niedziela, 13 lipca 2014

(Wataha Powietrza) od Rena

Stanąłem w drzwiach jedynie z mieczem, który udało mi się przywołać kinetycznie. Alexius i Macabre prowadzili właśnie zaciekłą walkę, ale moja obecność była na tyle oczywista, że Alexius rzucił mi jedno z lodowatych spojrzeń.
-Rennier- powiedział bez wyrazu, w chwili, gdy poczułem, że naciska na mnie jakaś diabelska moc, nie pozwalająca mi zrobić kolejnego kroku na przód.-Przyszedłeś pomóc mojemu synowi mnie zabić. 
Kątem oka zerknąłem na Mac'a. Wyglądało na to, że staruszek do tej pory zdążył pokiereszować go bardziej, niż ten jego. Mimo to uparcie podtrzymywał się jedną ręką brzegi jakiegoś mebla i starał się zachować niewzruszony wyraz twarzy. 
-Na to wygląda- wzruszyłem ramionami i wykonałem błyskawiczny ruch mieczem tuż nad głową Radnego. Sukinsyn uchylił się dokładnie w odpowiedniej chwili i jakimś cudem znalazł się po drugiej stronie pomieszczenia, zaledwie metr dalej od Macabre'a, który lewo stał teraz na nogach, a na jego klatce piersiowej widniała spora dziura, z której sączyła się krew. Nie była głęboka, ale z pewnością odebrała mu większość sił. A ja nie mogłem się, kurwa, ruszyć z miejsca.
-Za swoje zbrodnie odpowiesz w odpowiednim czasie, Rennierze. Razem z moim synem.-Odezwał się srebrnowłosy.- Porzućcie broń i poddajcie się w imię Arkadii. Stańcie po naszej stronie, a będziecie żyć. 
-Prędzej umrę, niż zniżę się u twoich stóp, tchórzu-Macabre splunął na ziemie. Jego zęby były czerwone od krwi, a na brodzie widniała jej cienka strużka.
Chciał go sprowokować. Alexius był już ranny, jak zauważyłem i na pewno mniej wytrzymały od syna. Przy każdym ruchu jego ręka instynktownie wędrowała do ciętej rany w boku, którą zadał mu Mac. 
Gdyby doszło do starcia, Macabre by wygrał. O ile nie używaliby magii. 
Alexius wykrzywił usta w grymasie i przez chwilę zaległa cisza. Zerknąłem na Mac'a, żeby upewnić się co zamierza. Cały czas czekałem na jego znak, żeby uderzyć. Moja siła kinetyczna mogłaby zmieść starca z powierzchni ziemi, ale tylko jeśli zrobię to na tyle szybko, żeby nie zdążył zorientować się, co zamierzam...Macabre był już za słaby by walczyć, ale żadnego znaku się nie doczekałem. Uderzyłem więc na własną odpowiedzialność, ale mój atak błyskawicznie został zablokowany i odbity prosto we mnie. Krzyknąłem coś niezrozumiałego, gdy walnęła we mnie fala czystej, agresywnej energii, którą sam wysłałem. Bolało jak cholera, a większość moich mięśni uległa chwilowemu paraliżowi. Kurwa. Nic nie szło tak, jak powinno. 
Alexius nie zwrócił na mniej większej uwagi i podszedł do syna powolnym krokiem. Wstrzymałem oddech, gdy w powietrzu zabłysło srebrne ostrze zatrutego sztyletu, którego ostry koniec mężczyzna wycelował w sam środek klatki piersiowej Mac'a, tuż pod miejscem, gdzie widniała pierwsza rana. 
Syknąłem cicho, gotowy do ewentualnego ataku. 
-Nazwałeś mnie tchórzem...-Mówiąc to wbijał ostrze coraz głębiej w ciało chłopaka.- Nigdy nie byłeś synem, którego chciałbym mieć, Macabre. Jesteś taki sam jak matka- głupi.-wyszeptał z wyrazem triumfu na twarzy.
-Nie zawsze dostaje się to, czego się chce- Macabre stęknął cicho z zaskoczenia i bólu jednocześnie, a jego czerwone oczy wytrwale patrzyły w srebrne oczy ojca. Chciałem do niego podbiec, rzucić się na tego dziada i wypruć mu wszystkie flaki, ale nie mogłem. Nie mogłem nic zrobić, musiałem patrzeć...Patrzeć jak ten psychopata zabija mojego przyjaciela. Chciałem wrzeszczeć, ale jakimś cudem nie mogłem wydobyć z siebie głosu. Czułem, że z twarzy odpływa mi cała krew.
-Jesteś dla mnie niczym Mac.-wysyczał jeszcze Alexius, tym razem zanurzając sztylet na całą jego długość w klatce piersiowej syna.- Podobnie jak twoja matka. I skończysz jak ona. 
Jednym szybkim ruchem wyciągnął sztylet z ciała Mac'a, który sparaliżowany patrzył w otępieniu w przestrzeń, a potem osunął się na podłogę. W tym samym momencie w zamku wybuchły płomienie, trawiące wszystko, co spotkały na drodze. Alexius spojrzał na mnie przeciągle i widząc moją rozpacz, uśmiechnął się...Ten skurwiel się uśmiechnął...A potem...Zniknął. 
Przez pięć długich sekund stałem jak wbity w ziemię. Miecz osunął mi się z ręki i wtedy zrozumiałem, że nie ma już bariery. Zrobiłem trzy wielkie kroki i dopadłem do Macabre leżącego na podłodze w kałuży własnej krwi, która już zdążyła wypłynąć z nowej rany. Nie wiedziałem, co robię. Przycisnąłem rękę do miejsca, gdzie uchodziła krew, ale wciąż czułem jak przepływa mi przez palce równie szybko jak z mojego przyjaciela uchodziło życie. 
-Mac... Nawet o tym nie myśl, stary...-Wymamrotałem, kiedy spojrzał na mnie pełnym bólu wzrokiem.
-Myślenie nigdy nie było moim ulubionym zajęciem.-Uśmiechnął się krzywo i zaczął krztusić własną krwią.- Nie wierzyłem, że temu skurwielowi starczy odwagi.
-Zabiję go za to...Przysięgam- Powiedziałem przez zaciśnięte zęby. Wciąż nie docierało do mnie to, co tak naprawdę się dzieje. Jedyne, co czułem, to metaliczny zapach krwi i dymu. 
-Mam nadzieję.- Z każdą chwilą robił się coraz bledszy.- Planowałem umrzeć dopiero za jakiś czas...
-Nie umrzesz.-Warknąłem.
-Już umieram.- Z trudem przełknął ślinę.-Zajmij się Hebi... Powiedz jej, że ją kocham.
Powoli zaczynały do mnie docierać jego słowa, a po moim karku przeszedł dreszcz. 
-Masz moje słowo, kretynie...-Spróbowałem się uśmiechnąć, widząc ulgę w jego oczach.-Bardzo boli?
-Kurewsko. Kutas wiedział jak zgotować mi bolesną śmierć.
Czułem, że napływa do mnie fala żalu, smutku, rozpaczy, bólu i wściekłości. Macabre umierał mi na rękach, a ja nie mogłem nic zrobić. Nic innego się nie liczyło. Traciłem właśnie kogoś w rodzaju brata.
Na zawsze... 
-Nigdy ci tego nie mówiłem, ale chcę żebyś wiedział, że zawsze byłeś dla mnie jak brat.-Odezwałem się w końcu.-Chętnie leżałbym tu teraz zamiast ciebie. -Nie wiedziałem co to za gówno, ale obraz w moich oczach nagle się zaszklił.
-Ty dla mnie też, Ren. Jesteś dla mnie jedyną rodziną, jaką mam, oprócz Hebi.-Czerwone oczy przykryła cienka warstwa przezroczystej cieczy, sprawiając, że błyszczały w bladym świetle księżyca.- I cieszę się, że mój ojciec powstrzymał cię od umierania za mnie. Nie spodobałoby ci się. Jest kurewsko zimno. 
Milczeliśmy przez chwilę, nasłuchując odgłosów pożaru, który był już na korytarzu. 
-Chciałbym pożegnać się ze wszystkimi, ale nie mam za bardzo wyboru, więc pożegnam się chociaż z tobą.-Uśmiechnął się przez ból.-Jesteś najlepszym Alfą, jakiego spotkałem. Będziesz świetnym ojcem, dowódcą, wojownikiem i czym tam jeszcze możesz być. Zawsze zazdrościłem ci, że wszystko, czego się dotniesz, wychodzi ci tak dobrze. Będę ci kibicował. Gdyby kiedyś jakaś niewidzialna istota zaczęła zrzucać przedmioty z półek- to mogę być ja. To będzie taki znak, że cię obserwuję. Życzę ci powodzenia, Ren. Nie zapomnij, że byłem i... Żegnaj, Ren.
Łzy. Poczułem je w moich oczach. Piekły i wkurwiały, ale nie pozwalałem im płynąć. Nie będę ryczał. 
Nie jestem już dzieckiem. Zamrugałem kilka razy, ale gówno to dało. Pojąłem też, że to one nadają zmatowiałym teraz oczom Mac'a blasku, ale żaden z nas nie chciał dać się im poddać, ani tym bardziej do nich przyznać.
-Żegnaj, Mac. Będziemy tęsknić.-Wykrztusiłem tylko, widząc jak uchodzi z niego życie. 
-Ja też.-Uśmiechnął się, a z jego ust wypłynęła kolejna strużka krwi, którą tym razem się zakrztusił.-Wygraj tę wojnę, bracie. I nie waż się dołączać do mnie za mniej niż 60 lat.
Uśmiechnąłem się kwaśno i po prostu patrzyłem. Patrzyłem jak światło powoli znika z czerwonych oczu chłopaka, zabierając z nich także ból. Siedziałem tak do końca, aż ich blask całkowicie zgasł, a Mac odszedł z ulgą malującą się na bladej twarzy. 
-Śpij dobrze, Mac.- Szepnąłem jeszcze, zakrywając go kocem. W mojej piersi narastał tępy ból, a ogień zaczął już trawić zasłony i meble, wdzierając się do pokoju. Zostawienie go tam było najtrudniejszą rzeczą w moim życiu, a kiedy już znalazłem się na zewnątrz, cały w jego krwi i dymie, i zobaczyłem Sol czekającą na mnie na zewnątrz...Coś we mnie pękło. Nim zdążyłem się zorientować, byłem już w ramionach dziewczyny, a z mojego gardła wydobywał się niemy szloch. 
W połowie jako wilk, w połowie jako człowiek zawyłem najgłośniej jak mogłem, wkładając to cały swój żal, wściekłość i gorycz.
 Wyrżnę tych skurwysynów z Rady co do jednego. Sam czy nie, zrobię to. A Alexiusa zostawię na koniec i zafunduję mu śmierć, jakiej nie może sobie wyobrazić. Sprawię, że będzie cierpiał i nigdy nie zazna spokoju. Przysięgam. Dla Mac'a. 

Ku pamięci Macabre...

17 komentarzy:

  1. Macabre?! O nie, tego już za wiele. Nie czytam dalej ;/

    OdpowiedzUsuń
  2. Masz racje. Najpierw Demos teraz Mac. Kto nastepny?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nikt nie ustawia się nam w kolejce, anonimowy przyjacielu...To wojna.

      Usuń
  3. Nienawidzę tego waszego czarnego humoru ;(;(;( BLAGAM TO ZART TAK?!?! Tylkp nie Mac!

    OdpowiedzUsuń
  4. No, teraz już przypomina mi to książki Martina...

    OdpowiedzUsuń
  5. Płakałam razem z Renem ;;;;-;;;;

    OdpowiedzUsuń
  6. O mój Boże..

    OdpowiedzUsuń
  7. Zawyjmy razem w szacunku do poległego...
    ~Wadera.

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie czytam dalej.. co to ma byc?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zmuszę cię. Zakończenia bywają bolesne...;c

      Usuń
  9. Tylko nie Macabre..

    OdpowiedzUsuń
  10. Miśki, obawiam się, że chłopcy lubią grać na nerwach czytelnikom i tak- zagrali tutaj w stylu Martina xd Wedle życzenia jakiegoś anonima zdaje się xd Czytajcie cierpliwie dalej, bo jakkolwiek to zabrzmi- Mac nie przestanie pisać :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak zwykle mi przypadła najbardziej gówniana robota...KTOŚ musiał to napisać i padło na mnie. >Łączę się z wami w żalu, radzę nie rzucać czytania, tak jak zauważył mój poprzednik/poprzedniczka. Zaskoczymy was jeszcze wiele razy, a to była tylko pierwsza sztuczka. Jeśli wolicie nudne wątki, żadnej akcji i samą sielankę, to polecam szukanie sobie bloga o jednorożcach. Wątek Mac'a jeszcze nie raz namiesza niektórym w życiorysach, więc śledźcie dalsze losy Niemych Gór. Za każdy kolejny komentarz w stylu "O nie...Tylko nie Mac" zabijamy jedną postać :d To jest groźba. Trzymajcie się i czytajcie :D

      Usuń
  11. Umarłem, ale to nie znaczy, że nie będę już robił zamieszania w Niemych Górach ;D Tak łatwo wam spokoju nie dam ^.^

    OdpowiedzUsuń