sobota, 5 kwietnia 2014

(Wataha Powietrza) od Rena

Byłem wkurwiony do potęgi, kiedy przeczesywałem teren w poszukiwaniu tego myłdka, który prawie zabił Sol. W tamtej chwili chuj mnie obchodziło kto to był i czy oderwanie mu łba będzie wysoce głupim posunięciem, bo jedyne co mną kierowało to to, że Sol po raz któryś tam była w niebezpieczeństwie, a ja miałem ją chronić. Niech to szlag. Jestem ciotą, mogłem ją zatrzymać... Teraz Sol może się pożegnać z ucieczkami, bo od teraz będę za nią łaził krok w krok. To jedyny sposób, żeby ją chronić przed tą cholerną Radą. Wywęszyłem w powietrzu zapach wilka. Śmierdział zupełnie jak mój ojciec, więc musiał należeć do Rady. Uśmiechnąłem się kpiąco. Oni są tacy głupi czy tylko udają? Mogli chociaż zatuszować swój trop...
*
Serce podskoczyło mi do gardła na widok Sol, siedzącej nad rzeką, wpatrującej się z przerażeniem w oczy rudego wilka przynajmniej dwa razy większego od jej własnej, wilczej postaci. Zdążyłem w samą porę. Musiała być w szoku, bo wciąż była w ludzkiej postaci, która nie dawała jej praktycznie żadnych szans na przeżycie w wypadku, gdyby wilk się na nią rzucił. Sparaliżowana obecnością wroga nie próbowała nawet użyć swoich mocy. 
Gniew zaczął rosnąć w moim ciele, aż osiągnął poziom niebezpieczny dla otoczenia, gdy rzuciłem się do gardła basiora. Warknął na mnie i szarpnął tak, że zrzucił mnie na ziemię. Jak przez mgłę słyszałem krzyk Sol. Podniosłem się z ziemi i ponowiłem atak, tym razem wymierzając kły w tętnicę szyjną przeciwnika. Był cholernie silny, a jego rwanie prawie zwaliło mnie na ziemię. Niestety ten chłystek chyba zapomniał, że mi też nie brakuje siły. Przycisnąłem go do ziemi całym ciężarem swojego ciała i mocniej zacisnąłem zęby na jego szyi, czując jak mój pysk wypełnia świeża, ciepła krew. Po kilku długich sekundach szarpaniny basior stracił siły i jęknął cicho w geście poddania.
-"Przemień się!"-Warknąłem telepatycznie, a basior usłuchawszy mojego polecenia zmienił się w krępego mężczyznę z rudym włosami i brązowymi oczami, który patrzył teraz na mnie błagalnie. Zmieniłem postać.
-Glenn.-syknąłem, przyciskając mu głowę do ziemi. 
-Ren, błagam..-jęknął.-Wykrwawię się.
-Gówno mnie to obchodzi!-z mojego gardła wydobył się warkot.-Gadaj, czego od niej chcecie.-Po raz pierwszy rzuciłem okiem w stronę Sol, która ledwo stojąc na nogach obejmowała się ramionami i z przerażeniem przypatrywała się całej scenie. Z jej oczu płynęły łzy.
-Wszystko w porządku?-zapytałem ją.
-T-tak. Nic mi nie jest-wyjąkała.
-Ren...-Glenn zakrztusił się własną krwią, kiedy znów na niego spojrzałem.
-Gadaj, skurwysynu!-nie zwolniłem uścisku.
-Alexius jej chce...
-Do eksperymentów, tak?-nie odpowiedział.-Gadaj!
-Chce jej martwej.-wyrzucił wreszcie. Poczułem bolesne ukłucie w klatce piersiowej, ale nie miałem odwagi, żeby oglądnąć się na Sol.-Ren, błagam...Powiedziałem ci wszystko...Daj mi swojej krwi...-błagał.
-Milcz-syknąłem, szarpnięciem podnosząc go z ziemi.-Próbowałeś ją zabić, Glenn i myślę, że za to poślę cię do diabła.-obdarowałem go obojętnym uśmiechem, zanim rzuciłem nim o pobliskie drzewo, tak, że nabił się piersią na jedną z gałęzi. Jęknął głośno i zsunął się na ziemię.
Odwróciłem się do zapłakanej Sol i wziąłem ją na ręce. Wtuliła się w moją szyję i zaczęła łkać.
-Wydaje mi się, że miałaś zostać w łóżku.-warknąłem, wnerwiony bardziej na siebie niż na nią. Po jej policzkach znów popłynęły łzy, od których trochę zmiękło mi serce.-Dobra, nie płacz już...Nikt cię nie zabije..Od dziś będziesz bezpieczna. Bo nie będziesz nigdzie chodzić beze mnie.-przytuliłem ją lekko i zaniosłem do jaskini.                                                                                                                                                                                                                                        

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz