środa, 25 czerwca 2014

(Wataha Burzy) od Isabelli


Po rozmowie z Ice'm czułam, że rozpadam się od środka. Czułam jak najgorsze emocje przejmują kontrolę nad moim umysłem i duszą. Moja siła wyższa nie potrafiła przeciwstawić się tak wielu negatywnym uczuciom i z moich oczu popłynęły łzy. Najchętniej bym umarła. Zniknęła. Wyparowała jak woda. Uleciała w górę jak dym po zgaszonej świecy. Płacz przynosi mi ulgę, żal zostaje zaspokojony, a łzy go unoszą. Nie miałam wyrzutów co do Ice'a. Miał prawo, aby zakończyć ten związek. Już od samego początku widziałam i czułam, że on nie jest ze mną szczęśliwy, że jego wybór padł na Hebi, mimo iż ona była już zajęta. Cóż miłość nie wybiera. Ale do cholery! Mógł mi zaoszczędzić chociaż trochę tego cierpienia. Które mnie niszczy od środka. Miłość nie jest stanem doskonałej opieki. To pojęcie aktywne, jak walka. Kochać kogoś oznacza zmagać się, by zaakceptować go dokładnie takim jaki jest tu i teraz. Zostawiłam tych zakochańców, niech się sobą nacieszą. Sama wybrałam się na spacer, nie zwracając uwagi na to, że wszyscy się na mnie gapią, a w lesie mogą czekać wojownicy Rady. Mam to gdzieś! Zasady trzeba łamać. Zaśmiałam się z siebie. Eh, przecież ja nigdy nie powinnam przepraszać za to, że żyje, a ostatnio robiłam to coraz częściej. Co doprowadziło mnie do depresji i samookaleczania. Stanęłam pośrodku polany i uniosłam głowę w górę, czując na twarzy ciepło promieni słońca. Tak mi tego brakowało. Tej bliskości z naturą. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że żyłam w cieniu. Muszę wyjść..i zajaśnieć jak księżyc w pełni. Po chwili zorientowałam się, że ktoś na mnie patrzy. Z niechęcią otworzyłam oczy. Byłam pewną, że to Katniss z jakimś idiotycznym kazaniem. Ale moim oczom ukazał się zupełnie obcy widok. Był to chłopak, około 17 lat. Wysoki szatyn o brązowych oczach. Z początku wzięłam go za wojownika Rady, ale gdy rozmowa się rozwinęła to okazało się, że przybył, aby chyba  z Nami zamieszkać.
- Opowiesz mi coś o sobie?- zapytał, gdy usiedliśmy pod drzewem.
- Nie lubię zbytnio o sobie mówić..- wykręciłam się.- Szczególnie nowo poznanym osobom. Zawsze psuje sobie wtedy reputację.- wskazałam na,ślady na nadgarstku.
- Ja bym Cię chciał poznać taką jaką jesteś naprawdę. Nie chce poznawać drugorzędnej wersji kogoś innego.- uśmiechnął się do mnie zachęcająco, lecz ja zamilkłam. Wzięłam głęboki wdech i wsuchiwałam się w ciszę, która od zawsze mnie uspokajała. Postanowiłam jednak zabrać głos.
- Wiesz..bujdą jest to, że jeżeli człowiek płacze wieczorem to ranek przywraca mu radość. Ja mogłabym płakać cały czas i nigdy nie miałabym dość, ponieważ moje łzy nie znają końca. One są nicością, która pożera moją duszę. I mimo, że w środku kiełkuje ziarenko nadziei, to te wszystkie złe emocje od razu je zabijają. Ja nie mam życia i nigdy nie będę mieć. Mimo iż oddycham, to tak naprawdę już umarłam. Zwątpienie to ból zbyt samotny, by wiedział, że jego bliźniakiem jest wiara. Ja straciłam wiarę w siebie i nawet jeżeli tysiąc osób starałoby mi się pomóc, lekarze, psycholodzy, przyjaciele, ja nie dam rady żyć tak jak dawniej. Już nigdy.- skończyłam, gdy zobaczyłam, że Peeta patrzy na mnie z przerażeniem w oczach.- Coś nie tak?- zapytałam zmartwiona.
- Wszystko ok.- odpowiedział zakłopotany.
- Teraz Ty opowiedz coś o sobie.- moja ciekawość nie zna granic.
( Peeta?;] )

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz