poniedziałek, 10 marca 2014

(Wataha Burzy) od Hebi

Nigdy nie było mi tak ciepło w mojej cienkiej, białej pościeli.
Od wejścia do groty aż do łóżka ciągnął się sznur porozrzucanych ubrań, najbliżej leżał mój szary stanik w lufy ("uroczy" jak się dowiedziałam). Brakowało mi tu tylko koszulki Mac'a, którą pewnie zgubiliśmy jeszcze w korytarzu...
Mocniej wtuliłam się w tors czarnowłosego chłopaka. Teraz oboje odpoczywaliśmy. Czerwone oczy Mac'a były zamknięte, widziałam w nich, że nie potrafił się inaczej wyciszyć. Nie dziwię się, za każdym razem kiedy w nie patrzyłam miałam wrażenie jakby płonęły, jakby miliony iskier nie przestawało tańczyć ani na sekundę. Dziś jednak pierwszy raz zobaczyłam w tych oczach szczęście. Prawdziwe szczęście, nie wymuszony i wyćwiczony uśmiech, z którym się nie rozstawał. Dziś mogłam zobaczyć, co kryło się za maską wiecznego "luzaka" i chama.
-Mac...-zaczęłam. Chłopak otworzył jedno oko i spojrzał na mnie - Ja cię chyba kocham...
-Ja ciebie też - uśmiechnął się. To był najpiękniejszy uśmiech jaki widziałam - Tylko bez tego "chyba"...-dodał.

*

-Co to? - zapytałam dotykając podłużnej blizny ciągnącej się od ramienia Mac'a, po karku i wzdłuż pleców. 
Chłopak właśnie był w trakcie ubierania koszulki. Ja zdążyłam się już całkiem ubrać. 
Macabre spróbował wygiąć głowę tak żeby zobaczyć zabliźnioną ranę. 
-A, to! - zaśmiał się sztucznie - Ee, nic takiego. Stara historia. 
-Opowiedz - poprosiłam.
-Nie, jest nudna. Byłem dzieckiem i wiesz...Miewałem głupie pomysły. Będziesz się ze mnie śmiać!
Czułam, że kłamie, a przynajmniej nie mówi mi całej prawdy.
Uśmiechnęłam się słodko.
-Ej, Hebi! Grasz nie fair! - uśmiechnął się, ale zaraz spoważniał - Wybacz... Muszę już...ten...Lecieć. Mam parę rzeczy do zrobienia u siebie.
Na pożegnanie pocałował mnie w usta. Powinnam być szczęśliwa jednak ta głupia blizna nie dawał mi spokoju...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz