wtorek, 9 czerwca 2015

(Wataha Powietrza) od Sol

W drewnianej chacie czarownicy spędziłyśmy już kilkanaście dni. Moim głównym zajęciem było leżenie, ponieważ nogi odmawiały mi posłuszeństwa pod tak dużym ciężarem, jakim było dziecko rozwijające się w moim brzuchu. Ku mojemu zaskoczeniu okazałam się też całkiem dobrą kucharką i czasami przygotowywałam jedzenie dla naszej gospodyni i Faith, które znikały na kilka godzin w lesie lub na łąkach, a potem wracały z fiolkami wypełnionymi różnymi specyfikami. Miałam wrażenie, że Fai podobało się nowe zajęcie. Ponoć od zawsze miała coś wspólnego ze zwykłą magią zielarską, a kiedy wreszcie miała okazję, żeby poznać jakieś ciekawe sposoby tworzenia trucizn, leków lub innych specyfików, wydawała się być zadowolona. 
Ze dziwieniem zdałam sobie też sprawę z tego, że od jakiegoś czasu zaczęła być dla mnie nawet trochę bardziej miła. Zdarzało się jej nawet kilka razy posłać mi ciepły uśmiech i pochwalić przygotowany przeze mnie posiłek. 
Jeśli chodzi o czarownicę, to była...sztywna i praktyczna. Codziennie mierzyła mnie surowym wzrokiem od stóp do głów, jakby oceniając mój stan i bez słowa podawała kojące wywary.
Którejś z kolei nocy nie mogłam zasnąć. Drzewna Matka spała na łóżku przy przeciwległej ścianie, a ja przez chwilę wsłuchiwałam się w jej- jak zwykle- miarowy oddech. Zazdrościłam jej. Od dawna nie dane mi było przespać spokojnie całej nocy, nienękanej zmartwieniami i strachem. To chyba  nie było zbyt dobre dla dziecka... Faith spała w głównej izbie na jakimś starym materacu. Zapewne gdyby usłyszała jakikolwiek szmer, zerwałaby się z posłania gotowa do walki, więc najciszej jak potrafiłam, wstałam z łóżka i przemknęłam obok obu śpiących postaci do wyjścia. Zawahałam się dopiero, gdy poczułam chłód nocnego powietrza na skórze. Nie zrezygnowałam jednak ze spaceru. Rozłożyłam swoją chustę i usiadłam na niej na trawie. Noc była piękna, mogłabym siedzieć do rana i spoglądać w bezchmurne, gwieździste niebo. Co prawda było ciężko, a nie zapowiadało się żeby miało być lepiej, ale mimo wszystko podobało mi się to miejsce. Mogłam bez towarzystwa Devon'a (występującego w ostatnim czasie jako mój ochroniarz w Niemych Górach) przekroczyć próg domostwa i w samotności pogrążyć się we własnych myślach. Tak bardzo brakowało mi Rena... Chciałam odbyć podróż astralną i się z nim zobaczyć, ale bałam się zaszkodzić naszemu dziecku... Moje maleństwo najwyraźniej też nie mogło spać, czułam jego ruchy. Pogłaskałam mój ogromny brzuch i przesłałam dziecku myśl, nie będąc pewna czy do niego dotrze.
~Teraz jesteś jedyną osobą, której mogę zaufać i która jest przy mnie~ 
Uśmiechnęłam się, chyba dość nędznie, bo poczułam coś - jakby przypływ pozytywnej energii mówiący 'Nie daj się, będzie dobrze'. Siedziałam tak jeszcze kilka minut, dopóki nie doszedł do mnie kolejny przekaz. 
~Sol!~ telepatyczny krzyk braciszka miał zapewne służyć wyrwaniu mnie ze snu. Nie mógł wiedzieć, że nie śpię... Czułam w tym krzyku wszystkie jego emocje. 
~Ivo, co się dzieje?~ odpowiedziałam szybko, choć nie wiem dlaczego szło mi to jakoś trudniej... ~Uciekajcie, Rada wysłała po Was następnych gnojków.~
~Braciszku, watahy są w Las Vegas, tam Rada nie odważy się zaatakować. Poza tym nie jestem z nimi.~ Myślałam, że Ivo nie wie, iż ja i Faith się oddzieliłyśmy. ~A właściwie, czemu Ciebie z nimi nie ma?~ zaczęłam się martwić... 
~Czekałem na Neziego... Gdy już przybył postanowiłem pomóc Tobie, Sol. Ruszyłem tropem Twoim i Faith. Jak się okazało nie tylko ja...~ W tym momencie łzy zaczęły spływać po moich policzkach. Wszystko na nic. Nie zatarłyśmy śladów. Znajdą nas i zabiją... Zabiją mnie, moje dziecko, które nie zdążyło się nawet urodzić, Faith, która mimo waśni była dla mnie jak starsza siostra, Wiedźmę, która okazała nam tyle dobroci, przyjęła pod swój dach i obiecała pomóc... 
Faith wyrwała mnie z zamyślenia. 
-Cholera, Sol! Ale mnie nastraszyłaś. Twój brat obudził mnie, bo nie odpowiadałaś. Już o wszystkim wiem, ale ucieczka nie ma sensu. Ivalio i Nezumi podążają za tymi przeklętymi psami Rady, wytłumaczyli mi gdzie są. To jakieś dwa dni drogi stąd...- Faith ciągnęła swój strategiczny wywód, a mi z tego wszystkiego zaczęło ciemnieć przed oczami. Słuchałam jej z największa uwagą na jaką było mnie stać do pewnego momentu. 
-Faith, nie chciałabym Ci przerywać, ale chyba zaraz zemdleję... 
Blondynka patrzyła na mnie swoimi bursztynowymi oczami z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Nie wiem o czym myślałabym na jej miejscu, patrząc na młodą, zapłakaną dziewczynę z ogromnym brzuchem, chwiejącą się na własnych nogach. W pewnym momencie coś jakby w niej pękło, w jej oczach pojawiła się troska. 
-W porządku, Sol. Powinnaś spróbować znów zasnąć. Nie przejmuj się tym wszystkim.Coś wymyślę.
Podeszła do mnie i podtrzymując zaprowadziła do domu. Pani domu również była na nogach, w koszuli nocnej stała nad paleniskiem i mieszała coś w kociołku. W całym pomieszczeniu unosił się intensywny i ostry, ale przyjemny zapach ziół. Faith ułożyła mnie na posłaniu, a Wiedźma podała mi kubek ciepłego wywaru. 
-Śmiało, pij. Wzmocni Cię, a tuż tuż dzień, w którym siły będą Ci potrzebne.

*** 
Nigdy nie było mi dane widzieć panikującej Faith. Nawet gdy przy śniadaniu oznajmiłam jej, że się zaczęło, zachowała stoicki spokój. Po nocy pełnej złych nowin maleństwo postanowiło przyjść na świat. Faith i Drzewna Matka pomogły mi odejść od stołu i zaprowadziły do mniejszej izby z łóżkami. Chwilę później leżałam już na łóżku, czując jak narasta we mnie panika. Po jakimś czasie zaczęły mną miotać tak bolesne skurcze, że nie wiedziałam czy wytrzymam. Przed oczami pojawiły mi się ciemne plamki, a z twarzy odpłynęła cała krew. Kiedy czarownica mnie rozbierała, zacisnęłam w dłonie w pięści, wbijając boleśnie paznokcie w ich wnętrza. Drzewna Matka rozłożyła mi nogi i z powątpiewaniem pokręciła głową. 
-Trzeba się będzie namęczyć, żeby to dziecko przeżyło... 
-Dziecko? A co z matką?!- oburzyła się Faith. 
-Nie chce mi się wierzyć, że przeżyje poród. Jest wątła i drobna. Dziwne, że ojciec dziecka jej nie rozerwał. 
-Ren nie jest brutalem.- wyrwało się Faith.- Da sobie radę. Wbrew pozorom jest silna.
-Może. Zostaw nas same, dziewczyno. Przeszkadzasz.- Wiedźma wykrzywiła usta z niezadowoleniem. Wyraźnie chciała się jej pozbyć. 
-Zostanę.- Fai uniosła podbródek z determinacją, ściskając mnie za rękę pokrzepiająco.
-To może trochę potrwać dziecino. Kilka do kilkunastu godzin. 
Słyszałam je, jednak niewiele do mnie docierało, ból odbierał mi zdolność rozumowania. Zacisnęłam zęby i uderzyłam pięścią w drewniane obramowane łóżka, czując, że jestem coraz bliżej granicy swojej wytrzymałości, z każdym kolejnym, silniejszym skurczem.
-Krzycz, dziecko, krzycz. Ulży Ci nieco... A Ty...- zwróciła się do Faith - Skoro koniecznie musisz mi przeszkadzać, to znajdź w tamtej szafce pod oknem zielony flakonik. 
Faith wyszeptała coś pod nosem, niezadowolona i wyszła z pokoju, rzucając na mnie zaniepokojone spojrzenie. Jeszcze chwilę słyszałam jej kroki, potem trzaśnięcie drzwiami i wilcze warczenie. Ból dosłownie rozrywał mnie od środka, próbowałam skupić się na czymkolwiek innym, na czymś przyjemnym, ale nie potrafiłam. Staruszka podsunęła mi jakąś buteleczkę do ust i kazała wypić jej zawartość. Do tej pory jej ufałam, dlaczego teraz miałoby być inaczej? Wypiłam wszystko, mimo gorzkiego smaku i dalej wykonywałam polecenia wiedźmy. Przez chwilę myślałam, że umieram, zaczęłam krzyczeć tak przeraźliwie, że niemal czułam jak zdziera się moje gardło. Na parę sekund wszystko ucichło, po czym usłyszałam płacz dziecka. Mojego dziecka... A więc jednak... 
Dałam radę i nasze dziecko żyje...
Powieki zaczęły mi strasznie ciążyć, położyłam głowę tylko na chwilę, a gdy chciałam się podnieść wydało mi się to niemożliwe. Musiałam przemóc zmęczenie i zobaczyć moje dziecko. Otworzyłam oczy w momencie, gdy staruszka właśnie skończyła zawijać malucha w kocyk, a widząc, że otworzyłam oczy, podeszła z nim do mnie, pomogła mi oprzeć się o ścianę i podała mi zawiniątko tak, bym mogła wziąć je na ręce i... I tego po prostu nie da się opisać... Byłam tak cholernie szczęśliwa. Łzy ulgi spływały mi po policzkach, a ja sama zaczęłam drżeć.
-To chłopiec, masz syna. Jak go nazwiesz? 
Ledwo docierały do mnie jakiekolwiek słowa. Patrzyłam na cudownego małego człowieczka w moich ramionach, patrzącego sennie swoimi zielonymi jak jesienna trawa oczami otoczonymi wachlarzem długich ciemnych rzęs. Nasz syn...Był taki piękny.
-Ja... -Zająknęłam się, wpatrując się jak zahipnotyzowana w mojego syna, który wtedy uniósł lekko rączkę i położył ją na moim policzku. 
-Więc?- Ponagliła mnie kobieta.
-Ash. Ash Macabre Foster. Ku czci starego przyjaciela.- powiedziałam wreszcie, całując synka w maleńki nosek.
Ash przymknął wtedy oczka, a ja znów zaczęłam płakać, zapominając o całym bólu, który przed kilkoma chwilami doświadczyłam. 
-Starczy Ci.- staruszka gwałtownie zabrała mi synka z rąk. 
-Co Ty robisz?!- Poczułam jak w moim ciele narasta napięcie, a wilczy instynkt oznajmia o niebezpieczeństwie.
-Jeden z przyjaciół Cain'a Fostera weźmie chłopca na wychowanie. Nie ma u siebie jeszcze Ducha.

Cała senność mi przeszła. Zerwałam się z łóżka, nie zwracając uwagi na ból, który pozostał w moich lędźwiach i brzuchu, a potem rzuciłam się na kobietę, zmieniając postać w wilka. Tego, co działo się dalej nie mogę sobie przypomnieć... 
Uciekłam z dzieckiem, a świadomość tego, co robię odzyskałam dopiero przy jakiś strumieniu, kilka mil dalej. Daleko od domu, jeszcze dalej od bliskich. Jedyne, co było realne, to Ash śpiący w moich ramionach. I tylko to dało mi wtedy siłę.


2 komentarze:

  1. Ash będzie miał najlepszą mamę <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeżeli mam być szczera... To na początku nie trawiłam Sol. Była taka nijaka. Teraz wreszcie widzę u niej ten charakterek, którego jej brakowało. Oby tak dalej ;) ogółem... Uważam, że to opowiadanie jest najlepsze ze wszystkich, które do tej pory napisałaś

    OdpowiedzUsuń