-Właśnie-Mac posłał mi przebiegły uśmiech.-Słucham, co masz nam do powiedzenia?
Westchnąłem cicho i wyszedłem bardziej do przodu, czując na sobie zdenerwowane spojrzenie Belli.
-Rada chce się z nami pobawić. Doskonale wiedzą, że złamaliśmy większość zasad, co tak naprawdę wogóle by ich nie obchodziło, gdyby nie to, że w tej sytuacji mogą pokazać do czego są zdolni, i że sprzeciwianie się im nie ma sensu. Niektórzy mieli już okazję przekonać się na własnej skórze, co to oznacza.-Kiwnąłem głową do Ivalio.-Oni są szaleni. Obchodzi ich tylko władza i to, czy wszyscy im ulegają. Chcą rządzić. Mamy dwa wyjścia: możemy się poddać i okazać skruchę, czego prawdopodobnie nie zrobimy, albo walczyć. Nie chodzi tutaj o to, żeby wygrać. Z Radą nie da się wygrać.
Macabre zaśmiał się i zaklaskał w dłonie.
-Brawo, blondynku. Doskonała przemowa. Dostrzegam w niej tylko kilka podstawowych problemów...Na przykład to, że jeśli przegramy będziemy martwi. Wszyscy. Chyba nie brałeś tego pod uwagę.
-Nie o to tutaj chodzi-warknąłem.-Jeśli dostaniemy się do "niewoli", to będzie gorsze niż śmierć. Jeśli chcemy wygrać, musimy liczyć się z tym, że nie skończymy tej wojny w tym samym składzie co teraz. Wiele z obecnych ma moce, które Rada chciałaby wykorzystać. Oni nie chcą nas zabijać. Chcą nam wymierzyć sprawiedliwość w inny sposób.
-A ja mam zajebisty pomysł: wybijmy ich wszystkich.
-Mają około tysięczną armię, i to tylko na samym obszarze Arkadii.-wtrącił sucho Ren.-Może wyjaśnisz nam wszystkim jak masz zamiar zabić tysiąc wyszkolonych wojowników, z całym arsenałem realnej broni i całkiem niezłymi mocami? Ponad 20 osób nie wystarczy.
-Patrzysz na to przez pryzmat bycia wojownikiem- Zwróciłem się do Rena, który uniósł brew.-Zapominasz, że posiadamy moce, które mogą pozwolić nam wygrać.
-Być może-wzruszył ramionami.- Ale najsilniejsi muszą być osłaniani, a do tego potrzeba ludzi, którzy umieją trzymać w rękach broń.
-Znajdą się.-powiedziałem szybko.-Na razie musimy spróbować załatwić to jakoś pokojowo.
-CO KURWA?!-Macabre mierzył mnie wściekłym spojrzeniem.-Oszalałeś!?
-Nie. Ty i Ren powinniście iść.
-Jeśli myślisz, że więzy krwi się dla nich liczą...-Zaczął Mac.-Pierdole to wszystko, nie jestem żadnym komitetem powitalnym.
-Niech to szlag!-Zaklął Ren.-Za późno, Mac. Zbieraj dupę, bo będziesz witał tatusia.
-O czym ty mówisz?-Hebi wyraźnie bladła.
Ren wskazał podbródkiem na wyjście z jaskini, brawie niezauważalnie mocniej przyciskając do siebie Sol, którą wyglądała na przerażoną, szepnął coś cicho i popchnął ją w moją stronę. Wyciągnąłem ramię i złapałem dziewczynę za rękę, posyłając jej pokrzepiający uśmiech.
-Dokładnie tak ich sobie wyobrażałam...-szepnęła Bella, kiedy oczom wszystkim ukazało się kilka postaci idących w milczeniu wzdłuż lasu. Na przodzie majaczyła wysoka sylwetka i stalowo szare włosy Alexiusa, którego drwiący uśmiech był widoczny w świetle księżyca.
(Ren, Mac? Reszta, która została w jaskini też pisze!!!)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz