W drewnianej chacie czarownicy spędziłyśmy już kilkanaście dni. Moim głównym zajęciem było leżenie, ponieważ nogi odmawiały mi posłuszeństwa pod tak dużym ciężarem, jakim było dziecko rozwijające się w moim brzuchu. Ku mojemu zaskoczeniu okazałam się też całkiem dobrą kucharką i czasami przygotowywałam jedzenie dla naszej gospodyni i Faith, które znikały na kilka godzin w lesie lub na łąkach, a potem wracały z fiolkami wypełnionymi różnymi specyfikami. Miałam wrażenie, że Fai podobało się nowe zajęcie. Ponoć od zawsze miała coś wspólnego ze zwykłą magią zielarską, a kiedy wreszcie miała okazję, żeby poznać jakieś ciekawe sposoby tworzenia trucizn, leków lub innych specyfików, wydawała się być zadowolona.
Ze dziwieniem zdałam sobie też sprawę z tego, że od jakiegoś czasu zaczęła być dla mnie nawet trochę bardziej miła. Zdarzało się jej nawet kilka razy posłać mi ciepły uśmiech i pochwalić przygotowany przeze mnie posiłek.
Jeśli chodzi o czarownicę, to była...sztywna i praktyczna. Codziennie mierzyła mnie surowym wzrokiem od stóp do głów, jakby oceniając mój stan i bez słowa podawała kojące wywary.
Którejś z kolei nocy nie mogłam
zasnąć. Drzewna Matka spała na łóżku przy przeciwległej ścianie, a ja przez chwilę
wsłuchiwałam się w jej- jak zwykle- miarowy oddech. Zazdrościłam jej. Od dawna
nie dane mi było przespać spokojnie całej nocy, nienękanej zmartwieniami i strachem.
To chyba nie było zbyt dobre dla dziecka... Faith spała w głównej izbie na jakimś
starym materacu. Zapewne gdyby usłyszała jakikolwiek szmer, zerwałaby się z posłania
gotowa do walki, więc najciszej jak potrafiłam, wstałam z łóżka i przemknęłam obok
obu śpiących postaci do wyjścia. Zawahałam się dopiero, gdy poczułam chłód
nocnego powietrza na skórze. Nie zrezygnowałam jednak ze spaceru. Rozłożyłam swoją chustę i usiadłam na niej na trawie. Noc była piękna,
mogłabym siedzieć do rana i spoglądać w bezchmurne, gwieździste niebo. Co
prawda było ciężko, a nie zapowiadało się żeby miało być lepiej, ale mimo wszystko podobało mi się to miejsce.
Mogłam bez towarzystwa Devon'a (występującego w ostatnim czasie jako mój
ochroniarz w Niemych Górach) przekroczyć próg domostwa i w samotności pogrążyć się
we własnych myślach. Tak bardzo brakowało mi Rena... Chciałam odbyć podróż
astralną i się z nim zobaczyć, ale bałam się zaszkodzić naszemu dziecku...
Moje maleństwo najwyraźniej też nie mogło spać, czułam jego ruchy. Pogłaskałam
mój ogromny brzuch i przesłałam dziecku myśl, nie będąc pewna czy do niego dotrze.
~Teraz jesteś jedyną osobą,
której mogę zaufać i która jest przy mnie~
Uśmiechnęłam się, chyba dość
nędznie, bo poczułam coś - jakby przypływ pozytywnej energii mówiący 'Nie daj
się, będzie dobrze'. Siedziałam tak jeszcze kilka minut, dopóki nie doszedł
do mnie kolejny przekaz.
~Sol!~ telepatyczny krzyk braciszka miał zapewne
służyć wyrwaniu mnie ze snu. Nie mógł wiedzieć, że nie śpię... Czułam w tym krzyku
wszystkie jego emocje.
~Ivo, co się dzieje?~ odpowiedziałam szybko, choć nie
wiem dlaczego szło mi to jakoś trudniej... ~Uciekajcie, Rada wysłała po Was
następnych gnojków.~
~Braciszku, watahy są w Las Vegas, tam Rada nie odważy się
zaatakować. Poza tym nie jestem z nimi.~ Myślałam, że Ivo nie wie, iż ja i
Faith się oddzieliłyśmy. ~A właściwie, czemu Ciebie z nimi nie ma?~ zaczęłam
się martwić...
~Czekałem na Neziego... Gdy już przybył postanowiłem pomóc Tobie,
Sol. Ruszyłem tropem Twoim i Faith. Jak się okazało nie tylko ja...~ W tym
momencie łzy zaczęły spływać po moich policzkach. Wszystko na nic. Nie
zatarłyśmy śladów. Znajdą nas i zabiją... Zabiją mnie, moje dziecko, które nie
zdążyło się nawet urodzić, Faith, która mimo waśni była dla mnie jak starsza
siostra, Wiedźmę, która okazała nam tyle dobroci, przyjęła pod swój dach i
obiecała pomóc...
Faith wyrwała mnie z zamyślenia.
-Cholera, Sol! Ale mnie
nastraszyłaś. Twój brat obudził mnie, bo nie odpowiadałaś. Już o wszystkim wiem,
ale ucieczka nie ma sensu. Ivalio i Nezumi podążają za tymi przeklętymi psami
Rady, wytłumaczyli mi gdzie są. To jakieś dwa dni drogi stąd...- Faith ciągnęła
swój strategiczny wywód, a mi z tego wszystkiego zaczęło ciemnieć przed oczami.
Słuchałam jej z największa uwagą na jaką było mnie stać do pewnego momentu.
-Faith, nie chciałabym Ci przerywać, ale chyba zaraz zemdleję...
Blondynka patrzyła na
mnie swoimi bursztynowymi oczami z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Nie wiem o czym myślałabym na jej
miejscu, patrząc na młodą, zapłakaną dziewczynę z ogromnym brzuchem, chwiejącą
się na własnych nogach. W pewnym momencie coś jakby w niej pękło, w jej oczach
pojawiła się troska.
-W porządku, Sol. Powinnaś spróbować znów zasnąć. Nie przejmuj się tym wszystkim.Coś wymyślę.
Podeszła do mnie i podtrzymując zaprowadziła do domu. Pani
domu również była na nogach, w koszuli nocnej stała nad paleniskiem i mieszała
coś w kociołku. W całym pomieszczeniu unosił się intensywny i ostry, ale
przyjemny zapach ziół. Faith ułożyła mnie na posłaniu, a Wiedźma podała mi
kubek ciepłego wywaru.
-Śmiało, pij. Wzmocni Cię, a tuż tuż dzień, w którym
siły będą Ci potrzebne.
***
Nigdy nie
było mi dane widzieć panikującej Faith. Nawet gdy przy śniadaniu oznajmiłam
jej, że się zaczęło, zachowała stoicki spokój. Po nocy pełnej złych nowin
maleństwo postanowiło przyjść na świat. Faith i Drzewna Matka pomogły mi odejść
od stołu i zaprowadziły do mniejszej izby z łóżkami. Chwilę później leżałam już na łóżku, czując jak narasta we mnie panika. Po jakimś czasie zaczęły mną miotać tak bolesne skurcze,
że nie wiedziałam czy wytrzymam. Przed oczami pojawiły mi się ciemne plamki, a z twarzy odpłynęła cała krew. Kiedy czarownica mnie rozbierała, zacisnęłam w dłonie w pięści, wbijając boleśnie paznokcie w ich wnętrza. Drzewna Matka
rozłożyła mi nogi i z powątpiewaniem pokręciła głową.
-Trzeba się będzie
namęczyć, żeby to dziecko przeżyło...
-Dziecko? A co z matką?!- oburzyła się
Faith.
-Nie chce mi się wierzyć, że przeżyje poród. Jest wątła i drobna.
Dziwne, że ojciec dziecka jej nie rozerwał.
-Ren nie jest brutalem.- wyrwało się Faith.- Da sobie radę. Wbrew pozorom jest silna.
-Może. Zostaw nas same, dziewczyno. Przeszkadzasz.- Wiedźma wykrzywiła usta z niezadowoleniem. Wyraźnie chciała się jej pozbyć.
-Zostanę.- Fai uniosła podbródek z determinacją, ściskając mnie za rękę pokrzepiająco.
-To może trochę
potrwać dziecino. Kilka do kilkunastu godzin.
Słyszałam je, jednak niewiele do
mnie docierało, ból odbierał mi zdolność rozumowania. Zacisnęłam zęby i
uderzyłam pięścią w drewniane obramowane łóżka, czując, że jestem coraz bliżej granicy swojej wytrzymałości, z każdym kolejnym, silniejszym skurczem.
-Krzycz, dziecko, krzycz. Ulży
Ci nieco... A Ty...- zwróciła się do Faith - Skoro koniecznie musisz mi przeszkadzać, to znajdź w tamtej szafce pod oknem
zielony flakonik.
Faith wyszeptała coś pod nosem, niezadowolona i wyszła z pokoju, rzucając na mnie zaniepokojone spojrzenie. Jeszcze chwilę słyszałam jej kroki, potem trzaśnięcie
drzwiami i wilcze warczenie. Ból dosłownie rozrywał mnie od środka, próbowałam skupić
się na czymkolwiek innym, na czymś przyjemnym, ale nie potrafiłam. Staruszka
podsunęła mi jakąś buteleczkę do ust i kazała wypić jej zawartość. Do tej pory
jej ufałam, dlaczego teraz miałoby być inaczej? Wypiłam wszystko, mimo
gorzkiego smaku i dalej wykonywałam polecenia wiedźmy. Przez chwilę myślałam,
że umieram, zaczęłam krzyczeć tak przeraźliwie, że niemal czułam jak zdziera się moje gardło. Na parę sekund wszystko ucichło, po czym
usłyszałam płacz dziecka. Mojego dziecka... A więc jednak...
Dałam radę i nasze
dziecko żyje...
Powieki zaczęły mi strasznie ciążyć, położyłam głowę tylko na
chwilę, a gdy chciałam się podnieść wydało mi się to niemożliwe. Musiałam
przemóc zmęczenie i zobaczyć moje dziecko. Otworzyłam oczy w momencie, gdy staruszka właśnie
skończyła zawijać malucha w kocyk, a widząc, że otworzyłam oczy, podeszła z nim
do mnie, pomogła mi oprzeć się o ścianę i podała mi zawiniątko tak, bym mogła
wziąć je na ręce i... I tego po prostu nie da się opisać... Byłam tak cholernie
szczęśliwa. Łzy ulgi spływały mi po policzkach, a ja sama zaczęłam drżeć.
-To chłopiec, masz syna. Jak go nazwiesz?
Ledwo docierały do mnie jakiekolwiek słowa. Patrzyłam na cudownego małego człowieczka w moich ramionach, patrzącego sennie swoimi zielonymi jak jesienna trawa oczami otoczonymi wachlarzem długich ciemnych rzęs. Nasz syn...Był taki piękny.
-Ja... -Zająknęłam się, wpatrując się jak zahipnotyzowana w mojego syna, który wtedy uniósł lekko rączkę i położył ją na moim policzku.
-Więc?- Ponagliła mnie kobieta.
-Ash. Ash Macabre Foster. Ku czci starego przyjaciela.- powiedziałam wreszcie, całując synka w maleńki nosek.
Ash przymknął wtedy oczka, a ja znów zaczęłam płakać, zapominając o całym bólu, który przed kilkoma chwilami doświadczyłam.
-Starczy Ci.- staruszka gwałtownie zabrała mi synka z rąk.
-Co Ty robisz?!- Poczułam jak w moim ciele narasta napięcie, a wilczy instynkt oznajmia o niebezpieczeństwie.
-Jeden z
przyjaciół Cain'a Fostera weźmie chłopca na wychowanie. Nie ma u siebie jeszcze
Ducha.
Uciekłam z dzieckiem, a świadomość tego, co robię odzyskałam dopiero przy jakiś strumieniu, kilka mil dalej. Daleko od domu, jeszcze dalej od bliskich. Jedyne, co było realne, to Ash śpiący w moich ramionach. I tylko to dało mi wtedy siłę.
Ash będzie miał najlepszą mamę <3
OdpowiedzUsuńJeżeli mam być szczera... To na początku nie trawiłam Sol. Była taka nijaka. Teraz wreszcie widzę u niej ten charakterek, którego jej brakowało. Oby tak dalej ;) ogółem... Uważam, że to opowiadanie jest najlepsze ze wszystkich, które do tej pory napisałaś
OdpowiedzUsuń