wtorek, 13 maja 2014

(Wataha Ognia) od Vince

-Tatusiu, kiedy będziemy mogli wyjść ?
- Och, słoneczko, ty i Victor nie jesteście gotowi ,na coś takiego – Alexius wziął mnie na ręce i pogładził po białych włosach  - jesteście zbyt utalentowani, inni by tego nie zrozumieli.
- Dobrze tatusiu. – odpowiedziałam pokornie -  A kiedy będę mogła zobaczyć Victora?
- Victor był niegrzeczny, tatuś musi go ukarać, – stwierdził przyjaźnie -  zobaczycie się kiedy Victor zrozumie, w czym popełnił błąd. Rozumiesz, prawda?
- Tak, rozumiem -  tak kończyła się większość naszych dyskusji. Victor był przy mnie zawsze, nie licząc tych rzadkich sytuacji kiedy Alexius zabierał go do swojego laboratorium. Zawsze po czymś takim, mój brat wracał jakby opuszczony przez ducha. Nigdy nie mówił co mu robili, tak więc nie naciskałam.
Mimo to, Alexius zawsze starał się zapewnić nas o naszej wyjątkowości, mówił nam o tym jak długo starał się stworzyć istoty takie jak my.  A my, mu w to wierzyliśmy. Nie zadawaliśmy pytań bo wiedzieliśmy do czego to prowadzi.  Chociaż nie zdarzało się to często.  Alexius szybko zakończył eksperymenty nad nami, gdy doszedł do wniosku, że jesteśmy idealni. Mimo to nie czuliśmy się szczęśliwi. Trzymani z daleka od ludzi, nie licząc reszty Rady i innych wyników eksperymentów Alexiusa, opuszczaliśmy „dom” tylko pod osłoną nocy w celu wykonywania zadań  powierzanych nam przez „naszego ojca”. Oczywiście nie przeszliśmy do tego od razu, wcześniej musieliśmy trenować, doskonalić nasze umiejętności.  Czasami wydawało nam się, że zostaliśmy obdarci z dzieciństwa, kiedy inne dzieci bawiły się w chowanego itp. my próbowaliśmy uszczęśliwić  Alexiusa, w końcu do tego zostaliśmy stworzeni.
  Pamiętam jak dziś, dzień w którym Alexius uderzył przy mnie Victora, nigdy mu się to nie zdarzyło w mojej obecności. Nie wiem dlaczego, ale wtedy coś we mnie pękło, być może nie podejrzewał, że jego „idealne twory” uzyskają nie tylko niezwykłe umiejętności prawdziwych morderców, ale też własna wolę, ale tak się stało. Od tej pory, myśleliśmy tylko o tym jak uciec, aż pewnego dnia udało nam się. Owładnięci żądzą krwi, pustoszyliśmy wszystkie wioski i mordowaliśmy każdego kto stanął nam na drodze. Właśnie tak trafiliśmy do Niemych Gór.
*
Lidia zawsze była o nas zazdrosna. Próbowała bezskutecznie zdobyć sympatię Alexiusa, w czasie gdy nam przychodziło to bez większego wysiłku. Nawet kiedyś było mi jej żal, miałam nadzieję, że się zaprzyjaźnimy. Oczywiście nie była tym zainteresowana. Trudno, to była jej strata. Kiedy teraz stała tu przed nami myśląc, że ma z nami jakiekolwiek szanse, uśmiech sam cisnął mi się na usta.
-  Jeśli sądzisz, że każdemu do tego stopnia zależy na uznaniu Alexiusa to jesteś w błędzie -  zaśmiałam się, a Victor mi zawtórował.   Lidia próbowała ukryć wściekłość, jednak bezskutecznie.
- Chyba się nie zrozumieliśmy -  uśmiechnęła się szyderczo -  albo ze mną pójdziecie, albo was tam zaciągnę. -  Victor wreszcie przestał się śmiać.
- Skarbie, chyba nie myślisz, że z nami wygrasz. A tak właściwie po co ci to?
-Jeśli wrócimy do Alexiusa, znowu staniesz się dla niego bezwartościową zabawką – odezwałam się – A chyba tego byś nie chciała. – oczywiście jeśli Alexius po tym wszystkim nie postanowi nas zabić, dodałam w myślach. Patrzyłam jak stopniowo na twarzy Lidii pojawia się grymas wściekłości. Byłam pewna, że zaraz się na mnie rzuci, tylko na to czekałam wreszcie mogłabym zabić tę sukę. Jednak zanim się na to zdobyła, pojawiła się wśród nas jeszcze jedna postać. Człowiek, którego miałam nadzieję nie oglądać już do końca życia.  Człowiek z którym łączyły mnie tak silne więzi, nim zorientowałam się, że jest on taki sam jak cała reszta Rady.
-Gor… - uprzedził mnie Vincent.
(Gor?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz