Czołgałam się po pokrytej śniegiem ziemi.
„Nie jadłam niczego przynajmniej od pięciu dni” pomyślałam, zerkając na mój czarny płaszcz poplamiony krwią. Nie byłam już nawet pewna czy owa należy do mnie czy do tego chłopca.
- Nie…- wysyczałam- To nie jest teraz ważne. Postanowiłam znów spróbować przemiany. Na próżno. Byłam zbyt słaba. Ugodzona zatrutą strzałą przez jednego z wieśniaków, z każdym dniem czułam się coraz gorzej.
Od jakiegoś czasu błądziłam w poszukiwaniu schronienia. Za cel wybrałam sobie góry, które były pierwszą rzeczą jaką zobaczyłam po przebudzeniu. Miałam nadzieję, że właśnie tam znajdę pomoc.
„ O ile wcześniej nie wykrwawię się na śmierć”- odrzuciłam tę myśl natychmiast. „Nie po to tyle szłam, aby pod koniec mej wyprawy zginąć w męczarniach na jakimś cholernym pagórku!”
Wydawało mi się ze jestem coraz bliżej, nagle poczułam zapach spalenizny, ruszyłam tym tropem pozostawiając na śniegu czerwone ślady. Znalazłam się na skalistej polanie, cała płonęła. Mimo to, było w niej coś niesamowitego, coś bajkowego.
-Ale tu pięknie… - wyszeptałam ostatkiem sił, zapadła ciemność.
(Ktoś z Watahy Ognia?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz