czwartek, 21 maja 2015

(Wataha Wody) od Faith

-Jesteś pewna, że jesteś w stanie iść?- Spytałam z naciskiem, obserwując Sol, która chwiejnie stąpała po grząskiej ścieżce, trzymając się za brzuch.- Domyślam się, że z dodatowym ciężarem może to być dość trudne.
-Poradzę sobie.- syknęła przez zaciśnięte zęby. Zirytowałam ją.
-Niech ci będzie, tylko proszę, nie rób mi tego i się nie zabijaj, bo wtedy Ren zabije mnie.
Dalej szłyśmy w milczeniu urozmaiconym jedynie przyspieszonym oddechem Sol. Dziewczyna odezwała się dopiero po kilkunastu minutach, kiedy zmęczenie było większe od jej dumy i determinacji.
-Możemy na chwilę usiąść?- Sapnęła, wycierając końcem palca podejrzaną kropelkę w kąciku oka.
-Tak sądzę.- Rozglądnęłam się wokół. Z każdej strony otaczały nas łąki i lasy, pośród których nie było nawet śladu ludzkiej ręki. Tereny nie były też zajęte przez żadną watahę, były więc całkowicie nienaruszone i godne zaufania. Nikt nas tutaj nie znajdzie.
-Daleko jeszcze?- Sol skrzywiła się przez ułamek sekundy, łapiąc się za bok.
-Jakaś mila. Wszystko w porządku?
-Tak. Lekki skurcz, to wszystko. Możemy dalej iść.

*

Chatka wiedźmy była mała i przytulna. Zbudowana z bali, przykryta dobrą słomą, z małymi oknami i ogródkiem pełnym ziół i kwiatów o dziwnym kształcie. Wewnątrz unosił się zapach kadzideł i olejków, ale w powietrzu nie było nawet śladu dymu. Dom składał się z jednej dużej izby z piecykiem pośrodku, która służyła zarówno jako salon jak i kuchnia. Oprócz tego obok znajdował się jeden średniej wielkości pokój z dwoma łóżkami i szafą, oraz oknem wychodzącym na ogród wraz z niewielką łazienką. Pominę fakt, że weszłyśmy do domu bez pozwolenia, szukając kobiety, o której tak wiele słyszałam. Nie było jej jednak ani w środku, ani na zewnątrz. 
-Pachnie tutaj magią, nie podoba mi się to.- odezwała się Sol.
-Zapach magii to dobry zapach, dziecko.- Wzdrygnęłam się, gdy za moimi plecami zabrzmiał suchy i szorstki głos. Odwróciłam się gwałtownie, stając twarzą w twarz ze staruchą. Kobieta uśmiechała się w dziwny sposób, patrząc na nas oczami w kolorze najjaśniejszego błękitu, jaki kiedykolwiek widziałam. Miała ostro zarysowane policzki, wąskie usta, długie, spięte w misterne warkocze, żółto-białe włosy i pomarszczoną twarz. W rękach trzymała kosz liści dzikiej róży i wilczych jagód. 
-Przepraszamy, że weszłyśmy do środka, ale szukamy Drzewnej Matki - powiedziałam, zerkając na Sol, której twarz nie zdradzała absolutnie żadnych emocji.
-I znalazłyście.- Kobieta postawiła kosz na masywnym drewnianym stole. -Dziewczyna jest bliska rozwiązania.- stwierdziła, patrząc na Sol.
-Jest za młoda na to dziecko. Potrzebujemy twojej pomocy, żeby mieć pewność, że urodzi się zdrowe. Słyszałam, że pomogłaś urodzić się wielu dzieciom.
-To prawda.- Starucha zmarszczyła oczy.- Ale zawsze miałam ku temu powód. Jaki powód, by wam pomóc mam teraz?
-Dziecko, o którym mówimy może posiadać żywioł Ducha.
Drzewna Matka zmarszczyła czoło, przyglądając się Sol. W jej oczach zaiskrzyły niepokojące świetliki.
-Możecie zostać tak długo, jak będzie to konieczne.- Odezwała się w końcu, oblizując wargi.- Nie wolno odwracać się od 'swoich'.

(Sol?)




1 komentarz:

  1. Świetne. Przyjemnie się czyta c:
    Szkoda, że króciutkie. Lekkie błędy są, np. niedodana literka, czy wyraz przestawiony, ale mimo wszystko to nie przeszkadza :D

    OdpowiedzUsuń