środa, 22 lipca 2015

Od North'a

Znów zacząłem zachowywać się jak pomylony świr. Mam na myśli to, że po kilku tygodniach ponownie poczułem potrzebę przyjścia na cmentarz i bezmyślnego gapienia się w marmurowy nagrobek z lśniącym w słońcu imieniem "South". Już wiele razy zastanawiałem się co tak naprawdę jest ze mną nie tak. South nie żył od prawie piętnastu lat, a ja nadal zachowywałem się tak, jakby cały ten czas znaczył tylko tyle, co pstryknięcie palcami.
Wciąż pamiętałem jak się uśmiechał, jak potrafił załagodzić każdą sytuację i jak bardzo kochał dziewczynę, która próbowała nas wszystkich odprawić na inny świat.
Wszystko byłoby prostsze, gdyby chociaż raz zdecydował się ratował swój tyłek, nie stawiając innych ponad swoim życiem. Skrzywiłem się. No i gdybym ja inaczej to wszystko rozegrał.
Od piętnastu pieprzonych, zmarnowanych lat prześladowała mnie przeszłość. Wieczne poczucie winy raczej kiepsko odbiło się na mojej osobie, za to West i East nie mieli chyba tego problemu. Od urodzenia mieli wszystko w dupie, zwłaszcza East, który po dwóch dekadach włóczenia się po świecie wreszcie wrócił na stare śmieci, oznajmiając wszem i wobec jakim jest kretynem, bawiąc się w niańkę małego, śmierdzącego, zmutowanego... dzieciaka.
Potarłem czoło ze znużeniem, kiedy zauważyłem, że jakaś kobieta w średnim wieku gapi się na mnie, intensywnie świdrując moją twarz błękitnymi oczami.
Pomachałem do niej, dając w ten sposób do zrozumienia, że nie jestem ślepy i doskonale widzę, że się na mnie patrzy, na co kobieta uśmiechnęła się półgębkiem.
Dopiero wtedy przyjrzałem jej się bardziej wnikliwie. Była wysoka i smukła, miała całkiem ładną twarz z wydatnymi kośćmi policzkowymi i intensywnie błękitnymi oczami, a ubrana była w elegancki, zapewne drogi kostiumik we wzorze składającym się z dziwnych wzorów i znaków. Moją podejrzliwość wzbudził fakt, że nie stała przy żadnym konkretnym grobie, zatrzymując się co kilka kroków, żeby odczytać tylko imię i nazwisko poszczególnych nagrobków, najwyraźniej szukając czegoś konkretnego. Kojarzyła mi się z czymś znajomym...
-Demonów nie chowa się na cmentarzach- powiedziała, patrząc mi w oczy z drwiną i zniknęła gdzieś w cieniu drzew, rosnących wzdłuż drugiej alejki.
-A czarownice nie mają tutaj prawa głosu- odpowiedziałem, kiedy zdałem sobie sprawę dlaczego miała w sobie coś znajomego. Wszystkie wiedźmy wyglądają podobnie. A przynajmniej te w Vegas.
*
- Przepraszam....  Powinnam patrzeć, gdzie idę - Ciemnowłosa wampirzyca uśmiechnęła się do mnie ujmująco, chwilę po tym, jak prawie zwaliła nas oboje na ziemię. - Jestem Victoria. 
Przyjrzałem się jej dokładniej. Dziwne, że jej nie znałem, jeśli kojarzyłem wszystkie wampiry w mieście. 
- North.-Powiedziałem wreszcie, dochodząc do wniosku, że raz na jakiś czas mogę być dla kogoś miły. Zamiast więc powiedzieć "Powinnaś raczej nauczyć się chodzić", wzruszyłem ramionami.- Nic się nie stało, oboje żyjemy.
Brunetka zaśmiała się cicho i zerknęła za moje plecy, w poszukiwaniu jakiegoś punktu zaczepienia, tak sądzę.
-Więc...-zaczęła.- Wygląda na to, że właśnie spotkałam swojego pobratymcę, zgadza się?
Na początku nie byłem pewien o co jej chodzi, zrozumiałem dopiero po dwóch sekundach. Robię się coraz głupszy, odkąd muszę codziennie wdychać ten psi zapach rozchodzący się po domu z prędkością światła.
-Taa, zdaje się, że płynie w nas ta sama, zatruta krew.-Uśmiechnąłem się, pokazując zęby i włożyłem dłonie w kieszenie.- Ale zastanawia mnie fakt, że jak do tej pory się nie spotkaliśmy. Jesteś tutaj nowa?- Zmrużyłem oczy, czekając na odpowiedź.

(Victoria?)

2 komentarze:

  1. Ciekawie, ciekawie... szkoda, że North pisze tak rzadko... :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Racja :( Może ta znajomość jakoś pomoże? Haha ;) Może wreszcie North się zakocha :3 Oby xd

    OdpowiedzUsuń