sobota, 19 lipca 2014

od East'a

 Nagrzana płyta lotniska dawała mi się we znaki. Jak ja nie lubię słońca... Poprawiłem na sobie czarną kurtkę z kapturem i ruszyłem z tłumem na lotnisko. Dawałem się im pchać, dotykać, ocierać, a myślami byłem gdzie indziej. Czas w tej chwili mógłby dla mnie nie istnieć. Otaczał mnie gwar, wywołany przez ludzi. Przeszedłem przez bramki. Otworzyły się przede mną automatyczne drzwi, a ja myślałem.
 Dawno nie było mnie w domu. Nie chciałem być w końcu zależny od braci. South zawsze prawił mi morale, starając się mnie należycie do życia przygotować. Zupełnie, jakby był moim ojcem, a nie bratem. Co do ojca to ten zawsze mnie rozpieszczał. Byłem jego ostatnim dzieckiem. Nie chciał mieć większej ilości potomków. Może jest to spowodowane tym, że skończyły się mu kierunki świata. W sumie w to nie wnikałem.
 West oczywiście traktował mnie jak berbecia, co to z pieluch nie wyrósł, a North przeważnie nie zwracał na mnie uwagi. Żył swoim życiem i nie chciał, żeby ktokolwiek się do niego pchał. No może oprócz South'a, ze względu na to, że byli bliźniakami i tylko South potrafił jakoś do niego dotrzeć z jakimkolwiek skutkiem. Zawsze wydawało mi się, że tylko South go rozumiał.
  Odkąd zasmakowałem po raz pierwszy ludzkiej krwi uwielbiałem zatracać się w polowaniu, tropieniu, zabijaniu. Po prostu samolubnie zaspakajałem sam siebie. Choć wtedy może faktycznie byłem takim wampirem co to nikogo nie lubił. Wiecznie naburmuszone małe dziecko, choć o wybuchach samoistnego szczęścia wolałem nie wspominać. Wtedy to dopiero się nade mną rozczulali. Choć nie można im odmówić odpowiedzialności. Ganili mnie za tyle spraw. Ciągle byli na wyciągnięcie ręki, więc było mi dobrze. Tak bezpiecznie. Chyba mógłbym startować do tytułu "Najszczęśliwsze dziecko roku".
 Potem nastoletni bunt, choć może w wampirzym wypadku tego powiedzieć nie można, bo miałem ten "bunt" w wieku 60 lat. Czego mi tak wtedy brakowało? Nie podejmowałem samodzielnych decyzji. Wszystko co robiłem było wymogiem rodziców, potem najstarszego brata.
 Szedłem ulicami Vegas w kompletnej ciszy. Nie zwracałem uwagi na mijane przeze mnie kasyna i ludzi, którzy tam się znajdowali. Ludzie to pożywka. Coś jak krowy hodowane tylko po to, by je urżnąć. Ale to inna sprawa.
 Przez jezdnię przemykały różnokolorowe i drogie samochody. Raj dla oczu i hazardzistów. Wieczorem wypadnę na miasto i zapoluję. Może nawet wkręcę się w jakieś wyścigi samochodowe? Zawsze jakaś miła odmiana, pobudzająca krew w żyłach.
 Moje puszczone z wodzy zmysły odbierały szmer bicia człowieczych serc, stukot wysokich obcasów, wdechy i wydechy, odległe śmiechy, warkot samochodów, odległe wycie syren radiowozów. Był to straszny jazgot, ale i tak nie zwracałem na to uwagi. Kierowałem się tylko sobie znanym szlakiem, który miał mnie doprowadzić do domu.
 15 lat mnie nie było. Nie wróciłem nawet na wiadomość o śmierci South'a. Nie potrafiłem się z tym wszystkim zmierzyć. Zamieniłem się w samotną bestię, która szukała spokoju w bólu innych. Taki ze mnie tchórz. Nie pożegnałem się z bratem należycie. Z resztą nie tylko z nim. W końcu te kilkanaście lat temu zniknąłem z domu bez słowa. Będę czuł tą ranę do końca mojego życia.
 Zagłębiałem się w uliczki tego Miasta Grzechu ze spuszczoną głową. Wiedziałem, że moje ciemne oczy były przymglone, nieobecne.
 Jak mnie przyjmą? Zganią? Zwyzywają? Co się działo, gdy mnie nie było?
 W moim życiu, a przynajmniej tej jego części było tyle niewiadomych, których musiałem się kiedyś pozbyć. I teraz przyszedł ten czas. Coś dziwnego działo się w mieście Wendy. Od kiedy wilkołaki bratają się z wiedźmami? Bo musiały to robić, skoro ojcem Małej był wilkołak. Z innej beczki, od kiedy ja interesuję się Wilkołakami? Przecież te stwory to kolejny podgatunek Wyższych Ras. Kto tam by się chciał zajmować ich problemami? No na pewno nie wampiry.
 W końcu stanąłem przed rodzinną willą. Wyrwałem się z pajęczyny zgubnych myśli i chłonąłem całym sobą widok i zapach tego miejsca. Jak ja za tym wszystkim tęskniłem. Za czernią dachu, bielą ścian, mrokiem okien, wypielęgnowanym ogródkiem z basenem, podjazdem, zapachem kwiatów. Dziwnie rozczulony ruszyłem ku drzwiom, starając się zebrać w sobie. Nacisnąłem klamkę i wszedłem do środka. Jakże wielki spotkałem zawód nie znajdując w środku obecności braci, a jedynie pokojówkę.
 Dom stał pusty.
- Witaj, Betti.- Odezwałem się przyjaźnie do kobiety, zjawiając się znienacka tuż za nią. Dampirka uśmiechnęła się do mnie, a jej posiwiałe ze starości włosy lekko zafalowały. Tęskniłem nawet za nią.
- East.- Rzuciła głosem pełnym ulgi i objęła mnie ramionami.- Jakże ty wydoroślałeś!
                                                                 * * *
 Po długiej rozmowie z dampirką na nowo zadomowiłem się w swoim pokoju. Zrobiłem tam kompletną czystkę, wyrzucając stamtąd wszystko, co kojarzyło mi się z przeszłością. Zeszło to dość szybko, jako że byłem obdarzony nadludzką szybkością i siłą. Wprowadziłem kilka zmian, które bardziej pasowały do mojego obecnego sposobu bycia. Postanowiłem, że zmienię meble, dokupię trochę książek i co tam jeszcze można zrobić. Założyłem żaluzje w oknach, zdmuchnąłem kurz z regałów, a jedną ze ścian pokryłem wielką mapą świata z zaznaczonymi ciekawymi siedliskami ludzi, które zamierzałem jeszcze odwiedzić, no i oczywiście gdzieś musiałem zaznaczać nowe cele do tropienia.
 Zadowolony usiadłem na ciemnej, jakże wygodnej kanapie i przejechałem wzrokiem po pokoju.
 Ciekawe kiedy inni wrócą. Westchnąłem i sięgnąłem po jedną z książek. Nie zamierzałem się ruszać z tego miejsca przez najbliższych kilka godzin. Potem polowanko i znowu dom.
 Że też akurat teraz ich nie ma. A może od dłuższego czasu tu nie mieszkają, a ja jedynie o tym nie wiedziałem? Ta myśl była iście drażniąca.
 W końcu książka mnie wciągnęła, a całe moje ciało rozluźniło.
                                                              * * *
 Najedzony i podirytowany wszedłem do basenu. Od razu zacząłem wyładowywać zdobytą energię wykonując kolejne baseny kraulem.
 A co jeśli na serio mieszkali sobie nie wiadomo gdzie i mnie nie poinformowali? Miałem ochotę rozszarpać czemuś gardło.
 Po niecałej godzinie przysiadłem na krawędzi i wpatrzyłem się w gwiazdy. Sięgnąłem po ręcznik i wytarłszy się nim położyłem go na trawie, rozciągając się na nim. Poczekam co najwyżej tydzień. Jak ich nie będzie, to ich wytropię, albo znowu zniknę wśród ludzi sam dla siebie. Choć po latach wydało mi się to nieco przykre, że z nikim z rodziny się nie kontaktowałem. Przymknąłem powieki, zapadając w drzemkę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz