wtorek, 26 maja 2015

Od East'a

 Wyciągnąłem się na plastikowym krześle i splotłem dłonie za głową, którą z resztą oparłem o ścianę, potraktowaną neutralną żółtą barwą. Wokół mnie wzdłuż ścian ozdobionych wypocinami małych potworków siedziały przeróżne mamuśki, zaczynając od typowych bizneswomen w wyjściowych sukniach, a kończąc na kurach domowych w wyciągniętych swetrach i przetartych dżinsach. Wszystkie rzucały mi krzywe spojrzenia, na które odpowiadałem łobuzerskim uśmiechem.
 Zerknąłem niecierpliwie na okrągły zegar zawieszony nad tablicami, obwieszonymi kolorowymi (w większości różowymi) bazgrołami, które ktoś pieszczotliwie nazywał rysunkami z okazji Dnia Matki. Te dziwne patyczaki, które miały uchodzić za świętujące swój dzień rodzicielki, wyglądały jak kosmici ociekający różem zamiast krwi, duszone przez nadmiar serc i kwiatków, choć tych drugich na kartkach było o wiele mniej.
 Szczerze nie sądziłem, że pierwszoklasiści narysowali to tylko dlatego, że mieli specyficzne poczucie humoru. Pewnie lepiej rysować nie umieli. Ech. Smutne.
 Jeszcze 5 minut. Jeszcze długie pięć minut musiałem siedzieć w tym szkolnym budynku, wypchanym smakowitymi młodocianymi kąskami. Takie są najlepsze…
 Przekląłem pod nosem, na co oczywiście siedząca obok brunetka gwałtownie się wyprostowała i wciągnęła powietrze. Jej majestatycznie wielki kok zakołysał się niezdarnie, jakby rozważał możliwość oderwania się od głowy zatroskanej obywatelki, pachnącej pieczonymi ziemniakami. No cóż, perfumy, którymi się obficie skropiła tego nie kryły. Nawet gdybym umierał z głodu to bym jej nie tknął. Nie lubię zapachu dań pieczonych na głębokim tłuszczu. Zbytnio mi się to kojarzy z fast foodami. Gdy zgromiła mnie spojrzeniem puściłem jej perskie oko, na co z wielkim oburzeniem odwróciła twarz w drugą stronę.
 A powinna być wdzięczna. W końcu taki przystojniak, jak ja, zwrócił na nią uwagę. No cóż. Ludzkie kobiety. Jak ich nie ugłaszczesz to trudno im będzie przełknąć swoją dumę, no chyba że je w sobie rozkochasz. Wtedy zrobią dla ciebie wszystko i wierny worek z krwią gotowy na zawołanie! Oczywiście mnie ten sposób nudził. Wolę polować na jedzenie, a nie przymilać się do niego.
 By zająć jeszcze więcej miejsca, a tym samym zgorszyć zgromadzone tu kobiety oparłem stopę na swoim udzie, co wiązało się z tym iż ocierałem się kolanem o bok obrażonej mamuśki, która ostentacyjnie się odsunęła. Najśmieszniejsze w tym wszystkim było to, że choć byłem drapieżnikiem to się mnie żadna z tych „dam” nie bała. Może pokażę im swoje ostre kły?
 Zanim zdołałem zrealizować swój pomysł drzwi od Sali nr3 z plakatem promującym czytanie dzieciom na dobranoc, otworzyły się, wypuszczając na wolność chmarę bachorów.
 Gdy dotarł do mnie charakterystyczny smród… Znaczy się zapaszek mojej podopiecznej usiadłem trochę inaczej, tym samym nie narażając się na to, iż potworki będą zahaczać o moją wyciągniętą przed siebie nogę. Oparłem ręce na kolanach, spinając się niczym kot gotowy do skoku. Te malutkie pojemniki z krwią nęciły, dlatego też dla bezpieczeństwa tych „człowieków” wpatrywałem się czujnie drobną brunetkę, uśmiechniętą od ucha do ucha.
- Wujek!- Pisnęła radośnie. Robiła to codziennie i codziennie wyrażała swą radość w ten sam sposób. Wendy przytuliła się do mnie i potarła w psim odruchu głową o moją klatkę piersiową. Poklepałem ją po głowie, przestawiając się na oddychanie ustami.
- Cześć, Wi.- Odpowiedziałem, przewracając oczyma. Gdybym tego nie zrobił mała wypominała by mi to przez całą drogę powrotną do domu.
- Już goście do nas przyjechali?- Spytała, wlepiając we mnie te swoje piękne, duże błękitne ślepia. Podniosłem się z krzesła, chwyciłem w jedną dłoń jej plecak, a w drugą jej drobną dłoń.
- Taa. Już są. Nawet upatrzyłem tam dwie, na oko przyjazne, suczki. Może się tobą zajmą.- Nie patrzyłem na dziewczynkę. Szczerze to nie chciałem zobaczyć nut smutku na jej twarzyczce. Nie chciała zostać oddana. No cóż. Dziwne z niej było stworzenie.
- Przywieźli ze sobą psy?- W głosie młodej dało się słyszeć zdziwienie. Oczywiście zwróciła uwagę na co innego. Wybuchłem niepohamowanym śmiechem. Nie złapała aluzji. Cóż za niewinny szkrab się znalazł w tym gnieździe chorych psychicznie wiedźm.

* * *

 Wchodząc do domu z młodą na szczęście nikogo nie napotkaliśmy. Wszystkie pieski  i wampiry najwidoczniej się rozeszły po pokojach. No cóż. Przynajmniej niczego nie traciłem. No może oprócz zmysłu powonienia. Ten psi smród go powoli zabijał.
- Jak myślisz, jacy oni są?- Mała przez całą drogę mnie wypytywała o wilkołaki. Była tym wszystkim zafascynowała. Musiałem jej nawet tłumaczyć to, że wilkołaki to zwierzęta stadne tak, jak ich dzicy krewni.
- Oprócz tego, że śmierdzący?- Zerknąłem na dziewczynkę, która się oburzyła, słysząc to stwierdzenie.- Ymmm. A bo ja wiem? Może są chorzy na wściekliznę?- Weszliśmy do kuchni. Musiałem znaleźć Wendy coś do jedzenia. Coś, co przynajmniej nadawało się do jedzenia.
Skrzywiłem się, kiedy wilkołaczy zapach się nasilił i spojrzałem z niewinnym wyrazem twarzy na mężczyznę stojącego w drzwiach. Czarne niczym węgiel oczy wypełnione były wrogością. Wku*wiłem go? Niby kiedy?
- Co ci? Umierasz z pragnienia?- Wolałem udawać idiotę aniżeli przeprosić. W rżnięciu głupa nie przeszkadzał mi nawet fakt, iż Wendy z przerażeniem przykleiła mi się do nogi.- No patrz, miałem rację, dlatego nie możesz dać się mu chapsnąć.- Potargałem dziewczynce włosy, próbując jej pokazać, że raczej jest przy mnie bezpieczna.
- Akurat jej nic nie zagraża. Jeśli na kogoś miałbym się rzucać to na ciebie, kretynie.- Wypowiadane przez niego wyrazy zostały dziwacznie przekształcone przez nieustanny warkot.
- Komplementować mnie nie musisz.- Uśmiechnąłem się do czarnowłosego z przekorą. No cóż… Przez to, że reagowali na moje zaczepki nie mogłem się przed wypowiadaniem ich powstrzymać.
- Ciesz się, że osłania cię to dziecko, bo już byś leżał rozszarpany na podłodze.
- Że ni...
- Wujkuuu!- Mała nie dała mi dokończyć. Pociągnęła mnie za dłoń kilka razy.
- No co, Wi?- Oderwałem wzrok od wilkołaka.
- Ten pan wcale tak strasznie nie śmierdzi jak mówiłeś!- W jej głosie było tyle słodkiego zdziwienia, że aż musiałem powstrzymać chichot. Tym samym rozładowała trochę atmosferę.- Zawsze on tak krzyczy? - Rzuciła ciszej, co oczywiście nie zmieniło faktu, iż było to doskonale słyszalne.
- A tego to nie wiem… Może go spytaj?- Dlaczego zawsze, gdy coś do niej mówię zaczynam się robić taki potulny?
- Wujku, uratuj go, niech nie umiera!- Przez dłuższą chwilę próbowałem dojść do tego o co jej chodzi. A… chodziło o te moje pierwsze słowa.
- Dobrze, spokojnie. Masz może ochotę na lemoniadę? Dla was to chyba dosyć upalnie tu jest…- Musiałem spróbować być miły. Musiałem to zrobić ze względu na Wendy. Ech... Dlatego też musiałem ugryźć się w język by znowu nie wylecieć z hejtem.

( Ren? )

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz