czwartek, 16 lipca 2015

(Wataha Powietrza) od Sol

Szliśmy ledwo przez kilka dni, a czułam się, jakby wędrówka trwała miesiące, jeśli nie lata... Starałam się nie pokazać przed bratem, jak bardzo wyczerpana jestem. Biorąc jednak pod uwagę jego zachowanie, raczej średnio mi to wychodziło.
Zerknęłam na śpiącego Asha. Cóż to kryje się w moim maleństwie? Jak to możliwe, że nas uratował? Wiedziałam, że dziecko Rena nie może być zwyczajne, a jednak zaskoczył mnie. Zniewolił naszych prześladowców samym spojrzeniem... Teraz właściwie zaczęłam się zastanawiać, czy mądrym posunięciem było pozostawić ich na środku tych pustkowi...
Czy moc małego może mieć jakiś zasięg? Jeśli odejdziemy zbyt daleko oni się zbudzą i nie zdążymy uciec... Muszę przestać o tym myśleć, bo jeszcze wykraczę, mimo wszystko... Cholera! Wywinęłabym ładnego orła, gdyby nie Ivo... Złapał mnie w pasie, gdy tylko potknęłam się o korzeń wystający z ziemi.
-Wszystko dobrze?- Ivo wciąż mnie podtrzymywał, a Ash zaczął mruczeć, domagając się karmienia.
-Tak, tak...Wszystko dobrze. - Posłałam Ivo słaby uśmiech. - Zróbmy mały postój.
Ivo kiwnął tylko głową i pomógł mi rozwiązać chustę na moich plechach, żeby uwolnić z niej Asha. Wziął małego na ręce i poczekał, aż usiądę na trawie. Podał mi go, a nasze spojrzenia na chwilę się spotkały. W jego oczach widziałam lęk i troskę. Ostatnio bywało lepiej i gorzej, ale Braciszek zawsze potrafił wesprzeć mnie dobrym słowem, lub po prostu udzielał mi się jego dobry humor. W tym okresie był dla mnie nieocenioną podporą. Podporą, którą powinien być Ren. Nagle spłynęła na mnie ogromna złość. Byłam wręcz wściekła, że nie ma go przy mnie - że nie było od początku. 
Nie miałam pojęcia co tak naprawdę teraz robi, czy myśli o mnie i o naszym dziecku, czy nadal mu na nas zależy i czy nie zmienił się z powrotem w zimnego, nieprzewidywalnego Rena, którym był jeszcze dwa lata temu...
-Ivalio, co to było?- Zapytałam przestraszona, gdy do moich uszu dotarły jakieś krzyki.
-Ale co?- Starszy brat w pierwszym momencie nie zrozumiał o co mi chodzi. Zmarszczył brwi.
-Jak to co?- Otworzyłam szeroko oczy, z irytacją stwierdzając, że Ivo patrzy na mnie jak na głupią.- Wsłuchaj się, przecież są głośno...
-Sol, wyglądasz jakoś blado... Nie masz gorączki?
-Nie rób ze mnie wariatki!- Wstałam i zaraz tego pożałowałam, nogi się pode mną ugięły. Na szczęście Ivo mnie podtrzymał i wziął małego na ręce.
-Słyszałem coś kiedyś o gorączce poporodowej...- Odezwał się niepewnie.
-Krzyki, nie słyszysz ich?- Zaczęłam nerwowo oglądać się dookoła, szukając źródła hałasu, który wdzierał się do mojej głowy i rozrywał myśli na strzępy. Przestałam słyszeć Ivalio.
Poczułam coś twardego nad głową i zamknęłam oczy. Zakręciło mi się w głowie, przez chwilę poczułam się tak, jakbym była sparaliżowana, chciałam krzyczeć, ale nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Jedyne, co czułam to ciemność otaczająca mnie z każdej możliwej strony, przytłaczając. Gdy otworzyłam oczy, znajdowałam się w płonącym domu. Ludzie biegali i krzyczeli, ale nikt nie zwrócił na mnie uwagi.
Gdzie jest Ivo, gdzie Ash?! Zaczęłam krzyczeć, wołałam ich, zaczęłam szukać ich w wielkim budynku. Wokół wszędzie strzelały iskry, kasłałam, nie mogłam złapać oddechu. Gęsty dym wdzierał się w moje usta, pozbawiając całkowicie tchu. Zaczęłam się nim dusić, a potem dławić, cały czas mają w głowie mojego synka. 
Gdzie jest Ash...?
Wydawało mi się, że koszmar trwał całą wieczność. Jednak w pewnym momencie poczułam znajomy zapach...Było w nim coś, co przypominało mi Rena, ale jednak był obcy. Zmusiłam się do podniesienia powiek, które były kurewsko ciężkie, jak z ołowiu... Dałam radę zobaczyć jedynie ciemną czuprynę osoby siedzącej na fotelu przede mną i poczuć wstrząsy, nim znów zapadłam w potworny sen.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz