środa, 23 lipca 2014

(Wataha Powietrza) od Rena

Przekazanie Hebi wiadomości o śmierci Mac'a było jak kolejne pchnięcie sztyletem w moje zharatane serce. Chciało mi się wyć. Usilnie ignorowałem też potrzebę rozpierdolenia wszystkiego, co znalazłoby się na mojej drodze...
Macabre nie żyje, a ja nie zrobiłem nic, by mu pomóc. Mogłem tylko, kurwa, patrzeć jak ten sukinsyn go morduje...Nienawidzę się za to. Nienawidzę Alexiusa, nienawidzę przeklętej Rady, nienawidzę mojego ojca, który podkulił ogon przy pierwszej lepszej okazji i uciekł jak tchórz od zagrożenia. 
Przysięgam, że dorwę tego gada Alexiusa i pomszczę przyjaciela! Niezależnie od tego jak długo ten skunks będzie przede mną uciekał...Czas nie jest moim wrogiem, mogę czekać. A kiedy już tego doczekam...Zemsta będzie miała cudowny smak. Spokojnie, Mac. Dorwę tego kutasa.
Na ziemię przywrócił mnie lekki uścisk dłoni. 
-Możemy stąd iść?
Napotkałem spojrzenie zielonych oczu Sol i przejechałem wzrokiem po twarzach innych wilków.
-Tak- Złapałem ją za rękę i pociągnąłem za sobą, przepychając się przez tłum gapiących się na nas ludzi.-Idźcie spać. Nie wiadomo kiedy następnym razem będziecie mieć ku temu jakąś okazję.- Powiedziałem jeszcze na odchodnym, mając świadomość, że i tak nie posłuchają...
Idąc ciemnym, nieoświetlonym korytarzem do mojej sypialni, próbowałem jakoś pozbyć się z głowy nękających mnie, ponurych myśli i jedynym, co mi w tym pomagało, była obecność Sol. Teraz tylko ona się liczy. Nie mogę już więcej dopuścić, żeby znalazła się w niebezpieczeństwie...
-Powinnaś odpocząć- Powiedziałem, kiedy znaleźliśmy się w pokoju.
-Ty też...-Powiedziała, ciągnąc mnie za rękę w stronę łóżka.
-Ja posiedzę jeszcze przez chwilę.-Wyrwałem rękę z jej uścisku i usiadłem na fotelu w rogu pokoju. Spanie było wykluczone. Musiałem przemyśleć jakiś plan, w razie gdyby Rada postanowiła zaatakować nas z zaskoczenia, po tym jak nabiorą sił po porażce.-Nie jestem zmęczony.
Sol tego nie łyknęła i z cichym westchnieniem podeszła do mnie, żeby dotknąć mojej twarzy.
-Ren, nie możesz winić się za całe zło tego świata. Nie możesz brać wszystkiego na swoje barki...-Szepnęła, gładząc mnie po policzku.
-Mogę.-Strąciłem jej rękę i odwróciłem wzrok.- Nic wtedy nie zrobiłem, wiesz? Mogłem tylko patrzeć.
Teraz chcę zrobić co tylko się da, żeby wygrać tą cholerną wojnę...I chcę cię ochronić.
-Wiem, Ren.-Uśmiechnęła się najsmutniejszym uśmiechem, jaki u niej widziałem.- Nie chcę cię przed niczym powstrzymywać. Niezależnie od tego co postanowisz, będę zawsze przy tobie.
Nie mogłem się powstrzymać i wciągnąłem ją sobie na kolana, całując ją jednocześnie w usta.
-Nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo cię kocham.-Zrobiłem sobie przerwę na oddech i oparłem czoło o jej czoło. - Nie przeżyłbym, gdyby coś ci się stało. Jesteś wszystkim, co mam.
Schowałem twarz w zagłębieniu jej szyi i przymknąłem oczy. Wizja utraty Sol była bardziej przytłaczająca niż cokolwiek innego...
-Nic mi nie będzie, obiecuję.-Wyszeptała.-Chodźmy spać.
-Skoro każesz.-Podniosłem głowę i uśmiechnąłem się lekko. Wstałem, nie wypuszczając Sol z ramion i położyłem ją na łóżku.-Kocham cię, Mała.-Pocałowałem ją jeszcze w usta i położyłem się obok, oplatając ją ramionami i przyciskając jej plecy do mojego brzucha.
-Ja ciebie też, twardzielu.
Zdążyłem się jeszcze uśmiechnąć, zanim porwał mnie sen.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz