-Czy to Ci wystarczy?-Are podszedł do mnie i odważnie patrzył mi w oczy. Pochyliłem się tak, że nasze twarze dzieliło zaledwie kilka milimetrów. Byłem wkurwiony, ale nie mogłem złamać słowa. Ten pojeb mnie zaskoczył. Szkoda tylko, że zapomniał, że ja też jestem sprytny.
-Myślę, że w nagrodę za twoje osiągnięcie pozwolę ci żyć.- Uśmiechnąłem się przebiegle.- Do czasu, kiedy znajdę Sol. Jak uważasz? Powie nam prawdę o tym, kto ją zdradził?
-Chętnie posłucham jej wersji wydarzeń, Alfo- Are pozostawał niewzruszony, ale w jego oczach czaił się ledwo widoczny strach.
-Ivo, nasz przyjaciel Are chciałby zaczekać na Sol w jakiejś ładnej bryle lodowej- zwróciłem się do Ivalio.
-Chętnie spełnię jego życzenie.-Białowłosy chłopak uśmiechnął się nieśmiało. Nareszcie może się na coś przydać...Może po tym wszystkim nawet go polubię?
-Chwila, chyba nie chcecie mnie zamrozić?!- Are wyglądał na dużo bardziej zaniepokojonego niż wcześniej. Ciekawe dlaczego?
-Powiedziałem, że pozwolę ci żyć, dopóki nie będę pewny, że to ty jesteś zdrajcą, ale nie powiedziałem gdzie. W sopli lodu przynajmniej będziesz nieszkodliwy.
-Zostaw chłopaka, Rennier.-Odwróciłem się, słysząc za plecami zimny jak lód głos. Tylko nie ten kutas!
-Bo?-Uniosłem brew, patrząc wprost w szare oczy Alexiusa. Tym razem był sam, co było kurewsko dziwne. Mogłem dać w zakład swoją rękę, że cała jego "mała" drużynka, którą zabrał z Arkadii pewnie chowała się gdzieś teraz w krzakach.
-Bo chcemy mieć go żywego. Maxon nie będzie zadowolony, kiedy jego syn wróci do domu w postaci rzeźby lodowej.
-Gówno mnie to obchodzi. Mów, gdzie jest Sol, stary kutasie!-Warknąłem, zaciskając ręce w pięści. Ivalio i Darender gapili się na nas jak niepełnosprawni psychicznie.
-Powinieneś zapytać o to raczej swojego ukochanego ojca. Wprost nie mógł się doczekać spotkania sam na sam z twoją laleczką.-Uśmiechnął się złośliwie, wiedząc, że tym samym zagra mocno na moich nerwach. Kurwa, że co?! Przed oczami wyświetliło mi się tysiące obrazów, z tym, co mógł jej zrobić Cain. Boże, tylko nie to. Zaszlachtuję skurwiela własnoręcznie.
-Jeśli kłamiesz...-warczę.
-Dlaczego miałabym, Ren? Znasz swojego ojca na tyle dobrze, żeby wiedzieć, do czego jest zdolny.
-Pierdol się- syknąłem i już miałem biec. Sam nie wiem gdzie. Po Sol? Kiedy poczułem na plecach zimne ostrze.- Rose...-Wykrztusiłem z siebie, napotykając spojrzenie brązowych oczu Rose. Nic się nie zmieniła.
-Witaj Ren.-Powiedziała.-Żałuję, że spotykamy się w takich okolicznościach.
Rozejrzałem się. Otaczał nas zwarty krąg wojowników Rady. Ktoś przykładał Ivalio nóż do gardła, a w powietrzu unosił się tępy zapach krwi. Chyba mojej, bo gdy spojrzałem na dół, po moim ramieniu spłynęła krew. Kiedy, kurwa zdążyłem się zranić? Byłem w chujowej sytuacji. Żadnej broni. Jeden na około pięciu. Zaskoczony i wkurwiony. Zajebiście beznadziejnie. Nie tak wyobrażałem sobie moją śmierć.
-Nie masz pojęcia jak bardzo mi przykro, że muszę kazać im cię zabić, Ren.-Alexius zaśmiał się smutno.- Mój najlepszy wojownik...Zabity przez swoich przyjaciół z rodzinnego domu.
Faktycznie, ile w tym ironii...Znałem każdego z obecnych tu ludzi. Z niektórymi chodziłem nawet do szkoły...A Rose była moją dziewczyną w szóstej klasie. Zaiste chujowe zakończenie.
-Możesz stanąć po naszej stronie, Ren- Rose powiedziała z nadzieją. Chyba żal jej było mnie zabijać.
Splunąłem na ziemię.
-Teraz tu jest moja rodzina.- Uśmiechnąłem się.
~Ice, chodźcie pobawić się z Alexiusem~ Wysłałem jeszcze, zanim skumulowałem w sobie moc i odepchnąłem wszystkich moją siłą kinetyczną.
(wszyscy???)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz