Wyciągnąłem się na
plastikowym krześle i splotłem dłonie za głową, którą z resztą oparłem o
ścianę, potraktowaną neutralną żółtą barwą. Wokół mnie wzdłuż ścian ozdobionych
wypocinami małych potworków siedziały przeróżne mamuśki, zaczynając od typowych
bizneswomen w wyjściowych sukniach, a kończąc na kurach domowych w
wyciągniętych swetrach i przetartych dżinsach. Wszystkie rzucały mi krzywe
spojrzenia, na które odpowiadałem łobuzerskim uśmiechem.
Zerknąłem
niecierpliwie na okrągły zegar zawieszony nad tablicami, obwieszonymi
kolorowymi (w większości różowymi) bazgrołami, które ktoś pieszczotliwie
nazywał rysunkami z okazji Dnia Matki. Te dziwne patyczaki, które miały uchodzić
za świętujące swój dzień rodzicielki, wyglądały jak kosmici ociekający różem
zamiast krwi, duszone przez nadmiar serc i kwiatków, choć tych drugich na
kartkach było o wiele mniej.
Szczerze nie
sądziłem, że pierwszoklasiści narysowali to tylko dlatego, że mieli specyficzne
poczucie humoru. Pewnie lepiej rysować nie umieli. Ech. Smutne.
Jeszcze 5 minut.
Jeszcze długie pięć minut musiałem siedzieć w tym szkolnym budynku, wypchanym
smakowitymi młodocianymi kąskami. Takie są najlepsze…
Przekląłem pod nosem,
na co oczywiście siedząca obok brunetka gwałtownie się wyprostowała i wciągnęła
powietrze. Jej majestatycznie wielki kok zakołysał się niezdarnie, jakby
rozważał możliwość oderwania się od głowy zatroskanej obywatelki, pachnącej
pieczonymi ziemniakami. No cóż, perfumy, którymi się obficie skropiła tego nie
kryły. Nawet gdybym umierał z głodu to bym jej nie tknął. Nie lubię zapachu dań
pieczonych na głębokim tłuszczu. Zbytnio mi się to kojarzy z fast foodami. Gdy
zgromiła mnie spojrzeniem puściłem jej perskie oko, na co z wielkim oburzeniem
odwróciła twarz w drugą stronę.
A powinna być wdzięczna.
W końcu taki przystojniak, jak ja, zwrócił na nią uwagę. No cóż. Ludzkie
kobiety. Jak ich nie ugłaszczesz to trudno im będzie przełknąć swoją dumę, no
chyba że je w sobie rozkochasz. Wtedy zrobią dla ciebie wszystko i wierny worek
z krwią gotowy na zawołanie! Oczywiście mnie ten sposób nudził. Wolę polować na
jedzenie, a nie przymilać się do niego.
By zająć jeszcze
więcej miejsca, a tym samym zgorszyć zgromadzone tu kobiety oparłem stopę na
swoim udzie, co wiązało się z tym iż ocierałem się kolanem o bok obrażonej
mamuśki, która ostentacyjnie się odsunęła. Najśmieszniejsze w tym wszystkim
było to, że choć byłem drapieżnikiem to się mnie żadna z tych „dam” nie bała.
Może pokażę im swoje ostre kły?
Zanim zdołałem zrealizować
swój pomysł drzwi od Sali nr3 z plakatem promującym czytanie dzieciom na
dobranoc, otworzyły się, wypuszczając na wolność chmarę bachorów.
Gdy dotarł do mnie
charakterystyczny smród… Znaczy się zapaszek mojej podopiecznej usiadłem trochę
inaczej, tym samym nie narażając się na to, iż potworki będą zahaczać o moją
wyciągniętą przed siebie nogę. Oparłem ręce na kolanach, spinając się niczym
kot gotowy do skoku. Te malutkie pojemniki z krwią nęciły, dlatego też dla
bezpieczeństwa tych „człowieków” wpatrywałem się czujnie drobną brunetkę,
uśmiechniętą od ucha do ucha.
- Wujek!- Pisnęła radośnie. Robiła to codziennie i
codziennie wyrażała swą radość w ten sam sposób. Wendy przytuliła się do mnie i
potarła w psim odruchu głową o moją klatkę piersiową. Poklepałem ją po głowie,
przestawiając się na oddychanie ustami.
- Cześć, Wi.- Odpowiedziałem, przewracając oczyma. Gdybym
tego nie zrobił mała wypominała by mi to przez całą drogę powrotną do domu.
- Już goście do nas przyjechali?- Spytała, wlepiając we mnie
te swoje piękne, duże błękitne ślepia. Podniosłem się z krzesła, chwyciłem w
jedną dłoń jej plecak, a w drugą jej drobną dłoń.
- Taa. Już są. Nawet upatrzyłem tam dwie, na oko przyjazne,
suczki. Może się tobą zajmą.- Nie patrzyłem na dziewczynkę. Szczerze to nie
chciałem zobaczyć nut smutku na jej twarzyczce. Nie chciała zostać oddana. No
cóż. Dziwne z niej było stworzenie.
- Przywieźli ze sobą psy?- W głosie młodej dało się słyszeć
zdziwienie. Oczywiście zwróciła uwagę na co innego. Wybuchłem niepohamowanym
śmiechem. Nie złapała aluzji. Cóż za niewinny szkrab się znalazł w tym
gnieździe chorych psychicznie wiedźm.
* * *
Wchodząc do domu z
młodą na szczęście nikogo nie napotkaliśmy. Wszystkie pieski i wampiry najwidoczniej się rozeszły po
pokojach. No cóż. Przynajmniej niczego nie traciłem. No może oprócz zmysłu
powonienia. Ten psi smród go powoli zabijał.
- Jak myślisz, jacy oni są?- Mała przez całą drogę mnie
wypytywała o wilkołaki. Była tym wszystkim zafascynowała. Musiałem jej nawet
tłumaczyć to, że wilkołaki to zwierzęta stadne tak, jak ich dzicy krewni.
- Oprócz tego, że śmierdzący?- Zerknąłem na dziewczynkę,
która się oburzyła, słysząc to stwierdzenie.- Ymmm. A bo ja wiem? Może są
chorzy na wściekliznę?- Weszliśmy do kuchni. Musiałem znaleźć Wendy coś do
jedzenia. Coś, co przynajmniej nadawało się do jedzenia.
Skrzywiłem się, kiedy wilkołaczy zapach się nasilił i spojrzałem z niewinnym wyrazem twarzy na mężczyznę stojącego w
drzwiach. Czarne niczym węgiel oczy wypełnione były wrogością. Wku*wiłem go?
Niby kiedy?
- Co ci? Umierasz z pragnienia?- Wolałem udawać idiotę
aniżeli przeprosić. W rżnięciu głupa nie przeszkadzał mi nawet fakt, iż Wendy z
przerażeniem przykleiła mi się do nogi.- No patrz, miałem rację, dlatego nie
możesz dać się mu chapsnąć.- Potargałem dziewczynce włosy, próbując jej
pokazać, że raczej jest przy mnie bezpieczna.
- Akurat jej nic nie zagraża. Jeśli na kogoś miałbym się
rzucać to na ciebie, kretynie.- Wypowiadane przez niego wyrazy zostały dziwacznie
przekształcone przez nieustanny warkot.
- Komplementować mnie nie musisz.- Uśmiechnąłem się do
czarnowłosego z przekorą. No cóż… Przez to, że reagowali na moje zaczepki nie
mogłem się przed wypowiadaniem ich powstrzymać.
- Ciesz się, że osłania cię to dziecko, bo już byś leżał
rozszarpany na podłodze.
- Że ni...
- Wujkuuu!- Mała nie dała mi dokończyć. Pociągnęła mnie za
dłoń kilka razy.
- No co, Wi?- Oderwałem wzrok od wilkołaka.
- Ten pan wcale tak strasznie nie śmierdzi jak mówiłeś!- W
jej głosie było tyle słodkiego zdziwienia, że aż musiałem powstrzymać chichot.
Tym samym rozładowała trochę atmosferę.- Zawsze on tak krzyczy? - Rzuciła
ciszej, co oczywiście nie zmieniło faktu, iż było to doskonale słyszalne.
- A tego to nie wiem… Może go spytaj?- Dlaczego zawsze, gdy
coś do niej mówię zaczynam się robić taki potulny?
- Wujku, uratuj go, niech nie umiera!- Przez dłuższą chwilę próbowałem
dojść do tego o co jej chodzi. A… chodziło o te moje pierwsze słowa.
- Dobrze, spokojnie. Masz może ochotę na lemoniadę? Dla was to
chyba dosyć upalnie tu jest…- Musiałem spróbować być miły. Musiałem to zrobić ze względu na Wendy. Ech... Dlatego też musiałem
ugryźć się w język by znowu nie wylecieć z hejtem.
( Ren? )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz