niedziela, 13 lipca 2014

(Wataha Ognia) od Macabre

- Na twoim miejscu martwiłbym się o siebie - warknął srebrnooki mężczyzna. Zmrużyłem oczy. Alexius miał zwyczaj odwlekania wszystkiego w czasie, zwyczajnie lubił bawić się z ofiarami. Jaka szkoda, że nie mam nastroju do zabawy.
- Jaja sobie robisz?! - błyskawicznie zbliżyłem się do ojca. Teraz dzieliło nas tylko parę kroków - Nie zapierdalałem tu żeby gadać!
- Domyśliłem się - skrzywił się mężczyzna. Mimo wszystko wykonał ruch jako pierwszy. Sztylet ze świstem przeciął powietrze. Jebany skurwiel, pomyślałem zatrzymując nóż zębami, przy okazji tworząc na nim wgniecenia.
- Może jednak zdecydujesz się walczyć na poważnie? - zaproponowałem wypluwając zmiażdżoną stal. Nie czekałem na odpowiedź, a Alexius nie zamierzał jej udzielać. W tej samej chwili przystąpiliśmy do ataku. Moje moce nie na wiele się zdały, Alexius znał je od dawna i wiedział też jak się przed nimi bronić. Nie było to wielkie utrudnienie, ponieważ on sam był w podobnej sytuacji. Zdawałem sobie sprawę, że w starciu mój ojciec nie polega wyłącznie na własnych umiejętnościach bitewnych, ale w dużej mierze wspomaga się oddziaływaniem na psychikę przeciwnika. Jedynym wyjściem z tej sytuacji było niedopuszczanie go do głosu. Nawet na chwilę nie przestawałem zadawać-chwilami dość bezsensowne- ciosy, nie dając Alexiusowi chwili wytchnienia, ani szansy do ataku, jednocześnie blokując dostęp do swojego umysłu. Na twarzy zepchniętego do defensywy mężczyzny pojawił się grymas. Widząc to, ledwo powstrzymałem uśmiech czający się w kącikach moich ust. Chwilowo miałem przewagę, ale tylko dlatego, że nie pozwalałem sobie na chwilę rozkojarzenia. Może i jemu zależało na zabawie, ale ja nie miałem na to czasu. Tę partię musiałem rozegrać szybko i mądrze, za jeden błąd mógłbym zapłacić życiem i to nie tylko swoim. Cały czas zadawałem ciosy, jednak tak naprawdę nie przeszedłem jeszcze do ofensywy. Od początku tylko uniemożliwiałem to ojcu. W końcu nadszedł czas na prawdziwy atak. Chwyciłem leżący na ziemi długi kawałek drewna i zamachnąłem się nim w głowę Alexiusa. Mężczyzna go zablokował, jednak w tym samym momencie oberwał w tył głowy. Sądząc po wyrazie jego twarzy zrozumiał, że pierwszy atak był jedynie przynętą. Drugi cios był na tyle skuteczny, że ogłuszył go na sekundę, co dało mi szansę na ponowne zaatakowanie. Alexius okazał się być jednak na tyle przytomny, żeby przy użyciu teleportacji znaleźć się za mną. Błyskawicznie się obróciłem, ale nie zdążyłem zatrzymać ataku. Poczułem metaliczny smak w ustach. Zerknąłem na ojca. Z pod srebrnych kosmyków po czole spływała strużka ciemnej krwi, zatrzymując się na jednej z brwi. Tym razem nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Przy tym drobnym ruchu z kącika moich ust popłynęła wąska strużka krwi.
- Bezczelny smarkacz...- usłyszałem warknięcie Alexiusa. "Czy to nie ty chciałeś się bawić?" pomyślałem z ironią. Chciałem zaatakować zanim zdecyduje się na to mój ojciec, jednak nagle wydało mi się, że wyczułem znajomy zapach. Alexius z kolei wyczuł moją niepewność i wykorzystał ten moment do ataku. Jego szybkość naprawdę powinna imponować każdemu. No, może prawie każdemu. Ostatecznie nie mogłem wszystkiego odziedziczyć po matce, prawda? Wyciągnąłem sztylet i wbiłem go w bok atakującego. Oprócz zapachu ciepłej krwi spływającej mi po ręce skupionej na wbijaniu noża jak najgłębiej w ciało Alexiusa, towarzyszyły mi jeszcze dwa uczucia: ból w klatce piersiowej i zapach Rena.

 (Rennier? :))

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz