środa, 31 grudnia 2014

(Wataha Wody) od Ivalio

 Ostatnio... Kompletnie nic się nie dzieje. Nie wiadomo czy to źle, czy dobrze. Dawno nie widziałem Sol... Nie mam pojęcia co się dzieje z Nezumim i w dodatku nie wiem czy od tak mogę sobie pójść go szukać. Z góry zakładam, że nie. Przecież nie wiadomo czy zaraz nas nie zaatakują, czy nie stanie się coś złego. Nic nie wiadomo. To mnie męczy.
 Biegnę z Elizabeth przez las. Czuję jak moje mięśnie pracują, słyszę swój oddech i odgłos łap, uderzających o ziemię. Zabawne wydaje mi się to, że zacząłem się trzymać z tą dziewczyną. Może wpłynęło na nas to, że mamy podobną moc? Możemy razem trenować, nie bojąc się, że zrobimy sobie krzywdę? Możemy poznawać nowe możliwości naszych sił. Muszę przyznać, że zaskoczyła mnie tym, że jest taką optymistką.
~Dobiegniemy do tamtych splecionych ze sobą drzew i zawracamy.~ Oznajmiłem i przyspieszyłem, starając się znaleźć radość w tym zwykłym biegu.
~Jasne, jasne, może pozwolę ci tym razem wygrać.~ W mojej głowie rozległ się jej wilczy śmiech, prychnąłem tylko w odpowiedzi. Coś nam  w nawyk weszły te nieme rozmowy.
                                                                  * * *
- Jak tam to twoje skaleczenie?- Eliz siedziała pod jednym z drzew i przyglądała mi się tymi swoimi pustymi, zielonymi oczami.
- Nadal nie chce się goić.- Mruknąłem spokojnie i powędrowałem dłonią do ramienia, w które nie tak dawno temu zranił mnie Glenn. Miałem tam rankę, można by rzec zadrapanie, otoczoną nieciekawym siniakiem ciemnej, niemalże atramentowej barwy. Nie chwaliłem się tym, ale ta dziewczyna sama do tego doszła. Coraz mniejszy opór czułem jednak przed tym, że wnikała raz za razem w moją przeszłość, choć jej o to nie prosiłem.
- Może powinieneś z tym do kogoś iść?- Spytała, formując w dłoniach lodowego wróbla. Zauważyłem, że lubiła ożywiać swoje lodowe rzeźby.
- Ech. Do kogo niby? Do Ice'a? Faith? Sol? A może do Devona? Każda z tych osób z pewnością by się tym przejęła.- Znów niemalże warknąłem, ale zielonooka już się do tego przyzwyczaiła.
- Wiesz. Z pewnością jakbyś od tej ranki zginął... Jedna z najgłupszych śmierci. Zupełnie bez powodu. Niepotrzebna.- Uśmiechnęła się sceptycznie, muskając opuszkami palców główkę swojej nowej zabawki.
- Faktycznie, morali to by nie podniosło.- Wywróciłem oczami i zacząłem rzucać szklanymi igłami do drzewa, znajdującego się na przeciw mnie.
- A jak tam twoja rozmowa z Sol?- Tym razem widziałem na jej twarzy rozbawienie. Pytanie zadane zupełnie bez sensu, gdyż wiedziała, że nic z tego nie wyszło.
- Równie dobrze mogłabyś się spytać jak tam moje poszukiwanie Nezi'ego.- Gwałtownym ruchem wyrzuciłem lodowy nóż z dłoni. Z satysfakcją obserwowałem lot mojego tworu i to, jak wbija się w suchą korę.
- No co ty nie powiesz. Tak samo nasza organizacja obrony przed Denalczykami leży i kwiczy.- Dmuchnęła na ptaszka, który od razu się poruszył i zaczął skakać po jej dłoni.
- A co? Twoje ambicje nie pozwalają ci na armię orłów, lodowych miśków i Bóg wie czego jeszcze?- Uniosłem jedną brew i podniosłem się z ziemi.
- A żebyś wiedział.- Dała odlecieć ptakowi i również wstała.- To jak, wracamy?
- A co innego mielibyśmy robić?- Wcisnąłem ręce w kieszenie spodni.
- No, a bo ja wiem... Na przykład moglibyśmy popróbować stworzyć na naszych ciałach jakieś lodowe osłony... Także byłby to kreatywnie zmarnowany czas.- Posłała mi jeden z tych swoich "czarujących" uśmiechów.
- Kreatywnie zmarnowany... Dobre sobie...
                                                                 * * *
 Wróciliśmy i znowu zacząłem się kręcić po korytarzach. Ostatnimi czasu ciężko mi było usiedzieć w miejscu. Ciągnęło mnie gdzie indziej, ale to nie było ważne. Przynajmniej miałem do kogo otworzyć usta. Może uda mi się porozmawiać z kimś innym, niż z Elizabeth. Albo i nie...
 Odprowadziłem wzrokiem Devona i Faith, idących w stronę pokoju Sol.
 Jednak... Pogadam ze ścianą... Będzie... Ciekawie...
 Odwróciłem się i znowu zacząłem iść.

wtorek, 23 grudnia 2014

(Wataha Wody) od Faith

-Mówiąc, że z nią porozmawiam, nie miałam na myśli tego, że zrobię to NATYCHMIAST.-Sol posłała Devonowi wściekłe spojrzenie.
To smutne, że mimo tego wszystkiego, co się wydarzyło, nadal podświadomie widziała we mnie zagrożenie dla szczęścia jej i Rena.
Chcąc być absolutnie szczera, musiałabym przyznać, że tak naprawdę nigdy nie przestałam całkowicie kochać Rena. Ostatnio nie układało nam się jakoś szczególnie z Hoax'em, zwłaszcza, że nie pamiętam nawet kiedy ostatnio się widzieliśmy. Nie mam tez pojęcia gdzie aktualnie przebywa, negocjując pomoc dla Niemych Gór, ani kiedy wróci. Ale mimo wszystko...Ren to przeszłość. Sol powinna przestać widzieć we mnie choć cień rywalki.
-Przepraszam, ale jedynym sposobem na to, żebyś to naprawdę zrobiła, było natychmiastowe działanie. Więc...Czekamy, Sol. Co miałaś powiedzieć Faith?-Devon uniósł wyczekująco brew.
Jego wiadomość trochę mnie zdziwiła, przyznaję. Chyba każdy poczułby się odrobinę niepewnie, gdyby ktoś nagle oznajmił mu, że " Potrzebuję cię teraz. Sprawa życia i śmierci- dosłownie." Więc przyszłam.
Stałam teraz z założonymi rękami, podejrzliwie obserwując otulającą się kocem Sol.
Jej wyraz twarzy wyrażał niepewność, co wydało się dość absorbujące. Sol zazwyczaj była nawet zbyt pewna tego, co robi.
-Devon twierdzi, że być może możesz mi pomóc...-Sol zwróciła się do mnie, a jej zielone oczy wydawały się być odrobinę zamglone. Ślad po rozpaczy. Skąd ja to znam?
-Zobaczymy.-wzruszyłam ramionami.- Słucham...
-Może lepiej będzie, jeśli ci to pokażę...-Sol delikatnie (powiedziałabym nawet, że nieufnie) zsunęła z siebie koc, prostując sylwetkę. Zielone oczy wskazały na dół, a moje poszły w ślad za nimi. I wtedy to zobaczyłam. Idealnie zaokrąglony brzuch, emanujący dodatkową energią widoczną gołym okiem.
-Nosisz dziecko...-wyobrażam sobie jak musiałam wtedy wyglądać. Na wszelki wypadek chwyciłam klamkę, gdybym miała zemdleć z wrażenia.
-Jak widać-stwierdziła cicho Sol, delikatnie kładąc dłoń w miejscu, gdzie dziecko zaczęło kopać i z powrotem usiadła na łóżku.
-To przecież około 4 miesiąc!-Krzyknęłam, przerażona tym, co mi pokazała.- Za mniej niż miesiąc urodzisz dziecko!
Nagle przed oczami stanęły mi różne obrazy. Momentalnie zebrało mi się na mdłości, kiedy wyobraziłam sobie Rena z Sol. Mogłam być na jej miejscu. Sama się tego pozbawiłam, a teraz nigdy już nie będzie odwrotu. Zaczęło do mnie docierać,  że ONA urodzi jego dziecko. Zawsze pozostaną ze sobą połączeni.
Dotarło do mnie, że nigdy nie pozbędę się tego, co czuję do Rena, i że to pozostanie moim przekleństwem do końca. Będę patrzyć na to dziecko...Stworzone z ich dwoje...
-Za miesiąc?-Sol momentalnie zbladła.-To za szybko...
-Wilkołaki rosną dużo szybciej niż ludzie. Przestają się tak szybko starzeć dopiero, kiedy osiągną dorosły wiek.-Wzięłam głęboki oddech. Devon też wyglądał na zdenerwowanego.
-Wiedziałem, że to niedługo- rzucił, masując sobie skronie.
Ogarnij się, Faith! Ona potrzebuje pomocy.-Upomniałam się myślach.
-Spokojnie. Zajmę się tym...Coś wymyślę. Dobrze, że mi powiedziałaś, Sol. Muszę się chwilę zastanowić jak ci pomóc. Do tego czasu nigdzie nie wychodź, leż w łóżku i dobrze się odżywiaj. Ukrywanie tej ciąży nie ma już większego sensu. Porozmawiam z Renem, żebyś nie musiała się tym martwić.
Chyba oszalałam, ale chcę im pomóc. Za miłość nie powinni dostać kary. A ja dopilnuję, żeby dziecko Rena, obojętnie jaki ból będzie mi sprawiać, było szczęśliwe. Zacznę od tego, że pomogę mu przyjść na świat.
-Dziękuję...-Sol patrzyła na mnie dziwnie szklistym wzrokiem.
-Podziękujesz mi jak już będzie po wszystkim.-rzuciłam i wybiegłam szukać Rena.
(Ren?)

(Wataha Powietrza) od Devona

Patrzę na ewidentnie zbyt wzdęty jak na moje oko brzuch Sol i nie wierzę w to, co widzę. Kurwa mać, dziewczyna jest w ciąży! I to jeszcze w dość późnym stadium.  Ja piernicze, co ja gadam? Przecież to nie choroba,  tak? To normalne...Kobiety zachodzą w ciążę- muszą,  bo wszyscy byśmy już dawno wyginęli i tak dalej...Ale do cholery! ONA jeszcze nie tak dawno była dzieckiem!
-Jesteś w ciąży?!- Nie wiem jak mogłem zadać tak idiotyczne pytanie, po tym co powiedziała, jednocześnie patrząc na jej brzuch, ale musiałem się upewnić,  że to co widzę to faktycznie TO, na co wszystko wskazuje.
-Bystry jak nigdy.
Musiałem zrobić sobie przerwę na jeden odrobinę głębszy oddech. Przydałby się wprawdzie jakiś jeden głębszy kieliszek, ale musiałem się zadowolić tym co miałem.
-To dziecko Rena, tak?
-Oczywiście! - Gdyby jej wzrok potrafił zabijać, pewnie byłbym już martwy. ..
-Przepraszam, kolejne głupie pytanie. Chciałem się upewnić, na wszelki wypadek....
-Teraz nie jestem pewna czy dobrze zrobiłam, że ci powiedziałam.- Tu skrzywiła się lekko, próbując wygodniej usadowić się na łóżku. Dość pokaźny brzuszek raczej jej w tym nie pomagał. Wydaje mi się, że jakieś dodatkowe kilka kilo do dźwigania raczej nie było dla dziewczyny o tak drobnej sylwetce zbyt małym wyzwaniem.
Za młoda...Stanowczo byt  młoda...
-Więc jak długo chcieliście ukrywać przed wszystkimi coś takiego? Dziewczyno, przecież ty niedługo urodzisz dziecko!
Sol zmierzyła mnie badawczym spojrzeniem, a ja dostrzegłem w zielonych oczach cień strachu.
-Mam nadzieję, że jeszcze nie w najbliższym czasie. Nie wiem nic o wilkołaczej ciąży, bo wychowywałam się w ludzkiej rodzinie. Nikt tutaj nie ma takiej wiedzy, bo przekazuje się ją dopiero gdy zawrze się z kimś związek małżeński. Nie mam pojęcia czego się spodziewać.  Potrzebuje pomocy.
-Ile dokładnie to już trwa?
-To trzeci...może czwarty miesiąc.  Ciężko mi dokładnie powiedzieć.
-Nie mam pojęcia jak udało wam się tak długo to ukrywać. Dlaczego w ogóle mi o tym powiedziałaś?
-Nie wiem...Chyba dlatego, że ty też kiedyś zdradziłeś mi swoją tajemnicę...To nie ma znaczenia. Będziemy to trzymać w tajemnicy, dopóki nie znajdziemy jakiegoś rozwiązania.
Westchnąłem, lekko zdezorientowany. I co ja mam teraz, kurwa zrobić? Sol potrzebuje opieki. Ja nie jestem żadną pierdoloną położną, a Ren chyba nie do końca wie co robi. Po co ja się w ogóle pakowałem w jakąś przyjaźń, do cholery?!
-Jak mogę ci pomóc?-Wydusiłem w końcu.
-Czuję się coraz gorzej, a brzuch jest z każdym dniem bardziej widoczny. Nie mogę wychodzić na zewnątrz, zresztą Ren by się wściekł... Potrzebuję...towarzystwa?
-Pewnie.- tyle jestem w stanie z siebie dać.- Ale musisz mi coś obiecać.
-Słucham.
-Przestaniecie się z tym ukrywać. Powiesz to przynajmniej Faith, może ona znajdzie kogoś, kto jakoś ci pomoże. To nie jest zabawa. Uważam, że zostało ci niedużo czasu do końca ciąży...
-Dobrze. Porozmawiam z Faith.
-Dziękuję.-Jakoś mi ulżyło, że ktoś jeszcze oprócz mnie zostanie wciągnięty w cały ten chaos.
To przerażające. Wciąż pamiętam Sol jako małą dziewczynkę, a teraz...patrzę na kobietę, która spodziewa się dziecka. I to jeszcze najprawdopodobniej najważniejszego dziecka, jakie w ogóle może przyjść teraz na świat. Mam nadzieję, że się mylę, ale w kościach mam przeczucie, że syn lub córka Rena Fostera może sporo namieszać w i tak już zagmatwanej historii potomków Rady...
(ktokolwiek?)

środa, 10 grudnia 2014

(Wataha Powietrza) od Sol

Nie orientowałam się co dzieje się wokół mnie, czułam się tak jakby coś wysysało ze mnie całą życiową energię, znów zebrało mi się na wymioty. Spróbowałam upiąć włosy, gdy ktoś zajrzał do mojego pokoju.
-Cześć, Mała.- Dev posłał mi przyjacielski uśmiech i przysiadł obok mnie.
-Ren znowu kazał ci mnie ochraniać?-Niekiedy bawiła mnie jego troska.
-Powiedzmy...- Zaczął mi się uważniej przyglądać, a mnie ogarnął lęk.
-Dobrze się czujesz?- Jego badawcze spojrzenie jeszcze raz przeleciało po moim ciele i wyraźnie zatrzymało się na większym niż normalnie brzuchu, objęłam się ramionami.
-Tak...Możesz iść.
-Nie wyglądasz za dobrze...- powiedział, wstając i posłał mi jeszcze jedno przyjacielskie spojrzenie.
-Powiedziałam, że wszystko jest okej. Dzięki za troskę, ale wolałabym zostać na chwilę sama. Nie gniewaj się, Devon.
-Dobrze, ale gdybyś jednak mnie potrzebowała...-Albo się łudzę, albo w jego głosie zabrzmiała nuta zmartwienia.
-Wiem. Będę wołać. -powiedziałam szybko. Nie chciałam, żeby dłużej ze mną zostawał, mogłabym powiedzieć za dużo. W końcu uważam go za przyjaciela...
Wyszedł i przymknął drzwi, opadłam na na posłanie i wtuliłam się w pościel, z wyraźną ulgą wciągałam w nozdrza zapach Rena.
Gdzie też on się tak długo podziewał, że zostawił mnie pod opieką Devona?
Ech... Tak bardzo chciałabym móc się z nim tym podzielić... Kiedyś to ja ujawniłam jego sekret, a teraz sama wiele przed nim skrywam... Devon zasługuje na szczerość.
Mimo, że niedługo i tak prawdopodobnie wszystko się wyda... Nawet jeśli nie przez mój wygląd, zbliża się dzień przyjścia dziecka na świat...
-Devon, możesz przyjść?
Zawahałam się, ale on już stał przede mną.
-Zmienne masz humorki.- zaśmiał się nieco zdezorientowany moim zachowaniem.
Udałam, że nie zauważyłam kpiny w jego głosie.
-Pogadasz ze mną?- zaproponowałam, a jego mina zrzedła.
-Co się stało?
Usiadłam na łóżku, a on przysunął się i usadowił na krześle tak byśmy rozmawiali twarzą w twarz.
-Nie uważasz, że ostatnio za dużo tajemnic w Niemych Górach?- spytałam nieśmiało- Jest nas coraz mniej i przestajemy sobie ufać, nigdy nie wiadomo czy przyjaciel nie pokaże swego drugiego lica...
-Tak, masz rację. Ale do czego zmierzasz?
-Myślę po prostu, że powinieneś o czymś wiedzieć... Zależy mi na tym byś nie czuł, że nasza przyjaźń straciła na wartości czy coś w tym stylu...
-Sol, zaczynam się bać.- zaśmiał się krótko.- Przestań owijać w bawełnę, po prostu powiedz to co chcesz powiedzieć.
-Pierw musisz obiecać, że zachowasz to dla siebie, nie chcę dla nich kłopotów..
-Dla nich? Dla k...
-Po prostu obiecaj- przerwałam mu.
-Obiecuję- posłał mi ten swój szarmancki uśmiech.
Zdjęłam dużą, luźną bluzę, pod którą miałam białą bokserkę, ściśle przylegającą do mojego zaokrąglonego brzuszka.
-Dla Rena i dla Dziecka...


(Dev, zaufałam Ci, nie spierdol tego )