środa, 8 lipca 2015

Od Cain'a

Mój syn siedział na ławce, gapiąc się bezmyślnie na grupkę dzieci, bawiącą się na zjeżdżalni. Wyglądał dość żałośnie z bladą twarzą i ustami wykrzywionymi w coś, co można było uznać za definicję słowa "grymas", na tle tych wszystkich opalonych i uśmiechniętych ludzi wałęsających się po parku. Byłem pewien, że nie poznał mnie do momentu, aż usiadłem obok, zakładając nogę na nogę. Broda z prześwitującymi gdzieniegdzie siwymi refleksami, którą zapuściłem i elegancki kapelusz skutecznie ukrywały moją tożsamość przed tymi, którzy mogliby mnie tutaj rozpoznać.
Spojrzeliśmy na siebie dopiero po kilku minutach. Przez dwa uderzenia serca znów poczułem się tak, jakby patrzyły na mnie czarne oczy Lilith. Ale Lilith nie było, a głębokie, taksujące mnie spojrzenie należało do naszego syna.
-Wyglądasz starzej niż ostatnim razem.- Powiedział Ren, znów przenosząc wzrok na plac zabaw.
-To prawda. Odkąd opuściłem Radę, zacząłem gwałtowniej się starzeć. To część ceny, którą muszę zapłacić.- Wzruszyłem ramionami. Nienawidziłem siwych prześwitów w mojej brodzie i włosach na głowie, niegdyś całkowicie czarnych jak potargane fale Rena. Nienawidziłem zmarszczek zaczynających pojawiać się w kącikach moich oczu i ust, których codziennie znajdowałem więcej i więcej.- Ale chyba nie chciałeś rozmawiać ze mną o moich siwych włosach.
-Nie.- Przechylił głowę tak, że teraz z powrotem patrzył mi w oczy.- Wiem, że mieliśmy się już nigdy nie spotkać, ale potrzebuję twojej pomocy. Chociaż raz możesz być przydatny.- Powiedział wolno, jakby proszenie mnie o pomoc sprawiało, że coś zjadało go od środka. Zawsze był zbyt dumny, żeby się kajać albo o cokolwiek prosić. Teraz najwyraźniej nie miał wyboru, a ja czerpałem niewypowiedzianą przyjemność z jego osobistej "porażki". Jednak mnie potrzebował. W minimalny sposób, ale jednak.
-Podejrzewam jaki jest powód twojej prośby.- Skrzyżowałem ramiona na piersi, akcentując ostatnie słowo. Błysk złości w czerni oczu Rena dał mi sygnał, żeby kontynuować.- Nie wiem jednak w jaki sposób miałbym pomóc ci odzyskać Sol i twoje dziecko, a przede wszystkim dlaczego w ogóle miałbym to robić.
-Bo jesteś moim ojcem, czy tego chcesz czy nie, do cholery!- Warknął, powoli tracąc nad sobą kontrolę. Musiałem przystopować.
-Tak, ale sam ten fakt niczego nie zmienia.- Uśmiechnąłem się bezczelnie.- Dobrze wiesz, że nasze relacje nie układają się zbyt pomyślnie od czasu kiedy postanowiłeś wystawić na pośmiewisko moją pozycję w Radzie, złamać wszystkie możliwe prawa i wyrzec się wszystkich zasad, które starałem się tobie wpoić. Nie wspominając już o tym, że wzgardziłeś armią, do której zostałeś powołany od urodzenia, i utworzyłeś własny klan składający się wyłącznie z buntowników, okrywając hańbą naszą rodzinę. Sam więc widzisz, Ren, że twoja sytuacja nie przedstawia się najlepiej.- Rozłożyłem ręce w geście fałszywej bezradności.
-Ja przynajmniej nie dałem Radzie zabić kobiety mojego życia za próbę uczynienia życia Arkadyjczyków lepszym.- Syknął w odpowiedzi. Wiedział gdzie uderzyć, żeby zabolało. Przez chwilę wrócił do mnie obraz, który tak bardzo starałem się wyrzucić z pamięci. Moja piękna żona, którą mogłem uratować...Jej kruczoczarne włosy zajęte płomieniami ognia i śliczna twarz wykrzywiona w grymasie bólu. Pokręciłem mimowolnie głową.
-Złamała prawo, była buntowniczką tak samo jak ty. Musiała zginąć. Ja nie mogłem nic zrobić.- Stwierdziłem bez emocji. - Nie wypowiadaj się o rzeczach, o których nie masz pojęcia, Ren.
-Mama nie żyje, bo pozwoliłeś ją zabić.- Powiedział, wkładając w swoje słowa tyle lodu, ile to tylko było możliwe.- Znajdź Sol, a zrobię, co zechcesz. 
Spojrzałem na niego zaintrygowany. Dobrze wiedział, czego chcę. Miłość, którą darzył tą dziewczynę, zaślepiała go i czyniła głupim.
-A co jeśli nie potrafię?- Spytałem, uśmiechając się ironicznie. 
-Nie jestem idiotą.- Syknął.- Wciąż jesteś członkiem Rady. Nawet jeśli uznali cię za dezertera, możesz powiedzieć, że zostałeś poważnie ranny, uprowadzony lub cokolwiek innego. Nikt nie będzie mógł zaprzeczyć, bo nikt nie widział na własne oczy twojej ucieczki. Pójdziesz do Alexiusa i powiesz mu, że przez kilka miesięcy  byłeś przetrzymywany przez wampirów i dopiero kiedy jakimś cudem odzyskałeś siły, mogłeś uciec i wrócić do Arkadii. Alexius nie będzie tego negował. Potrzebuje cię. 
Potem na własną rękę zaczniesz szukać Sol. Dobrze wiesz, że tylko tropiciele i łowcy potrafią znaleźć "igłę w stogu siana", a ty znasz jej zapach. Myślę, że możesz liczyć na pomoc Luc'a i kilku jego kompanów - będą chcieli mi pomóc. Kiedy już ją znajdziesz, dasz mi znak. 
-Wszystko świetnie obmyśliłeś, synu. Poza jedną rzeczą. Co Alexius mi zrobi, kiedy dowie się, że pomagam ukryć przed nim najbardziej pożądany przez niego towar, którym jest twoja uzdolniona kobieta?
-Pewnie obedrze cię ze skóry.- Ren uśmiechnął się złośliwie.- Ale liczę na to, że nie jesteś tak nieudolny, na jakiego teraz wyglądasz, tatusiu.- Niesamowite ile jadu potrafił włożyć w to ostatnie słowo.
-A kiedy już wykonam moje zadanie...- Zacząłem.
-Zrobię to, co powiesz.-Przerwał.- Będziesz musiał tylko zapewnić nietykalność mojej rodzinie.
-Składasz przysięgę? Jeśli tylko oddam ci Sol i dziecko całych i zdrowych, tak?
-Tak.- Powiedział to tak, jakby właśnie sprzedał swoją duszę. Poniekąd miało to z tym coś wspólnego...
-Niech będzie.- Zgodziłem się, za wszelką cenę próbując ukryć triumfalny uśmiech, który chciał wpełznąć na moją podstarzałą twarz. 
Ren nieświadomie pomógł mi wykonać krok, który znacznie wykraczał poza granice mojej odwagi. 
Nawet jeśli Alexius zdecyduje się nie uwierzyć moim kłamstwom, najwyższą ceną, jaką przyjdzie mi zapłacić będzie śmierć. Zapewne bolesna, ale i tak nieunikniona, biorąc pod uwagę fakt, że proces mojego starzenia przybrał niesamowitą prędkość od chwili, kiedy Rada przestała dzielić się ze mną życiodajną energią. 
Jeśli zaś Przewodniczący uzna moją fałszywą historyjkę za zadowalające wyjaśnienie mojego zniknięcia, znów stanę się kimś ważnym, znów będę członkiem Rady, znów będę młody, znów będę mieć siłę i władzę, przestanę się ukrywać. A jeśli uda mi się znaleźć Sol i dziecko, znów będę miał w garści mojego jedynego syna. 
Szala przeważała się zdecydowanie w jedną stronę.
A Ren nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że zrobił krok w stronę ciemnej przepaści, którą dla niego kreowałem, a na której dnie, czekało na niego coś całkowicie... niespodziewanego.



1 komentarz: