Ręka, w której trzymała miecz zawisła w powietrzu, a chwilę później opadła, ku mojemu zdumieniu upuszczając broń na ziemię.
-Co ty, kurwa robisz?- Uniosłem brew zdziwiony. Porzucenie broni podczas walki to samobójstwo.
-Po prostu się zamknij.-Złapała mnie za rękę i odciągnęła w stronę skał oddalonych od pola walki i zakrytych drzewami, po czym przycisnęła do kamienia i mocno pocałowała. Złapałem ją za ramię, mając świadomość, że zostaną jej po tym siniaki i mocno szarpnąłem, ale nie przerwała pocałunku.
~Proszę, nie przestawaj~ Poprosiła telepatycznie.
Właściwie nie wiem czemu jej uległem, ale zamiast ją odepchnąć pogłębiłem pocałunek, czując, że wzrasta we mnie obrzydzenie do samego siebie. Jak, kurwa mogę całować się z moją przyjaciółką, wiedząc, że Sol jest..Sam nawet nie wiem kurwa gdzie?!
-Dziękuję- Rose oderwała usta od moich warg dopiero po jakiejś chwili i przycisnęła czoło do mojego.
-Co to było?-Uniosłem brew.
-Przepraszam...Potrzebowałam cię blisko, Ren. Nic innego nie przyszło mi do głowy...Tak strasznie cię przepraszam- wyszeptała i ku mojej konsternacji zaczęła cicho łkać. Niepokonana Rose, która zawsze pokonywała chłopaków znów wyglądała jak 7-letnia dziewczynka z czupryną mahoniowych loków i błyszczącymi brązowymi oczyma, którą pocieszałem za każdym razem, gdy płakała.
-Hej, to nic- zmiękłem i otarłem łzę spływającą po jej policzku.- Co się stało, Rosie? Ktoś cię skrzywdził?
-To..To jest dla mnie za wiele, Ren. Nawet nie wiesz jak jest w Arkadii od czasu waszego odejścia...Twój ojciec...- Załamał jej się głos. Objąłem ją ramionami i zacząłem kołysać. Nie jak Sol. Jak przyjaciółkę.
-Mój ojciec?-Bałem się spytać, ale chyba już znałem odpowiedź. Ten skurwiel mi zapłaci za wszystko co zrobił.
-Emily mu się znudziła, nadeszła kolej na mnie...
-Nie musisz tam wracać, Rose.-Byłem zły na ojca, na Radę, na wojowników, którzy nie potrafili się przeciwstawić. Rose jest moją przyjaciółką odkąd pamiętam i Cain nie zrobi z niej swojej kolejnej dziwki dopóki żyję i potrafię zabijać.
-On dalej jest moim Alfą i ma władzę nad moim życiem.-Podniosła na mnie wzrok i przestała płakać.-I dlatego chcę, żebyś to ty mu je odebrał. Wolę umrzeć niż być jego dziwką.
-Nie zabiję cię- warknąłem.- Jak możesz mnie o to prosić?!
-Bo chcę zginąć z honorem.-Powiedziała sucho, odsunęła się i rzuciła do mnie miecz. Złapałem go, ale pokręciłem głową.- I z twojej ręki.
Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Nie pozwolę, żeby wszyscy moi bliscy cierpieli. Rose nie chciała umrzeć. Widziałem to w jej oczach.
-Dziwne masz życzenia, Rose.-Uśmiechnąłem się smutno.- Ale to nie jest koncert życzeń. Jedyną osobą, która umrze będzie mój ojciec. A ty będziesz wolna. Obiecuję.-Oddałem jej miecz i pocałowałem w policzek. Uśmiechnęła się nieśmiało, uśmiechem Rose.
-Zawsze będziesz bratem, którego nie miałam Ren. Zabijemy razem naszego ojca. I odbijemy moją przyszłą szwagierkę. Nie mogę się doczekać, kiedy poznam dziewczynę, która Cię usidliła. Musi być wyjątkowa.
-Jest. Sol na pewno przypadnie ci do gustu, "Mamo".
-Też tak myślę.-Uśmiechnęła się słodko. Cała Rose.
~Proszę, nie przestawaj~ Poprosiła telepatycznie.
Właściwie nie wiem czemu jej uległem, ale zamiast ją odepchnąć pogłębiłem pocałunek, czując, że wzrasta we mnie obrzydzenie do samego siebie. Jak, kurwa mogę całować się z moją przyjaciółką, wiedząc, że Sol jest..Sam nawet nie wiem kurwa gdzie?!
-Dziękuję- Rose oderwała usta od moich warg dopiero po jakiejś chwili i przycisnęła czoło do mojego.
-Co to było?-Uniosłem brew.
-Przepraszam...Potrzebowałam cię blisko, Ren. Nic innego nie przyszło mi do głowy...Tak strasznie cię przepraszam- wyszeptała i ku mojej konsternacji zaczęła cicho łkać. Niepokonana Rose, która zawsze pokonywała chłopaków znów wyglądała jak 7-letnia dziewczynka z czupryną mahoniowych loków i błyszczącymi brązowymi oczyma, którą pocieszałem za każdym razem, gdy płakała.
-Hej, to nic- zmiękłem i otarłem łzę spływającą po jej policzku.- Co się stało, Rosie? Ktoś cię skrzywdził?
-To..To jest dla mnie za wiele, Ren. Nawet nie wiesz jak jest w Arkadii od czasu waszego odejścia...Twój ojciec...- Załamał jej się głos. Objąłem ją ramionami i zacząłem kołysać. Nie jak Sol. Jak przyjaciółkę.
-Mój ojciec?-Bałem się spytać, ale chyba już znałem odpowiedź. Ten skurwiel mi zapłaci za wszystko co zrobił.
-Emily mu się znudziła, nadeszła kolej na mnie...
-Nie musisz tam wracać, Rose.-Byłem zły na ojca, na Radę, na wojowników, którzy nie potrafili się przeciwstawić. Rose jest moją przyjaciółką odkąd pamiętam i Cain nie zrobi z niej swojej kolejnej dziwki dopóki żyję i potrafię zabijać.
-On dalej jest moim Alfą i ma władzę nad moim życiem.-Podniosła na mnie wzrok i przestała płakać.-I dlatego chcę, żebyś to ty mu je odebrał. Wolę umrzeć niż być jego dziwką.
-Nie zabiję cię- warknąłem.- Jak możesz mnie o to prosić?!
-Bo chcę zginąć z honorem.-Powiedziała sucho, odsunęła się i rzuciła do mnie miecz. Złapałem go, ale pokręciłem głową.- I z twojej ręki.
Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Nie pozwolę, żeby wszyscy moi bliscy cierpieli. Rose nie chciała umrzeć. Widziałem to w jej oczach.
-Dziwne masz życzenia, Rose.-Uśmiechnąłem się smutno.- Ale to nie jest koncert życzeń. Jedyną osobą, która umrze będzie mój ojciec. A ty będziesz wolna. Obiecuję.-Oddałem jej miecz i pocałowałem w policzek. Uśmiechnęła się nieśmiało, uśmiechem Rose.
-Zawsze będziesz bratem, którego nie miałam Ren. Zabijemy razem naszego ojca. I odbijemy moją przyszłą szwagierkę. Nie mogę się doczekać, kiedy poznam dziewczynę, która Cię usidliła. Musi być wyjątkowa.
-Jest. Sol na pewno przypadnie ci do gustu, "Mamo".
-Też tak myślę.-Uśmiechnęła się słodko. Cała Rose.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz