-Nie twój zasrany interes.-Warknąłem rozdrażniony. Nienawidzę takich rozmów i szczerze mówiąc uciekłbym już dawno, ale musiałem się jeszcze upewnić, że Anna naprawdę nic sobie nie zrobi.
-Właśnie, że mój.-Nadąsała się.-Meg jest dla mnie jak siostra, zawsze dobrze się rozumiałyśmy i doskonale wiem, że ona cię kocha. A ty zachowujesz się jak dupek.
Skrzywiłem się. To nie było coś, co chciałbym usłyszeć. To o miłości...
-Nawet jeśli tak jej się wydaje, po jakimś czasie jej przejdzie. Powiedz jej, żeby nie traciła na mnie czasu.- Mój głos był odrobinę za ostry.
-North...To, co robisz nie ma sensu...Nie widzisz tego? Nie możesz wiecznie uciekać przed uczuciami.
-Uczucia tylko ranią, Anno. Ja nie uciekam. Ja się ich pozbyłem.-Powiedziałem zimno.
-To nie jest rozwiązanie.-Pokręciła głową.- Uczucia potrafią też pomagać.
-Nie mnie.-Spojrzałem jej stanowczo w oczy, dając jej do zrozumienia, że dla mnie rozmowa jest już skończona.-Chodźmy do samochodu. Odwiozę cię gdzie chcesz.
Westchnęła.
-Jesteś uparty jak osioł. I jesteś dupkiem.
-Wiem.- Rozbawiony podałem jej rękę.
-Pożar.-Spojrzenie Anny skierowało się na masywny budynek, w którym została reszta. Strach ścisnął moją klatkę piersiową. Jeśli jest jedna rzecz, której boję się najbardziej, to właśnie ogień. To on zabił mojego bliźniaka i bez wahania zrobiłby to samo z resztą mojej rodziny, gdyby tylko znalazła się w jego płomieniach. Odetchnąłem z ulgą, kiedy zobaczyłem jak wszyscy wybiegają na zewnątrz cali i zdrowi. Wilkołaki- Faith, Sol, Hoax, jakiś nieznany białowłosy i koleś z czarnymi jak noc oczami i moja rodzina. Nie wiedziałem dlaczego niektórzy z nich płaczą, wyją czy co tam jeszcze robią, ale coś najwyraźniej poszło nie tak. Meg, West, Lily i Cassie nie byli nawet usmoleni. Szli powoli w naszym kierunku i wyglądali na trochę przejętych.
-Co się stało?-Zapytałem, unosząc brew.
-Zginął jeden z wilkołaków...Zdaje się, że był to dla nich ktoś ważny.-West wzruszył ramionami i objął Lily ramieniem.
-Smutne...-Smutek w oczach Lily był aż zbyt oczywisty. Cała Lily. Zawsze martwiąca się o wszystkich i o wszystko, współczująca, miła Lily.
-Nie jesteśmy już potrzebni. Przynajmniej na razie.- Odezwała się Meg.-Powinniśmy pojechać na jakiś czas do Vegas, do waszych rodziców.-Rzuciła okiem na mnie i na Westa.- Jak będą chcieli naszej pomocy, mogą się z nami skontaktować przez telefon, jak cywilizowani ludzie, albo telepatycznie. Ta wilczyca sobie z tym poradzi. Teraz nie mamy tu czego szukać.
-Meg ma rację. Zmywamy się stąd.-Odwróciłem się w kierunku samochodów, wyciągając kluczyki do mojego McLarena.- Ja jadę sam.-Dodałem i bez słowa wsiadłem do auta. Za dużo wspominek jak na jeden dzień. Muszę pobyć chwilę sam, żeby zapomnieć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz