poniedziałek, 6 lipca 2015

15 lat wcześniej...

Spojrzałem na dwójkę dzieci, bawiących się wesoło w berka. Czarnooki chłopiec z burzą równie ciemnych włosów złapał właśnie drobną blondynkę w pasie, żeby zakręcić nią jak na karuzeli. Dziewczynka śmiała się przez chwilę perlistym śmiechem, a jej jasne loki falowały wokół twarzy, mieniąc się kilkoma odcieniami srebra, miedzi i złota. Zamachała rękami, próbując wyrwać się z uścisku, ale chłopiec trzymał ją na tyle mocno, że jedyne, co udało jej się osiągnąć, to pozbawienie go równowagi. Oboje runęli na ziemię, chichocząc. Skrzywiłem się. Gdyby Przewodniczący zobaczył w jaki sposób spędzają wolny czas, niewątpliwie wyraziłby swoją dezaprobatę dla moich metod wychowawczych.
W moim postrzeganiu byli tylko dziećmi, a dzieci bez względu na to z jak ważnej rodziny pochodzą, są takie same. Chcą się bawić, poznawać świat, rówieśników. Mają jeszcze czas, żeby nauczyć się wszystkiego, czego oczekuje od nich Rada. Zresztą nie miałem nigdy wątpliwości co do swojego programu wychowawczego. Dzieci, którymi się zajmowałem, zawsze wyrastały na odpowiednio wyszkolonych poddanych Rady, a nawet członków Rady Młodszych, awansujących później na kolejne szczeble. Dwójka chłopców, którą wówczas się zajmowałem, była doprawdy obiecująca. Od synów Lorda Alexiusa i Alfy Cain'a oczekiwano zdecydowanie więcej niż od całej reszty.
-Jesteście oboje beznadziejnie głupi. - Musiałem przesunąć się delikatnie w oknie, żeby móc spojrzeć na Macabre, który wszedł do ogrodu i obserwował teraz dwójkę swoich rówieśników z sarkastycznym uśmiechem na twarzy. Pod tym względem chłopiec był podobny do ojca. Czerwone, wwiercające się w brzuch spojrzenie i ciemne włosy odziedziczył po Cynthii.
Oby nie miał charakteru żadnego z rodziców, pomyślałem.
-Ty jesteś jeszcze głupszy, Mac!- Ren rzucił mu krótkie, ponure spojrzenie. Zbyt poważne jak na sześciolatka.- Wolisz oglądać robale niż się z nami bawić.
-Właśnie, pobawmy się razem w chowanego.- Zdecydowała Faith, łapiąc Rena za rączkę i łagodząc tym samym rozpoczynający się konflikt. - Mac szuka!
-Pobawmy się lepiej w żołnierzy.- Zaprotestował Ren. Uśmiechnąłem się pod nosem. Przeznaczone do bycia następnym Alfą wojowników, zdolne, stanowcze, czasami zbyt aroganckie dziecko. Idealny materiał dla Rady.
-Dobra! Mam zamiar rozwalić ci nos.- Mac wziął do ręki kij grubości swojej ręki i wyszczerzył zęby w podłym uśmiechu. Ren odpowiedział mu gestem, za który powinien dostać co najmniej dwa baty i złapał w dłoń patyk, leżący nieopodal jego nogi.
-Za chwilę zmyję ci ten uśmieszek z gęby.- Uśmiechnął się kokieteryjnie.- Faith, schowaj się, bo możesz oberwać niechcący kijem.-Powiedział do blondynki, obserwującej przyjaciół z zaniepokojonym wyrazem twarzy.
-Nie powinniście się tak bawić. Piastun was ukarze...- Zauważyła.
-Piastuna tu nie ma. Może mnie pocałować w d... -Mac zamilkł w połowie zdania, wbijając we mnie rubinowe spojrzenie, gdy wyszedłem z ukrycia, przybierając surowy wyraz twarzy,
-Dość! Obaj po trzy baty!- Sapnąłem. Byłem już znużony...Wychowywanie tej dwójki zabierało o wiele więcej energii niż można by podejrzewać, kiedy patrzyło się na ich słodkie, śliczne i niewinne twarzyczki. Nie ja jeden wiedziałem, że niewinni nie byli tak do końca. Właściwie mógłbym pokusić się do przyrównania ich do małych, nieszkodliwych demonów.
Mimo wszystko, polubiłem te dzieci. Nawet Faith, która nie była moją wychowanką, a jednak często była towarzyszką zabaw chłopców. Zwłaszcza Rena. Czasami przychodziła też na nasze lekcje, słuchając z zaciekawieniem moich opowieści o wojnach, taktyce i technikach walki, podczas gdy Mac i Ren "dyskretnie" rzucali w siebie kulkami papieru lub po prostu obrzucali mnie znudzonymi spojrzeniami.
Chłopcy skrzywili się na wiadomość o karze, ale bez słowa kiwnęli głowami i wymieniwszy ze sobą nachmurzone spojrzenia, powlekli się w ślad za mną.

***
Pochylałem się na starym albumem ostrożnie przerzucając kartki, by niczego nie zniszczyć. Przez duże okno wpadały ciepłe promienie słoneczne, oświetlając całe pomieszczenie, słuchać było delikatny szum wiatru i kłótnie jaskółek, które urządziły sobie gniazdo pod dachem. W powietrzu unosił się zapach bzu. Kartkowałem dziennik, od czasu do czasu zatrzymując się na niektórych wpisach i uśmiechając się do wspomnień. Zatrzymałem się dłużej przy nieco zniszczonej fotografii, z której patrzyło na mnie troje dzieci. Pod nią były dwie inne, wszystkie przedstawiały tę samą trójkę - czarnowłosego chłopca o równie ciemnych i zadziwiająco poważnych jak na małe dziecko oczach, chłopczyka z burzą czarnych włosów opadających na czerwone oczy i szczupłą blondynkę uśmiechającą się szeroko do fotografa. Tylko ona patrzyła w obiektyw.
Powoli przeniosłem wzrok z albumu na trzy wymięte kartki papieru leżące na biurku. Podobnie jak wcześniejsze, były to zdjęcia i tak samo jak one przedstawiały trójkę przyjaciół. Różnica polegała na tym, że trójkę dzieci na zdjęciach w albumie znałem doskonale, a patrząc na listy gończe obok miałem wrażenie, że pierwszy raz w życiu widzę tych ludzi. Nie chodzi o to, że zaszły u nich jakieś radykalne zmiany, przeciwnie. Wciąż byli tak samo piękni i czarujący. Na listach gończych mieli tylko poważniejsze rysy dorosłych, a ich cechy wyglądu z dzieciństwa się wyostrzyły.
Gdyby ktoś widział ich tylko kilka razy w życiu, powiedziałby, że niewiele się zmienili, ale ja...Ja nie mogłem uwierzyć w to, co widzę.
Nie mogłem uwierzyć w to, jak potwornie zmieniły się radosne oczy Faith, wesołej i energicznej dziewczynki z burzą złotych loków, zawsze gotowej do zabawy i zawsze znajdującej sposób na uniknięcie kłótni swoich przyjaciół. 
Nie mogłem uwierzyć jak zimny stał się obsydianowy wzrok Rena, aroganckiego, ale zawsze troszczącego się o swoich przyjaciół chłopca.
Nie mogłem uwierzyć jak przerażający stał się wyraz twarzy Macabre, roześmianego i ciekawskiego dzieciaka, którego wszędzie było pełno.
Wciąż dźwięczał mi w uszach ich dziecięcy śmiech i cięte riposty, za które zmuszony byłem wymierzać im lżejsze niż powinny być, baty. Kochałem tamte dzieci, a teraz... Dwójka z nich poszukiwana była listem gończym, zaś Macabre nie żył, ginąc z rąk swojego własnego, zimnego ojca, a mojego Pana. Chciałem płakać nad ich losem, ale łzy nie chciały płynąć.
Byłem zbyt stary, słaby i znużony, by cokolwiek zrobić. A moje dzieci umierały. Jedno po drugim.

2 komentarze:

  1. Ta końcówka mnie rozwaliła :'(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nooo... Prawie się rozpłakałam pod koniec...

      Usuń