sobota, 29 sierpnia 2015

Od Mac'a

- Co z tobą, staruszku?
Siedziałem na dębowym krześle obitym ciemną skórą, które swoje lata świetności miało już dawno za sobą, podobnie jak jego właściciel. Po drugiej stronie biurka z ciemnego drewna, naprzeciw mnie siedział mężczyzna powoli przerzucający swoją pomarszczoną dłonią częściowo zniszczone przez czas karty z wyblakłym tekstem i pożółkłe fotografie. Kiedy patrzył na niektóre z nich z jego ust wydobywało się ciche westchnięcie. Przymykał na chwilę oczy, jakby starał się odszukać coś w pamięci, a potem wracał do przerzucania stron starego albumu. Od czasu do czasu jego słabym ciałem wstrząsał dreszcz spowodowany atakiem kaszlu. Nawet, gdybym chciał, nie mogłem pomóc mu w żaden sposób, więc po prostu dalej siedziałem naprzeciw z rękami skrzyżowanymi na piersi. Był to ten sam mężczyzna, który lata temu na wszelkie sposoby wpajał mi, że przyjmowanie takiej postawy w obecności przełożonych, czy starszych świadczy o braku kultury, a siadanie bez przyzwolenia ze strony gospodarza jest niedopuszczalne. W obecnym stanie, nie miałbym po co liczyć na jakąkolwiek uwagę z jego strony.
Jako duch, mogłem być gdzie tylko chciałem. Nie wiem co przywiodło mnie akurat tutaj. Do tego małego pokoiku, do ścian, z których odpadała tapeta, do oblepionych kurzem książek i starych, rozpadających się mebli, do małego okna przez, które wpadał zimny wiatr i ostatnie promienie zachodzącego słońca, do cichnącego śpiewu jaskółek. Do miejsca, w którym nie chciałem wracać już nigdy więcej, nawet w snach, do Arkadii. Do domu Griffina Waller'a, mojego opiekuna i nauczyciela z dzieciństwa. Trafiłem tu właściwie nie wiedząc dlaczego znowu chcę zobaczyć to miejsce, jakby jakaś niewidzialna ręka prowadziła mnie przez cały ten czas.
Griffin bardzo się zmienił. Nie rejestrował już najmniejszych zmian i ruchu swoimi bystrymi oczyma, zdawał się być czymś przygnębiony, jego ruchy były wolne i niepewne, jakby został dopiero obudzony z drzemki. Twarz miał gęsto pokrytą zmarszczkami i bruzdami, podobnie jak ręce, rzadkie, siwe włosy opadały mu na kark. Kiedy natrafiał na jakieś zdjęcie, długo je oglądał. Jego twarz wykrzywiała się wtedy w uśmiechu, a oczy ożywiały. Wydawał się być szczęśliwy. Nie mogłem tego zrozumieć, mnie na sam widok tych fotografii mdliło.
Pierwsza fotografia, ja, Ren i Faith. Faith uśmiecha się do obiektywu, ja i Ren jak zwykle marzyliśmy, żeby to się już skończyło i można było zdjąć koszule z gryzącym kołnierzykiem.
Kolejne zdjęcie. Opiekun obejmuje mnie i Rena. Byliśmy wtedy wyjątkowo nieznośni, nie mogliśmy wystać spokojnie nawet kilku sekund, żeby mogli zrobić nam zdjęcie. Griffin musiał nas trzymać.
Nie mogłem patrzeć na te obrazki. Może i przywoływały dobre wspomnienia, ale przypominały też, że to już nigdy nie wróci. Już nigdy nie posprzeczamy się z Ren'em o jakąś pierdołę, nigdy już nie usłyszę od Faith jacy jesteśmy niedojrzali, a Hebi nigdy nie uśmiechnie się już tylko do mnie.
- Co ja tu do ciężkiej cholery robię?! - jęknąłem opadając na krzesło.
Ostatnia fotografia. Ja, Ren, Faith, Ice i Griffin na błoniach, przed główną siedzibą Rady przed wyruszeniem do Niemych Gór. Wygląda na to, że wszyscy zbyt wiele oczekiwaliśmy od tej wyprowadzki z Arkadii.
Słońce zdążyło zniknąć za horyzontem.Staruszek z trzaskiem zamknął album, wznosząc tym samym tumany kurzu. Oparł się wygodniej o fotel, w którym siedział i zwrócił się ku oknu. Jego twarz się zmieniła, nie potrafiłem odczytać jej wyrazu. Wyglądał jakby wypatrywał czegoś między gwiazdami na granatowym niebie. Powoli zamknął oczy, jakby zasnął. Zrozumiałem co się stało.
Po kilku chwilach, w których panowała głucha cisza, Griffin gwałtownie otworzył oczy. Rozglądał się po pomieszczeniu, jakby starał się coś zrozumieć. Jego wzrok zatrzymał się najpierw na własnych notatkach. Kiedy dostrzegł mnie, podniósł się z krzesła.
- Jak...-zaczął. Bez słowa wskazałem na fotel, w którym ze spuszczoną głową siedziało bezwładne ciało mężczyzny - Więc...umarłem - starzec był spokojniejszy niż mogłem przypuszczać - Nie żyję.
- Obaj nie żyjemy - mruknąłem, również podnosząc się z krzesła - Ile to już czasu? Równy rok, tak? - posłałem mu zawadiacki uśmiech - Ale ja zawsze dotrzymuję słowa.
- Wiem -  odpowiedział mężczyzna. Na jego twarzy pojawił się smutny uśmiech, ale oczy jakby się śmiały.
- Nie wyglądasz na szczególnie przejętego faktem, że właśnie wyzionąłeś ducha - stwierdziłem. Starzec może nie tryskał humorem, ale dało się zauważyć zmianę na jego twarzy. Wyglądał bardziej jak człowiek, który pozbył się długo nękającego go problemu, albo jak osoba, która obudziła się z wyjątkowo przyjemnej drzemki, niż jak ktoś kto doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że nie żyje.
- Widzisz, Mac...- zaczął - Człowiek w moim wieku nie powinien dziwić się własną słabością i być przygotowany na takie...zakończenie.
- Możesz się z tym tak po prostu pogodzić? - uniosłem brew. To co słyszałem przypominało mi jarmarczne przedstawienia kukiełkowe i gadanine samozwańczych filozofów z ulicy - Czy tylko wmawiasz sobie, że się z tym pogodziłeś?
- Na pogodzenie się z tym miałem cały rok...
- To twoim zdaniem wystarczająco?
Dłuższą chwilę Griffin patrzył na mnie jakby nie docierał do niego sens moich słów, jakbym właśnie dał dowody na to, że ziemia ma kształt piramidy, a to co uważamy za słońce tak naprawdę jest księżycem, jakby coś analizował.
- Nie, nikt nie da nam wystarczająco dużo czasu - odrzekł. Jego spojrzenie stawało się coraz intensywniejsze, zdawało się przenikać moje ciało na wylot - Chciałbym cię o coś zapytać.
- Dawaj - wzruszyłem ramionami - To chyba jedyna rozrywka jaka mnie tu czeka.
- Zmarłeś prawie rok temu, jak to możliwe, że nadal jesteś tu?
Gdy kiedyś o tym myślałem, zacząłem nazywać miejsce, w którym jestem poczekalnią. Tak, to zdecydowanie było jak poczekalnia z wielkimi, przeszklonymi drzwiami na ulicę pełną ludzi. Widziałem ich - jak żyją, jak rozwiązują swoje małe problemy, jak na przemian śmieją się i płaczą, ale nigdy nie mogłem do nich wyjść, bo przecież musiałem czekać. Tylko na co ja, do ciężkiej cholery, czekam?
- Nie wiem - odpowiedziałem szczerze - Nie mam pojęcia. Kiedyś myślałem, że to kwestia niedokończonych spraw, ale teraz sam już nie jestem pewien. - Griffin pokiwał głową ze zrozumieniem, ale głowę dałbym sobie uciąć, że rozumie tyle co ja, a nawet jeszcze mniej -  Właściwie też mam do ciebie kilka pytań.
Staruszek nie dał poznać po sobie zdziwienia albo zdenerwowania. Gdy byliśmy dziećmi, ja i Ren często zadawaliśmy mu pytania tylko po to, żeby wyprowadzić opiekuna z równowagi. Na większość z nich nigdy nam nie odpowiedział. Postanowiłem wykorzystać okazję.
- Kim była moja matka? - zapytałem.
Nie od razu usłyszałem odpowiedź. Mężczyzna wyglądał jakby układał sobie coś w głowie.
- Spodziewałem się, że o to zapytasz - westchnął Griffin - Chciałem powiedzieć ci to już dawno temu, ale zawsze to odkładałem. Mówiłem sobie, że jesteś jeszcze za młody, że przyjdzie na to czas...Najwidoczniej czas właśnie przyszedł, pewnych rzeczy nie można odwlekać w nieskończoność.Cynthia Laufeyson była piękną i niezrównoważoną psychicznie kobietą. Kiedy okazało się, że jest w ciąży wpadła w szał. Chciała natychmiast pozbyć się dziecka. Alexius zmusił ją, żeby poczekała do porodu, tak znamienity ród nie mógł sobie pozwolić na skandal jakim była aborcja. Dziecko miało zostać zabite zaraz po narodzinach, do publicznej wiadomości podano by, że urodziło się martwe. Cynthia jednak wykrwawiła się podczas porodu, a ty przeżyłeś.
Griffin zamilkł najwyraźniej czekając na moją reakcję.
- To się chyba nazywa "karma" - mruknąłem. Sam byłem zdziwiony łatwością z jaką przychodziły słowa. Kiedyś, gdy byłem dzieckiem, zawsze żałowałem, że nie znam swojej matki i szukałem jakiejkolwiek informacji o niej. Z czasem jednak to minęło, a teraz z lekkim zdumieniem stwierdziłem, że cała historia nawet mnie nie ruszyła. Widocznie czas jednak uodparnia na niektóre rzeczy.
Mój były opiekun był równie zmieszany co ja, jednak szybko wrócił do siebie. On też widział już w życiu wiele i mało co było w stanie go zaskoczyć.
Nagle jego postać zaczęła rozmywać się i blednąć. Znikać.
Starzec pierwszy zrozumiał co się dzieje.
- Wygląda na to, że teraz odchodzę już naprawdę...- Griffin uśmiechnął się gorzko.
- Czekaj, kurwa, to nie wszystko, co chciałem wiedzieć! - krzyknąłem, dobrze wiedząc, że mój protest i tak nie ma żadnego znaczenia.
Postać Griffin'a prawie całkowicie zniknęła. Widziałem jak porusza ustami, ale jego głos był stłumiony, jakby dochodził z oddali. W  końcu zostałem w pokoju sam.
 - Do zobaczenia, staruszku.

(Chyba spierdoliłem)

2 komentarze:

  1. Nie, jak dla mnie bardzo fajne. Jak zwykle zresztą xd Nieważne, to jest po prostu świetne i nie waż się pisać, że spierdoliłeś, bo to nieprawda. A wogóle to długo na to czekałam, więc... w sumie nie wiem co xd

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeju, świetne *___* inaczej wyobrażałam sobie matkę Mac'a, a tu takie...wow ;-) Pisz częściej!

    OdpowiedzUsuń