-Delikatniej! -warknąłem, kiedy Darender rzucił niedbale bezwładne ciało dziewczyny na kanapę.-Potrzebujemy jej żywej, a nie przyda nam się ze złamanym karkiem.
-Wybacz -wzruszył ramionami.-Ale nie sądzę, że jest aż tak krucha, na jaką wygląda. Uwięziła mnie zanim straciła przytomność.
Spojrzałem z powątpiewaniem na drobną blondynkę o delikatnej twarzy i miękkich włosach, pogrążoną teraz w głębokim, magicznym śnie, utkanym dla niej przez Sylvię. Wyglądała raczej jak płatek śniegu, a nie ktoś, kto posiada niebanalne moce i zdolności, które pozwoliły jej spętać młodego mężczyznę.
-Nie czujesz do siebie żadnego obrzydzenia, po tym, jak ich zdradziłeś?-Spytałem chłopaka.
Zawahał się przez chwilę, zerkając na Sol, ale wzruszył ramionami.
-Wykonałem tylko zadanie, które przydzielił mi ojciec. To wszystko.
-Więc wracaj do Niemych Gór i czekaj na dalsze rozkazy. Nie masz wiele czasu.
-Wiem. Powodzenia, Aaronie. Ta Mała potrafi być waleczna.
Skinąłem głową, i kiedy chłopak wyszedł podszedłem do wciąż nieprzytomnej dziewczyny.
-Halahasai -szepnąłem zaklęcie i obserwowałem, jak dziewczyna powoli otwiera oczy. Zielone, pomyślałem i uśmiechnąłem się ponuro. Na oko miała może z 16 lat. Taka młoda...Smutne.
-Kim jesteś?-Spróbowała rozwiązać magiczny węzeł na swoich nadgarstkach.
-To nic nie da. Magiczne węzły Sylvi są dosłownie nie do rozwiązania-powiedziałem.
-Mogę cię zabić w każdej chwili, więc chciałabym chociaż wiedzieć z kim mam do czynienia. Proszę...
-Nazywają mnie Aaron. Przykro mi, Sol, ale nie możesz mnie zabić. Przynajmniej dopóki działa moje zaklęcie blokujące.
Wyglądał na przestraszoną i zagubioną. Skrzywiła się i odwróciła wzrok.
-Czego chcecie?-Kiedy znów na mnie spojrzała, jej zielone oczy były delikatnie zaszklone łzami.
-Na pewno nie chcemy cię skrzywdzić. Chcemy cię tylko po naszej stronie. Kiedy będziemy w stu procentach pewni, że tak jest, będziesz wolna.
-Nie wierzę w ani jedno twoje słowo- zacisnęła zęby.-Co to za miejsce?
-Jesteśmy w Arkadii, w pałacu głównym. Może odrobinę ponuro, ale funkcjonalnie.-Rozejrzałem się po ciemnej sali. Ciężkie bordowe zasłony zasłaniały ogromne okna, nie wpuszczając ani odrobiny światła, kryształowe żyrandole wisiały smętni, a mahoniowe meble stały wypełnione wszelkimi przedmiotami, pod złoto zielonymi ścianami.- Ta wiedza nie powinna ci zaszkodzić, bo razem z mocami, straciłaś na jakiś czas swoją zdolność telepatii. Odzyskasz wszystko, dopiero gdy ci na to pozwolę. Nie możemy ryzykować, że przekażesz komuś ze swoich przyjaciół miejsce naszej lokalizacji.
-Dlaczego to robisz?-Zapytała, patrząc mi prosto w oczy. Tyle bólu, nienawiści...W parze zielonych oczu.
-Służę Radzie i wykonuję ich rozkazy, nawet kiedy ich nie popieram. Nie ruszaj się.-Nim zdążyła zaprotestować, wziąłem ją na ręce i przeniosłem na duży, wyściełany jedwabiem fotel.- Wystarczy, że powiesz mi tylko, gdzie znajdę twojego brata i jakie mam moce. Nie zrobimy mu krzywdy.
-Nie wierzę ci- pokręciła głową i przymknęła oczy.-Będziecie mnie tutaj trzymać do końca życia, bo nic wam nie powiem.
-Zrobisz to. Inaczej zostanę odsunięty, a na moje miejsce przyjdzie ktoś, kto cię złamie. I nie będzie miał litości.
-A ty ją masz?
-Nie wiem, wszystko zależy od ciebie, Sol.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz