niedziela, 2 marca 2014

(Wataha Powietrza) od Sol

-Ren...Ren! Nic mi nie jest...-chciałam powiedzieć, choćby przekazać mu to telepatycznie... Byłam jednak za słaba, by uśpić jego zmartwienie.
A więc tak naprawdę wygląda śmierć...Chociaż nie...To nie śmierć. To coś pomiędzy. Coś w czym zawsze byłam... Widzę Rena, jest też Szamanka. Każde z nich reprezentuje jeden ze światów.
A ja? A ja jestem między i ponad obydwoma... Nie ma innych takich jak ja. Zawsze byłam sama, samotna... Czemu właśnie teraz dano mi wybór? Zawsze byłam poza nimi, nie chcę należeć do jednego... Nie potrafię i nie nauczę się...
Do Szamanki jak i do Rena wyciągam dłoń. Tylko on próbuje mnie złapać, przyciąga mnie do siebie, staruszka wie, że to jeszcze nie pora.
Znów ta wspaniała polana, którą widzę w snach. Czuję, że niedługo ją odnajdę...
Alfa przytula mnie do siebie, a po jego policzku spływa łza. Do ust przyciska dłoń, którą ku niemu wyciągałam... Gdy jego łza dotyka mojej skóry to wszystko znika...
Jestem tam wyższa, ładniejsza...Starsza. Obok mnie Ren, prawie wcale nie zmieniony, może nieco... szczęśliwszy..?
Leżymy wtuleni w siebie i świeżą trawę... Co kawałek inne pary, lub małe grupki wilków.
Wszystkie wilki z Niemych Gór, szczęśliwe bawią się lub wylegują. Gdzieś tam rozpoznaję Bellę i Devona...
Ach... No tak... Już rozumiem! To takie proste...
Proroczy sen, wizja przyszłości... Jakże piękna wizja przyszłości...Przecież prawie co noc mi się to zdarza.
A więc już nie umieram, tylko śnię...Bardzo odlegle śnię.
Uśmiechnęłam się w duchu i cieleśnie. Zaczęłam znów czuć swoje ciało. Piękna byłaby taka przyszłość, jednak trzeba wrócić do teraźniejszości.
Otworzyłam oczy i ujrzałam grymas zmartwienia na twarzy Rena, uśmiechnął się widząc, że żyję, przytulił mnie krótko, szybko się opanował i odsunął na przyzwoitą odległość.
Spróbowałam usiąść, po lekkim uniesieniu od razu zakręciło mi się w głowie. Ren przytrzymał mnie za ramiona.
-Zaniosę Cię do groty...- milczałam w półśnie czując jak się przemieszczamy. Nawet na moment nie spuścił mnie z oka.
Gdy już odzyskałam nieco siły usiadłam na kanapie (na której wcześniej spałam) i zamierzałam mu wszystko opowiedzieć, prawie wszystko.
-Wystraszyłaś mnie, Mała.
-Przepraszam...- odebrałam, że na to słowo coś w nim drgnęło.
-Bądź łaskawa wytłumaczyć mi wszystko po kolei...
-A więc...-zaczęłam-Byłam u Belli...Nie była w najlepszym stanie, ale ktoś już się nią zajął, więc poszłam dalej. Wtedy, w górach spotkałam jej oprawcę... Nie mogłam pozwolić mu tak bezkarnie chodzić po tym świecie. Myślałam o tym, jaka kara powinna go spotkać, a raczej o mierze cierpienia jakie powinien przeżyć. Gdy znalazłam w sobie odpowiednią wartość jego kary to się zaczęło dziać.- powiedziałam, spokojnie, cicho acz pewnie.-Jego kości...-kąciki moich ust drgnęły chcąc wznieść się w uśmiechu na to wspomnienie-Nie pasowały już do siebie. Gdy chcemy ułożyć puzzle próbujemy dopasować jeden kawałek w każdy możliwy sposób...To robiły jego kończyny.Gdy już ucierpiał wystarczająco...Przestałam na niego patrzeć, mój umysł się oczyścił. A z niego ulotniło się życie.
Patrzał na mnie zaintrygowany.
-Puf, od tak.- wykonałam palcami prawej ręki gest,jakby coś znikało.
Uśmiechnęłam się i oczekiwałam jego bardziej wymownej reakcji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz