poniedziałek, 20 lipca 2015

od Cain'a

Powoli przemierzałem las, podążając za charakterystycznym, znajomym zapachem dziewczyny, którą tak bardzo kochał mój głupi syn. Nie mogłem pozwolić sobie na jakiekolwiek ryzyko, że rozpozna mnie ktokolwiek z Rady, gdyż wówczas nie tylko straciłbym wszelkie szanse na odzyskanie dawnego życia, ale w najlepszym wypadku straciłbym je w jeden z procesowych sposobów wykonywania kar w Arkadii. Zmiana postaci w wilczą nie była więc możliwa, dopóki nie byłem całkowicie pewien, że nie natknę się na tropicieli wysłanych za Sol i dzieckiem, które zdążyła urodzić.
Z zapachów, które wychwyciłem, rozpoznałem jeszcze tego białowłosego chłopaka, który byl chyba bratem Sol, oraz dwa inne, całkowicie mi nieznane i jeden, który należeć miał do mojego wnuka. Mieszał w sobie bowiem zarówno silną woń piżma i czegoś całkowicie oryginalnego, co przypisywałem Renowi, oraz słodki, lekko mrowiący zapach Sol.
Ciężka, drewniana maska, która ukrywała moją twarz, zasłaniała mi odrobinę pole widzenia, ale mimo to, w odpowiedniej chwili zdołałem zauważyć delikatny ruch w dalszej części ciemnego boru.
Ileż ironii było w tej sytuacji. Śledzenie Sol przypominało raczej zabawę w chowanego, w której brała udział niewielka grupa pomylonych ludzi i niewinne dziecko, które nie potrafiło jeszcze należycie dobrze widzieć na oczy.
~Są tutaj. To dokładnie ten zapach.
Zaskoczony zatrzymałem się w pół kroku. Niemożliwe... Telepatyczny głos należał do Lara, z całą pewnością. Nie mogłem jednak pojąć, dlaczego wciąż mogłem to usłyszeć, mimo że od kilku miesięcy nie byłem już Alfą armii. Podstęp? Nie... To nie miałoby sensu.
~Kilka kilometrów dalej.~ Odpowiedział mu Luc. Ren powiedział, że chyba można mu ufać... Ale w moim słowniku nie ma słowa "chyba".
Szli po nich. Nie byłem sam. Moje myśli zaczęły wirować chaotycznie, układając się w plan działania. Nie mogłem czekać aż dopadną te dzieciaki. Nie mogłem ryzykować, że ktokolwiek mnie rozpozna.
Musiałem zabrać stąd tą dwójkę, którą obiecałem oddać mojemu jedynemu synowi. Bez względu na to, jakich sztuczek do tego potrzebowałem.
*
Na malca spojrzałem dopiero, kiedy jakimś cudem dowlokłem do samochodu nieprzytomną Sol i jej brata, który również nie miał się najlepiej. Delikatnie ułożyłem dziecko w ogromnym, wiklinowym koszu, który postawiłem na przednim siedzeniu, i powoli odsunąłem pieluszkę, zakrywającą jego twarzyczkę. Był maleńki, ale nie wyglądał na noworodka. Jeśli mam być szczery, wyglądem przypominał bardziej trzymiesięczne już dziecko, kiedy to mógł mieć co najwyżej 10 dni. Pogłaskałem go po gładkim policzku z nadzieją, że podniesie powieki, ale chłopiec spał dalej, miarowo wypuszczając powietrze przez malutki nosek. Zmarszczyłem czoło. Wyglądał jak Ren, kiedy był mały... Zagadkę stanowił jedynie kolor jego oczu. 
Przekręciłem się w fotelu, zerkając na niczego nieświadomych Sol i Ivalio, opartych o siebie głowami, śpiącymi na tylnym siedzeniu.
Westchnąłem, zdejmując tą cholernie niewygodną, drewnianą maskę z twarzy i przekręciłem kluczyk w stacyjce, odpalając silnik. 
-Jedziemy do domku, dzieciaki.- Powiedziałem, zerkając we wsteczne lusterko.
*
Sol obudziła się pierwsza. Kiedy nasze spojrzenia skrzyżowały się we wstecznym lusterku, poczułem jak przez mój kark przechodzą ciarki. Tyle nienawiści kryło się w tych zielonych oczach...
-Gdzie jest Ash?!- To było pierwsze pytanie, jakie zadała, rozglądając się z paniką po samochodzie. Nie obchodziło ją gdzie jest, z kim i co mam zamiar z nimi zrobić. Liczył się tylko ten mały pakunek spoczywający w wiklinowym koszu obok mnie.  
-Ash? Więc tak nazwałaś mojego wnuka?- Udałem zamyślenie.- To dobre imię. 
-Gdzie on jest?- Powtórzyła z naciskiem. 
-Jest tutaj, lepiej, jeśli nie będziesz go budzić. Okres dziecięcego krzyku i płaczu mam już za sobą...- Wskazałem podbródkiem na siedzenie pasażera i znów skupiłem się na drodze. Sol odetchnęła z ulgą dopiero, kiedy na własne oczy zobaczyła, że jej pierworodny spokojnie śpi przykryty kocykiem i wciąż ma wszystkie potrzebne części ciała.
-Dlaczego tutaj jesteśmy? Co masz zamiar zrobić?- Zapytała chłodno.
-Jesteśmy rodziną, kochanie.- Wzruszyłem ramionami.-Czy jest coś złego w tym, że staram się wam pomóc?
-W twoim przypadku spodziewam się tylko najgorszego... Zostaw nas w spokoju. Nie wiem co chcesz zrobić, ale błagam... Daj nam spokój ze względu na Asha...
-Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że aż tak bardzo mi nie ufasz, Sol...- Zrobiłem fałszywie przykrą minę.- Co takiego zrobiłem?
-Próbowałeś mnie zgwałcić, usiłowałeś zabić moją rodzinę, zniszczyłeś Renowi życie, a ty się pytasz, co takiego zrobiłeś?! Jesteś bezczelny, Cain.- Syknęła.
-Cóż. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie.- Potarłem czoło.- Mimo wszystko, wolałbym żebyś nie krzyczała, skarbie. 
-Gdzie nas wieziesz, do cholery?!- Była wściekła. Zawsze wyglądała tak niewinnie, a jednak miała jakiś charakter, dzięki Bogu. Chyba zaczynałem rozumieć co takie widział w niej mój syn, oprócz ładnej buzi oczywiście.
-Tam, gdzie od początku było wasze miejsce. Do Rena.- Powiedziałem wreszcie, delektując się jej zastraszonym, pełnym oczekiwania spojrzeniem.
-Do Rena...- Powtórzyła jak w transie.- Dlaczego to robisz?
-Bo mnie o to prosił. Właściwie to błagał.- Skłamałem.- Wasze cierpienie poruszyło moje dobre serce...
-Nie chcę tego słuchać.- Przerwała mi.- Ty parszywy kłamco! Co nam zrobiłeś? Dlaczego Ivalio jest nieprzytomny?! 
-Obawiam się, że lepiej będzie, jeśli znów troszkę sobie pośpisz, słońce- westchnąłem z irytacją. Pstryknąłem w palce, w tym samym momencie, kiedy głowa Sol opadła na ramię brata.
Lekcje o podstawach magii mentalnej, jednak na coś się przydały, pomyślałem.
*
Kiedy wszedłem, a może raczej "włamałem" się do tego wampirzego domu,  w którym mieszkał teraz klan buntowników mojego syna, mimowolnie zmarszczyłem nos, skupiając się bardziej na zapachu włosów Sol, leżącej w moich ramionach. Ku mojemu zaskoczeniu dom był całkowicie pusty. Bez zbędnych trudności więc odnalazłem pokój, w którym zapewne sypiał Ren i najdelikatniej jak potrafiłem, położyłem dziewczynę na łóżku. Chwilę później to samo zrobiłem z wciąż śpiącym niemowlęciem, które ułożyłem w ramionach matki, a na koniec wróciłem jeszcze po nieprzytomnego Ivalio, żeby usadowić go w pozycji siedzącej, ze zwieszoną bezwładnie głową na krześle pod oknem. 
Zmierzyłem wzrokiem sparaliżowaną trójkę, zatrzymując spojrzenie na mym wnuku, którego czarne, kręcone włoski kontrastowały silnie z jasnymi włosami Sol. 
Kiedyś się jeszcze spotkamy, Ash, pomyślałem i zostawiłem na poduszce kartkę z podpisem "Rennier", po czym skierowałem się do wyjścia.
~Przygotowałem dla ciebie niespodziankę. ~ Przekazałem do syna, gdziekolwiek wówczas się znajdował i uśmiechnąłem się sarkastycznie, wspominając na myśl ostatnie słowa mojego listu, który za kilka godzin znajdzie się w dłoniach Rena. 
"Szczęśliwe zakończenia nie istnieją." - Nawet jeśli wydaje nam się, że jest zupełnie odwrotnie.


2 komentarze:

  1. A czy przypadkiem Anna i Nezumi nie znaleźli Sol i dziecka? Bo chyba coś tam było w ostatnim opo Anny... http://nieme-gory.blogspot.com/2015/07/od-anny_9.html

    OdpowiedzUsuń
  2. W sumie było nas 5. Anna, ja, Ivo, Sol i dziecko c: /Nezumi

    OdpowiedzUsuń