poniedziałek, 15 czerwca 2015

(Wataha Wody) od Faith

Obudziłam się z uczuciem tępego bólu z tyłu głowy, leżąc na podłodze z rękami przywiązanymi do belki podtrzymującej dach. Zamrugałam powiekami, podejmując próbę wykonania jakiegokolwiek ruchu, ale jedne, co udało mi się osiągnąć to cichy jęk bólu. Wzięłam kilka głębszych oddechów, czując jak powoli wraca mi świadomość.
Niech to szlag!
Ostatnia rzecz, którą w zasadzie pamiętałam, była krew. Mnóstwo krwi, krzyk Sol, potem jakiś obrzydliwy zapach, a na końcu uderzenie, które dosłownie zwaliło mnie z nóg. Dalej nie pamiętam już nic.
Przekręciłam się tak, żeby rozejrzeć się wokół. Zamknięto mnie w pokoju, którego wcześniej nie widziałam. A może raczej w piwnicy... Wokół panował mrok i tylko dzięki moim pół wilczym oczom mogłam cokolwiek zobaczyć. Ponad moją głową dało się słyszeć czyjeś kroki i dwa przyciszone głosy.
-Jak mogłaś pozwolić jej zabrać dzieciaka?!- Syknął jeden.
-Ona prawie rozszarpała mi gardło, Alex. Nie jestem wilkołakiem! Nie potrafię się bronić przed atakami. Jestem już słaba i stara- rozpoznałam głos Drzewnej Matki.-Przykro mi, że zawiodłam, ale to również twoja wina. Pojawiłeś się za późno.
-Zamknij się.-warknął mężczyzna.- To ty jesteś za to wszystko odpowiedzialna.
-Jeśli tak bardzo zależało ci na tym dziecku i dziewczynie, mogłeś przybyć wcześniej.
-Dość tego! Zabrać ta starą kurwę!-Wrzasnął mężczyzna, a w tym samym momencie na podłodze rozległ się odgłos kroków co najmniej kilku osób jednocześnie. Więc było ich tam więcej...
-NIE!!! Proszę, zostaw mnie w spokoju! Twoi ludzie i tak prędzej czy później ich znajdą! TO NIE BYŁA MOJA WINA!!!- Krzyczała starucha, miotając się wściekle po drewnianej posadzce, co słychać było w piwnicy, w której byłam uwięziona. - Dam wam inną zdrajczynię!!! Błagam!
Wstrzymałam oddech, gdy dotarło do mnie, że to mnie miała na myśli. Chciała mnie wydać. Wrzuciła mnie tam, żeby mieć deskę ratunkową, a teraz chciała się jej chwycić.
-Sama nią jesteś, starucho!- Zakpił głos, a sekundę później na górze rozległ się trzask łamanych kości. Wrzask czarownicy ucichł.
Poczułam jak przechodzi mnie dreszcz. Zabili ją. Nie zdążyła powiedzieć, że tutaj jestem. Nie znajdą mnie... Przez dłuższą chwilę leżałam jak kłoda na zimnej ziemi i wsłuchiwałam się w ciszę. Nad moją głową kroki powoli ucichały, utwierdzając mnie w przekonaniu, że ktokolwiek tam był, opuszczał dom. Przymknęłam oczy, nabierając powietrza z ulgą, kiedy z góry przez kilka minut nie dobiegł mnie żaden, nawet najmniejszy szmer, a potem wzięłam się za przegryzanie sznura, którym skrępowano moje ręce.
*
Zachwiałam się lekko, stając na obydwu nogach. Dotknęłam niepewnie swojego karku, czując pod palcami ogromnego guza i mieszankę zastygłej i świeżej krwi.
Gorączkowo myślałam nad tym jak wydostać się z "grobu", w którym się znalazłam. Nie miałam pojęcia jak to było możliwe, ale wokół nie było żadnych schodów, drabiny ani nawet wieka, które przykrywałoby wejście. Wiedźma musiała użyć czarów, żeby usunąć z tego miejsca wszystkie możliwe drogi ucieczki. Przełknęłam nerwowo ślinę, czując ciarki pokrywające mojego ramiona. Mogłam spróbować się teleportować, ale biorąc pod uwagę moje obrażenia i w ogóle to, że nie miałam pojęcia gdzie dokładnie jestem, potrzebowałam trochę czasu, żeby się do tego przygotować.
Dopiero po kilku długich minutach odprężyłam swój umysł na tyle, że mogłam to zrobić.
*
Pierwszą rzeczą, jaką zobaczyłam po teleportacji była biała pierzyna pokryta teraz szkarłatnymi plamami krwi. Przeniosłam wzrok na podłogę, na której znajdowała się niewielka kałuża- tym razem mojej, zakrzepłej już krwi. Wszystko zaczynało powoli wracać do mojej głowy. 
Sol prawie mdlała z bólu, dziecko przychodziło na świat, czarownica kazała podać mi jakąś podejrzaną fiolkę, którą następnie wcisnęła Sol w usta i nakazała pić. 
Pamiętam, że zaniepokoił mnie wyraz twarzy dziewczyny, a potem coś w zachowaniu czarownicy. 
-Co ty, do cholery, masz jej zamiar zrobić?- Zapytałam, marszcząc brwi.
Wtedy czarownica zaszła mnie od tyłu, korzystając z momentu mojej nieuwagi, kiedy gapiłam się na bladą jak śnieg Sol, podłożyła mi pod nos coś śmierdzącego, co sprawiło, że przed oczami pojawiła mi się mgła, a potem rąbnęła czymś cholernie ciężkim w głowę. Podejrzewam, że kłodą drewna na opał.
Cholera! Co z Sol?! Zaczęłam szybciej oddychać. Nigdzie nie było nawet śladu zapachu Sol, ani dziecka.
Nie jestem pewna, ale chyba przez moment poczułam coś w rodzaju paniki. A co jeśli są ranni? Albo nie żyją...
Schowałam twarz w dłoniach i osunęłam się na ścianę za swoimi plecami.
~Sol? Sol? Sol?- bez odpowiedzi.
Nie...Tylko nie to...Co ja powiem Renowi?

*
Biegłam jak najszybciej się da, rozglądając się po drodze za Sol i jej dzieckiem. Ani śladu. Jakby zapadli się pod ziemię. Jedyną nadzieją, której silnie się uchwyciłam, było to, że zdołała jakoś uciec z małym. Przynajmniej tak wynikało z tego, co powiedziała wiedźma w rozmowie z tym mężczyzną. 
Jeśli więc była ostrożna, zatarła ślady i zmierza teraz do Vegas, do reszty.
Modlę się, żeby tak było. 
Tymczasem muszę sama się tam zjawić. Powiedzieć o wszystkim Renowi...Nawet jeśli mnie zabije. 
I modlić się dalej.

4 komentarze:

  1. o chuj
    to ten kutasiarz
    kij mu w dupe!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tzn o ile "alex" to skrot od "alexius" xd

      Usuń
    2. O matko... To najzajebistszy komentarz, jaki w życiu czytałam ;p

      Usuń