Byłam w piwnicy. Tak mi się
przynajmniej zdawało. Nigdzie nie było widać okien, drzwi czy schodów. W głowie
miałam totalną pustkę. Jak się tu znalazłam? Przecież jeszcze chwilę temu byłam
w domu z Shazzym… Nadgarstki mnie nie bolały, co wykluczało wcześniejsze
związanie. Zdziwiło mnie, że mogę się normalnie poruszać. Chociaż tu i tak nie
było niczego, przez co mogłabym uciec. Usłyszałam coś za sobą. Zesztywniała ze
strachu odwróciłam się w stronę dźwięku. W cieniu ktoś stał. Nie mogłam
dostrzec jego twarzy, dopóki postać sama nie wyszła z cienia.
Ujrzałam mego ojca. Ubrany był w coś rodzaju zbroi, miał długą czarną, chyba
skórzaną pelerynę, która ciągnęła się za nim powoli. Uśmiechał się dziko. Gdy
podszedł bliżej zauważyłam, że ma zakrwawione ubranie. Wystraszona, zaczęłam
się powoli cofać. Jego uśmiech powiększył się...
- Czyżbyś wystraszyła się
odrobiny krwi?- Drwił ze mnie.
- Czego chcesz?- Warknęłam
- Mam dla ciebie propozycje.
Bardzo ciekawą.
- Nie kłopocz się. I tak nie mam
zamiaru się zgodzić.
- Zobaczymy… Wiem, że masz
szczególne moce i nie wiesz jak z nich korzystać. Nauczymy cię jak się nimi posługiwać. Będziesz wśród swoich. Zapewnię ci miejsce w Radzie. Nie musisz się nas bać... Tamte… watahy nie mają racji co do nas. Nie możesz im wierzyć. Chodź ze mną. –
wyciągnął rękę w moją stronę. Przenosiłam wzrok z jego twarzy na jego dłoń. Są plusy
i minusy tej sytuacji. Jak z nim pójdę, to inni uznają mnie za zdrajczynię, ale
mogę się nauczyć posługiwać mocami. Ktoś kiedyś powiedział, że czasami trzeba
być w egoistą. Miałam nadzieję, że ten człowiek się nie mylił.
Podałam rękę
Aaronowi. Wkroczyłam w nowy rozdział mojego życia.
~ Kilka
miesięcy później ~
Korona
drzewa, na którym się schowałam, całkowicie mnie zasłaniała, ale on i tak
wiedział, że tu jestem. Wyczuwałam Brana za sobą- skradał się w wilczej
postaci. Wyjęłam sztylet z pochwy i mocniej chwyciłam gałąź, której się
trzymałam. Bran był ode mnie starszy i lepiej wyszkolony, więc zawsze wygrywał,
ale nie tym razem. Dziś miałam zamiar pokazać parę nowych sztuczek, których
nauczył mnie Chase. Miałam nadzieję, że moi nauczyciele nie rozmawiali o
moich postępach i Bran nic nie wie o "sztuczkach"...
Chłopak był już pod drzewem, na którym siedziałam. Czas się zabawić. Skupiłam się na dźwiękach, które mnie
otaczały. Dzięki moim mocom żywiołów słyszałam rosnące drzewa- to jak pobierają
wodę i składniki mineralne z gleby. Przyjemny dźwięk. Ale nie o tym miałam myśleć.
Wyobraziłam sobie, jak te wszystkie małe roślinki zmieniają się w wielkie,
krwiożercze bestie, które słuchają tylko mnie. Nie musiałam nawet otwierać
oczu by wiedzieć, że Bran się tego nie spodziewał. Rośliny owinęły się wokół
niego i podniosły na wysokość mojej twarzy, a że jeszcze nie zeszłam z drzewa,
było to dosyć wysoko. Wilk zniknął i pojawił się brązowowłosy chłopak. Wyrywał
się, ale roślinki trzymały go dosyć mocno. Poznałam po jego oczach, że się boi.
Mój uśmiech stał się jeszcze szerszy. Pierwszy raz ktoś się mnie bał, tak
naprawdę. To uczucie było po prostu piękne. Ojciec miał rację.
-
I jak ci się podobają moi nowi znajomi? Piękni, prawda? – jedna z roślin
owinęła się wokół mojego nadgarstka. Nie żeby mnie chwycić, to miała być
pieszczota. Zauważyłam, że znowu pojawiły się te dziwne znaki na moich rękach.
Były niesamowite. Pulsowały i świeciły. Serpentyny ciągnęły się aż do
obojczyka.
-
Cóż, zaczynasz być coraz lepsza, szczeniaku.- nienawidziłam tego przezwiska.
Łodyga przy jego nodze zaczęła się powoli palić, ale nie spalała się.
-
Dobrze wiesz, że nie lubię jak tak na mnie mówicie. Chyba nie powinieneś
denerwować kogoś, kto może cię udusić, a potem usmażyć, nie sądzisz?- syknęłam
-
Usmażyć? O czym ty… - chłopak wrzasnął gdy tylko się zorientował, że jego prawa
nogawka powoli zaczyna się palić.- Przestań! Natychmiast! Co ty sobie myślisz?!
-
Myślę, że właśnie wygrywam. Powiedz tylko, że wygrałam, a cię puszczę. – mój
uśmiech musiał już zajmować połowę twarzy.
-
Chyba cię posrało szczeniaku. Nigdy…- w tym momencie moje kochane roślinki
ścisnęły go troszkę mocniej- Dobra, dobra. Wygrałaś. A teraz mnie puść. Więc go
puściłam. Spadł z ok. 4 metrów. Ach, piękny widok. Zsunęłam się po łodydze
jednej z roślin i wylądowałam miękko na ziemi.
-
I jak? Podobał ci się lot?- Prawie zwijałam się ze śmiechu. Bran leżał na ziemi wściekły i kompletnie bezbronny. Niestety ten piękny moment został przerwany przez Sylvię.
-
Widzę, że się dobrze bawicie, ale chciałam ci tylko przypomnieć, Julietto, że od
jakiś trzydziestu minut trwa nasza lekcja. Rozumiem, że wolisz walczyć, ale
poskromienie twojej magii jest trochę ważniejsze niż umiejętność posługiwania
się sztyletami, nie uważasz?- W trakcie jej wywodu Bran zdążył się podnieść.
Zwróciłam się w jego stronę.
-
Na tym musimy zakończyć. Jutro spodziewaj się większego wycisku. Cześć-
posłałam mu całusa w powietrzu, na co Sylvia prawie się roześmiała i pokręciła
głową. Lepiej z niego nie żartuj, potrafi
być porywczy.
-
Jak go trochę podenerwuje, to nic mu się nie stanie. Poza tym i tak mi nic nie
może zrobić. Jestem "pod ochroną" – moje moce nie są jeszcze w pełni
wykształcone, możliwe, że paru jeszcze nawet nie odkryłam. Nie wiadomo, co się stanie jeśli ktoś mnie dotknie lub zdenerwuje, więc po prostu wszyscy unikają kontaktu
ze mną.
Przez
ten cały czas rozmawiałam tylko z nauczycielami. Matka nadal się do mnie nie
odezwała. Szczerze? Nie mam nawet ochoty z nią rozmawiać, więc to właściwie żadna strata.
~*~
Zajęcia
już się dawno skończyły. Miałam teraz czas wolny aż do kolacji. Właśnie miałam zabierać się za nową książkę, gdy ktoś zapukał. Drzwi otworzyły się cicho,
wpuszczając zimne powietrze z korytarza. Służąca weszła powoli do pokoju. W
rękach trzymała pokrowiec na ubrania.
-
Panienki ojciec kazał przekazać, iż dziś odbędzie się uroczystość. Ma panienka
to założyć. Ktoś po panią przyjdzie i
zaprowadzi na uroczystości.- Powiesiła pokrowiec na drzwiach szafy, dygnęła i
szybko uciekła. To wszystko było dziwne. Nikt nic nie mówił, że ma być dzisiaj
jakaś uroczystość. Odłożyłam książkę na stolik nocny i podeszłam do szafy by
otworzyć pokrowiec. W środku była czarna sukienka do kolan. Rękaw trzy-czwarte
był zrobiony z czarnej koronki, a na talii i przy dekolcie można było zauważyć
małe diamenciki. Na wieszaku wisiał jeszcze naszyjnik z czarnych kamieni. Nic
szczególnego, ale razem to wszystko tworzyło piękną kompozycję. W zestawie nie
było butów, ale w szafie miałam nowe czarne szpilki. Szybko wskoczyłam w
sukienkę, wyjęłam buty i założyłam naszyjnik. Rozpuściłam włosy i rozczesałam.
Zrezygnowałam z mocnego makijażu, nałożyłam jedynie błyszczyk i tusz do rzęs.
Znaki jeszcze nie zniknęły, ale były zasłonięte przez rękawy. Miałam złe
przeczucia. Powinny zniknąć już dawno. Coś się stanie na uroczystości. Czuje
to. Ktoś zapukał do pokoju. Założyłam szpilki i otworzyłam drzwi. Lokaj skinął
i odwrócił się. Kazał mi iść za nim.
~*~
Kazali
mi stanąć zaraz pod sceną. Nie wiedziałam czemu. Chciałam tylko, żeby to się
skończyło, gdy nagle na podwyższenie wyszli ONI. Wszystkie wilki z Niemych Gór. Większości
nie znałam, ale wiedziałam, że są stamtąd. Serce mi stanęło. Nie słyszałam już
nic. Gapiłam się na scenę szeroko otwartymi oczami i czekałam na dalszy przebieg wydarzeń. Wszyscy wyglądali naprawdę źle. Mieli porozbijane głowy, sińce pod oczami i na policzkach, potargane włosy i wymięte, roztargane niekiedy ubrania. Nikt nie walczył, nie bronili się. Wiedzieli, co ma się stać. Ja też. To było okropne...
Nie należałam do nich, ale czułam
ogromny smutek mając ich przed oczami w tak podłym stanie.
Nie poczułam nawet, gdy jedna łza
spłynęła mi po policzku. Nie docierały do mnie żadne słowa, które Alexius Laufeyson wypowiadał, zwracając się całej naszej widowni, a z transu wybudził mnie dopiero trzask desek, kiedy czarnowłosy chłopak upadł z hukiem u wejścia sceny. Wszystkie oczy w jednej chwili zwróciły się w jego kierunku, a Alexius zawołał zimno:
-
Panie i Panowie, przed wami, w całej swej doskonałości - Rennier Foster!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz