieprzytomnie.
- Co? Ach, tak. Był wysoki, miał blond włosy i bliznę na lewym policzku. Miał dość nietypową urodę, taką azjatycką jakby...
Dalej już nie słyszałam. Wiedziałam kto to był. Jeden z najlepszych łowców Rady.
~ Najlepszy, bo jego ojciec już nie żyje.
No tak. Szkoda, że nie znam jego imienia, byłoby łatwiej go odszukać.
~ Nie mogę uwierzyć, że to zrobił. Był jednym z niewielu, którzy nie traktowali nas jak wybryk natury niewarty nawet ich pieprzonej pogardy.
Może to dlatego, że to nas oskarżono o zabicie jego ojca.
~ Ale przecież on też tam był, słyszał jak odmówiłyśmy Panu...
Fakt. Ale...
~ Kayla, przestań go usprawiedliwiać. To co zrobił było niewybaczalne. Poza tym nie mógł wiedzieć, że rodzice cokolwiek dla nas znaczą, nikt nie wiedział. Pewnie zabił ich tylko dlatego, że miał na to ochotę, dlatego nie możemy okazać mu litości.
Masz rację, pomyślałam, czując jak moje serce twardnieje. Trzeba go znaleźć i zabić. I zero litości.
Wstałam z determinacją i mimo protestów starszej pani wybiegłam z domu. Skoczyłam i w powietrzu zmieniłam postać. Wzbiłam się w powietrze i pofrunęłam na północny zachód, tam gdzie ciągnęło nas to dziwne pragnienie, które czułyśmy od czasu gdy przyśniła nam się śmierć i jej wybranka.

2 komentarze: